Faron Barbara - Szczęście Smakuje Truskawkami(1).pdf

(862 KB) Pobierz
Barbara Faron
Szczęście smakuje
truskawkami
1
Tak się cieszyła z tego tłumaczenia! Jednak kiedy doszła
do ronda, poczuła nagły ucisk w żołądku. Rozsądek mówił jej,
że zdecydowała się zbyt pochopnie... Nie da rady. Długo nie
miała kontaktu z językiem. Rozejrzała się nerwowo i
przyspieszyła kroku. Była tak zamyślona, że omal nie
przegapiła zielonego światła. I jak na złość spóźniła się na
tramwaj! Spojrzała na zegarek. Nie zdąży przed powrotem
Marka! W dodatku zaczął siąpić deszcz. Zajrzała do torebki.
No, oczywiście: nie wzięła parasola! Była taka
niezorganizowana!
Przyciskając do piersi papierową teczkę z wydrukami,
stanęła pod wiatą zadaszonego przystanku. Nie lubiła jeździć
środkami komunikacji miejskiej. Szczególnie teraz, gdy
odwykła od ludzi. Denerwowali ją. W ogóle cud, że wyszła z
domu! Z niedowierzaniem spojrzała na teczkę.
Co mi przyszło do głowy? Z niepokojem zacisnęła usta.
Tak Bogiem a prawdą, nie była to kwestia odwagi, tylko...
braku asertywności. Jak zwykle. Oczywiście Marek miał
rację, mówiąc, że nikomu nie potrafiła odmawiać. Czuła się
fatalnie. W zasadzie, odkąd sięgnąć pamięcią, widziała samą
siebie jako totalnie niepozbieraną, niezaradną i w ogóle
beznadziejną. Rzecz jasna, to ostatnie słowo było stanowczo
bardziej pojemne znaczeniowo niż jego definicja słownikowa.
W dodatku znowu ze zdenerwowania rozbolała ją głowa.
Myślała, że nie wytrzyma. Przez chwilę miała ochotę
poszukać w torebce tabletek przeciwbólowych, jednak gdy
wyobraziła sobie tych wszystkich gapiących się na nią ludzi,
zrezygnowała z szukania i tylko mocniej zacisnęła usta. Była
na siebie zła! Niepotrzebnie wychodziła z domu. Ile można
stać na przystanku? A w ogóle skąd tu tylu ludzi? No tak, jak
zwykle nie pomyślała i zbyt późno wybrała się z domu. Nie
przewidziała, że będzie wracać w godzinach szczytu.
Wreszcie nadjechał kolejny tramwaj, przerywając jej
rozmyślania. Z trudem wcisnęła się do środka. W ścisku
wszystko ją denerwowało. Co zresztą było do przewidzenia.
Najpierw miała ochotę wrzasnąć na przekrzykujące się
nawzajem gimnazjalistki. Potem chciała otworzyć okno, bo
zapach tandetnych dezodorantów przyprawiał ją o mdłości.
Przez pięć minut biła się z myślami, ostatecznie jednak nie
odezwała się ani nie wykonała żadnego ruchu. Nie lubiła
zwracać na siebie uwagi w miejscach publicznych. W końcu,
nie mogąc wytrzymać w tłoku, przecisnęła się na tył tramwaju
za mężczyzną wysiadającym na kolejnym przystanku. Ale i tu
z trudem wytrzymała. Szczególnie że przesadnie umalowana
paniusia przez całe piętnaście minut wwiercała w nią
przenikliwe spojrzenie. Po prostu gapiła się bezczelnie, nawet
nie próbując udawać dyskrecji. Co za ludzie! Czemu nie
pilnują własnego nosa?
Nagle drgnęła. Poczuła lodowate zimno na udzie. Mocno
zacisnęła usta ze złości, której i tak pewnie nie umiałaby
okazać. Od razu domyśliła się, że to krople wody z czyjegoś
parasola. Skapywały wprost na jej nowe dżinsy, a mokra
plama powiększała się z minuty na minutę. Gwałtownie
cofnęła się do zaparowanej szyby. I mimo morderczych
planów, jakie układała w głowie, bez słowa dojechała do
swojego przystanku.
Nic nie miało sensu... Najmniejszego... Odwróciła się od
tłumu i patrzyła tępo na krople deszczu, spływające po
zewnętrznej stronie szyby. To znaczy, ona tak to widziała.
Zdaje się, że od zawsze. Oczywiście była w tym względzie
egoistką, nie doceniającą starań męża i przyjaciół. Przyjaciół?
Zaraz, zaraz! Te nadęte bufony nie mogły być jej
przyjaciółmi! Byli przyjaciółmi Marka. To jemu współczuli
takiej żony.
Ciekawe, co o mnie myślą? Westchnęła z niechęcią.
Wzruszyła ramionami. Po raz kolejny. Po co się nad tym
zastanawiać, skoro z pewnością nie jest to nic dobrego... Nie
lubią jej, to fakt. No, ale trudno się dziwić? Ludzie nie
rozumieją...
Dwa razy się truła. Łyknęła jakieś proszki, bo chciała
umrzeć bezboleśnie. Nie udało się. Raz ją odratowali.
Wylądowała w szpitalu, a w rodzinie wybuchł wielki skandal.
W rodzinie Marka, oczywiście. Jej krewni o niczym nie mieli
pojęcia. Zresztą... I tak by nie zrozumieli. Nigdy nie miała z
nimi dobrego kontaktu. Nigdy nie wnikali w to, co robiła.
Nigdy nie wspierali. Nigdy... Owe „nigdy" można by
wymieniać w nieskończoność.
Natomiast za drugim razem sama zwymiotowała. Jak na
ironię, w ostatniej chwili zapragnęła żyć. Tylko... po co?
Teściowa wciąż nie mogła otrząsnąć się z szoku,
niezdolna pojąć, z jakiej przyczyny synowa nie docenia życia.
I to takiego życia! Zagranicznych wczasów, gustownie
urządzonego domu, firmowych ciuchów i troskliwego męża.
Rzeczywiście, mam coś z głową, dumała, wracając
myślami do rzeczywistości.
Coraz bardziej zdenerwowana na ludzi cisnących się do
wyjścia, wysiadła na swoim przystanku. Lało jak z cebra.
Trzęsąc się z zimna, bo była w cienkim płaszczu (znów ta jej
nieprzezorność!), stanęła pod wiatą. Miała nadzieję, że
wkrótce przestanie padać. Po co w ogóle zgodziła się na to
tłumaczenie? Z desperacją spojrzała na teczkę, o którą
uderzały coraz większe krople deszczu.
Zabrzęczała komórka. Nerwowo zaczęła przeszukiwać
torebkę. Oczywiście nie zdążyła odebrać! Wszystko przez
teczkę wciśniętą pod pachę.
- Cholera! - mruknęła na widok siedmiu nieodebranych
połączeń. To Marek próbował się dodzwonić. Zdrętwiała. Na
pewno już wrócił i się martwi. Na pewno wyobrażał sobie, że
zrobiła coś równie głupiego jak te niedoszłe samobójstwa.
Miała tylko nadzieję, że nie zaalarmował całej rodziny. Znów
zawaliła. Nie przyznała się, że wychodzi. W głowie, która na
dodatek zaczęła boleć jeszcze bardziej, miała kompletny
chaos. Pobyt na przystanku, wśród strug nasilającego się
deszczu, wydawał się jej teraz problemem nie do rozwiązania.
Bezradnie spojrzała na komórkę i dopiero po jakimś czasie
oddzwoniła. Odebrał natychmiast.
- Gdzie jesteś? Dzwonię i dzwonię! - Był zdenerwowany.
- Stoję na przystanku... Nie mam parasola... Wyszłam...
Nie zdążyłam... - Zaczęła się plątać. Miała poczucie winy, bo
nikomu nie przyznała się, po co i dokąd pojechała, a teraz
postawi go przed faktem dokonanym. Mało tego: czuła się tak,
jakby go zdradziła, bo nigdy nie mieli przed sobą tajemnic.
- Już po ciebie jadę!
Nie czekała długo. Przyszedł z parkingu z parasolem,
wyraźnie nachmurzony.
- Zwariuję przez ciebie - mruknął przez zęby. - Nawet
sobie nie wyobrażasz, co czułem, kiedy nie odbierałaś!
- Przepraszam - wyszeptała ze skruchą.
- Po to kupiłem ci komórkę, żebyśmy byli w kontakcie!
- Przepraszam.
- A w ogóle co ci strzeliło do głowy, żeby wychodzić w
taką pogodę? W dodatku taka nieubrana. - Obrzucił szybkim,
lustrującym spojrzeniem jej nienaganną sylwetkę. Nie
odpowiedziała. Nie wiedziała, co rzec. Czuła się winna.
Znowu.
- Co to jest? - spytał, kiedy wsiedli do samochodu.
- To? - Niepewnie zerknęła na jego twarz, a potem na
papierową teczkę, na której kurczowo zaciskała dłonie. - To...
teksty, które obiecałam przetłumaczyć. Pamiętasz Aśkę? To
koleżanka ze studiów. .. Dzwoniła kiedyś i...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin