Dynastia Morlandów 7. - Rycerz.doc

(1972 KB) Pobierz

308

Cynthia Harrod-Eagles

 

 

 

Dynastia Morlandów – część 7.

 

 

 

 

 

 

 

 

Rycerz

 

 

 

 

                

 

 

 

 

 

 

 

 

               

 

„Rycerz” stanowi kontynuację fascynujących dziejów rodziny Morlandów i przedstawia jej losy w burzliwym okresie panowania króla Jakuba na uchodźstwie i buntu jego zwolenników. Bezgranicznie oddana dynastii Stuartów Anuncjata Morland towarzyszy królowi Jakubowi II                   na wygnaniu. Morland Place pozostaje w tym czasie pod zarządem jej wnuka, Mateusza. Przez całe życie osamotniony i chowany pod kloszem chłopak poślubia                   z rozsądku Indię Neville - kobietę piękną, lecz bez serca, która nieraz przywiedzie go do rozpaczy. Rodzina Morlandów ponownie się połączy, kiedy „Rycerz”,                      jak nazywano Jakuba II, wróci do kraju, by restaurować tron Stuartów. Poparcia dla niego o mało co nie przypłaci życiem syn Anuncjaty – uratuje go miłość włoskiej śpiewaczki…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga I.

 

 

 

 

 

 

 

Lamparty i lilie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tyś moim światłem

- bez twego spojrzenia

Oczy me nigdy nie wychyną z cienia.

Tyś moim życiem od dnia narodzenia.

Gdy zmylę drogę - kto mi ją podszepnie?

Gdy zbraknie światła - każdy wnet oślepnie.

Gdy zbraknie ciebie - krew mi w żyłach skrzepnie

 

John Wilmot, hrabia Rochester, Do jego kochanki

 

Rozdział pierwszy

 

                W ten dzień lutowy roku 1689 od samego rana trzymał silny mróz, ściskający ziemię jak żelazną rękawicą, której chwyt - zdawało się - nigdy nie zelżeje. O drugiej po południu zaczęło się już zmierzchać. Wcześniej też podano obiad, skromny,                            jak to zwykle zimą. Dobrze, że służące biegały po całym domu i dokładały drew                         i torfowych brykietów do wszystkich kominków, tak by przynajmniej ciepła nikomu nie brakowało.

        Pokój rządcy był na tyle mały, że ogień z kominka dostatecznie go oświetlał                              i nie było potrzeby zapalania świec. W utworzonym przez blask płomieni kręgu zebrała się cała rodzina i wyżsi rangą spośród służby. Jakub Mateusz, przyszły dziedzic Morland Place, miał dopiero pięć lat, ale od razu skojarzył ten obraz ze stadem bydła stłoczonym dla ciepła pod jednym drzewem. Widział kiedyś krowy zimujące                             na pastwisku, które tak samo zbiły się w kupę, gdy w oczy zaglądało im widmo głodu. Ten zjazd rodzinny wciąż pozostawał w jego pamięci, nawet gdy już dawno zapomniał, o czym wtedy mówiono.

        Jakub Mateusz, pospolicie zwany Małym Mattem, przecisnął się między zgromadzonymi, aby zająć wygodne miejsce na podłodze przy samym kominku.                        Za nim wsunął się jego kuzyn Artur, wicehrabia Ballincrea, który miał już prawie siedem lat i często mu dokuczał. Obok nich wepchnęły się psy - należący do hrabiny wilczarz irlandzki, Fand i młoda suczka ojca, Kithra. Kiedy już ułożyły się jak najbliżej ognia, wyciągnęły się na bokach, dysząc z ukontentowania. Można było się domyślić po zapachu, że psy niedawno wytarzały się w krowich plackach, ale Mattowi                                 to nie przeszkadzało. Dzieci poniżej dwóch lat, za małe, aby uczestniczyć w zjeździe rodzinnym, zostały w pokoju dziecięcym pod opieką mamki Flory. Matta nie zaliczono już do ich grona, przez co od razu poczuł się kimś ważnym i prawie dorosłym. Przezornie usadowił się tak, żeby psy oddzielały go od Artura, który potrafił                             go ukradkiem uszczypnąć dla samej satysfakcji sprawienia mu bólu. Rozejrzał                            się po pokoju i stwierdził, że w czarnym, rzeźbionym fotelu przy kominku zasiadła jego babcia, Anuncjata, hrabina Chelmsford, dama tak dostojna, że Mattowi                         nie wydawała się człowiekiem z krwi i kości. Ubrana była w czarną suknię, na szyi miała brylantową kolię otrzymaną kiedyś w darze od króla Karola II, a na piersiach złoty krzyż wysadzany brylantami - jeden z klejnotów rodzinnych odziedziczonych                      po Percych. W świetle płomieni brylanty rzucały tęczowe błyski, opromieniając twarz Anuncjaty, jak u Królowej Śniegu z baśni.

        Ojciec Matta, Marcin, pan na Morland Place, stał za jej fotelem, trzymając ręce na oparciu w ten sposób, że lekko dotykały ramion hrabiny. Matt szczerze go kochał, tak zresztą, jak i wszyscy inni. Szczupły, o ciemnej cerze, falistych, czarnych włosach                  i ciemnobłękitnych oczach, w których tliły się zawsze wesołe iskierki, z ustami                         tak wykrojonymi, że wyglądały, jakby błąkał się po nich uśmiech, nawet gdy minę miał obojętną lub poważną, tak jak teraz. Był pasierbem hrabiny, która niegdyś poślubiła jego ojca, Ralfa Morlanda.

        Na podłodze przy fotelu hrabiny siedzieli jej dwaj pozostali przy życiu synowie, potomkowie Ralfa Morlanda: osiemnastoletni Karol hrabia Chelmsford, nazywany zdrobniale Karolkiem, i jego o rok młodszy brat Maurycy. Za nimi stali przedstawiciele służby dworskiej - rządca Klemens, którego przodkowie pełnili tę funkcję w Morland Place od niepamiętnych czasów; jego syn Walenty, kamerdyner; kapelan - stary ksiądz St. Maur o siwych, krótko przystrzyżonych włosach i żywych oczach w pobrużdżonej twarzy; ochmistrzyni Jane Birch o ponurej twarzy, znana z ostrego języka i ciężkiej ręki; wreszcie garderobiana hrabiny, Chloris, piękna kobieta o miedzianorudych lokach i fiołkowych oczach.

        Teraz oczy Matta zwróciły się w stronę mężczyzny, którego niespodziewane przybycie było powodem zebrania się całej rodziny. Wuj Clovis, przyrodni brat Ralfa Morlanda, ale dużo od niego młodszy, mieszkał stale w Londynie, gdzie pełnił funkcję pełnomocnika rodziny Morlandów do spraw handlu wełną i suknem. Piastował                       też jakiś urząd na dworze. Matt nie przypominał sobie, czy już kiedyś przedtem wuja widział, choć wiele o nim słyszał.

Hrabina poczekała, aż wszyscy zajmą miejsca, i rzekła:

    - No więc posłuchajmy, jakie wieści przywiózł Clovis. Możesz mówić całkiem swobodnie, bo w tym domu nie ma nikogo, komu bym nie ufała.

Clovis skinął głową i wyciągnął zza pazuchy zmięty i wyplamiony list.

    - To z St. Omer, od mojego brata Edmunda - wyjaśnił. - Chyba nie muszę tłumaczyć, w jaki sposób dotarł do moich rąk...

    - Mniejsza o szczegóły - wszedł mu w słowo Marcin. - Nikt na pewno nie powtórzy tylko tego, co nie zostało powiedziane. Mógłbyś przeczytać nam ten list?

Clovis trzymał list w ręku, ale nie zaglądał do niego. Niby zwracał się do wszystkich zebranych, ale nie spuszczał oczu z twarzy Anuncjaty.

    - Edmund napisał go szyfrem, jakiego czasem używamy między sobą, więc opowiem wam jego treść. Pisze, że król Jakub bezpiecznie dotarł do Francji, gdzie przebywała już królowa wraz z księciem Walii. Król Francji, Ludwik, przekazał im w użytkowanie pałac St. Germain pod Paryżem. Okazał królewskiej rodzinie dużo serca, wyasygnował dla nich uposażenie i kazał komfortowo umeblować ich apartamenty. Traktuje króla Jakuba ze wszystkimi honorami należnymi koronowanej głowie. Obaj władcy często się spotykają, razem także otrzymali wiadomość, że parlament przekazał koronę Anglii w ręce księżniczki Marii i księcia Wilhelma Orańskiego. Miało to miejsce szesnastego lutego.

    - Jak te złe wiadomości szybko kursują! - burknął ponuro Marcin. - Dotarły                             do nich niewiele później niż do nas.

        Mały Matt pamiętał ten dzień, kiedy do Morland Place nadeszły wieści, które najpierw wszystkich zaszokowały, a potem zirytowały. Parlament wtedy orzekł,                        że opuszczenie kraju przez króla jest równoznaczne z jego abdykacją. Londyn okupowały wojska holenderskiego księcia Wilhelma, męża starszej córki króla, Marii. Początkowo to jej parlament ofiarował koronę Anglii, ale Wilhelm energicznie zaprotestował przeciwko obsadzeniu go w roli „księcia małżonka" u boku własnej żony. Wymógł na parlamentarzystach koronację obojga, na co obie izby zgodziły                     się pod warunkiem zagwarantowania protestanckiej sukcesji tronu, aby już nigdy więcej nie zasiadł na nim katolik. Oznaczało to, że po śmierci Wilhelma korona przejdzie w ręce Anny, siostry księżniczki Marii.

Matt pamiętał, w jaką wściekłość wpadła wtedy jego babka.

    - Ten parlament przehandlował koronę Anglii jak paczkę herbaty! - krzyczała. - Żeby Holendra ustanowić naszym królem, a odsunąć prawowitego księcia Walii! Ciekawe, kto im dał takie prawo?

- Dobrze, że przynajmniej obyło się bez represji - usiłował łagodzić Marcin. -                          Nikt z przeciwników Wilhelma nie doznał prześladowań.

- Pewnie, on chce uchodzić za wybrańca narodu, a nie zbrojnego uzurpatora! - szydziła hrabina. - Może da nam spokój dopóty, dopóki większość nie uwierzy, iż król rzeczywiście abdykował, a wtedy dopiero pokaże, co potrafi?

        Morland Place znacznie ucierpiało podczas oblężenia, jakie nastąpiło po inwazji wojsk Wilhelma Orańskiego. Matt próbował wymazać z pamięci tamte koszmarne dni, ale nie dało się nie zauważyć, że uszkodzenia dworu naprawiono zaledwie prowizorycznie. Anuncjata i Marcin nie wyrażali głośno swoich obaw,                                           ale sygnalizowali je w sposób wystarczająco czytelny nawet dla Matta.

        Clovis powrócił do streszczania listu od Edmunda.

    - Oczywiście król jest oburzony bezdusznością swoich córek, ale razem z królem Ludwikiem układa już plany na najbliższą przyszłość. - Tu Clovis intonacją głosu dał               do zrozumienia, że zbliża się do najważniejszej części listu. - Król Ludwik zdecydował się zapewnić naszemu panu siły i środki wystarczające na zorganizowanie ekspedycji...

    - Do Anglii? - Anuncjata tak się ożywiła, że o mało nie wstała z fotela.

    - Na razie do Irlandii - sprostował Clovis. - Przy poparciu tamtejszych katolików łatwiej będzie przeprawić się do Anglii.

    - A kto ma dowodzić tą wyprawą? - spytała hrabina.

To samo zapytanie malowało się na wszystkich twarzach, ale nikt nie wątpił,                                 że Anuncjata będzie najlepszą wyrazicielką ich myśli.

    - Hrabia de Lauzun stanie na czele, ale oczywiście nasz król też ruszy do boju,                             a z nim książę Berwick.

    - Berwick jest dobrym żołnierzem - stwierdziła Anuncjata. - Mój syn Hugo bił                        się pod nim z Turkami, a znał go jeszcze z kampanii Monmoutha, i zawsze pochlebnie się o nim wyrażał. Zdaje się, że król ma więcej szczęścia do swych nieprawych synów niż do prawowitych córek! - dodała z sarkazmem.

Po raz pierwszy w ciągu tego wieczoru głos zabrał Karolek.

    - Zaraz, pani matko, czy to nie ten lord Berwick, który jest synem króla, urodzonym z Arabelli Churchill? I czy to nie jej brat, Jan Churchill, zdradził naszego pana                              dla księcia Orańskiego? Dziwię się, że król chce mu zaufać.

    - Berwick jest wystarczająco rozsądny - ucięła hrabina. - Natomiast Jan Churchill myśli tylko o własnej karierze. Chodzi na pasku żony, a tej z kolei księżniczka Anna                         je z ręki, więc protestancka sukcesja to dla nich najkrótsza droga do bogactw                              i zaszczytów. Jeżeli księżniczka Anna kiedykolwiek zostanie królową, tych dwoje sięgnie po najwyższe stanowiska w kraju. Zapamiętajcie to sobie - tę część przemowy skierowała do swoich synów - że protestantyzm dąży do zastąpienia wiary, lojalności   i poczucia obowiązku dbałością o własny interes. Widzieliście, jak księżniczka Anna zdradziła rodzonego ojca...

Marcin ostrzegawczym gestem położył jej ręce na ramionach, a Karolek szybko dodał pojednawczo:

    - Oczywiście, pani matko, ani Maurycy, ani ja nie zamierzamy z nich brać przykładu.

    - Kiedy ma wyruszyć ta ekspedycja? - Marcin zwrócił się wprost do Clovisa, który zdawał się czekać na ponowne poruszenie tego tematu.

    - Już niedługo. Jeśli dobrze pójdzie, za dwa tygodnie przybiją do brzegów Irlandii.

Po tych słowach zapanowała cisza. Maurycy spoglądał niewidzącymi oczami                             na Clovisa, podczas gdy Karolek utkwił pytający wzrok w twarzy matki. Hrabina lekko skinęła mu głową, po czym podniosła oczy na Marcina, a ten, jakby czytając                                  z jej twarzy, podsumował:

    - Musimy się zastanowić, co mamy robić dalej.

Anuncjata podniosła rękę i zakryła nią dłoń pasierba spoczywającą na jej ramieniu. Uwagę Matta zwróciło to, jak białe i wysmukłe ręce miała babka w porównaniu                           z kanciastymi, ogorzałymi dłońmi jego ojca. Oboje zachowywali się też z taką swobodą, jakby oprócz nich w tym pokoju nikogo nie było. Samymi spojrzeniami                         i dotknięciami rąk przekazywali sobie wiadomości, bez słów. Kiedy w końcu babka zabrała głos, przypominało to raczej zakończenie długiej rozmowy, której nikt poza                       tą parą nie słyszał.

    - Nie, ty musisz podjąć decyzję! Jesteś przecież panem Morland Place!

Wynikła z tego dyskusja trwała jeszcze długo, ale Matt robił się coraz bardziej senny i nie rozumiał już zalewającego go potoku słów. W końcu zasnął na dobre, wtulony pomiędzy psy.

        Obudziło go dopiero szarpnięcie - to Birch próbowała postawić go na nogi. Wszyscy uczestnicy spotkania opuszczali już pokój; pochód zamykał Clovis. Anuncjata i Marcin stali przy oknie, najwidoczniej czekając, aż zostaną sami. Birch energicznie pociągnęła chłopca za rękę, więc potykając się podążył za nią. Ledwo wyszedł, usłyszał, jak drzwi pokoju rządcy zamknęły się, co oznaczało, że babka i ojciec zostali w środku wraz z psami leżącymi przy kominku. Matt rozbudził się zupełnie, kiedy                     na klatce schodowej owiało go chłodne powietrze. Zadrżał z zimna i przyspieszył kroku, wiedząc, że w pokoju dziecięcym płonie ogień na kominku. Birch puściła rączkę Artura, żeby przed wejściem na schody zebrać spódnice w garść. Ten wykorzystał chwilę postoju i zaczął marudzić:

    - Jestem głodny, Birch!

    - Ty zawsze myślisz tylko o jedzeniu! - Ochmistrzyni nie darowała sobie połajanki.

    - Kiedy naprawdę jestem głodny! Na obiad prawie nic nie jadłem...

Na zakręcie schodów Matt nie mógł powstrzymać się od spojrzenia w dół, na płytki posadzki ułożone w szachownicę. Przypomniał sobie, że kiedyś widział je zbryzgane krwią i zasłane trupami, tędy bowiem oblegający dwór buntownicy torowali sobie drogę. Wolałby o tym nie pamiętać, ale ten obraz ciągle powracał, szczególnie                         w określonych okolicznościach, zawsze takich samych. Przeżegnał się. Birch zauważyła to kątem oka i od razu złagodniała.

    - Dobrze już, dobrze, spróbuję znaleźć ci coś do zjedzenia. Biedne maleństwa, Bogu Najwyższemu wiadomo, co z tego wszystkiego wyniknie. Chodźcie szybko do pokoju dziecięcego, to zobaczę, co da się zrobić.

    - A dzidziusie nie będą spały? - spytał Matt.

Uwielbiał małe dzieci, choć traktował je raczej jak miot rozkosznych szczeniaczków. Tymi dzidziusiami były: młodszy braciszek Artura, Jan; mała Maria Celia Ailesbury, sierota po siostrze Marcina i ulubienica Matta, nazywana Koniczynką (Clover),                         bo miała taką milą, okrągłą buzię; wreszcie najmłodsze dziecko hrabiny, Aliena.                        Matt wiedział, że ta dziewczynka przyszła na świat w jakichś dziwnych okolicznościach, bo służba wciąż szeptała o tym między sobą, milknąc, kiedy nadchodził. Birch też ze smutkiem potrząsała nad nią głową. Aliena była wprawdzie szczupła i śniada, lecz zdrowa i silna. Matt wolał jednak o nic nie pytać, zwłaszcza                      że służący też nie zadawali zbędnych pytań i nie ośmielali się mówić o tych sprawach głośniej niż najcichszym szeptem.

    - A jeśli dzidziusie nie śpią, czy będę mógł się z nimi pobawić?

Birch potrząsnęła głową z lekką dezaprobatą.

    - Coś podobnego, bawić się? Przecież to nie zabawki! - Widząc wyraz twarzy chłopca, dodała jednak niespodziewanie łagodniejszym tonem: - Jeśli chcesz, będziesz mógł nakarmić Clover, tylko musisz bardzo uważać!

Matt ucieszył się, ale trochę także zaniepokoił, bo taki miły głos Birch z pewnością wróżył jakieś nieszczęście!

        Drzwi zamknęły się za wychodzącymi, pozostawiając ich samych wśród tańczących cieni rzucanych przez płomienie.

- Czy mam posłać po świece? - spytał Marcin, wyglądając przez okno. - Zrobiło                         się już całkiem ciemno.

    - Nie trzeba, widzę wszystko wyraźnie - zapewniła go hrabina.

W tamtym strasznym dniu, kiedy pasierb zakomunikował jej o ucieczce króla, myślała, że koniec jej już bliski. Właściwie chciała umrzeć i nawet modliła się o to, ale okazało się, że jej czas jeszcze nie nadszedł. Książę Wilhelm nie wysłał żołnierzy, aby zrównali Morland Place z ziemią, ani nie wtrącił jej i Marcina do Tower. Mało tego - nie musiała pod presją otoczenia rozstać się z Marcinem i nikt nie domyślił się, kto był ojcem Alieny! Anuncjata wreszcie mogła odetchnąć, nadzieja wstąpiła w jej serce, a wraz                    z nadzieją powróciła także chęć do życia.

        Przez tych kilka tygodni żyła pełnią życia, nie chciała znów z tego rezygnować. Przedtem - zanim Marcin wrócił do domu w samą porę, aby wyratować ją z rąk buntowników, którzy zabili księdza - nie wyobrażała sobie dalszego wspólnego życia                    z nim z powodu powinowactwa, jakie ich łączyło. Teraz jednak, kiedy patrzyła w jego kochaną twarz, mimo piętrzących się przed nimi trudności, nie wyobrażała już sobie życia oddzielnie. W jej sercu wzbierała miłość do niego tak ogromna, że mimo woli przycisnęła ręce do piersi, jakby chcąc powstrzymać ten wewnętrzny napór.

Patrząc na jej rozjaśnioną twarz i radośnie błyszczące oczy, Marcin pomyślał w duchu, że drugiej takiej jak ona nie ma na świecie. Pamiętał ją sprzed dwóch miesięcy -                      tak zrozpaczoną i przygnębioną, że nie przypuszczał, aby długo pożyła. Teraz                            zaś, nie wiadomo jak, odzyskała siły witalne i ze śmiechem wyciągała ku niemu ręce.

    - Karolek na pewno zechce ruszyć na tę wyprawę - rzekła. - Aż rwie się do walki!

    - A Maurycy? - spytał.

    - Mam nadzieję, że nie. Widzisz, Karolek jest urodzonym żołnierzem, ma to we krwi i pewnie nawet nie nadaje się do niczego innego. Natomiast Maurycy...                                           no cóż, pasjonuje się innymi spraw...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin