Kukliński Piotr - Saga Dworek Pod Malwami - 11 Zagubieni.pdf

(415 KB) Pobierz
KUKLIŃSKI PIOTR
ZAGUBIENI
POGODZENI ZE STRATĄ
Kalinówka, lato 1912
Gdzie mama to położyła? - dopytywał się Michał Kalinowski. - Proszę sobie
przypomnieć. Na pewno nie do szkatułki?
Pani Katarzyna siedziała w fotelu z opuszczoną głową, blada i nieszczęśliwa.
- W szkatułce trzymam biżuterię - odpowiedziała cicho. - Pieniądze miałam gdzie
indziej.
- Jak to babunia zapakowała? - pytał Ignaś. - Na kilka części babunia podzieliła, czy
cała suma była razem?
- Wszystko razem - szepnęła starsza pani. - Chyba wszystko razem...
- Chyba?
- Wydaje mi się, że razem.
- To nie jest babunia pewna?
- Już niczego nie jestem pewna...
Mimo drobiazgowych poszukiwań, najpierw w pokoju starszej pani, potem w całym
dworze, nie odnaleziono śladu po pieniądzach, które ukryła pani Katarzyna Kalinowska - dla
bezpieczeństwa - w sobie tylko znanym miejscu. Suma, jaką otrzymała od Jacka Nowackiego
za sprzedaż sześćdziesięciu dziesięcin ziemi na Kalinówce, przepadła jak kamień w wodzie.
Pan Michał przeprowadził śledztwo, ale nie doprowadziło ono ani do odnalezienia
pieniędzy, ani do wykrycia sprawcy ewentualnej kradzieży.
- Obawiam się, że twoja babka po prostu zapomniała - pan Michał przysiadł na
krześle z miną pełną rezygnacji. - Podała nam osiem czy dziewięć miejsc, gdzie schowała
pieniądze, a przecież mogła je włożyć tylko w jedno.
Ignaś zgodził się z ojcem. Przepytali już wszystkich, według listy - domowników,
służbę, dyskretnie rozpytali nawet niektórych gości. Nikt nie wiedział, gdzie pieniądze
ukryto, a pani Katarzyna nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie je ostatecznie schowała.
- Bałam się, że gdzieś zginą - tłumaczyła.
Bolała nad tak wielką stratą, odchorowała ją dwutygodniowym leżeniem w łóżku z
wysoką gorączką. Była gotowa zezwolić na poproszenie o pomoc policję, ale na to
stanowczo nie zgodził się pan Kalinowski.
- Policja w naszym domu niczego nie znajdzie - oświadczył. - Chyba tylko to, co
sama podrzuci.
Starsza pani przytaknęła z płaczem. Wizyta policji w Kalinówce w poprzednim roku
spowodowała aresztowanie Stasia Kalinowskiego, jego proces i skazanie pod fałszywymi
zarzutami.
- Co teraz będzie, Michale? - szlochała pani Katarzyna. - Pozbawiłam ciebie i twoje
dzieci dużej części rodzinnej schedy. A przecież ja chciałam dobrze...
Po zdenerwowaniu pierwszego dnia, a później ciężkiej chorobie matki, pan Michał
rozchmurzył się i uznał, że musi pogodzić się z faktami.
- Trudno - oznajmił. - Nie zbierzesz rozlanego mleka. Stało się. Mama nie powinna
się obwiniać, to przecież nic nie da. Lepiej proszę o swoim zdrowiu pomyśleć. A pieniądze,
no cóż, raz są, raz nie ma...
Po kilku tygodniach starsza pani także pogodziła się ze stratą.
- To szatan wszystkiemu winien - powiedziała.
- Skusił mnie i sprawił, że zdradziłam ziemię. Zasłużyłam na karę i muszę
odpokutować.
Po kilku następnych tygodniach pojechała do kościoła, aby dać na mszę.
- W jakiej to przeważnie intencji? - zapytał ksiądz Miodyński.
- O oświecenie - wyjaśniła pani Katarzyna. - Żeby się znalazło to, co zostało utracone.
***
Pan Jacek Nowacki, który oznaczonego dnia przyjechał z Topolan dla omówienia
szczegółów transakcji,
był niemile zaskoczony.
W pierwszej chwili stanowisko
Kalinowskich, którzy nie kwapili się do odkupienia swojej własnej ziemi za niewygórowaną
cenę, uznał za wykręt i afront. Ale po rozmowie z panią Katarzyną przyjął rzecz do wia-
domości. Przy obiedzie, pierwszym w Kalinówce od dwóch lat, minę miał kwaśną, nadrabiał
wymuszonym uśmiechem.
- Jesteśmy przecież sąsiadami - oznajmił. - Jakoś się dogadamy. Jeśli teraz to
niemożliwe, to w innym terminie...
Wspaniałomyślność pana Jacka, który chciał się pozbyć ziemi kupionej okazyjnie od
starszej pani, leżała w jego pilnych potrzebach finansowych. Justyna Nowacka, umieszczona
w Wiedniu dla kuracji, pod troskliwym okiem Zofii Waldeck, miała wielkie wydatki.
Czuję się znacznie lepiej - pisała do ojca. Jestem prawie wyleczona. Zosia dba o mnie
więcej jak siostra. Miałeś, kochany papo, wspaniały pomysł, żeby właśnie ją dać mi za
towarzyszkę.
Pan Jacek wzdychał. Płacił Justynie wysoką i regularną pensję poprzez rosyjski bank
w stolicy Austro-Węgier, a wszystkich znajomych zapewniał, że córka bawi w Wiedniu
bardziej dla kaprysu niż dla zdrowia.
- Prosiła ostatnio pozdrowić wszystkich w Kalinówce - uśmiechał się blado. - A co do
plotek, mało się nimi przejmuję. Ludzkich języków nie zawiązać.
UPÓR
Kurpik z Nowosadów, chłop poszkodowany w sporze z panem Kalinowskim, nie
dawał za wygraną. Jego kobieta wprawdzie uważała, że trzeba się ugodzić, ale on zawziął się
na dziedzica i myślał tylko o tym, jak się odkuć. Przecież i pan Kalinowski nie tylko nie
wykazywał chęci do zgody, ale i jeszcze poszczuł psem. Wyżlica Bunia, która ugryzła
Kurpika w łydkę, zostawiła na jego ciele bolesne i długo niegojące się rany. Smarował je
tłuszczem, a ile razy smarował, tyle razy podnosił pięść i przeklinał dziedzica.
Kobieta mitygowała go, ponieważ postępowanie Kurpika przynosił dotąd tylko wstyd
i straty. Ona nie uważała, że przyczyną kłopotów jest pan Kalinówki, a raczej sam Kurpik,
ale mąż nie dał sobie tego wytłumaczyć.
- Co ty wiesz, głupia! - mruczał, gdy zwracała mu uwagę. - Skończy się niedługo
panowanie takich Kalinowskich. Zobaczysz, że się niedługo skończy!
Na razie jednak takich czasów nie było widać. Pan Michał Kalinowski miał się jak
najlepiej, a Kurpik popadał w coraz to nowe tarapaty.
Któregoś razu poszedł nad stawy dziedzica. Niby tylko popatrzeć, ale tak naprawdę
miał ochotę skorzystać. Stary stróż, co tu mieszkał z rozkazu pana dziedzica i pilnował jego
dobytku, akurat wyszedł na chwilę ze swojego szałasu. Kurpik miał koszyk wiklinowy,
postawił go w miejsce, gdzie przy niewielkiej grobli woda uciekała cienką strużką do rzeczki
Czarnej. Łatwo tu było wyłowić karpia. Już za pierwszym zanurzeniem koszyka Kurpik
złowił dwie małe sztuki, a za drugim razem całkiem sporą.
Strażnik zobaczył Kurpika, domyślił się, co tamten robi i postraszył bronią. Ale
Kurpik nie bał się byle czego i nie wierzył, żeby stróż odważył się użyć strzelby. Broń
starego, mówiono o tym powszechnie, była marna, biła blisko i słabo.
Stróż wystrzelił na postrach, Kurpik roześmiał się w głos i odszedł bezkarnie. Jego
żona usmażyła karpie, a na rybich głowach ugotowała gar gęstej zupy, zabielonej mąką.
- No i widzisz - powiedział do kobiety Kurpik.
- Ryba nic nie kosztowała, co najwyżej trochę strachu. W następnym tygodniu znowu
pójdę.
Strażnik znał nazwisko złodzieja, bo każdy wiedział, jak wygląda Kurpik i trudno
było pomylić go z kim innym. Powiedział o wszystkim panu Kalinowskiemu, a dziedzic
kazał mu wydać pudełko śrutu.
- Tylko z bliska nie strzelaj - pouczył. - To gruby śrut, może ciężko ranić nawet i
człowieka.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin