Świąteczny Konkurs
Tegoroczne Święta miały się wpisać w karty historii Szkoły Magii i Czarodziejstwa dużymi literami. Z inicjatywy profesora Flitwicka (który, niech Merlin świadkiem, żałował jeszcze długo potem) i za poparciem profesor McGonagall (na pamięć wszystkich założycieli Hogwartu, żałowała swojej decyzji jeszcze dłużej) zorganizowano konkurs świąteczny. Dziesięciu reprezentantów z każdego domu, wytypowanych na drodze demokratycznych wyborów, miało udekorować wyznaczony fragment Wielkiej Sali. Zamiast tradycyjnych choinek Hagrida i śniegu sypiącego się z sufitu, miały królować indywidualne pomysły światłych, młodych umysłów. Nagrodą miało być dwieście dodatkowych punktów, dodawanych pod koniec roku i prezent niespodzianka. Kłopoty zaczęły się oczywiście już na samym początku. Każdy miał jakiś problem. W Gryffindorze niemal każdy chciał przyłożyć rękę do wspólnego dzieła, w Slytherinie panowała zgodność opinii o tym żenującym, w ich przekonaniu, koncepcie, w Hufflepuffie uczniowie wyraźnie bali się współzawodnictwa i nikt się nie wyrywał. Ravenclaw natomiast okazywał duży dystans (przecież czas poświęcony strojeniu, mogliby wykorzystać na naukę!).
***
- Padma, przymknij się w końcu! Ron nie wytrzymał świergotu bliźniaczek i Lavender nad swoją udręczoną głową – Trelawney nie może nam pomóc w wytypowaniu drużyny.
- A niby dlaczego nie? – Uniosła się dziewczyna – Jestem przekonana, że jej wewnętrzne oko
- Jej wewnętrzne oko od rana jest nakierowane na kuchenną sherry - Hermiona wtrąciła się do rozmowy, podnosząc wzrok z nad „Historii Hogwartu”. Chociaż sama nie chciała brać udziału w konkursie, to nie mogła już słuchać ich kłótni – Moim zdaniem, skoro mamy z tym tak duży problem, to powinniśmy iść do McGonagall - Wszyscy przesiadujący w pokoju wspólnym przewrócili oczami. Hermiona biegałaby do pani profesor nawet wtedy, kiedy nie może znaleźć swoich skarpetek.
- Co się tu dzieje? – Najwyraźniej wywołała wilka z lasu, bo w drzwiach pomieszczenia stała opiekunka domu. Podparta pod boki, ze zmarszczonymi brwiami, rozglądała się po wnętrzu i zebranych w nim uczniach – Słychać was na błoniach! – Hm… Najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, że ich żywiołowa dyskusja jest, aż tak żywiołowa. Ci mniej odważni wsadzili nosy w książki, które mieli pod ręką, ale część bezmyślnie wpatrywała się w nachmurzoną czarownicę – Słucham? O co chodzi?
-Mamy problem – Ginny zabrała głos, uwalniając kolegów od przykrego obowiązku – Z konkursem - Ponieważ wiedzieli, że kobieta brała udział w jego organizacji, raczej obawiali się otwarcie wyrażać krytykę.
- Tak, panno Wesley?
- Nie możemy zdecydować kto weźmie w nim udział…
- Wydawało mi się, że regulamin jest dość wyraźny. Macie urządzić głosowanie.
- Próbowaliśmy… - Ginny zaczerwieniła się. To wydawało się naprawdę głupie, kiedy przedstawiało się to komuś trzeciemu – Każdy, kto się zgłosił otrzymał jeden głos, no oprócz mnie, ja miałam dwa – Rzuciła okiem na Harrego. Tylko on zagłosował na kogoś innego niż własna osoba, a na niego zagłosowała Hermiona, która nie była na liście. McGonagall mrugała przez chwilę, najwyraźniej przetwarzając otrzymaną informację. Napięcie w pokoju rosło z każdym przymknięciem jej powieki.
- To znaczy, że – Zawiesiła się na kolejną chwilę – każdy z was głosował sam na siebie?
- Najwyraźniej – Ron przytaknął, świdrując spojrzeniem własne buty. Sam tak zrobił, ale naprawdę chciał wziąć udział w dekorowaniu Wielkiej Sali! Każdy chciał! Dwieście punktów, które można było zdobyć działały na nich mobilizująco.
- Nie mam na was siły – Czarownica dotknęła dłonią skroni, otrząsając się z szoku. Co ją, na Merlina, podkusiło, żeby zgodzić się na to szaleństwo – Losujcie – Wszyscy spojrzeli na nauczycielkę – Wylosujcie spośród siebie 10 osób i nie chcę więcej o tym słyszeć – Losowanie… No w sumie to nie było takie głupie. McGonagall pokręciła tylko głową i obróciła się. Nagle zawróciła, jakby coś się jej przypomniało – Tylko pamiętajcie – Zmroziła ich spojrzeniem – Główną nagrodą jest dwieście punktów do klasyfikacji Pucharu Domów – Wszyscy zgodnie pokiwali głowami – I jeśli Ślizgoni otrzymają je Ślizgoni to będę bardzo niezadowolona – Wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowa – Bardzo – Powtórzyła i wyszła, zostawiając ich.
- Panie profesorze, ale… - Draco dawno nie czuł się tak upokorzony. Na myśl przychodził mu jedynie eksces z transmutacją we fretkę i to, jak Krwawy Baron tydzień temu, przeniknął przez ścianę łazienki chłopców, dokładnie w chwili, kiedy Zabini dochodził w nim, z nieprzyzwoicie głośnym jękiem. Biedak, pewnie padłby trupem, gdyby tylko był żywy.
- Dosyć tego – Uciął Snape, nawet nie podnosząc głosu. Ta bezsensowna dyskusja trwała już od kilku minut – Powiedziałem wyraźnie, że ci – Zawiesił wzrok na Draconie – którzy najgorzej wypadną na najbliższym teście, za karę, wezmą udział w tym żenującym konkursie. Ostrzegałem panie Malfoy – Uprzedził chłopca, który już chciał znowu coś powiedzieć – I nie zamierzam zmienić zdania. Liczę na to, że nie dacie się pokonać Gryfonom, albo… Puchonom – Najwyraźniej myśl o tym była mu wyjątkowo przykrą, bo zbladł jeszcze bardziej i wykrzywił się. Cała unieszczęśliwiona dziesiątka powstrzymywała się już od jakiegokolwiek komentarza, bo mogło to tylko pogorszyć sprawę. Wśród zebranych nieszczęśników oprócz młodego Malfoya znalazł się Zabini, Nott razem z kilkoma starszymi Ślizgonami i jakieś dwie dziewczynki z pierwszego roku, które reszta kojarzyła tylko z widzenia. Wszyscy wyglądali jednakowo żałośnie. Myśl o dekorowaniu… ozdobach… Puchatych, radosnych świętach… Merlinie, chyba ich zemdliło. Kiedy Mistrz Eliksirów opuścił ich pokój wspólny, w środku można było powiesić siekierę. Ted szybko wyszedł, za nim pognały pierwszoroczne, którym chyba zbierało się na płacz. Draco wytrzymując ciszę, która zaległa, zacisnął zęby i przybierając swoją tradycyjną pozę ignoranta, rozsiadł się w fotelu. Zabini, chociaż wiedział, że Malfoy na niego patrzy, nie odważył się odwzajemnić spojrzenia. Siódmoroczni zaczęli szeptać między sobą i zbierać się do snu, aż w końcu w pokoju wspólnym została tylko ta dwójka.
- Wiedz o tym Blaise – Odezwał się w końcu Draco – Że jeśli Snape się na mnie uweźmie, albo będę miał jakieś kłopoty, to ty za to odpowiesz.
- No przecież to nie moja wina! – Młody czarodziej gwałtownie podniósł wzrok na przyjaciela, ale zaraz go odwrócił. Malfoy junior czasem go przerażał.
- Nie? „Chrzańmy test, Draco, zróbmy to, jestem taki napalony” – Zacytował, uśmiechając się ironicznie. Zabini musiał przyznać mu rację, to on przerwał mu naukę i to on był winny fatalnego wyniku ulubieńca Snape’a. Tak, zgnoić Blaisa, zrzucić w przepaść, bo jest niewyżytym nastolatkiem… Merlinie, muszą wygrać to cholerstwo, bo czeka go wieczny celibat.
Na Wielkiej Sali trwał właśnie obiad. Obiad jak obiad, był zupełnie normalny, chociaż Skrzaty z okazji zbliżających się Świąt zmodyfikowały trochę menu, dodając na przykład ciasto cynamonowe. Ron pochłaniał je tak, jakby nigdy nic nie jadł. Hermiona z przerażeniem patrzyła, jak kolejne porcje znikają z jego talerza.
- Ron, nie wiem jak ty mieścisz w sobie tyle jedzenia – Kręciła głową w zadumie, z namaszczeniem wybierając groszek z sałatki. Szczerze nie znosiła groszku.
- To z ekscytacji – Odpowiedział chłopak, plując okruszkami na wszystkie strony.
- Zachowuj się – Ginny szturchnęła go w bok – Twoje maniery są przerażające
- Odczep się. Dzisiaj nic nie popsuje mi humoru – Wyszczerzył się do niej, nabierając na widelczyk następny kawał ciasta.
- Tak Ron, wszyscy wiemy, że zostałeś wylosowany do dekorowania Sali. Zachowujesz się jak Percy, naprawdę – Dziewczyna uchyliła się od kuksańca, wymierzonego w jej ramię
- Przestańcie, Dumbledore chce coś powiedzieć – Hermiona wskazała im palcem stół nauczycielski. Faktycznie dyrektor wstał i zaklaskał w ręce.
- Przepraszam, że przerywam wam ten pyszny posiłek – Uśmiechnął się do nich – Przekażę Skrzatom, że smakowało panu cisto panie Wesley – Mrugnął do niego, wywołując wybuch śmiechu. Ale, żeby nie zabierać wam cennego czasu, przejdę do sedna. Jak wszyscy wiecie, profesor Flitwick i profesor McGonagall zorganizowali dla was świąteczny konkurs. Zauważyliśmy bowiem, że od kilku lat duch Świąt podupada. Zamiast budować coś wspólnymi siłami, w tym czasie wybuchało najwięcej kłótni i traciliście najwięcej punktów – Spojrzał na nich trochę surowiej, ale jego oblicze zaraz złagodniało – Dlatego w tym roku, macie okazję je zyskać. Wytypowane przez was drużyny, mają dwa dni, żeby udekorować, wedle własnego uznania, część Wielkiej Sali. Oczywiście, reszta uczniów może im służyć radą i wyobraźnią, ale część wykonawcza jest w rękach każdej dziesiątki. Wyniki konkursu ogłosimy za trzy dni, w dniu wyjazdu większości z Was do domów. Życzę wszystkim sukcesu i mam nadzieję, że nas zaskoczycie. Po obiedzie, proszę o pozostanie wszystkich reprezentantów domów – Skończył swoją krótką przemowę i ponownie zasiadł za długim stołem. Zza swoich okularów połówek obserwował wszystkie reakcje, starając się niczego nie pominąć. Coś mu mówiło, że to się źle skończy, ale nie miał podstaw, żeby tę inicjatywę zablokować. Hogwart przeżył już w swojej historii tyle, że świąteczny konkurs nie powinien nadwyrężyć go zbytnio. …Miał nadzieję.
Gabinet dyrektora z trudem pomieścił czterdzieści trzy osoby na raz. Uczniowie stali stłoczeni w grupki i szeptali między sobą, obrzucając co jakiś czas pozostałe drużyny wrogimi spojrzeniami. Dumbledore dołączył, aportując się między nimi. Wszyscy ucichli, patrząc na profesora.
- Ktoś ma ochotę na cukierka? – Spytał z dobrotliwym uśmiechem, wskazując na misę pełną łakoci, jednak nikt się nie skusił – Nikt? – Wzruszył ramionami i sam wyciągnął rękę po dropsa – Więc jak już mówiłem wcześniej – Ciągnął z cukierkiem w ustach – macie dwa dni, żeby udekorować Wielką Salę. Wiem, że to niedługo, ale możecie używać magii, więc nie powinno sprawić wam to kłopotu. Pytania zaraz panno Abbot – Zwrócił się do dziewczyny, która czerwieniąc się opuściła rękę - Możecie się konsultować z innymi uczniami, ale ze względów organizacyjnych wszyscy nie możecie brać udziału w przystrajaniu. Czy to jasne? – Uczniowie, mniej lub bardziej gorliwie pokiwali głowami. Dumbledore zadowolony skinął – Nie życzę sobie też żadnych kłótni. To ma być dla was zabawa, ale jeśli przekroczycie granice, to poniesiecie konsekwencje – Tu jego wzrok spoczął wyraźnie na grupie Ślizgonów, ostentacyjnie okazujących swoje niezainteresowanie. W razie problemów proszę zgłaszać się do profesor McGonagall albo profesora Flitwicka, oni znajdą dla was czas – Uśmiechnął się do nauczycieli – No, to ktoś ma pytania? – Rozejrzał się, ale już nikt się nie zgłaszał. Puchonka nieśmiało skubała koniec swoich włosów i patrzyła w posadzkę – A zatem jeszcze raz życzę państwu powodzenia i miłej zabawy – Uniósł ręce w opiekuńczym i zachęcającym geście – Idźcie pracować, już, już.
Uczniowie tłoczyli się na wąskich schodach prowadzących z gabinetu, prowadząc już wyraźnie ożywione rozmowy. Co chwilę można było usłyszeć coś o choinkach, gwiazdach, chochlikach, skrzatach… Wizji świątecznych dekoracji było tyle ilu nastolatków, więc każdy od razu udał się do swojego pokoju wspólnego, jak największego skarbu pilnując, żeby zaczątki ich pomysłów nie wypłynęły do pozostałych domów.
- Ktoś ma jakiś pomysł? – Zabini oparł ramię o filar przy kominku i wpatrywał się w twarze kolegów, które odbicie ognia wykrzywiało jeszcze bardziej niż przykra rzeczywistość. Nie było zaskoczeniem, że jakoś raczej nikt się nie wyrywał – Słuchajcie – Odezwał się znowu, po dłuższej chwili milczenia – Jeśli dzisiaj nic nie wymyślimy i jutro nie zaczniemy, to nie zdążymy i przegramy. A wtedy wiecie co się stanie – Lekko przechylił głowę w stronę gdzie, gdzieś tam, za murami, znajdował się gabinet Snape’a. Kilka osób głośno przełknęło ślinę. To nie były żarty. Może konkurs był żenujący i poniżający, ale nie umywał się nawet do kary, którą wymierzyłby im Mistrz Eliksirów za przegraną. Musieli wziąć się w garść do cholery! Przecież byli Ślizgonami, musieli coś szybko wykombinować.
- Yyyy – Inteligentnie zaczął Flint – Może… Cmentarne święta? – Draco, który siedział na fotelu, najbliżej ognia, nic nie powiedział, ale tak wywrócił oczami, że mało mu nie wypadły.
- Tak, genialne Marcus – Odpowiedział mu Blaise – Już to widzę – Zakreślił ręką łuk przed sobą, jakby naprawdę to sobie wyobrażał – Nagrobki, kości, dzwonienie łańcuchów i – Zawiesił teatralnie głos – Tak, mam to! Zamiast gwiazd niech zabłyśnie tam Mroczny Znak! – Dracon chociaż parsknął śmiechem, trzepnął chłopaka w udo, za ostatnią uwagę.
- Naprawdę zjawiskowe Flint, gratuluję – Malfoy powstrzymywał śmiech.
- Jak wam się nie podoba, to sami wymyślcie coś lepszego – Obraził się, zakładając ramiona na piersi i przestając się odzywać. Najwyraźniej wszyscy wzięli sobie to za postanowienie, bo każdy wpatrywał się gdzieś przed siebie, ale nie wypowiedział żadnej sensownej myśli. Wskazówki na zegarze przeskakiwały niemiłosiernie, wskazując już dwunastą w nocy, a oni wciąż tam siedzieli. Dziewczynki z pierwszego roku, Emma i Penelopa, najwyraźniej przysnęły trochę, opierając się o siebie, ale reszta tylko kręciła się, w swoich fotelach i myślała.
- I co Zabini? – Dracon rozmasował sobie kark i rzucił okiem na przyjaciela, siedzącego pod jego nogami. Ten pokręcił przecząco głową, ale otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć – Co? – Malfoy pociągnął go za język.
- Nie, nic. Myślałem, że coś mam, ale jedyne co od godziny przychodzi mi do głowy to erotyczne święta.
- Zabini! – Podniosło się kilka zdegustowanych głosów, w większości damskich.
- No wyobraźcie sobie – Nastolatek podchwycił temat – można by powiesić na przykład taką wielką, wypchaną głowę renifera, która krzyczałaby do przechodniów… - Zaciął się, próbując wymyślić coś oryginalnego – „Pokaż bombki!” – Krzyknął i zaniósł się rubasznym śmiechem. Malfoy palnął się wypielęgnowaną dłonią w czoło, ale postanowił nie komentować niedojrzałości swojego kochanka. Szkoda języka, a jak ich znał, to dałby się wciągnąć w bezsensowną dyskusję.
- Jesteś żenujący – Podsumował go Nott, rzucając mu pełne pogardy spojrzenie – Naprawdę, nie karz nas wszystkich, przez to, że ty jesteś niewyżyty seksualnie.
- Ooo – Oburzył się, wyciągając ręce przed siebie, w obronnym geście – To nie moja wina. Poza tym, jak na razie mój pomysł był najlepszy.
- Blaise zamknij się. Siedzę tu właśnie przez twoje hormony i durnowate pomysły, więc lepiej, żeby to była ostatnia kara, jaka mnie przez nie spotka – Dracon oparł stopę między łopatkami chłopaka i popchnął go do przodu – Lepiej wysil się bardziej, bo jeśli do rana nie będziemy mieli dobrego pomysłu, to zapomnij o moich bombkach na długo – Nie zważając na kolejny jęk zdegustowania i niechęci , obrócił się w fotelu na bok i postanowił przespać. W końcu to nie przez niego musieli to robić.
Draco przebiegał przez szkolny dzieciniec, starając się z całych sił, żeby nie zamarznąć na śmierć. Zima tego roku była najmroźniejszą od dekady. Dookoła leżał świeży śnieg, którego uczniowie nie zdążyli jeszcze zadeptać, albo przemienić w śnieżki. Niedługo miała ich czekać wycieczka do Hogsmade i Draco zanotował sobie w pamięci, żeby postarać się tam o cieplejsze rękawiczki. Wiatr zacinający z zachodu, dął głośno, przez co zdawało się być jeszcze zimniej. Chłopak zrobił jeszcze dwa duże susy i już prawie był na krużganku, kiedy poślizgnął się i cudem tylko nie rypnął o ziemię. Od upadku uratowało go czyjeś silne ramię, które go podtrzymywało.
- Uważaj Draco, bo odbijesz sobie tyłek – Zabini, któremu z pod szalika i czapki wystawały tylko oczy, objął chłopaka ramieniem – A to byłaby nieodżałowana strata
- Mój chudy tyłek omal nie został wywiany do Malfoy Manor – Zerknął w stronę dziedzińca, na którym szalały tumany białego puchu, podrywane przez silny wiatr – I wszystko przez ciebie – Prawie wydziabał Zabinieniu oko, celując w niego ze złością – Gdyby nie ty, nie musiałbym biegać po dworze, w szukaniu jakieś cholernej inspiracji.
- Ale mam nadzieję, znalazłeś ją?
- Oczywiście. Urządzimy tam lodowy pałac – Wspinali się po schodach, w kierunku Wielkiej Sali – Oblodzone ściany, choinki z lodu, lodowe ornamenty, lodowe figury. Wszystko z lodu – Blaise zamyślił się, kiwając tylko głową, aż w końcu przytaknął zadowolony.
- Podoba mi się. Eleganckie, oryginalne, ale bez przesady. Tylko czy umiesz to zrobić? – Upewnił się, na co Malfoy wysunął z rękawa swoją różdżkę i wycelował w przechodzącego obok Gryfona
- Glacio! – Machnął nadgarstkiem, a czapka na głowie dzieciaka zamieniła się w sopel i zsunęła mu się z głowy, roztrzaskując na kamiennej posadzce. Chłopiec był zbyt przerażony, że starszy Ślizgon może zrobić z nim to samo, co zrobił z jego czapką, więc nic nie powiedział, tylko odbiegł w kierunku najbliższych schodów, prowadzących do ich pokoju wspólnego.
- Dobra, czyli pomysł już mamy – Pchnęli ogromne i ciężkie drzwi do Wielkiej Sali i nagle ogarnął ich straszny hałas. Ich koledzy stali po jednej stronie, a po drugiej zgromadzili się Gryfoni. Na środku zaś stał ten rudzielec, Weasley odciągany przez Pottera i Nott, który szarpał się z Weasleyem. Wszystkiemu spokojnie przyglądali się inni uczniowie, którzy albo bali się zareagować, albo mieli to gdzieś.
- Co tu się dzieje do cholery – Krzyknął blondyn, zwracając na siebie uwagę.
- Nie twoja sprawa Malfoy, nie wtrącaj się – Warknął Ron, z całej siły napierając na Teodora.
- Zostaw go – Zabini doskoczył do nich, próbując rozdzielić, ale wskoczył między nich tak niespodziewanie, że Ron, celujący w twarz przeciwnika, przywalił właśnie Zabiniemu, prosto w nos. Ślizgon zatoczył się do tyłu, trzymając rękę przy twarzy. Wszyscy wstrzymali oddechy, kiedy po nadgarstku chłopaka zaczęła lecieć krew. Malfoy widząc to, wykrzywił się w złości i wycelował swoją różdżką w rudzielca, ale w tej samej chwili Ginny i Potter wycelowali w niego. Trzymali się na muszce, nie spuszczając z siebie wzroku.
- Daj spokój Malfoy, opuść różdżkę – Harry próbował uspokoić sytuację, ale sam nie opuszczał ręki. Dracon kątem oka spojrzał na Blaisa, który zdążył się już pozbierać i zaskoczony obserwował rozwój wydarzeń.
- Słuchajcie udało mi się! – Nagle, zupełnie niespodziewanie, do Wielkiej Sali wpadła Hermiona, a za nią sunęły trzy ogromne choinki – Udało mi się je zaczarować, żeby śpiewa.. – Nie dokończyła, widząc, co się dzieje. Zatrzymała się, a choinki wpadły jedna na drugą, jakby nie spodziewały się hamowania.
- Co się dzieje? Harry? – Dziewczyna naprawdę się wystraszyła i chyba miała do tego prawo. Malfoy celował różyczką prosto w jej przyjaciół, Ron trzymał ręce zaciśnięte na szyi Notta, a Zabini stał z tyłu, z krwawiącym nosem.
- Śpiewające choinki, co? – Zainteresował się blondyn, cedząc wściekle słowa – To musiało kosztować dużo wysiłku, prawda szlamo? – Harry zrobił krok do przodu, ale Ginny go powstrzymała. Hermiona zaczerwieniła się, ale nie odpowiedziała. Malfoy obrzucił wzrokiem wszystkich zebranych uczniów, jakby upewniając się, że wszyscy patrzą – Ignitum! – Wrzasnął, gwałtownie zmieniając swój cel z Gryfonów, na nucące kolędy drzewka, które natychmiast stanęły w płomieniach. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, został z nich tylko popiół i smród. Gryfoni jęknęli przerażeni. Te choinki to był najważniejszy element ich dekoracji! Pieprzony Malfoy! Draco wycofał się, zadowolony z siebie i podszedł do ciągle krwawiącego chłopaka.
- Powinieneś iść z tym do szpitalnego.
- Nie, będzie dobrze, nie złamał mi go. To – machnął ręką w przeciwległy róg Sali, gdzie wszyscy tłoczyli się wokół Pottera – Było mega wredne – Podniósł rękę na wysokość twarzy Dracona – Przybij piątkę – Obaj roześmiali się i dołączyli do reszty Ślizgonów. Zabierali się właśnie do przedstawienia swojego pomysłu z oblodzeniem wszystkiego, kiedy drzwi znowu rozsunęły się z hukiem i do środka wpadli McGonagall i Snape. Oboje w bojowych nastrojach rozdzielili się, dopadając swoich uczniów.
- Jak ty wyglądasz Zabini – Dotknął jego twarzy opuszkami palców – Idź do pani Pomfrey, niech z tym coś zrobi – Chłopak skinął głową i natychmiast wyszedł. Mistrz Eliksirów natomiast przesuwając lodowatym spojrzeniem po swoich podopiecznych, szukał winnego – Kto spalił te choinki?
- Panie profesorze, ale to Weasley zaczął! – Penelopa postanowiła stanąć w obronie starszych chłopaków.
- Nie pytam kto zaczął panno Evertone, tylko kto rzucił zaklęcie – Zawiesił spojrzenie na dziewczynce – Więc jeśli to nie Ty, w co wątpię, to lepiej zamilcz.
- To ja – Draco zrobił krok do przodu. Chociaż dotychczas stał z ramionami, założonymi na piersi, to teraz opuścił je wzdłuż boków.
- Szlaban panie Malfoy i dwadzieścia punktów od Slytherinu, za głupotę.
- Czy wyście wszyscy do reszty powariowali? – McGonagall krążyła między Gryfonami, jak sęp nad padliną, a jej czarna szata powiewała za nią. W tej chwili miała w sobie coś ze Snape’a – Dyrektor prosił was, żebyście się zachowywali. Nie można was spuścić z oka na godzinę, żebyście się z nimi nie pobili? – Machnęła ręką w stronę Slytherinu, ale nikt nawet na nich nie spojrzał – O co poszło? – Spytała po chwili, trochę uspokojona.
- O to, że Ślizgoni to dranie – Ginny nie mogła powstrzymać języka.
- Panno Weasley – Kobieta zmroziła ją wzrokiem – Mam nadzieję, że o to się nie pobiliście.
- Nie. Po prostu Nott przyczepił się do Rona, że… - Harry chciał wszystko szybko wyjaśnić, ale nie za bardzo wiedział jak to ująć, żeby nie zranić przyjaciela.
- Spytał czy dekoracje też mamy używane, jak moja szata – Wtrącił się Ron, dobrotliwie spoglądając na Pottera – No i zaczęliśmy się szarpać, ale Harry próbował nas rozdzielić.
- A potem weszli Zabini i Malfoy i Zabini wszedł między Rona i Notta i dostał w nos – Colin Creevey – Paplał jak katarynka, gestykulując rękami – Mogę pokazać zdjęcia, pani profesor – Wskazał na swój aparat
- To nie będzie konieczne panie Creevey – Poklepała go po ramieniu i znowu zwróciła się do zainteresowanych – Ale dlaczego pan Malfoy spalił choinki?
- No bo, po tym, jak przywaliłem Zabiniemu, ale zupełnie przypadkiem! – Dorzucił szybko Ron – Chciałem walnąć Notta, ale Zabini pojawił się tak nagle… I przywaliłem mu i zaczął krwawić i wtedy Malfoy wpadł w szał. Chwycił za różdżkę i celował w Harrego i Ginny. A potem weszła Hermiona z choinkami i Malfoy je spalił. I nie mamy dekoracji – Dokończył smętnie, wzruszając ramionami. Czyli to wszystko wina Ślizgonów. Gdyby nie oni
- Panie Weasley, rozumiem, że to pan jest stroną pokrzywdzoną w tej sprawie, ale uderzył pan ucznia. Dziesięć punktów od Gryffinforu – Ron nie wierzył własnym uszom. Przyszedł tu, żeby zdobyć dla swojego domu dwieście punktów, a nie stracić je na kłótniach z tymi palantami! Ta fretka zapłaci mu za to.
Draco pokazał Ślizgonom jak rzucać zaklęcie obladzające i zabrali się do pracy. Blondyn po godzinie postanowił jednak zostawić kolegów na trochę, żeby sprawdzić co z Blaisem. Biegł przez puste korytarze; wszyscy uczniowie byli w tym czasie na lekcjach, albo w bibliotece. Przed drzwiami skrzydła szpitalnego zwolnił i wziął kilka głębszych oddechów. Zabini nie musiał wiedzieć, że się spieszył. Przygładził jasne włosy, wygładził (nieistniejące) zmarszczki na swojej szacie i nacisnął klamkę. Chłopak siedział na jednym z łóżek, a przed nim uwijała się pani Pomfrey. Oboje usłyszeli jego wejście i odwrócili się w jego stronę. Nos Blaisa nadal zajmował znaczną część jego twarzy i był czerwony, ale przynajmniej nie krwawił.
- Wiedziałam, że znowu będą przez was kłopoty. Zawsze przed świętami więcej się bijecie, zupełnie nie wiem czemu – Kręciła głową z niedowierzaniem, smarując czymś jego twarz – Jesteście gorsi niż bliźniacy Weasley, na brodę Merlina, same kłopoty – Ciągnęła swój monolog, a Draco stanął obok niej i przyglądał się co robi. Nos chłopaka wracał powoli do swoich normalnych rozmiarów i kolorów.
- Wygląda na to, że będzie ok., prawda? – Spytał pielęgniarkę.
- Tak, jeśli tylko w ciągu kilku godzin ktoś go znowu nie złamie – Pogroziła palcem Zabiniemu – Niech pan tu siedzi panie Zabini. Pójdę przygotować dla pana eliksir i będzie mógł pan iść. Energicznym krokiem, głośno stukając obcasami opuściła pomieszczenie, zostawiając ich samych. Malfoy opuszkiem palca przejechał po grzbiecie nosa Blaisa i uśmiechnął się.
- Jakby był krzywy to bym cię nie chciał.
- Wiem, panie idealny – Przedrzeźnił go chłopak i przesunął się, robiąc mu miejsce obok siebie – Co powiedział Snape?
- Dał mi szlaban i zabrał dwadzieścia punktów.
- Super – Prychnął brunet. Przygryzał usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale się wahał – Znowu masz przeze mnie kłopoty – Rzucił okiem na Dracona, który siedział teraz bokiem i gapił się na niego. Blondyn pokiwał przecząco głową i uniósł kącik ust w nikłym uśmiechu.
- Wcale nie musiałem tego robić. To nie przez ciebie.
- To czemu to zrobiłeś? – Dociekał Ślizgon
- Miałem opuścić okazję, żeby dowalić Gryfonom? – Żachnął się, ale zaraz mrugnął, dając mu znak, że żartuje – Nie powiem, żeby to nie było fajne, ta mina Granger, kiedy choinki stanęły w płomieniach – Rozmarzył się na moment – A tak poważnie, nie mogłem pozwolić, żeby ten rudy Weasley cię dotykał. Nawet w tak mało delikatny sposób – Znowu pogładził jego nos – Tylko ja mogę cię dotykać – Nadal nie uśmiechał się szeroko, tylko tak troszkę, ledwo wykrzywiając wargi, ale było widać, że jest rozbawiony. Przybliżył swoją twarz do twarzy drugiego, chcąc go pocałować
- Viscumto – Wymruczał Blaise, celując różyczką w sufit, z którego wyrosła jemioła. Niezbyt okazała, ale zawsze. Draco nie zdążył się jej nawet dobrze przyjrzeć, kiedy Blaise przyciągnął go do siebie i mocno pocałował. Jedną dłoń wplótł w jego jasne włosy, a drugą oparł na materacu, przykrywając leżącą tam dłoń Draco. Kilka razy przerywali pocałunek, żeby spojrzeć sobie w oczy, ale nie wytrzymywali długo i powracali do porzuconej pieszczoty. Dopiero kiedy usłyszeli kroki pani Pomfrey odsunęli się od siebie na bezpieczną odległość. Kobieta weszła do środka, z buteleczką pełną czerwonego płynu. Chyba nawet nie zauważyła jemioły, ani ich spuchniętych ust.
- Pij to dzisiaj, co dwie godziny i nie bij się więcej – Podała mu lekarstwo.
- Będę go pilnował – Malfoy podniósł się z łóżka i podał rękę przyjacielowi.
- Żeby z tego pilnowania nie było większych kłopotów – Pielęgniarka znała ich wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że dla Malfoya juniora dzień bez kłótni z Gryfonem to dzień stracony. Zupełnie jak dla jego ojca. Chłopcy szybko opuścili skrzydło szpitalne, chcąc jak najszybciej wracać do swojego zadania. Teraz tym bardziej chcieli pokonać Gryffindor.
- Tak sobie myślę… - Głośno zastanawiał się Draco – Skąd znałeś zaklęcie na jemiołę? – Pokręcił zaskoczony głową, jakby dopiero teraz to do niego dotarło.
- Kiedyś je znalazłem i pomyślałem, że może mi się przydać – Puścił do niego oczko.
- Ale chyba nie trenowałeś za dużo, bo była trochę nieświeża – Na dowód tego, z jego ciemnych włosów wyciągnął charakterystyczny listek.
- O, wierz, mi, miałem wiele ciekawszych zajęć niż ćwiczenie zaklęć – Schylił się i skradł przyjacielowi jeszcze jeden szybki pocałunek, zanim weszli na Salę – Tam się znowu coś dzieje – Blaise uniósł głowę i zaczął nasłuchiwać. Faktycznie w środku było jak w ulu.
- Na pierścień Slytherina, czy ich naprawdę nie można zostawić na dziesięć minut? – Dracon ze szwungiem wpadł do Wielkiej Sali. Na progu stanął jednak jak wryty, a na niego wpadł Zabini.
- Co to jest? – Spytał brunet, ogarniając wzrokiem wnętrze.
- Wielka, wielka, wielka Puchońska skarpeta – Wydukał Malfoy, nie odrywając wzroku od cyrku, który się przed nimi rozgrywał. Trzy czwarte powierzchni Sali zajmowała gigantyczna puchońska skarpeta na świąteczne prezenty. Żółto-czarne indywiduum przykryło nie tylko posadzkę, ale i stoły, dekoracje uczniów z Ravencawu i ich samych. Pod spodem zaginęło też kilku Gryfonów i te dwie Ślizgonki, Emma i Penelopa. Cała reszta biegała wokół, rzucając zaklęcie pomniejszające, ale skarpeta zmniejszała się tylko troszeczkę, zaraz wracając jednak do swoich poprzednich, ponadnaturalnych rozmiarów.
-Czy w swojej bezbrzeżnej mądrości, Draconie, jesteś w stanie wymyślić coś? – Spytał Blaise, ciągle gapiąc się na osobliwą dekorację.
- Malfoy! – Usłyszeli z prawej strony czyjś wściekły głos i odwrócili w jego stronę głowy. Obok nich stał rozjuszony Ron, który najwyraźniej tylko czekał, na okazję, żeby zemścić się na Ślizgonie – Ty parszywa fretko, przez Ciebie zostaliśmy ukarani.
- Zabini, czy ten przedstawiciel klasy niższej coś do mnie mówił? – Dracon używając swojego wytrenowanego tonu arystokratycznego dupka (którego nota bene używał nazbyt często) rozwścieczył Weasleya jeszcze bardziej. Ron ścisnął, trzymaną w ręce różczkę jeszcze mocniej i już miał gruchnąć Malfoyem o podłogę, używając jakiegoś zaklęcia, ale przez głowę przemknął mu iście ślizgoński pomysł.
- Jak to było Malfoy? Ignitum – Skierował różdżkę na ich dekoracje, które po prostu popłynęły. Lodowe ściany, choinki i lodowe skrzaty, które Ślizgoni zdążyli wyczarować rozpuściły się szybciej niż Malfoy zdążył się zdziwić. Zanim jednak rzucił się na rudzielca, poczuł coś dziwnego. Jego stopy… Merlinie, Ron nie przewidział, że kiedy lód się topi, robi się z niego woda, która właśnie zalewała posadzkę Wielkiej Sali. Uczniowie zaczęli wrzeszczeć jeszcze głośniej, kiedy dosięgała ich zimna woda.
- Nie myśl sobie, że to tak zostawię Weasley – Syknął Malfoy, wyciągając różdżkę – Glacio! – Zaklęcie trafiło w girlandy powieszone przez Gryfonów – Glacio! – Machał różczką naokoło, zamrażając wszystko co stworzyli uczniowie z Gryffindoru. Wkrótce przyłączyli się do niego inni Ślizgoni, a Gryfoni próbowali ich powstrzymać, odpierając ich zaklęcia ogniem. Cała woda z roztopionych dekoracji Ślizgonów zdążyła wsiąknąć w wielką skarpetę, która nadal zakrywała posadzkę, ale nie była w stanie zaabsorbować więcej wody, lejącej się z różdżek strumieniami. Nagle lodowe zaklęcie trafiło w jedną z choinek stojącą trochę dalej niż gryfońskie dekoracje.
- Ej! To nasze! – Krzyknęła Cho. Ślizgoni nie zważając jednak na to, czyje ozdoby niszczą, zamrażali wszystko, obojętnie czy należało do Gryffindoru, Ravenclawu czy Hufflepufu. Uczniowie, którzy dotychczas trzymali się z boku, nie chcąc narażać się na stratę punktów, teraz przyłączyli się do wojny na ogień i lód, w obronie własnych dekoracji. Malfoy, który właśnie próbował ugasić rękaw swojej szaty, którą trafiło czyjeś zaklęcie, schylił się i kucnął za jednym ze stołów. Niemal natychmiast dopełzł do niego Zabini. Część jego włosów była zamrożona.
- Co robimy? Zaraz wpadną tu nauczyciele i nas po nas – Spytał zdyszany.
- Jak chcesz to mogę pokazać ci moje bombki po raz ostatni, bo Snape da nam szlaban do końca życia – Chociaż sytuacja nie była w gruncie rzeczy śmieszna, Draco roześmiał się, naprawdę głośno, obejmując za szyję Zabiniego – Całkiem fajne te święta, nie sądzisz? – Pacnął otwartą dłonią w wodę, która sięgała już ponad kostki.
- Doprawdy, zjawiskowe.
Witch90