ANGORA nr 7 (15 II 2004 r.)
Krótka pamięć Icka(1)
Małgosia instynktownie wyczuła zagrożenie. Wcześniej, niż zobaczyła biały samochód z charakterystyczną rejestracją 50...52. Dochodzili właśnie z Waldkiem do węzłowego przystanku, z którego ruszały autobusy w różnych kierunkach. - Pójdę kupić papierosy - powiedział mąż i zostawił ją na chwilę samą. Były to ostatnie jego słowa, jakie Małgosia usłyszała wtedy, w wigilię Bożego Narodzenia 2003 roku.
Patrol izraelskiej policji deportacyjnej minął dziewczynę i spokojnym krokiem łowcy, który już wie, że ofiara mu nie ujdzie, podążał za Waldkiem. W pewnej chwili mężczyzna odwrócił się tknięty impulsem i zobaczył trójkę uzbrojonych Izraelczyków. Byli za blisko, by im uciec. Kilkadziesiąt metrów dalej stała skamieniała ze zgrozy Małgosia. Patrzył na nią, gdy podchodzili do niego. Wzięli go fachowo, bez szarpaniny. Otoczyli, skuli. Cicho podjechała biała więźniarka...
Popularny klub X-Ray w Tel Awiwie, mieście, które -- kiedyś -- nigdy nie zasypiało. Godzina 22, niedziela, głośna muzyka, full ludzi. Na zaplecze klubu kieruje się trójka dwudziestoparolatków, dziewczyna, dwóch facetów, modnie ubrani, można powiedzieć -- są cool. To tajni funkcjonariusze policji deportacyjnej. Wchodzą do kuchni, gdzie pracuje dwóch Polaków, braci. Są w Izraelu od trzech lat. W ubraniach roboczych,
skuci kajdankami,
przewiezieni zostają do mieszkania. Przy okazji wpada w ręce policji jeszcze dwóch innych Polaków. Wszyscy zostają umieszczeni w areszcie deportacyjnym w Nazarecie. Gdy przyjaciele po dwóch dniach starają się zabezpieczyć pozostawione w mieszkaniu rzeczy, dom jest już wyczyszczony z cenniejszych sprzętów, choć klucze mieli tylko policjanci. Korzysta z sytuacji także właściciel X-Raya. Postanawia nie płacić braciom 14 tys. szekli (ponad 3 tys. dolarów). Jest bezkarny. Gdy koledzy kucharzy nachodzą go, wścieka się i grozi policją.
Tomasz pracował w czteroosobowej brygadzie, remontującej jeden z domów starców, w pobliżu Tel Awiwu. 750 dolarów miesięcznie plus łóżko i żarcie. Trzech Polaków i Bułgar. Po raz pierwszy szef spóźnił się tydzień z płatnością i właśnie wtedy deportacyjna zrobiła nalot. Tomaszowi 90-dniowa wiza skończyła się przed tygodniem. Od razu trafił do Holonu, aresztu deportacyjnego niedaleko lotniska Ben Guriona, a po trzech dniach do Polski, do biedy, z której próbował się wyrwać. To nie pierwszy taki dziwny przypadek, że policja trafia na ludzi, którym Izraelczyk jest winien pieniądze. Już na miejscu, w Tel Awiwie, wpadł mi w ręce list deportowanego w identycznych okolicznościach dwa lata wcześniej Jurka spod Hrubieszowa, napisany do tego samego szefa brygady remontowej (zachowano pisownię oryginału): Szalom Ycek! Ycek serdecznie pozdrawiam Ciebie, żonę i dzieci. Wróciłem do Polski cało i szczęśliwie. Ycek, bardzo Cię proszę, wyślij mi pieniądze z wypłaty 1000 dolarów, uważam Cię Ycek za człowieka dobrego i porządnego, myślę, że wiesz ile dla mnie znaczy dostać te pieniądze. Jurek starał się dobrze pracować i wiem, że zasłużyłem na te pieniądze 1000 dolarów. Bardzo proszę wysłać pocztą te zaległe pieniądze. Dziękuję. I jeszcze dopisek na końcu: Liczę na Twoją dobroć i uczciwość Ycek. Zbędne jest dodawać, że Jurek nie zobaczył ani centa ze swego tysiąca dolarów.
To tylko kilka z wielu obrazków rodzajowych, opowiadających o losach Polaków, latami pracujących nielegalnie w Izraelu. Mówią o sobie “turyści". Bez formalnych zgód na pracę, rzeczywiście są tylko turystami, ale trudno ich spotkać w muzeach czy teatrach. Dla rządu izraelskiego są problemem, choć -- jak się wydaje -- bardziej zasłoną dymną niż rzeczywistym kłopotem. Mający 11% bezrobocie Izrael i tak stoi na skraju bankructwa. Były premier Izraela Benjamin Netanjahu, dziś minister finansów w rządzie Ariela Szarona, publicznie woła, że nielegalni robotnicy to rak toczący zdrowe izraelskie społeczeństwo. Nie jest pierwszy. Harmonijnie pobrzmiewa z tą agresywną “diagnozą" inna, sformułowana wcześniej przez Mosze Jalona, szefa sztabu Izraelskiej Armii Obronnej (IDF): ‑‑ Palestyńczycy są jak rak. Jest wiele sposobów na leczenie raka. Na razie stosujemy chemioterapię.
Od 1 września 2002 roku działa specjalny 1000-osobowy oddział policji deportacyjnej (Immigration Directorate). Z dużym budżetem (20 mln szekli, ponad pół miliona dolarów) i jasno postawionym celem. Drogi, brutalny i mało skuteczny. Cel ataków opozycji i organizacji pozarządowych. Spośród 260 tysięcy cudzoziemców przebywających w Izraelu ujęto w ciągu roku 16 500 osób, podczas gdy 55 tysięcy nielegalnych wyjechało dobrowolnie, bojąc się głównie skutków wojny irackiej. Jego działalność Polakom mniej kojarzy się z Palestyńczykami, więcej z czasami niemieckiej okupacji. ‑‑ Boimy się wychodzić z domu, głośniej rozmawiać, głośniej grać muzykę w mieszkaniu. Boimy się tłumu i otwartej przestrzeni. Boimy się czekać na przystankach autobusowych i jeździć autobusem. Wychodzimy do pracy, ale nie wiemy, czy wrócimy do domu - mówi Wojtek, który zdesperowany sytuacją w grudniu zadzwonił z Tel Awiwu do redakcji ANGORY ‑‑ Jeden ze starych Żydów, u którego sprzątam, który przeżył wojnę w Polsce i przybył do Izraela w latach 50., gdy opowiadam mu, co dzieje się na mieście, mówi, że mu wstyd, że był przekonany, że czas łapanek ulicznych skończył się raz na zawsze.
Zbulwersowany, to porównanie kilkakroć przywołuję nazajutrz podczas rozmów z Izraelczykami. ‑‑ To nieuprawnione, nikt nie ma prawa tak mówić ‑‑ oburza się Henryk Zvi Szafir, dziennikarz “Ha'arec". ‑‑ Jeśli tak napiszesz, to odpowiem tak, że ci w pięty pójdzie...
‑‑ Nie wolno takich porównań robić. Nikt nie ma prawa tak mówić. Jesteśmy szczególnie wrażliwi na analogie z czasami nazizmu ‑‑ oponuje maestro Simca Heled, izraelski dyrygent. Ba! Czyżby polskie doświadczenia były inne... Nadwrażliwość na doświadczenia okupacyjne jest niemal taka sama w obu narodach. Opowiadał mi przyjaciel, że skóra mu cierpła na grzbiecie, gdy na niemieckiej stacji kolejowej, czterdzieści lat po wojnie, usłyszał komunikat zaczynający się od: “Achtung! Achtung!". Co poczułby, widząc dziś w Tel Awiwie zablokowaną ulicę Allenby'ego, pełną funkcjonariuszy wyłapujących ludzi z tłumu na przystankach, z klatek schodowych, zza murków i kopniakami pakujących ich do policyjnych bud?
Co poczułby, widząc masową łapankę, w której aresztuje się setki ludzi, w której ludzie łamali nogi (sic!), którą zorganizowano 25 października ub. roku na ulicy Neve Shaanan w Tel Awiwie? Albo zobaczyłby wypadający nagle zza rogu z dużą prędkością policyjny bus, z którego biegiem rzucają się uzbrojeni policjanci, by pochwycić jakiegoś nieboraka ‑‑ a taki obrazek można codziennie obejrzeć na rogu Ibn Gvirol i Ha-Makkabi, krótko przed siódmą rano, gdy nielegalni ruszają do nielegalnej pracy, której nie chce podjąć nikt z legalnych Izraelczyków?
‑‑ Wiemy, że łamiemy prawo, że jesteśmy tu nielegalnie. Wiemy też, że nie jesteśmy kryminalistami ‑‑ mówi Wojtek. Mówi cicho, powoli, ale głos drży z emocji. Głos człowieka znużonego psychicznie. Wojtek ma autorytet w grupce Polaków, która trzyma się razem. ‑‑ Żyjemy jak w konspiracji, bywa, że nie znamy swoich prawdziwych imion, nazwisk, polskich adresów. Nawet do polskiego kościoła w Jaffie chodzimy rzadko, bo na uliczce prowadzącej do świątyni jest posterunek policji. Jesteśmy ludźmi bez praw, każdego dnia możemy nie wrócić do domu, albo zostać zadenuncjowani przez sąsiada, któremu policja zapłaci za to 200 szekli nagrody. Taką ofertę słyszy się w radiu, telewizji. Gdy idzie donos, to policjanci jak po sznurku trafiają do mieszkania. I jeśli ma już tak być, to niech to będzie po ludzku, niech dadzą czas na spakowanie się, na wyjście z szoku. Niech nie wpadają z oknem i futryną o czwartej rano. Niech nie zakuwają w kajdanki, niech nie lżą. Wiesz, jacy są najgorsi deportacyjni, na których żalą się Polacy? To ci, którzy mówią po rosyjsku. Najnowsza emigracja. Są wyjątkowo bezwzględni i brutalni.
To nie jest subiektywne wrażenie nielegalnego “turysty". “Naloty policji i nagonka medialna skierowana przeciwko cudzoziemskim robotnikom ‑‑ uważa socjolog dr Rebbeca Raijman z Uniwersytetu w Hajfie ‑‑ budują wrażenie terroru i sprawiają, że życie tych ludzi zaczyna przypominać piekło".
Do skutecznych pułapek stosowanych przez deportacyjnych należały naloty na pełne ludzi autobusy miejskie. Tam odbywała się deportacyjna rzeź. Ale oto zakazano tych praktyk, bo ludzie przestali się przemieszczać miejską komunikacją i miasto zaczęło tracić. Obniżono cenę biletów. Teraz polowanie odbywa się tylko na przystankach.
‑‑ Widziałam scenę, którą pamiętać będę całe życie ‑‑ opowiada Teresa, trzy lata w Izraelu, sprząta w pięciu domach, zarabia do 1,5 tys. dolarów miesięcznie. ‑‑ Wtedy jeszcze łapali nas w autobusach. Tajniak zauważył filipińską kobietę, nielegalną. Jechała do pracy. Była w ciąży, na przystanku wyciągnął ją z autobusu, szarpał się z nią, kobieta płakała rozpaczliwie, broniła się. Staliśmy w ciszy, zmartwiali. Spojrzałam na kierowcę autobusu. Starszy człowiek płakał... Później wprowadzili ten zakaz.
Teresa dotknęła bolesnego miejsca. Nielegalnych z Azji. Tych jest tu najwięcej, żyją w najpodlejszych warunkach, zarabiają grosze. Deportacja oznacza dla nich śmierć. Chińczyk, którego kontraktuje do pracy na budowie firma izraelska, musi pośrednikom zapłacić za wyjazd nawet 10 tys. dolarów. Składa się na to wieś, rodzina, znajomi. Musi je odpracować; jeśli mu się nie uda ‑‑ zginie. A nielegalnym może zostać siłą bezwładu ‑‑ wystarczy, że odejdzie z firmy albo wyrzucą go, nie chcąc mu płacić. Trzy tygodnie temu z II piętra wyskoczyła 31-letnia Elisabeth z Nigerii, na której mieszkanie policja urządziła nalot. Przeżyła, ale jest sparaliżowana. Polacy rozumieją dzielącą ich różnicę. Trudno nawet porównać ich sytuację z kolorowymi. Ale łączy ich ten sam status wobec prawa. Są nielegalni, niechciani, ale czy zbędni?
bzbij