stara-basn-tom-drugi.pdf

(660 KB) Pobierz
Ta lektura,
podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu
Wolne Lektury
przez
fun-
dację Nowoczesna Polska.
JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI
Stara baśń
ść   
TOM II
Nadszedł dzień Kupały — święto w całym pogańskim obchodzone świecie, dzień Białego
Boga dnia i światłości, na którego cześć paliły się ognie nad Adrią, nad Bałtem, nad
Dunajem, nad Łabą, Wisłą, Dniestrem, Rodanem i Sekwaną. Ze czcią tego Bel-boga,
Bela, ludy wędrowały na zachód wszystkie, z kolebki swej rajskiej, w zimne kraje nowej
ojczyzny.
Dzień Kupały najdłuższy w roku, noc Kupały najkrótsza, były jednym ciągiem wesela,
śpiewu, skoków i obrzędów.
I na tej górze świętej nad jeziorem, kędy się z sąsiednich mirów na Kupałę najwięcej
ludu zbierało, już o wschodzie słońca z kąpieli wychodzące tłumy, przybrane w wieńce,
poprzepasywane bylicą, postrojone ziołami kwitnącymi, otaczały starych gęślarzy.
Wzgórze lekko opadało zieloną łąką ku wodom jeziora. Na szczycie jego rosły stare
dęby, brzozy rzadkie, a dalej gęstszy coraz las ciągnął się dwoma ramiony, łącząc z nie-
zgłębionymi puszczami, które naówczas całą niemal tę ziemię okrywały.
Od rana widać tu już było młodzież znoszącą suche gałęzie, łuczywo, bierwiona świeżo
ucięte, gdyż martwego drzewa jak na budowę chaty nikt nie używał, tak i na ogień święty
nosić go nie było wolno. Gałęzie nawet suche z żywego drzewa musiały być obłamywane,
bo w tych, które na ziemi leżały, mieszkała już śmierć.
Ze wszech stron widać było sunące sznurami niewiasty w bieli, całe w wiankach i opa-
skach zielonych, chłopaków w narzuconych na ramiona siermięgach. Zewsząd po gajach
i lesie brzmiały przedśpiewy zwiastujące nocną uciechę.
Nagotowane ogniska widać było u skraju lasu, pod dębami i głębiej jeszcze. Kamien-
nymi siekierkami łupano drzazgi na podpał. Każda gromada obejmowała dawne miejsce
i zgliszcze swe świąteczne. Gwar wesoły i śmiechy przebrzmiewały po lesie.
Pod dębem siedział Słowan, pod innym drugi śpiewak, którego zwano Wiłujem. Gdy
jeden z nich nucił, przestawał drugi; śpiewali na przemiany, ale pieśń jednego nie godziła
się z drugą, zdawali się raczej przeciwić sobie niż łączyć.
— Słoneczko, oko dnia jasnego, świeć nam a grzej — śpiewał stary gęślarz. — Stru-
mienie światła na ziemię biega… Światło nam lej, Kupało!
Niech czarne smoki nie śmieją zaćmić twej twarzy, tyś życiem, szczęściem, nadzieją,
tyś bóg jest nasz! Kupało…
Królu, dniom naszym panuj bez chmury, do życia obudzaj chuć¹, tyś życia dawca,
boże Kupało, siej, żyw i budź, Kupało…
Ucichło, a Wiłuj brząknął w struny i niezrozumiałą piosenkę nucił półszyderskim
głosem.
— Pieśni ty moja, pieśni! Ptaszyno moja złota, tyś jak woda żywota, wskrzeszasz
z śmiertelnej pleśni, lecz kto się w nurt twój miota, ten żywot prędko prześni. Dwojaka
twoja cnota, żywot i śmierć jest w pieśni… Pieśń zmarłych wskrzesza z grobu, pieśń
żywych na śmierć miota… w niej siła światów obu… i śmierci, i żywota…
Spuścił głowę wypełzłą² i zamilkł, milczeli oba, bo chór śpiewał za nich pieśń kupalną.
Słońce zapadać miało, wszystkich oczy i twarze ku niemu były zwrócone. Czekano,
gdy ostatni jego promień zniknie z drzew pozłoconych wierzchołków, aby ognie rozniecić
i pieśni a korowody rozpocząć.
Starsze niewiasty siedziały na ziemi, a około nich cebry i garnki, i niecki z mięsiwem,
i kołacze a korowaje³ świąteczne widać było; młódź się kręciła i goniła po błoni, klaskając
w ręce. Dziewczęta trzymały się gromadą, kupkami na nie nacierali chłopcy, rzucano
słowy; wyścigano się krzycząc i odpędzano chustami napastujących.
— Kupało! Kupało! Łado! — odzywały się tu i owdzie śpiewne głosy.
Około stosu Wiszów stał już Ludek i Sambor, który na gród wracać nie chciał, nie-
mało niewiast i czeladzi. Poglądano ku lasowi, w stronę dworu, bo jednej Dziwy i Żywi
nie było, a Dziwa miała pierwsza ogień podpalić i pieśń zanucić o Kupale.
¹
(daw.) — chęć, pragnienie.
— łysy.
²
³
r a
— pszenne, wykwintne pieczywo, ciasto weselne.
Święto, Bóg
Poezja, Pamięć, Śmierć
 
 
Stara baśń t
r
Chłopcy tymczasem suche tarli drzewo, aby zrobić ogień boży, który by sam się zro-
dził, młodym był i nowym, a potem przez rok cały na domowym palił się ognisku. Był to
ogień, którego z domu nikomu wynosić obcemu nie dawano. Kto ogień wynosił z chaty,
brał z niej życie.
Już dwa smolne łuczywa dymiły w ich rękach, a ogień się jeszcze nie ukazywał i Dziwy
nie było. Sambor więcej patrzył na ścieżkę, którą przyjść miała, niż na robiący się ogień
święty, który powinien był zapłonąć, gdy słońce zagaśnie.
Wtem z dali pokazały się dwie dziewczęta w bieli, szły z wolna trzymając się za ręce.
Zielone wianki miały na głowie, zielonymi przepasane były splotami, snopki ziół niosły
w rękach, ale szły milczące, bez pieśni. Były to Dziwa i Żywia, obie jeszcze smutne po
ojcu żałobą. Dziwie chodziły po głowie wyrazy starej Jaruhy, a choć półoszalałej babie nie
dawała wiary, w sercu jej coś ciągle powtarzało: Nie idź na Kupałę!
Choć dzień był boży, weselny, szły smutne, zbliżyły się tak do swojej gromady, a Sam-
bor z daleka patrzył na twarz dziewczyny i dziwił się, że tak była posępną.
Wtem Ludek zbliżył się do niej.
— Siostro — rzekł — chodźcie wy razem w parze, nie idźcie daleko w las… Ja Doma-
nowi nie wierzę… W noc Kupałową dzieją się czasem straszne rzeczy… wieleż to dziewcząt
przepada w lesie!… Nad ranem, u świtania, gdy szał ludzi ogarnie, pamięć tracą.
Dziwa się rumieniła słuchając, gryzła w ustach ruty gałązkę i trzęsła głową.
— Nic się nie stanie — rzekła. — Ani się Doman, ani żaden waży przystąpić do
mnie, będę między swoimi. Jest was dosyć chłopców, aby siostrę obronić!
Brat zamilkł, a Żywia rzucając chciwie oczyma po gromadach, śmiała się bliskiej ucie-
sze, nogi się jej do skoków rwały, lica pałały, oczy błyskały, nuciła niecierpliwa.
— Dajcież pokój ze strachami! — śmiała się. — Nikt się do nas nie waży… ale w taki
dzień, nie czyńcież nam niewoli… Tyle naszej uciechy…. Kupało…
Dokoła śmiech i wołanie zagrzewały, dziewczęta przybiegały do nich i rwały za rękawy,
aby szły z nimi. Powoli i na twarzy Dziwy jaśniej się zrobiło, uśmiech się zjawił blady.
I ona mruczała po cichu: Kupało! Kupało!‥
A z dala słychać było śpiew.
— Słońce w morzu się kąpało, bo na wesele iść miało… Wiodą, wiodą pannę młodą,
w złote szaty przyodzianą… Księżyc jedzie z gwiazd drużyną, witaj słoneczko kochane…
Ty mi będziesz królowało… Słoneczko moje jedyne! Kupało!
Chłopcy stali na uboczu, szeptali cicho, z ukosa patrzyli na dziewczęta i wybierali
oczyma. Szał czasem opanowywał nad ranem te gromady i dziksze z nich szły jak „stada”
w las, porywając gwałtownie dziewczęta. Zwano też te szały „stadem”. Rodzina jednak
każda pilnowała swoich i stała na czatach, aby do „stada” nie dopuścić i od porywania
obronić.
Dziwa patrzyła na zachodzące słońce, którego promienie ozłacały jej twarz i lśniły się
we włosach. Ostatni blask zagasał, już tylko łuna czerwona wskazywała, gdzie zapadło,
dwa smolne łuczywa ogień obejmował boży, zażegniętą żagiew podano dziewczynie, która
żywo i zręcznie pod stos ją podłożyła. W tej samej chwili przy wszystkich ogniskach
błyskały już ogniki i wielkim głosem wołano radośnie: Kupało!…
Niewiasty stawały kołem, biorąc się za ręce osobno, osobno mężczyźni i pieśni brzmia-
ły po lesie dokoła.
Po polach, na puszczy, w całej okolicy przed chwilą cichej i głuchej, wszystko przeszło
w radosne drganie i okrzyki. Zdało się, że i drzewa, i wody, i obłoczki na niebie, i trawy
na polu, pieśnią tą i radością odbrzmiewają.
Zbudzone śpiewem podniosło się wodne ptastwo na jeziorze, zaszeleściało w krze-
wach, a wokoło stosów dziewy zawiodły uroczystą pieśń kupalną, o bogu w złotym wień-
cu, co polom niósł ziarna złote, co łąkom niósł rosy, co ludziom chleb dawał, co wypełniał
kłosy, co ule zasładzał, który czynił dzień, miłość zsyłał i wesele. Był to dzień ślubowin
niebieskich słońca z księżycem. Radowała mu się ziemia, otwierała skarby swoje, noc ta
nie miała tajemnic, wszystko zaklęte wracało do swobody, duchy jasne zstępowały z nie-
bios i poiły ludzi własnym weselem… Śmierć i czarne widma kryły się w przepaści, pod
ciemny płaszcz Jamy⁴.
a a
— bóg śmierci i władca świata umarłych (piekła) w hinduizmie.
Ogień, Wierzenia
Słońce, Księżyc, Ślub
Bóg, Światło, Ciemność,
Święto
 
 
Stara baśń t
r
Ledwie pieśń pierwsza przebrzmiała chórem, ze swymi zwrotkami, dała się słyszeć
druga. Chóry dalekie odpowiadały sobie. Dziwa z podniesioną głową szła przodem wiodąc
skoki i zawodząc pierwsza, dziewczęta biegły za nią posłuszne.
Zrazu śpiew ciągnął się powolnie, krokami szły ociężałymi, potem pieśń żywiej brzmieć
zaczęła, ruch coraz szybszym się stawał, rozgorączkowywał głos, miotały ręce, podnosiły
głowy i oczy… Stare niewiasty oparte na kijach, siedzące na ziemi, które pójść nie mogły
z korowodem, poklaskiwały siedząc, poruszały głowami, całym ciałem drgały wspomnie-
niem młodości.
Las płonął światłami i huczał pieśnią, i tętnił skokami.
Z dala widać było ogniów łuny, a około nich wirem, kołem zwijające się cienie, z roz-
wianymi włosy, rozpuszczonymi szaty, rozsypującymi się wieńcami, podniesionymi rę-
kami.
— Hej! Kupało! Kupało!
Gdzie indziej chłopcy brali kąpiel płomienną, skacząc przez ogniska i przyklaskiwano
ich skokom, kiedy niekiedy krzyk się dał słyszeć, bo parobcy rzucali się na dziewczęta,
a wśród tego szału, zamętu, nocy, działo się często, co tylko na Kupałę przebaczonym być
mogło.
Lecz więcej śmiechów było słychać niż krzyku, a wesela niż płaczu.
Niewiasty jeszcze wiodły tany, gdy chłopcy z zapalonymi żagwiami zaczęli przeska-
kiwać ogniska, a potem wyścigać się po łące i wybiegać na polanki z nimi.
Gdzie indziej lano miód w ogień na ofiarę Białemu Bogu, przygasał płomień na chwilę
i buchał potem z nową mocą. Parobczaki nieraz spotkali się w skoku, wśród płomieni
i dymu, uderzyli o siebie… nieraz się śmiejąc chwytali za bary, padali na ziemię i tarzali
mocując.
U wszystkich ognisk razem rozpoczęły się te skoki, a wnet potem z ogniem pogony⁵.
Z pozapalanymi żagwiami, których ogień w biegu nie powinien był zagasnąć, obiegano
posiane zboża, barcie, łąki, wołając Kupały.
Na niebiosach, jakby spod zasłon przypatrując się ciekawie temu, co się działo na
ziemi, szła zorza wieczorna całować się ze wschodzącą jutrzenką… noc zaledwie przysłoniła
lasy, a już dzień świtał za nimi.
Teraz rozpoczynało się picie i ucztowanie około ognisk, wśród wesela i śpiewu.
W kółku swoim znużona już śpiewaniem i skokami siedziała Dziwa i w ogień patrzyła.
Sambor nad nią czuwał z dala, lecz ani razu, ni razu nawet okiem nań nie rzuciła.
Chłopak, choć go kusili parobczacy do wyścigów i do picia, niewiele miał ochoty, kręcił
się błędny, odchodził i powracał, wciąż na oku mając córkę gospodarza, a na pamięci
Domana… Dziwa go zobaczyła tak stojącego na straży i skinęła na niego.
— Idźże do ludzi! — rzekła. — Idź się wesel z drugimi!
— A wy… Dziwo! — odparł Sambor. — Czemuż wy chodzicie chmurno i smutno?…
— Ja… — poczęła cicho dziewczyna — ja! Bo moja dola inna niż wasza! Choćbym
chciała, weselić się nie mogę… Czego oczy nie widzą, to serce czuje, a gdy serce smutne,
trudno być twarzy wesołą…
Podniosła oczy do góry.
— Za lasami, za górami — mówiła jakby do siebie — łuny płoną… inne łuny…
Śpiewy słyszę, nieweselne… szumią bory… tłumy ciągną, żagiew w jednej, miecz w drugiej
dłoni… Woda się w krew przemieniła, białe lilie poczerniały… Hej! hej!‥
I zwiesiła głowę smutnie, zapominając o Samborze, który ze strachem jakimś, stojąc za
nią, słuchał i nie rozumiał. To, co mówiła, tak się nie godziło z tym, co dokoła tętniło…
Chłopak długo jeszcze z dala się w nią wpatrywał, ale już nie śmiał przybliżyć. Żywia
wyrywała się z korowodu przy ogniu i przybiegła do niej, usiłując ją pociągnąć z sobą;
chwytała siedzącą za ręce, próbowała chwycić z sobą i wracała śpiewając sama.
Sparta na dłoni dziewczyna obrywała bylicę z wianka, bawiła się kwiatkami i jak nie-
przytomna myślą gdzie indziej się być zdawała… Może przy ojcu i matce…
Jakiś czas Sambor spod dębu, o który się sparł, patrzył na nią, trwał na czatach, lecz
Dziwa raz jeszcze go przywołała do siebie i kazała mu iść do zabawy.
Posłuszny poszedł, sam nie wiedząc dokąd, bo mu się wcale skakać i ścigać nie chciało.
— gonitwa, bieg.
 
 
Stara baśń t
r
Zgłoś jeśli naruszono regulamin