Dynastia Morlandów 3. - Młoda księżna (Książątko).doc

(1925 KB) Pobierz

Cynthia Harrod-Eagles

 

 

 

 

Dynastia Morlandów – część 3.

 

 

 

 

 

 

 

 

Młoda księżna

(Książątko)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                Kiedy na angielskim tronie zasiada Elżbieta I                  (1558-1603), przywrócony zostaje Narodowy Kościół Angielski. Nie wszyscy jednak chcą zapomnieć                                        o "prawdziwej wierze". Wierni katolicyzmowi Morlandowie, pragnąc zachować majątek i pozycję, muszą szukać nowych protektorów. Spadkobierca rodowej posiadłości, Jan, decyduje się poślubić córkę Willa Percy'ego, niekorowanego króla pogranicza. Lecz dumne "książątko" nie zamierza             tak łatwo oddać ręki przybyszowi z Yorkshire. Natomiast piękna siostra Jana, Letycja, zostaje żoną Roberta Hamiltona, butnego szkockiego barona, poplecznika królowej Marii Stuart. Nie mogąc się doczekać męskiego potomka, ambitny Szkot postanawia rozwiązać małżeństwo. Ani przez myśl mu nie przejdzie, jak złośliwą niespodziankę może zgotować los...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga I.

Wilk

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Odejście ze świata

Trzeba nam przyjąć tak,

jak kiedyś przyjście:

Z poczuciem, żeśmy do tego dojrzeli.

 

William Szekspir, Król Lear, akt V, scena 2, przeł. Stanisław Barańczak

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

                W świetlicy Watermill House przed płonącym na kominku ogniem stała parująca ciepłem wanna. Pomieszczenie pachniało wonną kąpielą, powietrze przesycał zapach rumianku i rozmarynu. Jakubowi Chaphamowi dokuczało gorąco, zwłaszcza przy samej szyi, gdyż wpijał się w nią suto namarszczony i mocno wykrochmalony kołnierz koszuli. Mężczyzna wygładził dłonią sztywny watowany kaftan z jedwabiu i głośno westchnął.

    - Nie tak mocno, Mateuszu - powiedział. - Stracę czucie w nogach.

Służący, który na klęczkach oplatał mu łydki podwiązkami utrzymującymi razem dolne partie garderoby, spojrzał nań nieporuszony.

    - Muszę je związać mocno, panie, żeby się nie zwijały. Zresztą luźne nie podkreślą kształtu łydek.

Z mniejszego z dwóch stojących w komnacie łóżek buchnął śmiech. Siedział                           tam Janusz, szesnastoletni przybrany syn Jakuba, zajęty samodzielnym wiązaniem podwiązek.

    - A tuś mi! - wykrzyknął. - Trafił w samo sedno! Zagrał na twojej próżności, ojcze.

Jakub ostrożnie obrócił się całym ciałem, żeby spojrzeć na chłopca. Nie mógł wykręcić szyi, gdyż wysoka, sztywna kreza w hiszpańskim stylu więziła głowę w jednej pozycji.

    - W nic nie trafił - zauważył, usiłując zachować surowy wyraz twarzy. - Jestem najmniej próżnym człowiekiem pod słońcem, dziecko, o czym powinieneś dobrze wiedzieć.

    - Ależ tak, tato. Naturalnie, tato. Drżę przed twoim gniewem. - Janusz zeskoczył                   z łóżka i udając pokornego, przyklęknął na jedno kolano. - Czy zechcesz okazać                       mi cierpliwość i odpowiedzieć na moje pytanie?

    - O co chodzi? - zapytał Jakub z poważną miną.

A była to nie lada sztuka, gdy miało się przed sobą tego cudownego, roześmianego chłopaka. Janusz miał gęste, wijące się, ciemne i lśniące włosy, ciemnoniebieskie oczy oraz pięknie rzeźbioną, wesołą twarz. Ludzie kochali go tak, jak morskie fale kochają księżyc.

    - Tato, skoro nie jesteś próżny, to dlaczego kupiłeś strój specjalnie                                            na tę okoliczność? Przecież kazałeś szyć sobie nowe ubranie na świętego Jana,                      czyli niecałe trzy miesiące temu.

Jakub ponownie westchnął i odwrócił się w stronę drugiego wielkiego łoża,                         przy którym stała Nanette, jego żona, poddając się cierpliwie zabiegom pokojówki. Audrey wolno i metodycznie wiązała tasiemki na rękawach pani.

    - Moja droga - zwrócił się do żony - pozwolisz, żeby naśmiewano                                                 się ze mnie w moim własnym domu?

Nanette popatrzyła na niego i parsknęła śmiechem.

    - A skąd! Doprawdy, wstydu nie masz, Januś! Twój ojciec próżny? Też coś! Wiesz,          że nie cierpi nowych ubrań, a brodę zgolił wyłącznie po to, żeby okazać królowej szacunek.

Mateusz uśmiechnął się szeroko i mruknął:

    - Nic z tego, panie. Nie licz na pomoc.

Jakub miał zawiedzioną minę.

    - Zaraz, zaraz, Nan. Dobrze wiesz, że brodę zgoliłem dlatego...

    - ...że ci posiwiała, a nie chciałeś wyglądać jak starzec - dokończyła bezlitośnie Nanette.

Jakub uśmiechnął się do niej nieśmiało, czym tak ją ujął, że zbliżyła się, aby dotknąć gładko wygolonego podbródka męża. Z rękawów sukni zwisały niezawiązane tasiemki.

    - Jesteś przystojnym mężczyzną, moje serce - rzekła. Jej niebieskie oczy i figlarny uśmiech tak bardzo przywodziły na myśl Janusza, że aż trudno było uwierzyć,                             iż nie jest jego matką. - Dlaczego więc miałbyś się przejmować, że ktoś dostrzeże twoją urodę? Bez brody wyglądasz bardzo ładnie. I do twarzy ci w czarnym hiszpańskim stroju. Aż się boję, że na nowo się w tobie zakocham.

Wymienili spojrzenia pary dobranych kochanków. Rozumieli się bez słów.

    - Gdyby ten kaftan i hiszpańska kreza pozwoliły mi cię ucałować, pani Morland, niezwłocznie bym to zrobił.

    - Co takiego? Na oczach służących? - Nanette udała, że jest tym mocno zgorszona,                i wróciła do Audrey, by poddać się żmudnemu wiązaniu rękawów.

    - I na oczach dzieci? - dorzucił Janusz, spoglądając na Marię Seymour, młodą wychowankę Nanette.

Nieporuszona niczym skała, siedziała na skrzyni z ubraniami w rogu komnaty, czekając, aż służąca ją uczesze. Spokojna, miła i ładna jasnowłosa Maria miała dziesięć lat i wyzwalała w Januszu opiekuńcze odruchy.

    - Słusznie, zapominamy się - stwierdził Jakub.

Mateusz uporał się z podwiązkami i przyniósł panu krótką pelerynkę.

    - Zarzuć ją na mnie tak, żeby między fałdami widać było podszewkę...

    - I pamiętaj - przerwał ojcu Janusz - żeby pelerynka zawisła dokładnie pod kątem, jaki by powstał, gdyby ze środka ziemi poprowadzić linię do punktu, w którym słońce wschodzi w dniu jesiennego zrównania dnia z nocą. Pan nie będzie jej nosił inaczej.

Wszyscy, nawet mała Maria, parsknęli śmiechem. Jakub zaburczał gniewnie                           pod nosem.

    - Jeszcze jedno słowo i w ogóle nie pójdę na tę uroczystość! - zagroził.

    - Widzisz, Januś, do czego prowadzą twoje żarty? - rzuciła Nanette. - Ale ja mam                 w swym kołczanie zapasową strzałę: jeśli nasz pan odmówi uczestniczenia                               w poświęceniu nowej kaplicy w Morland Place, nie wybiorę się z nim na poświęcenie jego nowej szkoły w Ackomb. Wystarczy, Audrey. Weź się lepiej do czesania panienki Marii, bo nie mamy już zbyt wiele czasu. A ty, Mateuszu, kiedy już założysz panu pelerynkę, przyślij tu kogoś, żeby uprzątnął wannę, i sprawdź, czy konie                                   są przygotowane do drogi. Zobacz też przy okazji, co się dzieje z panem Szymonem                   i z dzieckiem.

    - Tak, pani - odparł służący i natychmiast wyszedł z komnaty, żeby spełnić polecenia.

        Jakub nie protestował, że to żona dyryguje Mate uszem, gdyż ten, obok Audrey                        i czworga innych posługujących niższej rangi, przybył wraz z nią do Watermilł House, kiedy została panią tego domu. Poza tym nie przestrzegano tu sztywnego podziału ról, przedkładając swobodną atmosferę. W Watermilł nie mieszkano                                           po wielkopańsku, gdyż nie było na to dość miejsca. W centralnej części budynku mieściła się wielka sień i to właśnie tam najczęściej skupiało się życie rodzinne.                      W południowej, cieplejszej części domu, również na parterze, znajdowała się komnata zimowa, którą Jakub wykorzystywał też jako salę audiencyjną - służyła ponadto                     za pokój majordomusa - nad nią zaś, na pierwszym piętrze, mieściła się świetlica                    z dwoma łóżkami. W dużym spała Nanette z Jakubem, w mniejszym Janusz                                z Mateuszem. Po drugiej stronie wielkiej sieni usytuowano dwie spiżarnie,                                w tym jedną na nabiał. Nad spiżarniami znajdowała się nieduża komnata sypialna                     z dwoma łóżkami - w jednym z nich spała Maria z Audrey, w drugim zaś kapelan Nanette, Szymon Le Bel, i jego młody podopieczny, Aleksander. I to już wszystkie pomieszczenia w Watermilł House. Rzecz jasna, była tam również i kuchnia,                                         z tyłu za spiżarniami, ale mieściła się w osobnym budynku. Służba spała w wielkiej sieni, jak za dawnych czasów. I choć życiu Watermilł House brakowało wielkopańskiego stylu oraz wygód, cechowała je pogodna, wesoła atmosfera.

        Jakub miał duży dom w mieście przy ulicy Lendal, ale nieczęsto tam bywali. Nanette nie lubiła mieszkać w Yorku. Odnosiła wrażenie, że życie w mieście jest niezdrowe, a jej lęki znajdowały potwierdzenie w kolejnych epidemiach nękających kuzynów Buttsów, sąsiadów z Lendal.

        Matka Nanette nazywała się przed zamążpójściem Belle Butts i wychowała                     się w ogromnym domu rodziny Buttsów, położonym na pięknych gruntach przy końcu Lendal. Jego liczne przybudówki i rozgałęzienia schodziły na brzeg rzeki Ouse,                              tuż przy moście zwanym Lendal, tak jak i sama ulica. Głową rodziny był Jan, brat Belle. Jego dwaj synowie ożenili się z młodszymi siostrami Nanette, Katarzyną i Jane.                   Mąż Jane, Bartłomiej, oraz ich trzy córki umarli podczas jednej z epidemii, która wybuchła w Yorku przed ośmiu laty. Przeżyła tylko Charity, ich najmłodsze dziecko. Jane żałowała później, że zaraza nie zabrała ze sobą i Charity, gdyż groźna niemoc powykręcała jej ciało oraz członki, jakby je ulepiono z miękkiej gliny, i dziewczynka                  na zawsze została kaleką. Ale teraz nawet Jane już nie żyła, ponieważ tamtego lata umarła na ospę. Nie, York nie należał do zdrowych miast. Był piękny, lecz hałaśliwy, poza tym wciąż nawiedzały go plagi i zarazy.

        W Watermill House powietrze pachniało świeżością, kwiatami wrzosu                                   i paprociami. Niosło ze sobą krzyki kulików, cień skrzydeł jastrzębia przysłaniających słońce, chłodny smak wody z torfowisk - wody, która schwytana w dłonie sączy                       się z nich lśniącym czarnym strumyczkiem. Właśnie ów świeży powiew natury przypominał Nanette przeszłość, zawierał w sobie całe jej życie: życie na północy,                 na wielkich, otwartych przestrzeniach, gdzie ziemia wychodzi na spotkanie ogromnemu słońcu, gdzie wszystko tętni pulsem Matki Rodzicielki. Zimą tutejsze życie przypominało kąsający kieł dzikiego zwierza, nocą zaś śmierć pełzała tu niczym wygłodniały pies, a każdy nowy poranek stanowił zwycięstwo nad jego żarłocznym pyskiem. Natomiast wiosna była mokra, zielona, aż do bólu rozpączkowana kipiącym życiem, i przywodziła na myśl cierpienie odczuwane w zdrętwiałej kończynie, w której krew zaczyna krążyć żywiej i żywiej. Z kolei latem dnie jawiły się słodkie, długie                          i pszeniczne, pełne zawrotów głowy i odurzenia, szalone niczym rozśpiewane skowronki; zdawało się wówczas, że człowiek całkowicie panuje nad światem i nigdy nie ulegnie śmierci. Potem nadchodziła niezapomniana jesień, pachnąca dymem płonących polan, roziskrzona błyskiem podobnych klejnotom owoców, które niczym skarby wyłaniają się spod odwróconych znienacka liści.

        Następujące po sobie pory roku przynosiły Nanette wspomnienia związane                     ze zmieniającymi się zapachami kolejnych miesięcy i okresów. Wiosna przywodziła wspomnienia wiosny jej życia i przypominała twarze roześmianych młodych ludzi,                    z którymi Nanette dzieliła, wczesną zwariowaną młodość - Boleynów, Hala Norysa, małego Franka Westona i innych - twarze jasne, nie zmienione przez czas, napływające do niej z miejsc, gdzie wesołość nigdy się nie kończy i gdzie                                 nikt się nie starzeje. Krótkie lato życia przyniosło jej miłość oraz małżeństwo,                            a pośrednio również i dziecko, Janusza, który był i zarazem nie był jej synem.                              W pewnym sensie zastąpił jej potomka, którego nie doczekała się z mężem Pawłem.

        Nanette weszła już w swoją jesień, porę pełną słodyczy i łagodności, bogatą                     w owoce lat, mądrość oraz dojrzałą miłość zasianą dawno temu. Jej ukochany drugi mąż, Jakub, ich wspólne pożycie w Watermill House, Janusz oraz oddani służący stanowiliby wystarczająco obfite żniwo życia, by odczuwać wdzięczność wobec losu,       a przecież niespodziewanie powiał lekki wietrzyk, który poruszywszy liśćmi drzewa, odsłonił ukryty pod nimi lśniący i nieoczekiwany owoc: ich skarb największy,                         dar od Boga, małego Aleksandra.

        Nanette była już po czterdziestce, gdy wychodziła za trzynaście lat                                        od niej starszego Jakuba, trzykrotnego bezdzietnego wdowca. Poślubiając Nanette, Jakub nie liczył na to, że zostawi po sobie potomka, krew z krwi, kość z kości. Jednak sześć miesięcy po ślubie Nanette poczęła i w marcu tysiąc pięćset pięćdziesiątego roku, w wieku czterdziestu dwóch lat, powiła swoje pierwsze i ostatnie dziecko, syna, którego nazwali Aleksandrem, tylko to imię bowiem zdawało się wystarczająco wielkie, żeby oddać ogrom tak wspaniałego cudu. Poród był dla Nanette ciężkim                       i wyczerpującym przeżyciem - to właśnie wtedy zupełnie zszarzała. Lecz gdyby nawet miał ją kosztować i życie, dostrzegłszy nabożną radość na twarzy Jakuba, kiedy patrzył na nią, jak trzyma w ramionach dziecko, na które straciła już nadzieję, uznałaby,                     że wart jest takiej ofiary.

        Od tamtej pory minęło osiem lat, ich radość jednak nie straciła ani odrobiny nabożności. Kiedy drzwi komnaty otworzyły się i do środka wkroczył Mateusz wraz                    z Aleksandrem, za nimi zaś Szymon, nauczyciel i wychowawca chłopca - Nanette ponownie spojrzała na męża. Choć mało skutecznie, Jakub robił, co mógł,                             żeby przybrać marsową minę; po ułożeniu dolnej wargi chłopca poznał,                                      że syn nabroił.

    - Co się stało tym razem? - zapytał Mateusza.

    - Wygląda na to, że goniliśmy przez podwórze kogutka i powalaliśmy błotem buty - odparł Mateusz z kamiennym wyrazem twarzy.

Jakub przyjrzał się uważnie mokremu śladowi na policzku dziecka.

    - Czy dostrzegliśmy niestosowność naszego zachowania? - zapytał.

    - Owszem, panie, dostaliśmy też w skórę.

    - A więc sprawa załatwiona - oświadczył Jakub i wyciągnął ramiona.

Syn natychmiast się w nie rzucił, przywitany zachłannymi uściskami.

   - Wcale go nie goniłem, tato, ja się z nim bawiłem - wyjaśnił, zadzierając                        głowę. - I zupełnie nie pamiętałem o błocie, a kiedy sobie o nim przypomniałem, było już za późno. Pan Szymon mówi, że zbił mnie nie dlatego, że się ubłociłem,                               ale dlatego, że wyszedłem na dwór, kiedy kazano mi zostać w sieni.

    - Tak, moje dziecko. Posłuszeństwo to jedna z głównych cnót, jakich chrześcijanin musi się nauczyć - zauważył łagodnie Jakub.

Cieszył się, że przekazał panu Szymonowi zarówno prawo, jak i obowiązek dyscyplinowania dziecka, ponieważ wątpił, by sam mógł się zmusić do uderzenia malca, nawet gdyby był przekonany, że czyni to dla zbawienia synowskiej duszy.

Aleksander miał bystre błyszczące oczy jasnoorzechowej barwy, osadzone nieco skośnie i przywodzące na myśl oczy łani. Teraz lśniły od nieobeschłych łez.

    - Tak naprawdę to wcale nie byłem nieposłuszny - tłumaczył się nieśmiało. - Zapomniałem. Gdybym pamiętał o zakazie, na pewno bym go przestrzegał.

Jakub pochwycił wzrok Nanette, obserwującej go z uśmiechem. Miał dylemat                                i natychmiast to wyczuła.

    - Powód nie jest żadnym usprawiedliwieniem, kochanie - powiedziała. - Szatan zastawia na nas pułapki w chwilach, kiedy jesteśmy najsłabsi, twoją słabością                             zaś jest pamiętanie o przyjemnościach i zapominanie o tym co niemiłe.

Aleksander popatrzył na nią i skinął poważnie głową. Wobec matki zawsze zachowywał się oficjalniej niż wobec ojca, gdyż była od niego surowsza i używała takich chłodem wiejących słów, jak "obowiązek", "cnota" i tym podobnych. Chłopiec przeniósł wzrok na ojca. Nanette podążyła za jego spojrzeniem i rzekła:

    - Szczęśliwie się dla niego składa, że ma przy sobie pana Szymona i mnie. Stanowimy przeciwwagę twoich wpływów, Jakubie.

    - Masz rację, mamo - wtrącił szybko Janusz. - Tata nigdy w życiu mnie nie uderzył                  i zobacz, co ze mnie wyrosło!

Nanette parsknęła śmiechem.

    - Pan Bóg pobłogosławił mi na stare lata i dał mi nie jednego, nie dwóch,                                ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin