1962_12.pdf

(842 KB) Pobierz
г
л
/
у к
>
ь vuo3X u r n ą ć
и З л * т ш я /
n d t^ k a ti^u n kóu r тллм , Jb^c з д л х д о ш а ^tfccKvblkc^.Jia п я з ^ -
l$ a d ; m a^u^uj. jw u tf3 ^ o i/ , cprm cu ur kojTolm,, kuinxaa u r k u c a , t o t ur
cKo^moi w Yoku.
200
i^dob^ujcuau. urraicour | w w . пш гкш г, кх& ^-бсито-
О(
с к о с Ц , buclouoractlATO I t p.
2
. Ru/>u/nkl o dcurot плрК wbjmia/racla
Jbi^c
па/�½^юилмг?.
l u b тилпсхЯоияхлаг mx. р.а |тлтл tu b nix pjfctvuJi.
3
Kaudu гершгик w m Jb^ć pjodixl^am.a р Ж и ^ т . iw u m a m l ina&~
un/jkliWL, jxodanLj имк. / o d 3 do 14
i a t j i
dolaadAau a d w i .
S.Piua,odjU)uM£UaU) z.ab w | ia m O K i р/ш,с
1
u ^ xk od a £ K iiim no. jioc
m-
OJLt
mu^LOt
h y c-
u jt^ cxm . d o 31 т а я с а . 1963 v. [xod a c U e ^ m i: J ^ c lo o ta ja
..Hor^aoixtour ^-cVmikA. d la , ^D xu ct", X ja 't ^ m w a , u l . ( л а с к а л о З/
5
.
""^ "^ u A a k ó u r
rux.
n a t w u i^
асЗлт^лл^ас
.
* [ \ « c p ! v a a к о т и л а -
л ^ л
1
и л к а a lox on a ,
о
w A ^ 4 m d a lc ^ ó iA j ttc lw e k o u r i ата & к ли г- J/oatap/iaŁ jw a c t
•fcęcLcfc < a ^ ro d a o m . i,
uctaxd3C ur w m a w i i , ktcmx. loitcxms. ot"-
urayffe.
14
1
4963 г. ^ourut/rur ur Т ^ с а с ш л г .,а po1e*n ur.Moskwa..
- ^ ' Ч 'n ^ t i Ł n i d ,
оcm l
Ф гш й .
^тш Д
<1
^
' r4K
~
SPIS TREŚCI
1.
Fotografujemy. —
2.
Czterdzieści godzin. —
3.
Czy to nie ciekawe,
że... — 4.
Metal z krzy­
żó w k i — 5. Skrzynka pocztowa. —
6.
Lądem morzem 1 powietrzem. — 7. Fizyka wokół nas:
Cuda w kropli wody. —
6.
Własny gabinet fizyczny. — 9. Nagrody za udział w ankiecie ogło­
szonej w numerze kwietniowym z br. —
10.
JubUeusz astronautyki. —
11.
W yniki losowania
nagTÓd konkursowych. —
13.
Kącik Konstruktora: Maszyna elektrostatyczna. —
13.
Konkurs.
'
I
i
'
I
I
— Podajcie mx teraz wyniki suroich
doświadczeń — rzekł Tomasz Alva Edi­
son, siadając ur laboratorium na wyso­
kim stołku i otwierając zeszyt do noto-
mania. — Robert?
— Ja zwęglałem korek, tak jak pan
polecił. Po wyjęciu z pieca rozleciał się.
— Teddy?
— Ja zwęglałem nitkę celulozową.
Też się rozsypała.
— Harry?
— Sznurek konopny namoczony ш
smoło. Owszem, wprowadziłem go po
zwęgleniu do bańki szklanej, шуротро-
nulem powietrzr-, włączałem tu obшód
elektryc/ny. Zaświecił dość mocno, ale
natychmiast się rozpadł na pyłek.
— Francis?
Miydzy pracownikami Edisona pow­
stał s/mer liJoselosci. Robert wyjaśnił
przyczynę:
— Franc.is zwęglił rudy włos Johna.
— John ma tak płomienną czuprynę,
że шо/na się było po jeno włosie spo­
dziewać wspaniale;.o światła
Wyja­
śnił Francis. — Ale ten włos też się roz­
sypał.
— Wszystko trzeba zwęglać i wypró-
boipywać, wszystko
rzekł poważnie
Edison. — Ktoś z nas natrafi wreszcie
na taki materiał, który będzie dawał
najlepsze światło,
żarząc
się pod wpły­
wem prądu i-lektryc zneoo.
Zamknął zeszyt i wrócił do swej pra-
cowni. Przy stole laboratoryjnym stał
z posępną miną jego przyjaciel.
— Karolu, co się stało?
— Właśnie że nic. Po prostu jeszcze
raz wszystko się rozsypało. Tomaszu,
to bezcelowe. Widocznie elektryczność
nie może dać światła.
— Nic, Karolu, niesłusznie tracisz na­
dzieję. Za którymś razem próba się uda.
Damy światu nowe, wspaniałe światło.
Podszedł do pieca laboratoryjnego i
wyciągnął z niego maleńką foremkę,
ut
której leżała
5
-centymetrowa baweł­
niana nitka zgięta w kształt podkowy
i zwęglona bez dostępu powietrza.
— Zapisz, Karolu, w moim zeszycie:
„Doświadczenie 2953. Nitka bawełnia­
na, spiekana przez 36 godzin” . A teraz
chodź mi pomóc.
Z niesłychaną ostrożnością, za pomo­
cą precyzyjnych narzędzi wyjęli zwę-
gioną nitkę z foremki i nie śmiejąc pra­
wie oddychać umocowywali ją przez
dwie godziny w szklanej bańce.
— No, teraz tylko zatopić bańkę, wy­
pompować z niej powietrze i włączyć
w obwód elektryczny — szepnął pełen
nadziei Edison.
— Myślisz, że teraz się uda? — mru­
knął z powątpiewaniem Karol. Wypro­
stował się przy tym ruchu, strącił ze
stołu śrubokręt, który spadł z hałasem
na podłogę. Nitka w bańce rozsypała
się w szczyptę popiołu.
— Nie, to szaleństwo! — krzyknął Ka­
rol i padł na krzcało ukrywając twarz w
dłoniach. — Nigdy do niczego nie doj­
dziemy! Jak to? zwęglić nitkę, wprowa­
dzić ją do bańki szklanej, uiypompować-
powietrze i użyć tej bańki do oświetle­
nia? Ależ to nonsens! Od trzynastu mie­
sięcy pracuje nas czterdzieści osób,
dzień i noc, według twoich wskazówek
— i co uzyskaliśmy? Nic! Ja już nic mo­
gę, nic mogę dłużej!
Edison siadł obok przyjaciela i czekał,
aż ten się uspokoi. Po chwili rzekł;
— Karolu. Nasze doświadczenia mu­
szą wreszcie przynieść wyniki. Cierpli­
wości.
A gdy Karol nie poruszył się, ciągnął
spokojnie dalej:
— Wiesz przecież, że jeśli włączyć
dma kawałki węgla w obwód elektry­
czny i zbliżyć je do siebie, a następnie
rozsunąć, powstanie luk bardzo silnego
światła. To jest światło łukowe. Ale nie­
zależnie od tego luku oba końce węgli
rozżarzają się tak mocno, iż to samo
przez się mogłoby stanowić źródło
światła. Wniosek z tego, że pręcik wę­
gła, włączony w obwód elektryczny, bę­
dzie świecił. Tylko jakiego węgla użyć?
z jakiej zwężonej substancji? Oto treść
naszych poszukiwań. Trzeba więc zna­
leźć materiał o wysokim punkcie topli­
wości, który wprowadzimy do bańki
szklanej i włączymy w obwód prądu.
Dlatego zwęglamy wszystko i wypró-
bowujemy...
— Przecież ja to wiem... — szepnął
złamany Karol. — Ale to ci się nie uda...
— Musi się udaćl Do pracy, Karolu.
Zapisz w zeszycie na nowej stronie:
„Doświadczenie 2954” — i chodź mi
pomóc.
— W yjęli następną foremkę z pieca.
Leżała w niej taka sama nitka, jak po­
przednio, spieczona w kształcie podko­
wy. I znowu ujydobyli z największą
ostrożnością, a potem przez dłogie go­
dziny umocowywali w bańce. Powstrzy­
mując oddech zatopili bańkę w płomie­
niu. Nitka się jakoś utrzymała. Nie
rozleciała się i wtedy, gdy z niesłycha­
ną delikatnością, ale bardzo dokładnie,
wypompowali z banki powietrze.
Ostrożnymi, powściągliwymi rucha­
mi włączyli bańkę w obwód prądu. I oto
nitka rozżarzyła się, dając silne, łagodne
światło.
— Świeci, Tomaszu, świeci! — wy­
krzyknął Karol z osłupieniem.
Edison poczerwieniał. Nie spuszcza­
jąc oczu z pierwszej na świecie żarówki
podniósł palec do góry nakazując mil­
czenie. Położył prz.ed sobą ostrożnie
zegarek. Po jakimś czasie szepnął:
— Świeci już pięć minut...
Usiedli bezszelestnie obaj i siedzieli
bez ruchu, wlepiwszy oczy w nowe
źródło światła. Edison zerknął na zega­
rek:
— Piętnaście minut. Żaden jeszcze
mateiisł nie żarzył nam się w bańce tak
dłogo...
Karol wstał i wysunął się z pokoju.
Za chwilę zaczęli wślizgiwać się asysten­
ci Edisona. Ktoś szepnął zdławionym
głosem:
— Światło! Nowe światło!
Było ich teraz pełno w pokoju. Patrzy­
li na żarówkę ze wzruszeniem I dumą,
świadomi tego, że dokonuje się ш tym
pokoju jakieś wielkie odkiycie. Szeptali
pomiędzy sobą:
— Podobno już pół godziny się pali...
— T o niesłychane...
— A więc ,.Stary” miał rację, widzi­
cie?
Świaiło płonęłn dalej. Mała, okrągła
bańka szklana, wewnątrz której żarzył
się wątły kształcik zwęglonej nitki, roz­
siewała przyjemne światło. Szmer w po­
koju zmieniał się pouroll w radosny
gwar.
— Jak jasno świeci!
— Ba! porównaj ją z, lampą naftową,
która pali się na żółto, kopci i jeszcze
c/.uć ją U (Iodalku!
J
Albo z zielonym światłem gazu!
— Chłopcy! Który z mas się założy,
jak długo będzie się paliła? Staję o za­
kład, że jeszcze pięć godzin!
- Wariat!
- Sz.demrc! Niech się popali jesz­
cze drugą godzinę, lo i tak będzie nie­
słychane!
Najśmielszy z zakładających się nie
zgadł- PiorirhZa żarówka paliła się bez
przernijj czterdzieści godzin.
—E, doprauidy, Stary nas zamęc/y -
zahuczał Ted do Johna. — Przecież mamy
już żarówkę. Zrobiliśmy ich już kilka­
dziesiąt. oświetliliśmy dom i park Sta­
rego. N.nnel byki tu m zeszłym tygodniu
delegacja z Nowego Jorku, oglądała to
oświetlenie i nadziwić się nic mogła.
A tymczasem Stary wciąż и.шл każe
szukać lepszego materiału na ten pręcik,
który ma się żarzyć' wewnątrz żarówki.
— Stuknij no się w głowę, Ted -
rzekł John. — Masz już żarówkę, tak?
Z tej zwęglonej nitki bauscłniaiiej, tak?
N o i co, wyobrażasz sobie, że załnży
kto taką fabiykę żarówek, gdzie każdą
z nich trzeba bę.d/ie robić z największy­
mi ostrożnościami po trzy dni? A jak je
polem zapakować, przewieźć, sprzeda­
wać. Przecież lo ma I»yć światło dla
wszystkich. Każdy ш przyszłości będzie
miał prawo wejść do sklepu, kupić so­
bie żarówkę i załozyć w mieszkania.
— E, wariat to ty jesteś, John. Nasza
żarówka nic nadaje się do lego i nigdy
nie będzie się nadawała. Za delikatna.
Do pracowni wszedł drobnym kro­
czkiem Robert i Łragując się jak ele­
gancka dama zaczął się wachlować ja­
kimś zniszczonym wachlarzem.
— A ja wam mówię, że tu niedługo
wszyscy powariujemy. Co ten znów
robi? Robert, co to za wachlarz/
Robert roześmiał Się i przestał udawać
damę. Rzucił wachlarz na stół.
Ten wachlarz znalazł Stary w śmie­
ciach. Kazał mi odjąć bambusową rą­
czkę i wypróbować lo drewno na palnik
do żarówki.
No, jeżeli i w śmieciach trzeba bę­
dzie szukać materiału do naszych ża­
rówek...
Kpiny Teda były przedwczesne. Zwę­
glono źdźbło z bambusowej rączki oka­
zało się znakomitym materiałem na pal­
nik: wytrzymałe, łatwe do zamocowania
w szklanej bańcc, dawało piękne świa­
tło. Ponieważ badania wykazały, że
rączka wachlarza została wykonana z
takiego gatunku bambusa, który rośnie
w Japonii, Edison zawarł natychmiast
umowę z japońsktm kupcem o dostawę
większej ilości bambusowego drewna.
Zanim jednak to drewno zostało zużyte
do produkcji żarówek, liclison, który
bynajmniej nic zaprzestał przeprowa­
dzania dalszych doświadczeń, znalazł
znacznie lepszy materiał na palnik: był
nim gęsty roztwór bawełny strzelniczej,
przepuszczony przez maleńkie otworki
i utrwalony w spirytusie. Po zwęgleniu
dawał elastyczne i trwale nilki.
Teraz można już było wytwarzać ża­
rówki masowo i dostarczać wszystkim
amatorom nowego oświetlenia- Z jed­
nym zastrzeżeniem: tym amatorom trze­
ba było jednocześnie dostarczyć prądu.
Ale już to inna historia — i inny wyna­
lazek Edisona.
Hanna Korab
i Czytelnikom, Ich Rodzicom
Wszystkim naszym miłym Czytelniczkom
i Nauczycielom najserdeczniejsze życzenia Świąteczne i Noworoczne skła •»
Redakcja
Zgłoś jeśli naruszono regulamin