Lansens Lori - Opowieść żony.pdf

(2055 KB) Pobierz
Spis treści
dedykacja
ładna buzia
nocny zegar
więź odmieńców
ciężar żałoby
karzący palec
symbioza
ciało zelektryzowane
dalekie pokrewieństwo
wyrazy szczerej troski
pewne jutro
jasny piorun
przemieniona i odrodzona
sen czy jawa?
nic zdrożnego
jedni wyjeżdżają, inni zostają
zasada trójki
bóg dla duszy
wymarzona Kalifornia
niespotykana dobroć
wierzby płaczące
jasno wyznaczony cel
nazwisko, które trudno zapomnieć
jak we śnie
obfitość jedzenia
stan zamroczenia
spadające gwiazdy
krew nie do wywabienia
fait accompli
zniszczone dzieło sztuki
cuatro chicas
póki śmierć was nie rozłączy
deszcz meteorów
synowa
strach przed ciemnością
niewidome trzecie oko
miłosierdzie
głuche telefony
swoiste wyzwolenie
dreptanie w miejscu
egzystencja
nocny zegar
podziękowania
Maximowi i Natashy
ładna buzia
W samotne wieczory, kiedy światło spłynęło z dachówek jej małego wiejskiego domku,
a mąż pracował do późna, Mary Gooch stawała w otwartym oknie i wykonywała striptiz dla
gwiazd: uwalniała się ze zmiętych spodni, wymykała z luźnej bluzy, wyzwalała piersi i ściągała
majtki, spod których wylewało się jej kremowe ciało, i zostawała całkowicie, doskonale naga.
Błagała w ciemności swego kochanka, wiatr, by ją niewolił, aż do chwili, gdy musiała się
wesprzeć ręką o parapet. Potem wdychała nocne powietrze, niby dym zapalanego po stosunku
papierosa, i zwracała się do lustra, które obserwowało ją od samego początku.
Lustro ukazywało wizerunek dobrze jej znany – czterdziestotrzyletniej brunetki, metr
sześćdziesiąt osiem wzrostu, tak bogato przybranej tłuszczem, że najmniejszy cień kośćca nie
wkradał się w jej lustrzane odbicie. Ani śladu obojczyka, zarysu szczęki czy łuku kości
biodrowej, nic, co sugerowałoby istnienie łopatki, rzepki w kolanach, kostek kłykciowych czy
chrząstki małego palca. A także włókien mięśniowych – jakby spowijała ją podskórna pierzynka.
Mary pamiętała, jak, gdy miała dziewięć lat, schodząc z wagi w gabinecie doktora
Ruttle’a, usłyszała t o słowo, które pan doktor wypowiedział szeptem do jej filigranowej matki,
Irmy. Było to słowo nieznane, lecz Mary łatwo je wpisała w znajomy świat bajek. „Tłustoń”. Tak
jak istnieją wiedźmy i czarownicy, tak samo muszą istnieć olbrzymy i tłustonie. Diagnoza
bynajmniej nie speszyła małej, grubej Mary. W swym dziecięcym umyśle zrozumiała to tak, że
jej ciało stało się jawnym dowodem obecności żarłocznego zwierzęcia w jego wnętrzu.
„Taka ładna buzia”. Wszyscy nieustannie to powtarzali. Kiedy była mała, kierowali te
słowa do jej matki, cmokając przy tym, jedni ze współczuciem, inni z wyrzutem, zależnie od
swego usposobienia. Jak podrosła, ze swoim współczuciem albo wyrzutem zwracali się
bezpośrednio do niej. „Taka ładna twarz”. W słowach tych kryło się milczące potępienie obfitego
ciała, żal z powodu zmarnowania zielonych oczu i kształtnych warg, prostego noska, dołeczka
w podbródku oraz gładkiej jak dobrze wyrośnięte ciasto, prawie pozbawionej zmarszczek cery,
co było doprawdy niezwykłe, ponieważ w chwilach wolnych od jedzenia Mary Gooch stale się
czymś zamartwiała.
Martwiła się o to, co będzie jadła i czego jeść nie będzie. Kiedy i gdzie będzie albo nie
będzie jadła. Martwiło ją, że zjadła za dużo albo nie dość dużo. Martwiła ją możliwość
nadciśnienia, cukrzycy typu II, arteriosklerozy, zawału, wylewu, osteoporozy. Pogardliwych
spojrzeń nieznajomych. Słów dzieci. Nagłej i niespodziewanej śmierci. Powolnego umierania.
Zaś w owe bezsenne noce rodziły się coraz to nowe zmartwienia – chodziło o Goocha, jej męża,
i zbliżającą się srebrną rocznicę ślubu, o podrzędną posadę w Drogerii Raymonda Russella oraz
listę, która z „Listy spraw do załatwienia” zmieniała się w myślach Mary w „Listę spraw
zaległych”.
Waga, mówiła sobie, to tylko liczba na skali, a lustro – inny punkt widzenia. Kiedy
księżyca przybywało i światło padało pod dobrym kątem, patrząc spod przymrużonych powiek
na swoje nagie odbicie, Mary Gooch dostrzegała poetyckie piękno swych kształtów, wyrazistego
i ekspansywnego, apetycznego ciała, i rozumiała, dlaczego artysta specjalizujący się w aktach
potrafi znaleźć upodobanie w potężnym brzuchu, zachwycić się nierówną granią spadzistego
biodra, zafascynować się grą świateł i cieni na zwieszających się piersiach i licznych
podbródkach. Bujne, zmysłowe kształty, podobne do wielkiej krągłej wazy, przekazywanej
w rodzinie Brody z pokolenia na pokolenie, w której na wiosnę układała lilie wodne. Albo do
wydm dziewiczego śniegu na wzgórzach za ich domem na obrzeżach miasteczka Leaford.
Mary chętnie by się zbuntowała przeciwko dyktatowi piękna, w istocie jednak była jego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin