Dynastia Morlandów 9 - Splątana nić.doc

(2569 KB) Pobierz

397

Cynthia Harrod-Eagles

 

 

 

Dynastia Morlandów - część 9.

 

 

 

 

 

 

 

 

Splątana nić

 

 

 

 

                

 

 

 

 

 

 

 

 

               

 

     Gdy nad Francją zaczęły zbierać się czarne chmury rewolucji, Henryk Maria Fitzjames Stuart, nieprawny potomek rodu Morlandów, postanowił za wszelką cenę uchronić swoją córkę Heloizę, kochankę Marie-France                      i zrodzonego z niej syna Morlanda. W tym celu wydał Heloizą za dobrze zapowiadającego się działacza ruchu rewolucyjnego, a sam sprzymierzył się ze sławnym Dantonem.

     Jednak krwawy terror, jaki rozpętał się po egzekucji rodziny królewskiej, uśmiercił zarówno Dantona,                           jak i hrabiego. Heloiza zdołała zbiec do Anglii i schronić się w domu krewnych, którzy przyjęli ją z otwartymi ramionami.

     Tymczasem Jemimie po powrocie do Anglii udało                   się ożenić troje spośród swojego licznego potomstwa,                        co pozwoliło jej żywić nadzieję, że wreszcie doczeka                   się przyszłego dziedzica Morland Place. Jednak                         i jej rodziny nie ominą liczne nieszczęścia.  

         

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga I.

 

 

 

 

 

 

 

Kolombina

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Twe smutki, Ianthe, nader szybko giną,

Jak drobne fale z prądem rzeki spłyną,

Zaś twe radości, jak stokrotki w trawie,

Choć dziś zerwane - wnet znów oko bawią.

 

Walter Savage Landor: Ianthe

 

Rozdział pierwszy

 

                Pewnego słonecznego, wrześniowego dnia roku 1788 w bramy Chateau                      of Chenonceaux, w obsadzoną majestatycznymi platanami aleję wjechała kareta, może nieco staromodna, lecz bez wątpienia niedawno odnowiona. Czarno malowana, ze złotymi okuciami i czerwoną tapicerką, na drzwiczkach miała herb. Ciągnęła                         ją czwórka rosłych, dobrze dobranych koni, siedzący na koźle stangret i lokaj nosili liberię.

          Na czerwonych, aksamitnych poduszkach, obszytych złotymi frędzlami, siedział wygodnie rozparty Henryk Maria Fitzjames Stuart, hrabia Strathord.                          Jego śniadą, pociągłą twarz rozjaśniał uśmiech, ilekroć spoglądał na swoją córkę Heloizę. Dziewczynka nie zważała na puchate poduszki i od początku podróży siedziała wychylona do przodu, zaciskając szczupłe rączki Im byli bliżej celu,                              tym silniejsze ogarniało ją podniecenie. Stan ten utrzymywał się już od czterech dni. Tyle czasu bowiem w swoim malutkim pokoiku przy klasztorze sióstr wizytek,                                na rue Saint Jacques w Paryżu, pakowała kufer. Trwało to tak długo, ponieważ                          jej najbliższa przyjaciółka - wysoka, dorodna dziewczyna z Normandii, sierota imieniem Marie France - chciała dokładnie obejrzeć jej nową garderobę, zamówioną na koszt ojca przez ciotkę Ismene. Największy podziw obu dziewcząt wzbudził gorset, uszyty z grubego płótna oblamowanego białym safianem i usztywniony prawdziwymi, wielorybimi fiszbinami! Jedenastoletnia Heloiza nie nosiła dotychczas tak wykwintnej bielizny, cieszyła ją więc sama myśl, że ten wysmakowany drobiazg spoczywa wewnątrz jej kufra, podróżującego drugim powozem wraz z resztą bagaży oraz służbą.

     - Zazdroszczę ci! - wzdychała Marie France. - Będziesz miała takie piękne stroje,                  a do tego prawdziwą pokojówkę!

     - Ciotka Ismene mówiła, że nie wypada, abym podróżowała bez odpowiedniej asysty, zwłaszcza że tatuś ma gościć w pałacu! - wyjaśniała Heloiza. - Madame Dupin pragnie zasięgnąć jego opinii także co do renowacji wnętrza.

     - I zostaniesz tam przez całe trzy tygodnie! - Marie France rozkoszowała                                   się dźwiękiem tych słów. - Ach, Heloizo, sama nie wiesz, jaka jesteś szczęśliwa. Zobaczysz tyle pięknych miejsc!

     - Ale jeszcze nigdy nie byłam tak daleko od domu ani nie zostawałam nigdzie                     tak długo! - próbowała ułagodzić przyjaciółkę Heloiza, chociaż w duchu przyznawała jej rację.

          Wprawdzie podobało jej się życie w klasztorze i nawiązała tu wiele przyjaźni, nie tylko wśród sióstr zakonnych, ale jej niespokojnej naturze jedenastolatki bardziej odpowiadały zmiany otoczenia. Jej ojciec zajmował się projektowaniem wnętrz,                    więc nieraz arystokratyczni właściciele pałaców zapraszali go, aby doradził                                      im w sprawach urządzenia i wystroju ich siedzib. On zaś, kiedy miał nadzorować prace nad renowacją dworu ziemiańskiego, często zabierał ze sobą córkę. Co sobotę zabierał ją też na przejażdżkę konną do Lasku Bulońskiego lub, otwartym powozem, na wyścigi, które odbywały się na nowo otwartym torze. Raz nawet minęła                                ich królewska kareta, a królowa uśmiechnęła się i pomachała im ręką!

          Dni wolne od zajęć na klasztornej pensji Heloiza spędzała zwykle w domu                       przy rue Sainte Anne, który dobrze pamiętała z dzieciństwa. Madame de Murphy - która kazała nazywać się ciotką Ismene, choć nie była żadną krewną, a tylko przyjaciółką ojca - prowadziła tam salon, w którym przyjmowała liczące                                               się w towarzystwie osobistości, w tym także wyznawców modnych prądów filozoficznych. Dyskutowano tam zarówno o pojawiających się na mieście ulotkach, jak i o nowych teoriach na temat rozwoju społeczeństwa. Wujek Maurycy, który dosłużył się rangi pułkownika w regimencie gwardii szkockiej, obawiał się nieraz,                       że upowszechnianie rewolucyjnych poglądów może być poczytane za nielojalność wobec króla, ale Henryk kwitował śmiechem jego niepokoje. Uważał prowadzenie salonu za nieszkodliwą zabawę Ismene i jej przyjaciół, dużo mniej groźną                                     od muzykowania czy gry w kości.

          Wiedział, co mówi, gdyż kontaktował się z prawdziwymi rewolucjonistami jeszcze w czasach, kiedy mieszkał na lewym brzegu Sekwany, ukrywając                                           się pod fałszywym nazwiskiem monsieur Ecosse. Zaprzyjaźnił się wtedy z prawnikiem, niejakim Dantonem, który prowadził własny salon, uczęszczany przez adwokatów, studentów, poetów, autorów paszkwili, bezrobotnych drukarzy i zbuntowanych młodszych synalków z dobrych rodzin. Heloiza wiedziała o tym dużo więcej,                             niż przypuszczał, bo podsłuchiwała, co służący plotkowali na ten temat, sądząc, że jest za mała, aby to rozumieć. Z ich gadaniny wywnioskowała, że jej tatuś jeszcze i dziś chętnie odnowiłby starą przyjaźń z Dantonem, aby posłuchać dyskusji prowadzonych w jego salonie, które dawały mu wiele do myślenia.

          Oczywiście nie zwierzał się z tego Heloizie, ale raz, kiedy kłócił się z ciotką Ismene na temat tego, co uważał za groźne szaleństwo, odwrócił się do córki i szepnął konfidencjonalnie: "Twoja matka nie nabijałaby sobie głowy takimi głupstwami!"

          Wprawdzie szydził z bywalców "salonu" Ismene, ale nie da się ukryć, że właśnie za ich pośrednictwem poznał madame Dupin, właścicielkę pałacu w Chenonceaux. Choć mieszczka, była żoną bogatego właściciela ziemskiego, obracającego                                    się w kręgach zbliżonych do dworu. Należała do niego także wytworna kamienica                          w Paryżu i hotel Lambert na Wyspie Świętego Ludwika, a salon madame Dupin szczycił się mianem kuźni nowych prądów filozoficznych, w których znajdowała upodobanie. Odkąd owdowiała, przeniosła się na stałe do Chenonceaux,                                gdzie przyjmowała samą śmietankę towarzyską. Kiedyś już zasięgała rady Henryka                         w sprawie odnowienia paradnych pokojów, teraz zaś zaprosiła go na dłużej,                                      a w swej życzliwości pozwoliła mu przywieźć z sobą córkę.

     - Gdyby tak było, nie pytałaby panienki, czy panienka kiedyś odziedziczy tytuł                           i majątek swego ojca - uświadomiła ją Manon, którą ciotka Ismene przeznaczyła                     dla niej na pokojówkę.

Przyszła po dziewczynkę razem z lokajem, który miał zabrać jej kufer. Heloiza jednak nie przejęła się tymi przestrogami, gdyż zwykła widzieć w ludziach tylko ich dobre strony. Uśmiechnęła się i zwróciła do MarieFrance, aby ją uścisnąć na pożegnanie.

     - Szkoda, że nie możesz pojechać tam ze mną - powiedziała.

Biedna Marie France prawie nigdy nie opuszczała klasztoru, nie licząc niedzielnych wyjść do kościoła czy przechadzek z siostrami po Ogrodzie Luksemburskim.

     - Och, na pewno będziesz się świetnie bawiła - z samozaparciem przekonywała przyjaciółkę. - Tylko zapamiętuj wszystko, co tam zobaczysz, abyś mogła                                   mi opowiedzieć po powrocie.

     - Będę prowadzić pamiętnik, żeby o niczym nie zapomnieć - obiecała Heloiza całkiem poważnie.

          W podróży zachwycała się zarówno czterokonnym zaprzęgiem, jak i noclegami w zajazdach, usługami pokojówki, wciąż zmieniającym się krajobrazem                                           i towarzystwem ojca. Na początku, według jego słów, "szczebiotała jak małpeczka", ale w miarę jak przyzwyczajała się do długotrwałej jazdy powozem, prowadziła                           z ojcem całkiem poważne rozmowy. Zaskoczyła go przy tym swoim zakresem wiadomości. "Jaka ty jesteś mądra, kochanie, całkiem jak twoja matka" - chwalił                          ją, co w jego ustach oznaczało najwyższe uznanie. Dopiero gdy minęli Tours, świadomość, że podróż dobiega końca, odebrała jej mowę.

          Kiedy kareta wynurzyła się spod drzew i zatoczyła koło na żwirowanym podjeździe, Heloiza rzuciła ojcu tylko jedno, wiele mówiące spojrzenie i znów zamilkła, bowiem nie mogła oderwać oczu od oszałamiającego swym pięknem widoku

Już opuszczono schodek, otwarto drzwiczki i ktoś pomógł jej wysiąść, więc mogła swobodnie nacieszyć oczy. Przed nią toczyła swe wody rzeka Cher, której fale                         w słońcu rzucałyzielonozłote skry. Przeciwległy brzeg gęsto porastały drzewa,                                 w których koronach pojawiały się dopiero pierwsze żółte liście. Z samego środka rzeki zdawał się wyrastać filigranowy, pełen wdzięku zameczek z białego kamienia, któremu słońce nadawało złocisty odcień miodu. Dach miał spadzisty, a łupkowe wieżyczki połyskiwały szaroniebiesko jak skrzydła gołębia. Z jednym brzegiem łączył go kamienny most, a z drugim skrzydło galerii, pod którego pięcioma łukami spokojnie przepływała rzeka - najmniejsza zmarszczka nie mąciła jej gładkiej tafli.

     - Tatusiu, to naprawdę cudowne! - wykrzyknęła Heloiza. - To chyba najpiękniejszy dom na świecie!

     - Też tak sądzę, kochanie - zgodził się z nią Henryk. - Widzisz, większość zamków zbudowali mężczyźni, aby zaimponować swoim znajomym lub odstraszać nieprzyjaciół. Natomiast Chenonceaux zaprojektowała dama, która po prostu chciała być w nim szczęśliwa.

     - I na pewno była! - stwierdziła rozpromieniona Heloiza. - W takim miejscu                            nie można chyba być nieszczęśliwym!

          W hallu przywitała ich wylewnie madame Dupin. Była to dama około osiemdziesiątki, drobna, ale trzymająca się prosto, elegancko ubrana i życzliwie uśmiechnięta. Na Heloizie szczególne wrażenie zrobiły jej duże, piwne oczy - od razu uznała, że starsza pani musiała kiedyś być bardzo piękna.

     - To twoja córka, Henri? - spytała gospodyni, wyciągając do dziewczynki rękę, jakby witała dorosłego gościa.

      - Tak, pani, Henrietta...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin