Dynastia Morlandów 2. - Czarna róża.doc

(2404 KB) Pobierz

Cynthia Harrod-Eagles

 

 

 

 

Dynastia Morlandów – część 2.

 

 

 

 

 

 

 

 

Czarna róża

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                Za panowania Henryka VIII (1509-1547) rozpoczyna się w Anglii okres waśni religijnych. Zrodzone                                     na królewskim dworze konflikty sieją śmierć i zniszczenie, dzieląc bliskich sobie dotąd ludzi. Wszystko to z bólem             w sercu obserwuje Paweł Morland, prawnuk założycieli dynastii. Nieszczęśliwy w małżeństwie, zdradza żonę, która nie mogąc wybaczyć zniewagi, decyduje się na desperacki krok. Tymczasem ukochana siostrzenica Pawła, Nanette, zostaje damą dworu i powiernicą Anny Boleyn. Nawet                     się nie domyśla, że będzie towarzyszyć królowej w ostatnich chwilach jej krótkiego, brutalnie przerwanego życia.                         Nie wie też, że stanie się zaufaną jeszcze jednej monarchini. Zasmakowawszy wiele goryczy, Nanette powróci w końcu                   w rodzinne strony, aby tam dopiero znaleźć miłość swego życia...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gwar o świcie przyniesie

Wolność niektórym, lecz ów pokój, którego

Ni ptak nie zakłóci: przejściowy, lecz dziś starczyć może,

Bo wypełniło tę godzinę coś, miłość lub cierpienie

 

W.H. Auden, Wyżsi dzisiaj, przeł. Leszek Elektorowicz

 

 

 

 

 

 

Gdy skończy się legenda - Zostanie twoja miłość. Upomni się o swoje, Lecz ugnie kark pod siłą. Może on się zamyśli, Gdy spadnie miecza ostrze, Obejrzy się za siebie I pojmie to najprostsze - Że wierność była właśnie Tym, czego chciał od ciebie!

 

W.H. Auden, Legenda

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przedmowa

                Henryk VIII był chyba jednym z najbardziej wyróżniających się władców Anglii. Ale też wokół jego osoby - podobnie jak w przypadku Ryszarda III - narosło bardzo wiele błędnych ocen. Dziś już wiemy, że niesłusznie go uważano                                     za rozpustnego tyrana. W całym życiu miał tylko dwie kochanki, co na owe czasy stanowiło dosyć skromną liczbę. Także jego sposobu rozprawiania się z przeciwnikami politycznymi nie można oceniać według kryteriów naszej epoki. Jednak samo prostowanie fałszywych poglądów nie rzuca więcej światła na prawdziwą osobowość króla Henryka. Pewnie już nigdy nie uda się do końca rozszyfrować owego zagadkowego człowieka. Bez wątpienia jednak odznaczał się wyjątkową wrażliwością   i wdziękiem osobistym, a ludzie z jego otoczenia w równym stopniu go kochali,                           co się bali.

        Interpretację jego związku z Anną Boleyn zaczerpnęłam z wnikliwego opracowania Anna Boleyn pióra Hester Chapman. Korzystałam także z następujących monografii:

* Bindoff S. T., Tudor England,

* Bowle John, Henry VIII,

* Cavendish George, Life and Death of Cardinal Wolsey,

* Dickens A. G., The English Reformation,

* Elton G. R., England under the Tudors,

* Fletcher Anthony, Tudor Rebellions,

* Laver James, A History of Costume,

* Leland W., Itineraries,

* Quennell M. i C., A History of Everyday Things in England,

* Richardson W. C., History of the Court of Augmentations,

* Roper W., Żywot Tomasza More,

* Savine A., English Monasteries on the Eve of Dissolution,

* Scarisbrick J., Henry VIII, Stow J., Annales,

* Strickland Agnes, Lives of the Queens of England,

* Trevelyan G. M., Historia społeczna Anglii od Chaucera do Wiktorii,

* Williams Neville, Henry VIII and His Court,

* Winchester Barbara, Tudor Family Portrait,

* Wyatt G., Life of Queen Anne Boleyn.

 

 

George'owi Reynoldsowi w podzięce za długoletnią przyjaźń, cenne wskazówki i zachętę.

Księga I.

Lis i niedźwiedź

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

                Śmierć króla Henryka VII pogrążyła jego matkę, wiekową już Małgorzatę Beaufort, w tak głębokim smutku, że zaledwie kilka tygodni później sama dokonała żywota. Umarła, gdy trwały uroczystości towarzyszące koronacji nowego króla, toteż pochowano ją pospiesznie i po kryjomu, aby nie zakłócać radosnego nastroju. W całej Anglii bowiem trudno byłoby napotkać kogoś, kto by żałował zmarłego króla,                                 a już z pewnością nikogo takiego nie znaleziono by w Yorkshire. W hrabstwie tym żyły zasiedziałe tam od dawna rody z linii Yorków: Neville'owie, Fitzalan'owie, Percy'owie, Mortimer'owie, Clifford'owie, Holland'owie, Talbot'owie, Bourchier'owie                                   i Strickland'owie. Każdy z nich miał własne wspomnienia związane z kolejnymi przedstawicielami dynastii Yorków - Ryszardem Warwickiem, Ryszardem z Yorku                     czy uwielbianym królem Ryszardem z Gloucesteru. Tego zaś wyprawił na tamten świat właśnie Henryk Tudor, nic zatem dziwnego, że nikt go nie opłakiwał.

 

                W Yorkshire od lat mieszkała też rodzina Morlandów, od pokoleń pozostająca w służbie dynastii Yorków. Założycielka rodu, Eleonora Courteney, była blisko zaprzyjaźniona z Plantagenetami. Sam król Ryszard, zanim objął tron, często gościł w Morland Place, a najmłodszy syn Eleonory, także Ryszard, walczył pod jego sztandarem we Francji. Tenże stryj Ryszard, jak go później nazywano, pełnił funkcję duchowego przywódcy klanu Morlandów nawet wtedy, gdy formalnie głową rodziny został prawnuk Eleonory - Paweł. Stryj (a raczej stryjeczny dziadek) Ryszard był                         z natury łagodny i ciężko mu przychodziło kogoś zabić czy tylko skrzywdzić.                                       Ale i on musiał raz przelać czyjąś krew - a chodziło wówczas o zemstę.

        Król Ryszard poległ w bitwie pod Bosworth. Przyczyniła się do tego w znacznym stopniu zdrada lorda Stanleya, ale przede wszystkim postępek lorda Percyego, hrabiego Northumberlandu. „Dumny Percy" nie wykonał swego zadania                                          i nie sprowadził na czas posiłków z północy. Wskutek tego liczna armia z Yorkshire,                   w której szeregach znajdowali się i Morlandowie, nie zdążyła nawet dotrzeć                               na miejsce, kiedy losy bitwy już się rozstrzygnęły.

        Ryszard Morland i jego bratanek Ned nie mogli znieść tej hańby.                                            Ich rozgoryczenie jeszcze się wzmogło, gdy jakiś niedobitek spod Bosworth przyniósł wieść, że ten sam Percy, który zresztą wcale nie rwał się boju, jako jeden z pierwszych złożył hołd zwycięskiemu Henrykowi Tudorowi. Morlandowie zapałali wówczas żądzą zemsty wobec Percy'ego i wcale nie byli w tym osamotnieni. Okazja nadarzyła                          się jednak dopiero po czterech latach.

 

                W kwietniu tysiąc czterysta osiemdziesiątego dziewiątego roku nowy władca potrzebował funduszy na szykowaną właśnie wyprawę przeciwko Francji. Wysłał więc swoich ludzi, aby ściągnęli z północnych hrabstw nałożone przezeń kontrybucje. Jednym z wysłanników był właśnie lord Percy. Wiadomość o tym lotem błyskawicy obiegła Yorkshire i przeciwnicy Percyego zyskali świetny pretekst do planowanej                  od dawna zemsty. Dołączyli się do nich nawet niektórzy zausznicy Percyego.

Ryszard Morland dowiedział się o spisku od Neda, lecz z początku trudno mu było                   w to uwierzyć.

    - Niemożliwe! - oponował. - Jego podkomendni? Okryliby się hańbą, występując przeciw własnemu panu.

    - Ależ to przecież on okrył ich hańbą! - wyjaśnił Ned ze smutkiem, choć zwykle                     nie tracił humoru. - Zdradził swego króla, opuścił go i wydał na śmierć. Ludzie Percyego chcą teraz zmyć niesławę, a mogą tego dokonać tylko jego krwią.

    - Uzgodniliście już, kto ma go zabić?

    - Będziemy ciągnąć losy. - Ned wbił swoje szczere i otwarte spojrzenie wprost                       w oczy Ryszarda i spytał bez ogródek: - Jesteś z nami czy przeciwko nam?

Ryszard poczuł się wewnętrznie rozdarty. Jego chrześcijańskie sumienie sprzeciwiało się zabijaniu, lecz równocześnie czuł się zobowiązany do lojalności wobec swego feudalnego pana. Służył wszakże pod rozkazami króla Ryszarda i przysięgał                                  mu wierność. Wierność zaś, po łacinie fidelitas, była dewizą Morlandów, wypisaną                   na ich tarczy herbowej, która wisiała nad kominkiem.

    - Jestem z wami! - zdecydował.

        Mobilizacja pospolitego ruszenia nie nastręczała trudności, gdyż ludność północnego pogranicza niechętnie płaciła podatki znienawidzonemu powszechnie królowi z południa. Już w ciągu poprzednich dwóch lat poborcom nie udało                              się ściągnąć danin, gdyż ograbieni mieszkańcy tych terenów siłą odzyskali swoją własność. Percy zebrał więc oddanych sobie ludzi i ruszył na południe, aby stłumić                       to, co uznał za bunt przeciw królewskiej polityce podatkowej. Obie armie spotkały                   się pod Topcliffe.

        Starcie rozpoczęło się normalnie - przeciwnicy wymachiwali bronią, obrzucali                  się nawzajem groźbami i wyzwiskami. Kiedy jednak Percy wyjechał naprzód                                 i samotnie przebył przestrzeń dzielącą jego stronników od wrogów - zapanowała cisza. Może Percy przypisał to swej sile moralnej - jeśli tak, była to jego ostatnia satysfakcja w życiu. Nikt bowiem - od dowódcy po szeregowca - nie miał wątpliwości, co za chwilę nastąpi. Od obu zwaśnionych stron odłączyli się pojedynczy jeźdźcy, którzy otoczyli go ciasnym kołem. Wśród nich znajdował się też najbardziej oddany towarzysz Percy'ego z armii Northumberlandu. Nie minęła chwila, a już czyjaś ogorzała dłoń schwyciła za uzdę jego konia. Zwierzę, wyczuwając zagrożenie, zaczęło się niespokojnie kręcić. Niepokój udzielił się też Percyemu, który nerwowo rozejrzał się po wpatrzonych w siebie ludziach. To, co ujrzał w ich oczach, zmroziło go, choć                   nie darmo był nazywany Starym Lisem. Nie chodziło przy tym jedynie o to, że był rudy - jego poorana bliznami twarz świadczyła, iż nie brakło mu odwagi; tchórz                                    nie utrzymałby się tak długo na burzliwym pograniczu. Ale chłodna determinacja otaczających go mężczyzn nie pozwoliła mu zachować zimnej krwi.

    - Co to ma znaczyć? - domagał się odpowiedzi. - Co tu się dzieje?

    - Lepiej, panie, zsiądźcie z konia! - doradził mu ktoś ze stojących tuż obok.

Percy rozpoznał w nim swojego wiernego rządcę, który znał go od dziecka. Teraz jednak wyczytał w jego oczach tylko wyrok śmierci na siebie. Zeskoczył więc z konia, drżąc na całym ciele.

        Tego dnia na błonie Topcliffe dotarł ciepły, wiosenny powiew z południa.                         W ogólnej ciszy słychać było jedynie szum tego wiatru, wichrzącego ludziom włosy                      i grzywy koniom. Dwie armie śledziły w milczeniu pierścień zacieśniający się wokół lorda i jego siwego konia. Obserwatorzy nie odczuwali ani gniewu, ani mściwej satysfakcji - może tylko coś w rodzaju litości Percy próbował jeszcze apelować                          do ich sumień, przypominać, że przysięgali mu wierność - odpowiedzią było jednak głuche milczenie, które uświadomiło mu, że sam też nie dotrzymał przysięgi.                          Nie pozostało mu więc nic innego, jak tylko wyprostować się, przybierając dumną postawę.

    - No więc uderzajcie, ale od przodu! - zażądał. - Nigdy w życiu nie otrzymałem ciosu w plecy!

Powiódł wzrokiem po twarzach otaczających go zbrojnych mężów i na każdej dostrzegł ten sam powściągliwy smutek. Wszyscy dzierżyli broń w pogotowiu,                           ale tylko jeden - przystojny blondyn około trzydziestki, z rozwichrzoną brodą, odziany w prostą szatę z dobrej tkaniny - ściskał w ręce nagi miecz. Percy zwrócił się do niego:

    - To ty masz być moim katem?

Nieznajomy przytaknął.

    - Powiedz mi przynajmniej, jak się nazywasz.

Mężczyzna z brodą już otwierał usta, lecz powstrzymał go rządca z Northumberlandu.

    - Nie trzeba, to nie egzekucja. Musimy tylko zgładzić wściekłą bestię. Uderzaj!

    - Nie mogę! - Blondyn potrząsnął głową. - Noszę ten miecz w służbie króla,                           ale nikogo jeszcze nim nie zabiłem. Krew zawsze żąda krwi.

Kiedy to mówił, spojrzał nad ramieniem Percy'ego i napotkał wzrok dwóch ludzi, którzy za nim stali. Percy także obejrzał się w tamtą stronę, lecz w tym momencie jego dawni towarzysze pochwycili go za ramiona i wykręcili je do tyłu. Brodacz                        nie miał już wyboru i wbił miecz po rękojeść w wyprężoną pierś Percyego. Jego siwy koń, czując zapach krwi, kwiknął przeraźliwie i stanął dęba. Bierni dotychczas obserwatorzy odwrócili się w milczeniu, pozostawiając na murawie drgające ciało                      z osłupiałym wzrokiem wbitym w niebo. Dawni podkomendni Percyego rzucili jego zwłoki na grzbiet konia i uwieźli je ze sobą, a wykonawca wyroku otarł ostrze kępą zeschłej trawy. Ned ujął go pod ramię i odprowadził na stronę.

    - Jedźmy już, konie czekają! - zaproponował.

Ryszard jednak ociągał się, nie mogąc oderwać oczu od krwawych plam, które pozostały na jego rękach i klindze miecza.

    - Nigdy dotąd nie zabiłem człowieka - odezwał się wreszcie.

    - To nie był człowiek, tylko dzika bestia. Stary Lis - pocieszył go Ned. - Zresztą wyciągnąłeś los.

    - Nie w tym rzecz - sprostował Ryszard, przyglądając się zgniecionej kępie paproci, w którą wciąż wsiąkała krew. - To była raczej ofiara. Złożyliśmy go w ofierze w intencji tych wszystkich, którzy kiedykolwiek nie dochowali wierności.

Oddalił się kilka kroków od tego miejsca i znów się poprawił, już cichszym głosem,   lecz z cieniem uśmiechu:

    - Nie, powiem inaczej: zrobiliśmy to po prostu z miłości do naszego króla!

 

        Dla Ryszarda i Neda sprawa była już zamknięta. Zbyt dużo w życiu widzieli, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin