Ruttan Amy - Magiczny pocałunek &.pdf

(675 KB) Pobierz
Amy Ruttan
Magiczny pocałunek
Tłumaczenie:
Grażyna Woyda
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Mamy tu, w Bayview Grace, supernowoczesną infrastrukturę i zatrudniamy najlepszych
chirurgów w kraju – oznajmiła doktor Virginia Potter, zaciskając zęby, ale gdy zerknęła w stronę
zarządu złożonego z dyrektorów oraz inwestorów, zdobyła się na szeroki uśmiech.
Nie znosiła tego aspektu swojej pracy, jednak jako ordynator oddziału chirurgii zdawała
sobie sprawę, że to należy do jej obowiązków. Kiedy w okresie studenckim starała się o stypendia,
opanowała trudną sztukę zjednywania sobie względów otoczenia i uznania nauczycieli. W ten
sposób przebrnęła przez szkołę, choć dzieciństwo absolutnie jej do tego nie przygotowało.
Tego właśnie chciałaś, przypomniała sobie w myślach. Albo kariera, albo rodzina. Nie ma
szarej strefy. Ojciec dowiódł tego ponad wszelką wątpliwość. Spędzał więcej czasu z rodziną,
zamiast podnosić kwalifikacje. Dlatego właśnie wyrzucono go z pracy, kiedy fabryka przeniosła
się na południe. To dało Virginii do myślenia. Doszła do wniosku, że aby odnieść sukces, nie
można zrobić kariery i jednocześnie mieć rodziny. Zdecydowała, że nie popełni w życiu tych
samych błędów co ojciec.
Ale inni robią karierę i mają rodzinę, mruknęła w duchu i od razu odrzuciła tę myśl. Nie. Ja
wcale nie chcę mieć rodziny. Nie chcę po raz drugi kogoś stracić… Nie chcę znów poczuć tego
przerażającego bólu.
– Czy moglibyśmy zobaczyć oddział ratunkowy? – spytała pani Greenly.
– Oczywiście – odparła Virginia.
Poprowadziła inwestorów i zarząd w kierunku oddziału ratunkowego. Usiłowała sięgnąć
pamięcią do wywieszonego na korytarzu harmonogramu zajęć lekarzy. Zaczęła się zastanawiać,
czy doktor Gavin Brice ma dzisiaj dyżur, bo był on wprawdzie znakomitym chirurgiem, ale nie
znajdował wspólnego języka z dyrekcją.
Może dziś ma wolne? Kogo próbujesz nabrać? – spytała się w duchu. Przecież on zawsze
pracuje, za co go podziwiała, ale tym razem wolałaby, by nie działał aż tak sprawnie… To właśnie
ona nalegała, by go tutaj zatrudniono. Dyrekcja nie była specjalnie zachwycona jego bogatym
życiorysem, bo pragnęła bardziej „cywilizowanego” chirurga.
– Wszystko jest na pani głowie, doktor Potter. Jeśli doktor Brice zawiedzie, to pani też –
oznajmił dyrektor.
Groźba wydawała się czytelna.
Początkowo trochę się denerwowała, bo zatrudniając doktora Brice’a, ryzykowała własną
posadą, ale wkrótce zdała sobie sprawę, że jej obawy są bezsensowne. Jego współpraca
z Lekarzami bez Granic zapewniająca pomoc medyczną krajom rozwijającym się przebiegała
wspaniale. Uratował rekordową liczbę pacjentów. Jego sukces w Bayview Grace wydawał się
gwarantowany. Virginia dobrze to wiedziała, ale dyrekcja wciąż nie była z niego zadowolona.
Gavin pracował i żył w szalonym tempie. Ten naprawdę pierwszorzędny
niekonwencjonalny lekarz nie miał tylko cierpliwości do stażystów. Prawdę mówiąc, nie miał jej
do nikogo. Ale trzymał się swych zasad. Dla Virginii był jak cierń. Boże, proszę cię, żeby nie pełnił
teraz dyżuru, modliła się w duchu.
Dyrektorzy i inwestorzy weszli na oddział.
– Zejdźcie nam z drogi!
Virginia chwyciła panią Greenly za ramię i odciągnęła ją z linii ognia, kiedy na korytarz
wypadli pielęgniarze z noszami, na których leżał chory. Obok szedł Gavin Brice, trzymając
w rękach worek ambu i wydając głośne polecenia grupie zdenerwowanych stażystów.
– Nie ma czasu! On ma odmę opłucnową. Musimy ją natychmiast odbarczyć. – Pochylił się
i podał ręczny respirator jednemu ze stażystów.
– Doktorze Brice! – zawołała Virginia.
Gavin zerknął na nią, ale nic nie powiedział, wyraźnie lekceważąc jej obecność.
– Podajcie mi zestaw do odbarczania – polecił.
– Doktorze Brice – powtórzyła Virginia. – Proszę pomyśleć, co pan robi. – Zagryzła zęby
i pospiesznie odwróciła się w stronę gości, chcąc sprawdzić ich reakcję. Większość była blada.
Pani Greenly wyglądała tak, jakby zamierzała zemdleć. – Doktorze Brice! – zawołała znów
Virginia, podchodząc do noszy. – Proszę natychmiast zabrać go do sali zabiegowej!
– Doktor Potter, tam brakuje łóżek, a ja nie mam czasu na gadanie. Jak zapewne widać, ten
mężczyzna odniósł poważny uraz klatki piersiowej i cierpi na odmę opłucnową. Może umrzeć,
jeśli go tu nie odbarczę.
– Naprawdę uważam…
Gavin nawet na nią nie spojrzał, tylko zrobił nacięcie na piersi pacjenta i włożył dren do
jamy opłucnowej.
– No niech cię diabli…!
Virginia obserwowała na monitorze funkcje życiowe rannego. Po chwili jego ciśnienie
krwi i skurcze serca wróciły do normy, a powietrze zaczęło przepływać przez silikonową rurkę.
– Wspaniale. Teraz musimy zrobić dla niego miejsce w sali reanimacyjnej. – Gavin
spojrzał na nią z rozdrażnieniem.
Virginia potarła palcami skronie, a potem odwróciła się do swoich gości.
– No cóż, oto nasz oddział ratunkowy. Może byśmy zakończyli zwiedzanie i wrócili do sali
konferencyjnej?
Zdała sobie sprawę, że jest to chyba najgłupsze zdanie, jakie kiedykolwiek wygłosiła, ale
nie miała pojęcia, jak mogłaby wybrnąć z sytuacji i odzyskać panowanie nad sobą. W ciągu dwóch
lat, które przepracowała na stanowisku ordynatora, nigdy dotąd nie przytrafiło jej się coś
podobnego. Nigdy też inwestorzy nie mieli okazji obserwować procesu odbarczania.
Zszokowani członkowie grupy pokiwali głowami i ruszyli w kierunku drzwi wyjściowych.
Z wyjątkiem Edwina Schultza, który był szefem zarządu i teraz stał obok niej z zaciśniętymi
ustami. To kolejny cierń w moim boku, mruknęła w duchu, zdając sobie sprawę z tego, co chodzi
mu po głowie. Pewnie myśli, że szpital nie wypadł najlepiej w oczach inwestorów i trzeba będzie
wylać kilku lekarzy.
– Doktor Potter, chciałbym porozmawiać z panią o doktorze Brisie, ale na osobności.
– Oczywiście – odparła, a kiedy odwrócił się do niej plecami, wzniosła oczy do nieba.
Weszła do gabinetu, zapaliła światło i wpuściła Edwina Schultza do środka. Potem zatrzasnęła
drzwi i skrzyżowała ręce na piersiach, przygotowując się na atak słowny o sile tsunami.
– Co dolega temu mężczyźnie? – zapytał.
– Cierpi na odmę opłucnową. Odbarczenie najprawdopodobniej uratowało mu życie.
– Czy jest pani tego pewna?
– Gdyby doktor Brice tego nie zrobił, pacjent z pewnością by umarł.
Edwin Schultz zmarszczył czoło.
– Ale w samym środku, na korytarzu? Na oczach inwestorów i innych pacjentów?
– Ten zabieg nie był zaplanowany – odparła, licząc w myślach do dziesięciu. Zacisnęła
pięści, chcąc zwalczyć w sobie pokusę przemówienia facetowi do rozumu.
– Wcale nie mówiłem, że był… – Prychnął, a potem wyciągnął chusteczkę i otarł pot
z łysiny. – Chyba powinna pani wskazać mu właściwe miejsce przeprowadzania zabiegów
medycznych.
Chciała mu wyjaśnić, że czasem, gdy życie pacjenta jest zagrożone, lekarz nie ma czasu na
szukanie wolnego pokoju zabiegowego. Doszła jednak do wniosku, że to nie byłoby zbyt
taktowne. Poza tym, ciężko pracowała, by zostać jednym z najmłodszych ordynatorów w Bayview
Grace, a nawet jednym z najmłodszych w San Francisco. W końcu miała zaledwie trzydzieści lat.
Nie chciała stracić tego stanowiska.
– Porozmawiam z doktorem Brice’em, kiedy skończy operować.
Edwin Schultz kiwnął głową.
– Bardzo panią o to proszę. A teraz chodźmy zająć się inwestorami, bo jeśli nie wesprą nas
finansowo, to będziemy zmuszeni zamknąć oddział.
– Zamknąć? – powtórzyła, czując zawrót głowy. – Co pan ma na myśli?
– Porozmawiam z panią o tym później, ale szpital ma złą passę. Liczni członkowie zarządu
uważają, że Bayview Grace mógłby zarobić więcej jako prywatna klinika. Oddział ratownictwa
najbardziej obciąża budżet szpitala.
– Przecież jesteśmy na najwyższym poziomie, jeśli chodzi o…
– Wiem – przerwał jej. – Jeśli jednak nie zdobędziemy inwestorów, nie będziemy mieli
wyboru.
Virginia zaklęła pod nosem, a on w milczeniu minął ją i opuścił pokój.
– Gdzie jest rodzina? – spytał Gavin siedzącą przy komputerze pielęgniarkę.
– Czyja rodzina? – odparła, nie odrywając wzroku od monitora.
Z trudem powstrzymał wybuch irytacji.
– Pana Jonesa, tego z odmą opłucnową.
Pielęgniarka spojrzała na niego z zaskoczeniem.
– W poczekalni. Pani Jones i jej trzej kilkunastoletni synowie. Trudno ich nie zauważyć.
– Hmm, dziękuję…
– Na imię mam Sadie – mruknęła, wznosząc oczy do nieba.
– Racja. Dziękuję.
Przeklinając w duchu, ściągnął z głowy czepek i wrzucił go do znajdującego się w pobliżu
pojemnika. Zdawał sobie sprawę, że powinien wiedzieć, jak ta pielęgniarka się nazywa, bo pracuje
z nią od sześciu tygodni, ale nie potrafił zapamiętać niczyjego imienia. Z wyjątkiem Virginii.
W chwili, gdy ją poznał, zaniemówił z wrażenia na widok jej piwnych oczu
harmonizujących z ciemnymi, upiętymi w kok włosami. Wydała mu się ideałem kobiecości
wyciętym z kolorowego czasopisma. Kiedy jednak zaczęła mówić o przepisach i zasadach,
których nigdy nie przestrzegał, jego złudzenia się rozwiały.
Nic dziwnego, że personel Bayview Grace nazywał ją „Królową Śniegu”. Była
powściągliwa i zimna jak lód. Nie miała w sobie ani odrobiny ciepła. Dla niej liczyły się tylko
sprawy szpitala. Gdy kilkakrotnie pracowali razem, stwierdził, że jest znakomitym chirurgiem, ale
zawsze strofowała go za niestosowne postępowanie.
– To jest sprzeczne z zasadami higieny – mawiała. – Naraża się pan na rozmowę
z wydziałem prawnym. Szpital może zostać pozwany do sądu.
Kiedy pracował w krajach rozwijających się, wszystko, czego potrzebował, było w zasięgu
ręki, a jeśli przypadkiem nie było, to wykorzystywał to, co miał, i nikt nie narzekał. Nikt nie
zwracał mu uwagi. Mógł robić to, co chciał, by ratować ludzkie życie. Gdyby nie był potrzebny
w San Francisco, gdyby miał wybór, jakąś inną propozycję pracy, poszedłby do biura Virginii
i wręczył jej rezygnację z zajmowanego stanowiska.
Powstrzymywały go jednak od tego Lily i Rose. Pracował w tym szpitalu tylko ze względu
na nie. Ale nie potępiał ich za to. Nie była to wina dziewczynek, że ich matka umarła. Choć musiał
przyznać, że bardzo lubił spędzać z nimi czas. Chciał postępować wobec nich jak należy, otoczyć
Zgłoś jeśli naruszono regulamin