Po co ministrom Europa.doc

(42 KB) Pobierz
Po co ministrom Europa

Po co ministrom Europa? Liczą na tłustą emeryturę

http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=12225&Itemid=100

Artur Grabek, Eliza Olczyk 30-3-2014, rp

Liczą na tłustą emeryturę, muszą zniknąć z oczu opinii publicznej lub po prostu chcą więcej czasu spędzać z rodziną w Brukseli.

Jakimi motywami kierują się byli ministrowie rządu Donalda Tuska, startując do Parlamentu Europejskiego? Wygląda na to, że w dużej mierze osobistymi.

Ucieczka po emeryturę

Krystyna Szumilas o swoich politycznych planach opowiedziała współpracownikom z resortu edukacji już w 2007 r., zaraz po wygranych przez Platformę wyborach parlamentarnych. – Przekonywała, że ma obiecane miejsce na liście do Parlamentu Europejskiego i że przed emeryturą zostanie europosłem – opowiada nasz rozmówca.

Jego zdaniem plan opierał się na cynicznej kalkulacji. Jak na nauczycielkę matematyki przystało, Szumilas wszystko sobie policzyła. Start w 2014 r., gwarantuje jej, że po pięcioletniej kadencji z racji wieku będzie mogła przejść na dobrze opłacaną z unijnej kasy emeryturę. – Nie ukrywała, że brukselskie pieniądze pozwolą jej uwolnić się od kredytów, których z pensji wiceministra czy nawet ministra nie spłaca się tak łatwo – dodaje informator „Rz".

W rodzinnym Knurowie Krystyny Szumilas wieść o jej kandydowaniu do europarlamentu nie wywołała szału radości. „Trzeba mieć tupet i być pazernym do granic" – to jeden z łagodniejszych komentarzy, jaki pojawił się na portalu miastoknurów.pl.

Z naszych informacji wynika, że mieszkańcy Knurowa mają jej za złe, że nie zrobiła nic, by pomóc w rozwoju miasta. – Były prośby o pomoc przy inwestycji drogowej i przekształceniu szkół. W pierwszej sprawie nic nie zrobiła, drugą zablokowała, to jej cały wkład w życie Knurowa – opowiada lokalny dziennikarz.

Szumilas jest dwójką na śląskiej liście PO. Podobno po to, by w głosowaniu 25 maja miała jakiekolwiek szanse na mandat, z list PO skreślono Małgorzatę Handzlik.

W najlepszym wypadku PO na Śląsku ugra trzy mandaty. Bez wątpienia dwa z nich zgarną Jerzy Buzek i Jan Olbrycht. Gdyby na listach pozostała Handzlik, trzeci trafiłby do niej – tłumaczy polityczny rywal Marek Migalski z Polski Razem Jarosława Gowina.

W wyborach parlamentarnych w 2011 r. Szumilas co prawda osiągnęła bardzo dobry wynik, zagłosowało na nią przeszło 40 tys. mieszkańców okręgu gliwickiego, ale na Śląsku nie jest rozpoznawalna. Z badania przeprowadzonego w ubiegłym roku przez Uniwersytet Śląski wynika, że kojarzy ją mniej niż 15 proc. Ślązaków, a dla przykładu jej następczynię w MEN Joannę Kluzik-Rostkowską, która przez kilkanaście miesięcy była nieobecna w wielkiej polityce, ponad 31 proc.

– Ci, którzy rozpoznają Szumilas, kojarzą ją przede wszystkim z bałaganem, jaki pozostawiła po sobie w oświacie, i to raczej nie są jej wyborcy – dodaje śląski dziennikarz.

Zapytaliśmy Szumilas, co chce zrobić jako euro-posłanka. Jej biuro poselskie odpisało nam, że zamierza działać na rzecz rynku pracy dla młodych ludzi. – Rozumiem, że zabierze ze sobą do Brukseli tych wszystkich współpracowników, których ściągnęła do MEN, obiecując im karierę w europarlamencie – ironizuje nasz rozmówca z resortu.

Człowiek, który musiał odejść

Jacek Rostowski, były minister finansów, dziś nr 1 na kujawsko-pomorskiej liście PO, rozpoczął swoją walkę o mandat wpadką językową, mówiąc o Bydgoszczy: ten Bydgoszcz. Za to zna angielski, francuski, rosyjski i hiszpański, a więc może brylować w nieformalnych rozmowach, które podobno są solą brukselskiego życia politycznego. Donald Tusk nieraz wychwalał go też jako wybitnego znawcę finansów. Opozycja jednak uważa, że człowiek, który tak często się mylił przy konstrukcji budżetu, że trzeba go było nowelizować, nie może być dobrym finansistą.

Pewne jest, że Rostowski, najbardziej znienawidzony minister Tuska, który po sześciu latach urzędowania stał się obciążeniem wizerunkowym dla rządu, zapracował na premię w postaci lukratywnej posady w euro-parlamencie. Dla premiera przez lata był piorunochronem. Pilnował kasy państwa, firmował najbardziej niepopularne decyzje, m.in. tę prowadzącą do demontażu OFE. Posłowie opozycji wypomnieli mu to, mówiąc, że Rostowski skazuje Polaków na głodowe emerytury z ZUS, podczas gdy sam pobiera świadczenie z brytyjskiego funduszu inwestycyjnego, czyli właśnie odpowiednika OFE.

Jest politykiem z krwi i kości, jako minister uwielbiał wchodzić w zwarcie z PiS. Przed katastrofą smoleńską wojował z prezesem NBP Sławomirem Skrzypkiem, oskarżając go o dopuszczenie do zbyt wysokiej inflacji. Gdy Jarosław Kaczyński mówił w Sejmie, że rozdzielając uroczystości w Katyniu, Tusk jest politycznie odpowiedzialny za katastrofę smoleńską, Rostowski pukał się w głowę. A w 2012 r., gdy posłowie debatowali nad podatkiem bankowym, minister finansów oskarżył PiS o działania na rzecz lobbystów i inwestorów zagranicznych. – Wstyd mi za was – grzmiał.

Senator PO Jan Rulewski, który miał wiele żalów pod adresem ministra finansów, nie krył satysfakcji z faktu, że zjawił się on w jego biurze, by prosić go o poparcie.

– Parę razy zapłaciłem karę za to, że złamałem dyscyplinę głosowania, bo nie godziłem się na pomysły ministra finansów – mówi Rulewski.

Senator dodaje, że przekonanie Rostowskiego do zmiany zdania graniczyło z cudem. – Raz tylko, gdy już odchodził z rządu, przyznał, że umowy śmieciowe są złe, ale nie wiem, czy chodziło mu o interes pracowników, czy budżetu, który też na nich traci. Podejrzewam, że o to drugie – konstatuje Rulewski.

W pogoni za miłością

Michał Boni, nr 2 na warszawskiej liście PO, to z kolei człowiek Tuska do specjalnych poruczeń. Ten ekspert od negocjacji w poprzedniej kadencji został okrzyknięty najbardziej pracowitym członkiem rządu. Jako minister administracji i cyfryzacji nadal był pracowity, ale nie miał spektakularnych osiągnięć. Jego negocjacje z Kościołem w sprawie likwidacji Funduszu Kościelnego i zastąpienia go odpisem podatkowym ciągnęły się niemiłosiernie i dopiero jesienią ubiegłego roku strona kościelna zgodziła się na 
0,5 proc. odpisu.

W sferze planów pozostało natomiast upowszechnienie w Polsce szybkiego internetu. Minister zamierza kontynuować ten projekt właśnie w Brukseli. Ale czynnikiem, który zaważył na jego decyzji o odejściu z rządu, był ożenek. W 2012 r. Boni ożenił się po raz trzeci – z byłą wiceminister rozwoju regionalnego, która dziś pracuje w Komisji Europejskiej.

Prasa kolorowa rozpisywała się o jego licznych podróżach do żony. I to wtedy zaczęły się spekulacje o przeprowadzce do Brukseli. On sam zarzekał się, że nie chodzi o życie rodzinne, tylko o wykorzystanie przez Europę najnowszego, szerokopasmowego internetu i innych szans cywilizacyjnych.

„Pielęgnacja miłości jest w życiu ważna, ale powód do startowania w wyborach musi być większy i głębszy" – zarzekał się w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym".

Nawet ona nie pomoże?

Barbara Kudrycka otwiera podlaską listę PO. Ta kandydatura ma jej wynagrodzić sześć lat pracy na stanowisku ministra nauki i szkolnictwa wyższego, które objęła w 2007 r., rezygnując właśnie z mandatu euro-deputowanego.

Czego należy się spodziewać, jeżeli uda jej się powtórzyć sukces wyborczy z 2004 r.? Nawet kontestujące jej działania środowisko akademickie nie wierzy w to, by chciała wykorzystać to stanowisko do odpoczynku.

– Jej pracę merytoryczną oceniamy pół na pół. W reformie szkolnictwa wyższego i nauki były zmiany dobre i takie, z których trzeba będzie się wycofać. Czego nie można jej odmówić, to zaangażowania i ambicji, które włożyła w to, by rozruszać środowisko naukowe i akademickie. I chyba jej się to udało – mówi „Rz" Jerzy Woźnicki, prezes Fundacji Rektorów Polskich.

Kilka dni temu Kudrycka, apelując o udział w euro-wyborach, nie ukrywała, że to ostatnia szansa na poważne wsparcie Polski funduszami unijnymi. I właśnie walka o te środki może być dla niej największym wyzwaniem.

W budżecie na lata 2014–2020 Unia uruchamia największy na świecie program mający wesprzeć rozwój europejskiej gospodarki opartej na innowacyjności. Na ten cel ma trafić do jednostek naukowych i przedsiębiorców około 70 mld euro.

Środowisko naukowe liczy, że Kudrycka pomoże przetransferować jak największą część tych pieniędzy do Polski. Prof. Woźnicki nie ma jednak złudzeń.

Jeżeli chodzi o innowacyjność, zarówno polskie jednostki naukowe, jak i biznes są w ogonie Europy – mówi. – Nie sądzę, by nawet ogromne zaangażowanie Kudryckiej pomogło nam w tej sprawie.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin