Ułani ułani malowane dzieci J Łada Walicka.doc

(343 KB) Pobierz

JANINA ŁADA WALICKA

KAPRAL ll-GO SZWADRONU III-GO DYWIZJONU/ JAZDY M. O- A. O.

„UŁANI, UŁANI MALOWANE DZIECI**...

(PRZYCZYNEK DO DZIEJÓW ARPIJ1 OCHOTNICZEJ)

Z PRZEDMOWĄ BRYGADJERA CZESŁAWA MĄCZYŃSKIEGO.


WODZOWI

POŚWIĘCA

AUTORKA


„STRACEŃCY".

1. listopada 1918 r. około godz. 4. popołudniu otrzymał por. Abraham rozkaz przedarcia sią z całym swoim oddziałem na ul. Janowską, by wzmocnić redutą tamtejszą, objąć nad nią do­wództwo i rozpocząć bój z wrogiem śmiertelny.

W rezerwie ich dotychczas trzymano. Planowano dla nich zadania inne, efektowniejsze, ale twarda konieczność wojenna — niezajęcie magazynu wojennego — przewróciło te plany, zmusiło wybrać oddział najlepszy i skierować go hen, na dworzec główny od północy.

Gdy wodza spytają po dłuższym bojowym obcowaniu z żoł­nierzami, który z oddziałów jego najlepszy, odpowiedź znajdzie łatwo. Lecz tu bez walk poprzednich i przed pierwszą walką jak­żeż ocenić wartość i jakość oddziału.

Zalety dowódców mogły jedynie predestynować oddziały jednako złożone, jedynie oni mocni byli zrobić z oddziału jed­nostką wyborową, lub zepsuć materjał żołnierski najlepszy.

Pierwszy jego czyn bojowy, sprytne przedarcie się przez ulice, przez wraże watahy silnie obstawione, zającie brawurowe kościoła św. Anny świadczyły wymownie, że nie pomylono sią w ocenie dowódcy. Wyborowym stał sią oddziałek od pierwszej chwili akcji własnej, wyborowym i bohaterskim był przez cały ciąg bojów pol­sko-ukraińskich, znakomicie a przewspaniale przypomniał sią w cza­sie ostatniego zalewu ziem polskich przez hordy bolszewickie, dumnie i niezłamanie — jak na żołnierza polskiego przystało — walczył pod Zadwórzem do ostatniego ładunku.

Po brawurowym zajęciu dworca głównego i kleparowskiego, usadowił się 3. listopada 1918 dowódca wraz z oddziałem swym b

na górze hyclowskiej. Ginęło na niej przez ciąg polskiej niewoli wielu... wielu bohaterów narodowych na szubienicach austryjackich. Stąd ludek lwowski przemianował oną górę na święte dla każdego Polaka imię „Góry Stracenia".

Około niej walczył oddziałek szczupły przez długich dni i nocy ciemnych dziewiętnaście, z niej kierował bohaterską obroną dzielny i nieustraszony dowódca.

Przed masami nieprzyjaciela nie ustąpił ni razu, walczył z nim zawzięcie o każdy załomek uliczny, bronił się przed atakiem z przodu i odpierał równoczes'nie masy, wdarte głęboko w li- nje polskie i zachodzące mu na tyły. Nie zwijał linji, a kiedy w najgroźniejszej dla niego i Lwowa sytuacji uległa placówka wrogowi, do nogi wybita, on z całą rezerwą swoją (3 ludzi z tego dwu telefonistów) bez chwili wahania rzucił się z flanki na zwy­cięskiego wroga i... odniósł zwycięstwo.

Od miejsca walki przylgnęło wkrótce do nich miano „Stra­ceńców".

Czy miało uzasadnienie w sposobie ich walk? Bezsprzecznie.

Nie było chwili bojowej, w której choćby sekundę zawahał się którykolwiek żołnierz oddziału tego przed nakazaną największą brawurą. Wszystko było dla nich osiągalne, każdy rozkaz wyko­nalnym.

Choć strudzeni śmiertelnie, bez możności zmiany trwali na stanowiskach cieniom podobni i broniii skutecznie każdej piędzi ziemi z długiego — dwukilometrowego odcinka swego.

Kiedy zaś przyszła noc świetlana i z upragnieniem oczeki­wany rozkaz ataku: „Teatr, odwach, rynek, Wysoki Zamek" ru­nął jak lawina szczuplutki oddziałek i po pięciu godzinnej nocnej walki zdjął z wieży ratuszowej polskiego odwiecznie Lwowa chorą­gwie ukraińskie, przez trzy tygodnie z niej zwisające i zatknął w ich miejsce jedną, jedyną, ale z prawa nie gwałtu należną, dumną i niezwyciężoną... chorągiew polską.

Okryty słuszną, a dobrze zapracowaną sławą oddział „Stra­ceńców" garnął ochotników nowych i urósł znacznie, bo osiągnął cyfrę półtorej setki żołnierza-ochotnika.

Magnat w zgodnym ordynku obok chłopca szewskiego, dy­gnitarz urzędniczy (radca dworu) łączył się nićmi przyjaźni z by­łym „przestępcą" podmiejskim. Jaskrawe były w składzie swym oddziały lwowskie, ten specjalnie złożony — jak mawiałem —


„szlachty i batiarów". Wszyscy ofiarnie i w zgodzie braterskiej jed­nakie czynili wysiłki, by uwolnić ziemie polskie od wrogiego Hun- nów najazdu, by krew przelewać i życie każdej chwili ofiarować za Wieczną jej przynależność do Rzeczypospolitej Polskiej.

Czy spocząć mógł oddział wyborowy i za najlepszy uznany? Pola Dublan i Grzybowic, Prus i Laszek, Żubrzy i Sokolnik chci­wie wpijały czerwoną krew serdeczną polskich bohaterów, ziemia odwiecznie polska lekkim swym całunem obejmowała na wieczny spoczynek dzielnych, a srodze urrudzonych żołnierzyków, których imię święte dla narodu.

flż przyszła noc straszna — nie dla żołnierza polskiego i nie z powodu walk dla niej szalejących. Wszystkie siły i bogi przy­rody poparły — zdawało się — atak ukraiński. Odwilż gwałtowna napełniła wodą po brzegi rowy strzeleckie i zagłębia terenu, sza­lona wichura miotając obficie deszczem ze śniegiem pomieszanym mroziła krew w żyłach, ciemno — choć oko wykol. „Psa nie wy­pędzi w taką pogodę", ft żołnierz polski po całodziennym twar­dym boju, po odparciu zwycięskim generalnego na Lwów ataku, trwać musiał w linji i odpierać nowe masy atakującego wroga.

Na półkilometrowy odcinek cztery pełne kurenie (bataljony) Ukraińców parło, zdając sobie sprawę, że odcinek ten jest klu­czem pozycji południowej Lwowa.

Może nie wiedział, że bronią go ftbrahamczycy — tak na­zwani (od imienia dowódcy) przez postronną ludność miejską.

Takiej nocy — gdy ciemność zupełna panowała — strzały zaczynały się na odległość kilkunastu kroków. Ale wszystkie mu­siały być celne.

Grały maszynki długo, a cudownie, grały rozpalone karabiny, ręce i palce zgrabiałe, kosiły całe linje nieprzyjacielskie, jak trawę kosiarze. Każdy domeczek, każdy załomek terenu stawał się im twierdzą niezdobytą.

Lecz masy ciągle prą naprzód, ciągle świeżymi podsycane rezerwami.

I przyszło do walki... na bagnety i kolby.

Mnożące się w ogniu po dziesięćkroć, sił ' obrońców w takiej walce uledz musiały.

Resztki — siódma część zaledwie licznego i wyborowego oddziału cofnęła się ku miastu na drugą linię obronną.


Tu szybko uporządkowana rozpoczęła niezwłocznie nowe na śmierć i życie z wrogiem zapasy.

Jedna maszynka z czworgiem żołnierzy nie otrzymawszy rozkazu odwrotu została na starym miejscu na wzgórku... pod krzyżem Zbawiciela. Dowódca zorjentowawszy się szybko w sy­tuacji, nię korzystał z ciemności nocnych, nie wycofał siebie i dro­gocennej broni za towarzyszami swymi, lecz trwał w spokoju da­lej choć walka daleko z tyłu za nim szalała, on trwał i czekał na moment do wkroczenia odpowiedni.

W tym nagle, tuż przed nim, masa czarna szarzeje. Wytęża słuch i wzrok i cóżto? W czwórkach a spokojnie maszeruje nowy bataljon ukraińskiej rezerwy na wzmocnienie walczącej linji. Kryty z obu stron wysokim nasypem kolejowym nie rozsypał się, lecz w zwartej podchodzi formacji. Wprost od czoła z odległości kil­kudziesięciu kroków (30- 50) śpiewa weń pieśń radośną polska maszynka i śpiewa na „całą taśmę".

Popłoch, zamieszanie i zdumienie w szeregach ukraińskich. Wszak ich linja przeszła już dawno przez to miejsce i daleko w przodzie się znajduje. Krzyczą więc „swij" „ne strilaj". Częstsze jednak jęki rannych i ostatnie krzyki konających. Zostawmy ich w spokoju.

Nadszedł wreszcie moment zarządzonego kontrataku. Pociąg pancerny od tyłu a,dwudziestka ftbrahamców od przodu, sąsie­dnie kompanje z flanki ścisnęły ze wszech stron wdartych Ukra­ińców.

Dumnie a szybko przebieżono pobojowisko całe i obsadzono z powrotem linje, te same, które stracono.

W obrębie własnych linji pochowano prawie 600 poległych Ukraińców. Opłakiwano niestety, śmierć wielu dzielnych bohate- terów polskich.

Tak walczył lwowski żołnież w obronie drogiego, rodzinnego miasta. To epizod jeno, lecz epizod godny przekazania potomno­ści pod nazwą: Persenkówka 28. grudnia 1918 r.“.

Twardą jest służba żołnierza — stokroć twardsze rozkazy wojskowe. Oddział wyborowy i z lwowskich najdzielniejszy, stać się miał zawiązkiem i ośrodkiem nowej grupy operacyjnej pułk. Sikorskiego. Poszedł tedy bez szemrania, a pola Bartatowa, Lubie­nia itd. patrzyły z podziwem na odrodzonego żołnierza polskiego.

Kiedy zaś wróg przerwał połączenie Lwowa z zachodem, „Detachement rtm. Abrahama" stawiło mu groźnie czoło u wrót Gródka Jagiellońskiego i powstrzymało wraże watahy. Był to znowu okres walk heroicznych i bohaterskich zmagań.

Po Bóbrce, Brzeżanach, Tarnopolu i Czortkowie u samego schyłku walk ukraińskich rozwiązano „Detachement", a resztki jego wcielono do 40 p. strzelców lwowskich.

Żałosny koniec obchodzono żałobnem nabożeństwem za po­ległych w oddziele towarzyszów broni.

Litanja imion świętych długa. Cyfrowo przekroczyła w zabi­tych najwyższą posiadaną liczbę oddziału.

Zdawało się, że pod naporem bolszewickim runie Polska cała. Naród cały chwycił za broń i pod wodzą gen. Hallera stwo­rzył cud prawdziwy. Stutysięczną armję ochotniczą w przeciągu tygodni kilku wystawił.

Lwów wybił się znowu na czoło narodu i ofiarnością krwi i mienia i liczbą ochotników i ich szybką sprawnością bojową.

Dla tradycji stworzono wśród jego oddziałów „Detachement rtm. Abrahama". Planowane dla specjalnych celów wojennych, złożone z wszystkich gatunków broni, zaopatrzone obficie w broń specjalną i auta pancerne, miało uganiać się za Budiennym, miało stawić mu czoło w obronie ojczystego miasta.

Stanęli w oddziele wszyscy, którzy kiedykolwiek w nim słu­żyli. Zjeżdżali z całej Polski ucieszeni i rozradowani. Stawali w sze­regi tłumnie nowi zapaśnicy, by bronić ziemi ojczystej przed ohydną stopą barbarzyńcy.

W dwa tygodnie ruszyły w bój oddziały „Detachement". W tydzień później całe skrzyżowały swe szable i bagnety z od­wiecznym wrogiem.

Kamionka, Chodaczków Horodyszcze i tarnopolskie przed­pole, Krasne i Busk, oto etapy ich walk krwawych, lecz'wszędzie zwycięskich.

Przerzucani ustawicznie w miejsca najgorsze, najbardziej za­grożone, mnożyli chlubnie sławę oddziału.

Ostatni rozkaz na Zadwórze ich skierował. Choć opuszczeni przez wojska sąsiednie, sami borykali sią z wrogiem i ściągnęli na siebie armję Budiennego. Ich trzystu zaledwie a tamtych chmary nieprzeliczone.

Nie upadł na duchu żołnierz nieustraszony. Wiedział, że walka to na śmierć i życie, gdyż miasto drogie dla wroga od­słonięte.

Otoczeni ze wszech stron, wzywani trzykrotnie do poddania się, trzykrotnie odpowiadali dumnie, a groźnie: „do ostatniego ładunku11.

Nie składał bowiem broni żołnierz lwowski, jak długo ręką mógł władać.

Jedenaście godzin trwa walka. Topnieją szeregi obrońców rzedną linje atakujących, a strzały wciąż słychać, wciąż grają kara­biny i maszynki ochotnicze.

Aż wreszcie... przyszła kolej na... ostatnie ładunki.

Dla wielu bagnet został do obrony. Kilku — ą wśród nich bohaterski dowódca, kierujący bitwą ze wzgórka małego, niezwy­ciężony, a wieczny kap. Zajączkowski — zachowali ostatni ładu­nek... dla siebie.

Na miejsce ich walk ostatnich dwustu z górą zniesiono żoł­nierzyków. W trzech wspólnych pochowano grobach. Trzy nad nimi usypano mogiły, w jedną złocząne całość.

Widoczne ze Lwowa trzymać będą straż wierną, a niestru­dzoną na przedpolach jego.

Piękna, z umiłowaniem napisana praca Janiny Lady Walic­kiej, znanej z pamiętnej obrony Lwowa i z czasów redagowania „Pobudki11, jest szkicem dorywczym, który autorka, żołnierz fron­towy, mianowana kapralem za męstwo, odwagę i poświęcenie po krwawej bitwie w Chodaczkowie, robiła na froncie, w krótkich przer­wach między jedną a drugą potyczką. Te chwytane „na gorąco" obrazki, wierne, proste, szczere jak dusza żołnierza polskiego, będą kiedyś również ciekawym przyczynkiem do dziejów pamiętnych walk naszych.

We Lwowie w kwietniu 1921.

Czesław Mączyński.


NASZA KAWALERJA OCHOTNICZA.

„Hej! Hej! Ułani! „Malowane dzieci! „Niejedno serduszko „Za wami poleci"!

Zastrzegam się tu wyraźnie, iż nie mam bynajmniej zamiaru pisania dziejów całej naszej świetnej kawalerji, tych dywizji i puł­ków jazdy, z których każdy już krwią własną niezatartemi głoskami wyrył swe imię na kartach historji w ciągu obecnej wojny i tych nadludzkich zmagań nieprzyjacielskich, zmagań się z zalewem hord wrażych, file wśród fal tego potopu wynurzają się co chwila nadludzkie wysiłki jednostek z trudem budujące tamę, by od powodzi uchronić Ojczyznę. Jednostki te — to ochotnicze nasze oddziały, które na pierwszy zew, że Ojczyzna w potrzebie, z piersi swych uczyniły żywą zaporę, o którą dotąd rozbijają się straszliwe uderzenia wroga.

Jednym z takich wysiłków jest stworzenie Małopolskiej Jazdy Ochotniczej, w szczególności zaś III. Dywizjonu rotm. Krynickiego-

— Wilki! Wilki idą! padał okrzyk, a samo to imię terrory­zowało daleko silniejszego nieprzyjaciela, który uciekając w po­płochu szerzył dalej panikę przed tem wkrótce legendą owianem mianem. I nieraz dość było, by jeden „Wilk" ukazał się wsi, za­jętej przez sotnię „karaimów", by ci rzucając broń, wyrywali w po­płochu.

Z tych kilku „Wilków" wyrósł z czasem większy szwadron kawalerji, który oczyszczał z band nieprzyjacielskich okolice Lwowa, wsie i miasteczka, pełnił służbę wywiadowczą, patrolował, osła­niał flanki oddziałów piechoty i artylerji naszej podczas całej pamiętnej wojny polsko-ruskiej nieocenione i niedocenione może — oddając usługi.

Z czasem, już po listopadzie, gdy pod nazwę „Wilków" za­częły się podszywać rozmaite ciemne indywidua, zajmujące się grabieżą i rabunkiem, koniecznem się okazało prześladowanie tych rabusiów. Oddział zaś rotm. Krynickiego otrzymał specjalne odznaki: opaskę na ramieniu z napisem: „Wilki", którą słusznie chełpią się, jak najwyższem odznaczeniem, ci wszyscy, którzy do tej słyn­nej naszej kawalerji należeli.

To też, gdy po wiecu obrońców Lwowa (8. lipca 1920) pa­dło hasło skupiania się w dawne oddziały i przy detachement rotm. Abrahama postanowiono otworzyć dyw:zjon jazdy ochotniczej, ma­jący być zaczątkiem pułku ułanów lwowskich, dywizjon ten od­dano młodemu, a tak zasłużonemu rotm. Krynickiemu.

Na wieść, że ukochany dowódca „Wilków" stanął na czele ochotniczych szwadronów, zaczęły zewsząd zbierać się „Wilki". Jedni ze szkół średnich i wyższych, drudzy zwolnionych pułków armji regularnej, inni z „cywila" od spokojnych urzędów i zajęć zgłaszając się licznie w kancelarji dywizjonu przy ul. Zamarsty- nowskiej 9. Tam, na 11. piętrze w jednej z klas mieściło się biuro zaciągowe, magazyn, kancelarja i prowiantura; znoszono dary, broń, czapki, odznaki ochotnicze, części mundurów itd., zapisy­wano ochotników.

fl ochotników tych na ułanów znalazło się dużo. Przycho­dzili starzy żołnierze, akademicy, rzemieślnicy, urzędnicy, dużo stu­dentów i skautów, bo każdy chciał iść w bój z tą „straszną kawa- lerją" Budieniego chociaż nigdy nie jechał na koniu — chyba w dorożce — i o robieniu szablą pojęcia nie miał! Dużo, bardzo dużo trzeba było cierpliwości ze strony rotm. Krynickiego, by kandydatom tym do kawalerji wytłumaczyć, iż miejsce ich jest raczej w piechocie, czy artylerji.

  Ja chcę być „Wilkiem"! Dam sobie rady z koniem i sza­blą — powtarzał z uparciem szesnastoletni, wątły młodzieńczyk.

Wówczas rotmistrz skinął na wachmistrza, by chłopcu podał szablę: chłopak chwycił ją z zapałem i pewnością siebie, ale drobne ramię nie zdołało zatoczyć wskazanego półkola.

  Za dwa lata może być z was tęgi ułan, tymczasem idź­cie do piechoty, gdzie oddać możecie wielkie usługi mówił

spokojnie rotmistrz.

Podobne sceny odgrywały się codziennie, aż do chwili, gdy wreszcie otrzymał dywizjon konie i w koszarach przy ul. Balono­wej rozpoczęła się prawdziwa robota.

Jeszcze z jazdą konną szło jako tako, gdyż prawdą jest, że każdy Polak jest urodzonym jeźdżcem, za to czyszczenie koni, pamiętanie o nakarmieniu i napojeniu, utrzymanie w porządku całego rynsztunku, okazało się w rzeczywistości rzeczą trudną i żmudną, do której nie każdy z nowych ułanów miał chęć i cier­pliwość.

f\ już w połowie lipca okazała się konieczność wysłania jednego plutonu na front; wyszli wówczas 19. lipca pod wodzą rotm. Grabowskiego i por. Romanowskiego co lepsi „starzy" ułani, dążąc w sukurs na zagrożone stanowiska. Niejednego bolszewika ma ten mały oddziałek na sumieniu i niejednego kozaka z armji Budenniego nauczono, iż lepiej jest zdała trzymać się od „Wil­ków", którzy kły mają ostre, nie od parady!

W końcu 27. lipca wyruszył w pole pierwszy szwadron pro­wadzony przez por. Sapiehę, zaś 4. sierpnia drugi szwadron pod wodzą rotm. Dittricha. Trzeci szwadron por. Jakubowskiego wy­szedł z powodu braku koni pieszo w pole, jako ostatni, najpóźniej.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin