Kocia trylogia - całość.pdf

(942 KB) Pobierz
Phoenixmaiden13
KOCIA MIŁOŚĆ, KOCIE KŁOPOTY I KOCI RAJ
Tłumaczenie:
Vergithia
KOCIA MIŁOŚĆ
Rozdział I
Cholera! Cholera! Cholera! Myślał Harry, biegnąc korytarzem w stronę głównego holu. Odgłos podążających za nim
kroków zbliżał się niebezpiecznie. Cholerny Malfoy! Nie cierpię go! Nienawidzę! Jęczał w duchu, starając się dostać do
Wieży Gryffindoru.
A to nie było wcale takie proste, nie z czterema łapami i przy czterdziestu centymetrach wzrostu. I nie zapominajmy też
o ogonku i ślicznych, futrzastych uszkach. To wszystko razem składało się na małego, słodkiego kotka.
Nic złego by się nie stało, gdyby nie pojawił się ten cholerny Ślizgon.
~0o0~
Harry wszedł do klasy eliksirów, gdzie czekał już na niego profesor Snape z kpiącym uśmieszkiem na ustach. Jak zwykle
zarobił u niego szlaban.
- Spóźniłeś się - warknął na przywitanie. Harry spojrzał na zegarek. Była minuta po siódmej, szlaban miał na punkt
dziewiętnastą. Zrezygnowany przeniósł wzrok z powrotem na Snape'a - Siadaj Potter! Nie mam całego wieczoru! -
syknął mężczyzna, groźnie mrużąc oczy.
Harry zajął miejsce w pierwszej ławce i westchnął smętnie, czekając na to, co jeszcze zgotuje mu los, lub jego
"ukochany" nauczyciel.
- Dzisiaj będziesz przygotowywał bardzo prosty eliksir pomniejszający. Nie przyjmę niczego, co nie będzie absolutnie
idealne! Jeśli to spieprzysz, wrócisz tu jutro i zrobisz go od nowa i tak do skutku. Czy wyraziłem się jasno?
- Jak słońce - odpowiedział Harry markotnie. Wyjął swój podręcznik, kociołek i poszedł po składniki.
- Niestety, nie mam dzisiaj czasu cię niańczyć, mam ważniejsze sprawy na głowie - odezwał się Snape, stając
niespodziewanie tuż za Harrym i omal nie przyprawiając go tym o zawał. - Kiedy skończysz, zostaw fiolkę z eliksirem na
moim biurku. Postaraj się nie wysadzić klasy w powietrze – skończył jadowicie i wyszedł z sali.
- Szerokiej drogi... - mruknął Harry i zabrał się do przygotowywania mikstury.
Dwadzieścia minut później była już prawie skończona, kiedy nagle, otworzyły się z trzaskiem drzwi, a do klasy wpadła
ostatnia osoba, którą Potter miałby ochotę widzieć.
- Profesorze Snape, czy mógłbym... - Draco Malfoy zatrzymał się i zamilkł, zauważając Harry'ego. Z paskudnym
uśmiechem, rozejrzał się po klasie, by upewnić się, że nikogo więcej nie ma i podszedł do Pottera. - No, no, no... kogo
my tu mamy... czy to nie nasz mały Zbawca świata?
- Zjeżdżaj Malfoy! - odwarknął Harry i odwrócił się zirytowany z nadzieją, że blondyn sobie pójdzie. Niestety nie.
Ślizgon zostawił coś na biurku Snape'a, po czym zaczął przechadzać się po klasie.
- Co spieprzyłeś tym razem, Potter? Plątałeś się pod nogami nie tam gdzie trzeba?
- Bardzo śmieszne - mruknął Gryfon sucho - nie o to poszło.
- A więc co się stało? - zapytał, nadal obłudnie się uśmiechając. Harry miał ogromną ochotę odpowiedzieć "złapali mnie,
jak pieprzyłem się z twoją matką", ale w tej chwili chciał jedynie, żeby Malfoy wyszedł, a coś takiego na pewno by go
rozsierdziło. No i byłoby to zagranie poniżej pasa.
- Nie twój interes - warknął, zamiast tego.
- Ohhh... Potti jest zły? - zapytał Malfoy ze śmiechem, cofając się jednak i znikając z pola widzenia Harry'ego, kierując
się ku wyjściu. - Zamierzasz się popłakać?
- Zamknij się!
- A co? Wyrzucisz mnie stąd? - zapytał, wracając i stając tuż przed Harrym - Zawołasz Dumbledore'a, poskarżysz się
mu, jaki to byłem zły i niedobry? Wszyscy wiedzą, że jesteś jego pupilkiem.
- A ty jesteś wrzodem na tyłku!
- Coś ty powiedział?
- Ogłuchłeś? Może powinieneś przeczyścić sobie uszy - zakpił Gryfon
- Pożałujesz tego, Potter! – warknął blondyn.
- Czego? Przecież to prawda!
Malfoy prychnął, a Harry uśmiechnął się triumfalnie. Wtedy Ślizgon wyprostował się i spojrzał na bulgoczący w kociołku
wywar.
- To zaskakujące, że radzisz sobie bez tej szlamy.
- Nie nazywaj jej tak! - wrzasnął Harry.
- Przecież to prawda!
- To moja przyjaciółka!
- Jak możesz nazywać coś takiego przyjaciółką? - zapytał Malfoy, marszcząc nos zdegustowany.
- Przynajmniej ja mam przyjaciół!
- Ja też.
- Ciężko nazwać towarzystwo, którym się otaczasz, przyjaciółmi - powiedział Harry, lekceważąco wykrzywiając wargi.
- Cóż... przynajmniej mam rodziców - zripostował Ślizgon.
Harry miał już dosyć. Odwrócił się do niego przodem i wyciągnął różdżkę.
- Wynoś się, zanim cię do tego zmuszę!
- Oh... nie lubimy prawdy, co Potter?
- Wyjdź!
- Dobrze, już idę - odpowiedział, szczerząc się tryumfalnie i chowając coś w dłoni. Harry cofnął się o krok.
- Co chcesz zrobić, Malfoy?
- Nic takiego - odpowiedział, dalej się szczerząc. Naprawdę, nie planował nic wielkiego... - Tylko pomagam - dodał i
wrzucił coś do bulgoczącego łagodnie kociołka z niemal ukończonym eliksirem.
- Nie! - krzyknął Harry i spróbował złapać to coś, zanim dotknęło powierzchni wywaru. Nie zdążył.
Malfoy zaśmiał się i cofnął poza zasięg eksplodującego kociołka, którego bezużyteczna już zawartość, całkowicie
obryzgała Harry'ego
- Niech cie szlag! - warknął, z furią ruszając w kierunku Draco. - Ty pie... - Zatrzymał się i jęknął. Zakaszlał, nie mogąc
wykrztusić ani słowa. - Co... ty... - niespodziewanie uderzył w niego nagły ból, powalając go na kolana. Zaczął charczeć,
z trudem walcząc o oddech. Całe jego ciało wyprężyło się boleśnie. Czuł jak kości zmieniają kształt i rozmiar, a mięśnie
powoli przemieszczają się pod skórą.
Malfoy przestał się śmiać i patrzył na Gryfona, z rosnąca paniką w oczach. Cofnął się, niepewny czy ma mu pomóc, czy
zwiać. Przecież nie chciał mieć kłopotów z powodu dokuczania Chłopcu-Który-Niestety-Przeżył.
- Potter?
Harry, gdy tylko poczuł, że ból odchodzi, zaczął wstawać. Zachwiał się jednak i po chwili nowa fala cierpienia zwaliła go
z nóg. Następną rzeczą, którą zauważył było to, że znowu jest na ziemi, ale tak jakby o wiele bliżej, a jego ubrania
otaczają go ze wszystkich stron. Zrobił powoli krok w tył i wygrzebał się ze sterty ciuchów. Spojrzał na swoje dłonie i
zdębiał. Czy to są... łapy?!
Malfoy zaczął się śmiać i chwycił Harry'ego za skórę na karku. Podniósł go i postawił na stole. Kiedy on stał się taki
wielki?
- I co zamierzasz teraz zrobić, Potter? - zapytał zwycięsko chłopak, nim Harry zdążył się zorientować, co się z nim
dzieje. - Miaukniesz na mnie?
Co...? Harry spojrzał w dół, na siebie. Je... jestem kotem!? Nie... nawet nie kotem! Jestem pieprzonym kiciusiem! Harry
obrócił się, oglądając swoje ciało z każdej strony, z której tylko mógł. Pokrywało go miękkie, czarne futerko. Miał długi
ogon, wąsiki... Uniósł rękę... właściwie łapę i pomacał pyszczek. Na szczycie głowy pyszniły się dwa, spore, kocie uszka.
Zaklął głośno, ale z jego ust wydobyła się tylko seria wściekłych prychnięć. Malfoy zaśmiał się jeszcze głośniej i zbliżył
do niego niebezpiecznie. Harry cofnął się instynktownie.
- Więc... Zastanawiam się, co z tobą zrobić... - powiedział blondyn, patrząc na niego z przebiegłym uśmiechem. Oczy
Harry'ego rozszerzyły się ze strachu. Skoczył nad ramieniem Ślizgona i popędził w kierunku drzwi. Jego prześladowca
już po chwili, deptał mu po piętach.
~0o0~
Harry pokręcił głową, wyrzucając z niej niepotrzebne myśli. Teraz musiał się jakoś dostać do Hermiony. Ona już będzie
wiedziała, co zrobić. Ale najpierw musiał zgubić Malfoya. Wredny Ślizgon, dosłownie siedział mu na ogonie.
Nadal uciekał w kierunku holu - nigdy by nie przypuszczał, że droga z lochów może być taka długa. Przyśpieszył,
słysząc, że chłopak szybko się zbliża. Cztery małe łapki sprawiały mu jednak dużo problemów. Wielki Hol nigdy, do tej
pory, nie był taki wielki!
- Możesz sobie uciekać, ale przede mną się nie ukryjesz, Potter! – krzyk blondyna dochodził ze zdecydowanie zbyt małej
odległości.
Wreszcie zobaczył przed sobą schody. Rzucił się na nie ostatkiem sił. Cholera! Pomyślał nagle, spoglądając zszokowany
w górę. One są ogromne! Ale nie miał wyboru, no chyba, że chciałby wylądować w łapach Malfoya. Zaczął się wspinać
do góry, ale szło mu to bardzo opornie. Kończyny miał zbyt krótkie, żeby przeskoczyć wszystkie stopnie. Dawał radę
tylko dwóm na raz i bardzo szybko się zmęczył. Odwrócił się i zobaczył przyglądającego mu się Draco.
- No... nie zaszedłeś za daleko, prawda?
Ooo nie... Harry zamknął oczy, widząc, jak Ślizgon schyla się po niego. Cholera, nie chcę być tutaj! Diabli wiedzą, co on
ze mną zrobi! Chcę być gdzieś, gdzie jest bezpiecznie! Wszędzie, tylko nie tu! Wszędzie!
I nagle... zniknął.
~0o0~
Bez ostrzeżenia pojawił się w jakimś zaparowanym, wilgotnym pomieszczeniu. Nie było trzasku aportacji ani żadnego
innego dźwięku - pojawił się znikąd. Nagle, równie niespodziewanie poczuł, że wpada do ciepłej wody. Kiedy futerko i
ogon nasiąkły nią, jego małe ciałko zaczęło natychmiast tonąć. Nie mógł się ruszyć. Poza tym, był zmęczony ucieczką.
Resztkami sił utrzymywał puchatą głowę nad powierzchnią. Miauknął przeraźliwie, mając nadzieję, że ktoś go usłyszy i
uratuje.
Nagle uniosła się fala wody i na chwilę przykryła mu głowę. Próbował wypłynąć, ale nie dawał rady. Czy ja tu umrę?
Jęknął histerycznie sam do siebie. Utonę w jakimś nieznanym miejscu, nadal w kocim ciele?
Jego łapki męczyły się coraz bardziej, a głowa robiła się ciężka. Powoli zaczynał iść na dno. Nagle coś dużego i ciepłego
okręciło się dookoła niego i zaczęło wyciągać go na powierzchnię. Gdy tylko jego mordka przebiła taflę wody, Harry
wziął głęboki oddech i przylgnął do ręki wybawiciela. Trząsł się gwałtownie. Jestem uratowany! Nie umrę! Myślał,
widząc, jak niebezpieczna woda oddala się coraz bardziej. Był niesamowicie wdzięczny temu, kto go uratował,
kimkolwiek był. Jeszcze nigdy, w całym swoim życiu, nie bał się tak strasznie.
Potrząsnął głową, pozbywając się wody z uszu i z sierści. Zlustrował otoczenie. Zdziwiony zauważył, że jest w jakiejś
łazience. Jak ja się tu znalazłem? Zapytał sam siebie, patrząc na wannę wielkości basenu, łudząco przypominającą tę z
łazienki prefektów. Od dzisiaj, jego koszmar senny.
Odczuł jeszcze większą wdzięczność, gdy coś miękkiego i ciepłego otuliło go szczelnie. Po kilku chwilach rozpoznał
ręcznik. Kiedy był już suchy, zaczął mruczeć. Dreszcze ustały.
- Jak się tu znalazłeś? - zapytał miękko jedwabisty, męski głos, podczas gdy ręce wycierały wodę z pyszczka Harry'ego.
Potter próbował odpowiedzieć, ale zdołał tylko zamiauczeć. - Zaskoczyłeś mnie, a to nie dzieje się często - kontynuował
ten sam głos - masz szczęście, że byłem w pobliżu, maluszku.
Gryfon zadrżał, kiedy przypominał sobie, co by się stało, gdyby nie ten ktoś. Ręcznik zabrano i został posadzony na
łóżku. Mężczyzna zniknął z jego pola widzenia. Harry zaczął go szukać wzrokiem i zauważył akurat w chwili, gdy ten
zaczął się przebierać.
Chłopak odwrócił mordkę, zarumieniony, o ile koty mogą się rumienić. Nie chciał naruszać jego prywatności. Potem
przyszło mu do głowy, że zwierzakom przecież nie robi różnicy, czy ktoś przy nich paraduje nago, czy nie. Przeniósł
spojrzenie z powrotem na swojego wybawcę, obserwując go dokładnie. Mężczyzna był wysoki, około metra
dziewięćdziesiąt, ale z perspektywy Harry'ego zdawał się być jeszcze wyższy. Miał długie do ramion, czarne włosy i
ładnie umięśnione ciało, jego skóra była tak jasna, jakby nigdy nie padł na nią nawet jeden promień słońca. Niestety,
Harry nadal nie widział jego twarzy.
Pomieszczenie, w którym się znajdował było duże i całkiem przyjemne. Jakby wyjęte z mugolskiego magazynu. Szafa w
rogu i duże biurko pod ścianą, oba w głębokim kolorze mahoniu. Ściany pokrywały tapety z delikatnym deseniem. Kilka
obrazków wisiało tu i tam. Wyglądały na raczej drogie. Wielkie okno obok szafy, zamknięte i zakryte ciemnozielonymi
zasłonami. Po drugiej stronie mebla znajdowały się duże, przeszklone drzwi prowadzące na taras, także zasłonięte
ciemnym materiałem. Łóżko stało na środku pokoju. Jak Harry zauważył do tej pory, było duże, z zielonymi zasłonami,
przykryte czarną pościelą i - podobnie jak szafa i biurko - mahoniowe. Naprzeciw łóżka stała kanapa, a obok fotel. Oba
meble usytuowane naprzeciwko wielkiego kominka, w którym już dawno wygasł ogień, pozostawiając tylko żarzące się
węgielki. W porównaniu z pomieszczeniem, Harry był malutki.
Kiedy skończył oglądać komnatę zaczął spacerować po materacu. Jednak nie mógł utrzymać równowagi. Jego małe łapki
tonęły w miękkim kocu, przy każdym ruchu. Dopiero po chwili ugiął je, naprężył się i skoczył w górę. Ten sposób
poruszania się był o niebo łatwiejszy. Dotarł do skraju łóżka i spojrzał w dół. Przełknął nerwowo ślinę. Było bardzo
wysoko.
Daj spokój! Grasz w quidditcha! To wcale nie jest tak wysoko! Myślał. Po prostu skocz! Koty zawsze spadają na cztery
łapy, prawda? Spojrzał w dół, starając się przekonać samego siebie, że wszystko będzie dobrze. Nie ma się czego bać!
Oczywiście, że jest! Jestem okropnie mały! Więc jest! Jakaś część umysłu krzyczała na niego, żeby jak najszybciej
odsunął się od krawędzi.
Zanim podjął jakąkolwiek decyzję, mężczyzna podniósł go delikatnie za skórę na karku i położył na swoich kolanach.
- Ostrożnie kotku. Nie chcesz spaść i złamać sobie karku, prawda? - kontynuował, tym swoim jedwabistym głosem. - Nie
po tym, jak właśnie uratowałem cię od utonięcia.
Harry miauknął, w pełni się z nim zgadzając. Potem jego głos przeszedł w zadowolone mruczenie, kiedy mężczyzna
zaczął drapać go za uszami długimi, zwinnymi palcami. Harry wyprężył grzbiet i zamruczał ponownie, głośniej. Kiedy
mężczyzna podrapał go pod brodą, zamknął oczy i uniósł zachwycony mordkę. O Merlinie! To jest takie przyjemne...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin