Antoni Czechow
Komedia w czterech aktach
1903
Przełożył Czesław Jastrzębiec-Kozłowski
Lubow Raniewska - ziemianka
Ania - jej córka, lat 17
Waria - jej córka przybrana, lat 24
Leonid Gajew - brat Raniewskiej
Jermołaj Łopachin - kupiec
Piotr Trofimow - student
Borys Simeonow-Piszczyk - ziemianin
Szarlota - guwernantka
Siemion Jepichodow - kancelista
Duniasza - pokojówka
Firs - stary lokaj, lat 87
Jasza - młody lokaj
Przechodzień
Zawiadowca stacji
Urzędnik pocztowy
Goście, służba
Rzecz dzieje się w majątku Raniewskich
Pokój, wciąż jeszcze zwany dziecinnym. Jedne drzwi prowadzą do pokoju Ani. Brzask, wkrótce wzejdzie słońce. Jest już maj, kwitną drzewa wiśniowe, ale w ogrodzie zimno, przymrozek. Okna w pokoju zamknięte. Wchodzi Duniasza ze świecą i Łopachin z książką w ręku.
Łopachin:
Pociąg, Bogu dzięki, przyszedł. Która to godzina?
Duniasza:
Dochodzi druga.
(Gasi świecę)
Już widno.
Ile to się pociąg spóźnił? Co najmniej dwie godziny.
(ziewa i przeciąga się)
A ze mnie też gapa - na dudka się wystawiłem. Umyślniem tu przyjechał, żeby ich spotkać na stacji i masz ci los, zaspałem... Zasnąłem siedząc. Psiakość... Mogłaś mnie zbudzić.
Myślałam, że pan już odjechał.
(Nasłuchuje)
Zdaje się, że już jadą.
(nasłuchuje)
Nie... Muszą odebrać bagaże, to, owo...
(Pauza)
Pani Raniewska spędziła za granicą pięć lat, nie wiem, jaka jest teraz... Dobry z niej człowiek. Łatwy, prosty. Pamiętam, kiedym miał z piętnaście lat, mój nieboszczyk ojciec - handlował tu wtedy w wiejskim sklepiku - uderzył mnie pięścią w twarz, krew mi buchnęła nosem... Przyszliśmy wtedy z jakimś interesem do dworu, on był pod dobrą datą. Pani Raniewska - pamiętam jak dzisiaj - młodziutka jeszcze, taka szczuplutka, zaprowadziła mnie do umywalni, ot, tutaj, w tym samym pokoju, dziecinnym. Powiada: „Nie płacz, chłopku, do wesela się zagoi”?...
Chłopku... Mój ojciec był rzeczywiście chłopem, a ja teraz - w białej kamizelce, w żółtych trzewikach. Och, och, wlazła świnia w cudzy groch... Tyle tylko, żem bogaty, pieniędzy mam huk, ale jeśli się zastanowić i poskrobać, to cham i już...
(Kartkuje książkę)
Na przykład czytałem książkę i nic nie zrozumiałem. Czytając zasnąłem.
A psy całą noc nie spały, czują, że ich państwo jadą.
Duniaszo, czemuś ty jakaś taka...
Ręce mi drżą. Zemdleję.
Zanadtoś delikatna, Duniaszo! Ubierasz się jak panna, i uczesanie także takie. To niedobrze. Trzeba pamiętać, kim się jest.
(Wchodzi Jepichodow z bukietem, jest w tużurku (rodzaj czarnego surduta męskiego) i doskonale wyglansowanych butach, które mocno skrzypią; wszedłszy, upuszcza bukiet)
Jepichodow:
(podnosi bukiet)
Ogrodnik przysłał, mówi, żeby postawić w jadalni.
(Wręcza bukiet Duniaszy)
I kwasu mi przyniesiesz.
Słucham.
(Wychodzi)
Dzisiaj przymrozek, trzy stopnie niżej zera, a drzewa wiśniowe całe w kwieciu. Nie mogę zaaprobować naszego klimatu.
(Wzdycha)
Nie mogę. Nasz klimat, że się tak wyrażę, nie przyczynia się. Na przykład, panie Jermołaju, pozwoli pan sobie nadmienić: onegdaj nabyłem buty, tymczasem one - śmiem pana zapewnić - skrzypią w takim stopniu że nie ma żadnej możliwości. Czym by pan radził posmarować?
Odczep się. Nudzisz mnie.
Dzień w dzień przytrafia mi się jakieś nieszczęście. Ale ja nie szemrzę; przywykłem i nawet się uśmiecham.
(Duniasza wchodzi, podaje kwas Łopachinowi)
Odchodzę.
(Zawadza o krzesło, które się wywraca)
Ano właśnie!...
(Jak gdyby z tryumfem)
Oto widzicie, przepraszam za wyrażenie, jaka okoliczność, między innymi... Po prostu nadzwyczajne!
Wyznam panu, panie Jermołaju, że Jepichodow oświadczył mi się.
A!
Sama nie wiem... Człowiek niby stateczny, tylko że jak czasem zacznie mówić, to nic nie można zrozumieć. Nawet ładnie i wzruszająco, tylko nie do pojęcia. Mnie się nawet dosyć podoba. Kocha mnie do szaleństwa. To bardzo nieszczęśliwy człowiek, co dzień coś mu się przytrafia. Już go tak u nas przezywają: „dwadzieścia dwa nieszczęścia”...
Teraz, zdaje się, jadą..
Jadą! Co się ze mną dzieje... Całkiem struchlałam.
Tak, rzeczywiście jadą. Wyjdźmy na powitanie. Czy ona mnie pozna? Pięć lat nie widzieliśmy się.
(zalterowana - zmieszana)
Zaraz upadnę... Ach, upadnę!
Słychać jak zajeżdżają dwa powozy; Łopachin i Duniasza szybko wychodzą; scena jest pusta; w sąsiednich pokojach słychać hałas; przez scenę, podpierając się laseczką, pośpiesznie przechodzi Firs, który jeździł na spotkanie pani Raniewskiej - ma na sobie staroświecką liberię i wysoki kapelusz, mruczy coś do siebie, lecz nic nie można zrozumieć; hałas za sceną wzrasta; głosy: „Przejdźmy tędy...” Raniewska, Ania i Szarlota z pieskiem na łańcuszku; są w strojach podróżnych; Waria w palcie i w chustce, Gajew, Simenow-Piszczyk, Łopachin, Duniasza z tobołkiem i parasolką, służba z rzeczami - wszyscy idą przez pokój.
Ania:
Przejdźmy tędy. Mamo, pamiętasz, co to za pokój?
...
omen483