Pocałunek.pdf
(
360 KB
)
Pobierz
Ciemność. Chłód. Ledwie zauważalna, pozornie nieszkodliwa wilgoć, która pokrywała
skórę i zostawała na niej, ani nie wnikając, ani nie wyparowując. Długie stoły
pulsowały w półmroku różnymi barwami: plamy czerwieni od magicznego ognia,
potem niebieska, migocząca aura eliksirów, warzących się wolno w kociołkach.
Odziane w czerń plecy pochylały się nad każdym naczyniem; jedynym dźwiękiem był
cichy szelest szat, gdy jedna osoba poruszała się między stołami.
Hermiona skierowała wzrok z powrotem na swój wywar. Zaawansowane eliksiry były
inne. Sprecyzowane, intensywne, racjonalne. Nie było Neville’a Longbottoma, nie było
eksplozji. Na te zajęcia uczęszczało ośmioro uczniów z siódmego roku; każdy z nich
dowiódł swoich umiejętności nie tylko w trakcie sześciu lat nauki, ale także poprzez
rygorystyczny egzamin, który przygotował dla nich ich bezwzględny profesor.
Również Snape był inny na tych lekcjach. Widać było, że wśród osób nie tak
dramatycznie odbiegających od niego intelektualnie (Hermiona nawet nie próbowała
się oszukiwać, że wielu z zebranych tutaj uczniów mogłoby mu kiedykolwiek
dorównać), jego niecierpliwość i pogarda znacznie się zmniejszyły.
Przysłuchiwała się profesorowi krążącemu między ławkami; wymamrotana korekta tu,
oszczędna pochwała tam, wypowiedziane tonem szczerym, lekko szorstkim, bez
zamierzenia ciepłym.
Zamieszała swój eliksir ostatni raz, powoli, a Snape przystanął przy kociołku
Harry’ego, tuż obok niej. Słyszała, jak Harry zadał pytanie, cicho – klasa zazwyczaj
porozumiewała się ściszonymi głosami, by bardziej koncentrować się na swoich
obowiązkach – a Snape pochylił się, aby zajrzeć do jego kociołka, odpowiadając mu
równie spokojnie.
Hermiona uśmiechnęła się do siebie. To, że się dogadują, było równie wielką
niespodzianką jak fakt, że Harry w ogóle zakwalifikował się na zaawansowane eliksiry.
Niedoszła katastrofa w zeszłym roku zaowocowała fascynacją chłopaka nad potęgą
mikstur i wywarów, a gdy był zafascynowany, Harry prześcigał wszystkich.
Najczęściej to Harry był tym, kto w czasie lekcji dopytywał się o powody i skutki
używania składników i przygotowywania wywarów, a Snape zawsze cierpliwie
udzielał odpowiedzi na każdą z tych wątpliwości, demonstrując rozległą wiedzę i
pewność, z jaką poruszał się w swojej dziedzinie, oraz graniczącą z niemożliwym
tolerancję wobec Chłopca, Który Przeżył. Harry zaczął nawet – cud nad cudami –
pomagać profesorowi po zajęciach, przygotowując materiały na kolejne lekcje lub
sprawdzając prace pierwszego roku. I nie pozabijali się nawzajem, nawet żaden nie
został ranny. Hermiona wciąż była tym zdumiona.
- Jak ty to robisz? – pytał czasem Ron.
Harry zwykle wzruszał ramionami i uśmiechał się krzywo.
- My tylko pracujemy, Ron. Znaczy się, tak, on wciąż jest tym samym wrednym
draniem co zawsze, ale...
- Ale?
- Ale jest również... um... miły.
- Snape?
I podczas gdy Harry znów wzruszał ramionami, a Ron porzucał temat, wciąż
skonsternowany, Hermiona łapała się na obserwowaniu Harry’ego i zastanawianiu, co
oznacza ten nowy ton w jego głosie, którego nie słyszała nigdy wcześniej. Gdyby nie
wiedziała lepiej, mogłaby przypuszczać, że fascynacja Harry’ego eliksirami rozszerzyła
się na zainteresowanie samym mistrzem eliksirów.
Gdy Snape okrążał Harry’ego, kierując się w stronę kociołka Hermiony, w sali
zabrzmiało ostrożne pukanie do drzwi, tuż nad prawym ramieniem dziewczyny.
Snape wyprostował się i powiedział:
- Wejść.
Cała ósemka uczniów odwróciła się, by zobaczyć wchodzącą z rozpromienioną twarzą
Klarysę Thackeray.
- Co mogę dla pani zrobić, panno Thackeray?
Ktoś – prawdopodobnie Malfoy, siedzący w pierwszej ławce – coś wymamrotał.
Hermiona mogła się domyślić, co to było. Klarysa, która ukończyła szkołę dwa lata
wcześniej, była jedną z najpiękniejszych młodych kobiet, jakie kiedykolwiek
uczęszczały do Hogwartu. Każdy chłopiec w szkole o niej marzył, każda dziewczyna
jej zazdrościła – a przynajmniej na to wyglądało.
Hermiona nie przyłączyła się do masowego wychwalania dziewczyny z powodu
wrodzonej niechęci do padania komuś do stóp tylko dlatego, że jest nadzwyczajnie
piękny (rzadko przyznawała się sama przed sobą, że zazdrości Klarysie urody), ale
wtedy profesor McGonagall wytypowała je obie do projektu, w którym uczestniczyły
pary piąty/siódmy rok. Znajomość ta powoli rozwinęła się w przyjaźń. Klarysa nie
miała o nic pretensji, nie stroiła fochów, była słodka i bystra, i naprawdę ciężko
pracowała. Hermiona nie potrafiła nienawidzić jej za bycie wspaniałą. A wysoka
brunetka wyglądała dzisiaj szczególnie wspaniale, pomyślała Hermiona (wyobrażając
sobie przy tym, jak wszystkim chłopcom w klasie pewnie opadły szczęki; zwykle tak
wyglądali, kiedy na horyzoncie pojawiała się Klarysa), gdy młoda kobieta weszła do
klasy z promieniejącym – oślepiającym – uśmiechem.
- Och, profesorze, dziękuję! – wykrzyknęła. – Ja tylko... Przepraszam za najście w
trakcie zajęć, ale zaraz wyjeżdżam i chciałam tylko panu podziękować. Właśnie
widziałam się z dyrektorem. – Składała ręce z zachwytu i radości. – Powiedział, że
polecił mnie pan do badań w Egipcie... Och, profesorze, tak bardzo panu dziękuję!
Snape wyglądał na nieco wytrąconego z równowagi jej entuzjazmem. Jego głos był
podwyższony z zaskoczenia.
- Była pani najlepiej wykwalifikowaną uczennicą, pamiętam również o pani
zainteresowaniu tym tematem.
- Och, sir, to tak wiele dla mnie znaczy... – przerwała, ruszyła do przodu, objęła
ramiona profesora i pocałowała go. W usta.
Klasa jak jeden mąż zachłysnęła się powietrzem.
Snape zesztywniał, najwyraźniej kompletnie zaskoczony.
Klarysa odsunęła się, jeszcze bardziej zaczerwieniona, i powiedziała:
- Bardzo panu dziękuję, sir. Zrobię wszystko, abyście pan i cały Hogwart byli ze mnie
dumni, obiecuję! – Uścisnęła jego dłonie i wybiegła z sali, zamykając za sobą drzwi
(ale nie trzaskając nimi - jak zwykle kulturalna, nawet gdy podekscytowana), a w
klasie zaawansowanych eliksirów zaległa cisza.
Hermiona odwróciła się z powrotem do swojego kociołka, nie mogąc jednak oprzeć
się pokusie, by nie obserwować Snape’a kątem oka. Mężczyzna przez chwilę z lekko
rozchylonymi ustami wpatrywał się w drzwi, lecz szybko pozbierał się, wyprostował i
otulił swoimi szatami, jakby nie chciał wejść w kontakt z czymś plugawym.
Hermiona przejechała wzrokiem po klasie; niezbitym dowodem na to, że ośmioro
zebranych tutaj uczniów należało do najinteligentniejszych w szkole był fakt, że każde
z nich właśnie pilnie pracowało nad swoim eliksirem.
Zerknęła na Harry’ego. Jego twarz była czerwona.
Odchrząknąwszy, dziewczyna odezwała się:
- Profesorze, chyba dodałam odrobinę za dużo absyntu. – Wydawało jej się, że
wyczuwa jego wdzięczność, gdy podchodził do jej kociołka. – Kolor jest raczej
niewłaściwy, nie sądzi pan? – dodała, kolejny raz mieszając eliksir i nie patrząc na
mężczyznę. Ciche dźwięki dookoła niej zapewniały o aktywności, nawet jeśli nie
uwadze, powracającej do przedmiotu zainteresowania.
***
Tego samego wieczoru w pokoju wspólnym Gryffindoru:
- Nie mogę w to uwierzyć.
Ani ja, pomyślał Harry.
- Nie mogę uwierzyć, że go w ogóle dotknęła!
Harry nie wypowiedział na głos, że akurat on nie ma z tym problemów. Za to nie mógł
uwierzyć, że miała odwagę. Odwagę, której szukał w sobie przez ostatnie dwa
semestry, kiedy to uprzytomnił sobie przerażający fakt, że
on
chce dotknąć Snape’a.
Wszędzie. I może jeszcze gdzieś.
- I nawet jej nie przeklął!
Wiem, zgodził się Harry w zaciszu własnego umysłu. Snape nosił swoją chłodną
sztywność niczym pancerz; kobieta – lub mężczyzna – musieliby być bardzo pewni
siebie albo głupi, by próbować się przez niego przebić. Musiał przyznać, że Klarysa
wzbudziła jego podziw. Użyła tego rodzaju szybkiej taktyki, która nie dała Snape’owi
żadnego ostrzeżenia. Zastanawiał się, czy sam mógłby wypróbować tę metodę, po
czym parsknął, zastanawiając się, jak by wyglądał jako afrykańska dzika świnia czy
cokolwiek innego, w co profesor eliksirów by go zamienił.
- Wiem! Kto chciałby pocałować Snape’a?
Ja, nie powiedział Harry.
- Aż dziwne, że nie przemienił się w przystojnego księcia.
Dla mnie on już jest przystojny, zatrzymał Harry dla siebie. Sexy i potężny, i
błyskotliwy, i...
- Harry? Co jest?
Zapytany zamrugał.
- Hm? Tylko myślałem... – O całowaniu Snape’a. O tym, jak Klarysie udało się tego
dokonać i ujść z życiem. O tym, jak mógłby zrobić to samo. W końcu, czyż nie
dogadywał się ze Snape’em coraz lepiej? Czyż nie byli prawie... cóż, uprzejmi dla
siebie, poza chwilami, gdy aż iskry latały?
- Wiecie co, on nie jest takim kompletnym potworem – wtrąciła się Hermiona. – Nie
rozumiem, dlaczego uważacie, że to takie straszne, iż Klarysa była wdzięczna za to, co
dla niej zrobił.
- Hermiona! – wykrzyknął Seamus. – Ona go
pocałowała.
W
usta!
W usta, dumał Harry. W te cudowne, krzywiące się szyderczo usta...
- Ciekawe, czy użyła języka? – zastanawiał się głośno Ron, wywołując zbiorowe “fuj!”
wśród reszty Gryfonów.
Harry powiercił się na krześle.
- Ciekawe, czy
on
użył? – podniósł stawkę Seamus.
- Seamus! – zbeształa go Hermiona pośród chóru jęków.
- Harry, gdzie idziesz? – zawołał Ron, gdy jego przyjaciel podniósł się do pionu.
- Zaraz wracam! – odkrzyknął chłopak przez ramię, przytrzymując ostrożnie przed
sobą książki, i wyszedł z pokoju wspólnego.
***
Tej nocy Harry wmaszerował do lochów na swój pozazajęciowy dyżur z
wyprostowanymi plecami i koziołkującym żołądkiem. Miał misję do spełnienia, misję,
która, ku jego zawstydzeniu, potrzebowała ruchu Klarysy Thackeray, żeby się jej w
końcu podjął.
Snape już pracował, sprawdzając eseje przy swoim biurku; w jednym rogu stała, jak
zwykle, taca z dzbankiem herbaty i dwiema filiżankami. Zerknął, gdy Harry wszedł –
zerknięcie dłuższe niż zazwyczaj, na tyle długie, by Harry zaczął się zastanawiać, czy
coś się zmieniło – po czym skinął głową na powitanie i powrócił do oceniania
zgromadzonego przed nim stosu prac.
- Dobry wieczór, profesorze. – Harry usadowił się w swoim zwykłym miejscu na
skraju biurka Snape’a, jego własna wieża esejów pierwszoroczniaków już na niego
czekała. Spod opadających włosów, które desperacko dopraszały się strzyżenia,
wpatrywał się przez chwilę w wyrazisty profil Snape’a, obserwował jego dłoń, pędzącą
po pergaminie i wypisującą eleganckie kalumnie, po czym westchnął w duchu i wziął w
rękę własne pióro.
Przez jakiś czas pracowali w ciszy. Harry nalał im obu po filiżance herbaty, raz czy
dwa sięgnął w stronę Snape'a, by umoczyć pióro w czerwonym atramencie mistrza
eliksirów. Po szkole krążyły plotki, że to krew uczniów. Harry kiedyś go o to zapytał,
gdy warzyli razem jakieś eliksiry przeciwbólowe dla pani Pomfrey.
Snape wtedy naprawdę się uśmiechnął, opuścił chochlę i zapatrzył w dal, pogrążając
się w miłym wspomnieniu.
- Dzieci są takie łatwowierne.
- Sir?
Snape nabrał łyżką trochę sproszkowanego kamienia księżycowego i posypał nim
bulgoczący delikatnie w kociołku płyn.
- Krew krzepnie; byłaby bezużyteczna jako atrament.
Harry zamarł z nożem wiszącym nad korzeniem lukrecji, który właśnie siekał.
- Co?
- Muszę jednak przyznać, że mam swój wkład w tę małą opowieść. Nie mogłem się
zdecydować, któremu uczniowi przypisać... dostawę atramentu, ale zauważyłem, że
każdego roku coraz to nowi dochodzili do wniosku, że to z całą pewnością musi być
krew jakiegoś chłopca czy dziewczyny, którzy szczególnie zaleźli mi za skórę.
Harry’emu nóż wypadł z ręki i chłopak zapatrzył się na swojego profesora z
niedowierzaniem.
- To pan zapoczątkował te pogłoski?
Uśmiech zrobił się drwiący, choć Snape wcale na Harry’ego nie patrzył.
- Zadziwiające, lecz ty nigdy nie dostąpiłeś tego zaszczytu.
Chłopak wybuchnął śmiechem.
- Jest pan cudownie zły, sir – wykrztusił, gdy przestał się śmiać, ocierając oczy
wierzchem dłoni.
- Nie rozpowiadaj tego – powiedział Snape spokojnie, pochylając się znowu nad
kociołkiem, by wznowić mieszanie.
- Za późno – wymamrotał Harry. Musiał zagryźć wargę, by ukryć swój głupkowaty
szeroki uśmiech, gdy zamiast zacząć na niego wrzeszczeć czy zabierać punkty, Snape
odparł jedynie:
- Bezczelny Gryfon. Wracaj do pracy.
Harry uśmiechnął się na to wspomnienie, kontynuując czytanie pewnego naprawdę
godnego ubolewania eseju, traktującego o zastosowaniach mandragory. Przez jakiś
czas szelest pergaminu i skrzypienie piór były jedynymi dźwiękami w pomieszczeniu.
W końcu Snape przerwał ciszę.
Plik z chomika:
Nonnunatus
Inne pliki z tego folderu:
Skradzione chwile.pdf
(1271 KB)
Srebrna tkanina.pdf
(1033 KB)
Z prądem II - Widzieć znaczy Wierzyć.pdf
(722 KB)
Seria Civil War.pdf
(666 KB)
UPS.pdf
(370 KB)
Inne foldery tego chomika:
Agatha Christie
Agatha Raisin
Graham Masteron
Kroniki wampirów
Mary Renault
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin