Romans - Diane Johnson.pdf

(1382 KB) Pobierz
Diane Johnson
Romans
Przełożył
Jarosław Mikos
CZĘŚĆ PIERWSZA
HOTEL
Les Affaires? C'est bien simple.
C'est l'argent des autres.
- Aleksander Dumas syn
ROZDZIAŁ 1
Cała Europa jak urzeczona wpatrywała się przez poprzednie kilka dni w pojawiające się na
ekranach telewizorów obrazy lawin, które w następstwie gwałtownych opadów śnieżnych
zakłóciły życie niektórych alpejskich wiosek i malowniczych ośrodków narciarskich.
Śnieżne pióropusze, fotografowane przez kamerzystów z bezpiecznej odległości, wydawały
się równie piękne jak wodospady albo chmury i nie mniej ekscytujące, ponieważ widok
destrukcyjnej potęgi sił natury zawsze głęboko porusza ludzkie serca.
Mimo stosowanych zwykle środków zapobiegawczych, takich jak eksplozje dynamitu i badania
sejsmograficzne, żywioł całkowicie pochłonął kilka starych górskich domków oraz kilka
współczesnych betonowych konstrukcji, które zapadły się pod jego naporem w osobliwy
sposób, jakiego nigdy wcześniej nie obserwowano. W jednym miejscu mieszkańcy zginęli w
mgnieniu oka, porwani przez lawinę uderzającą z siłą tsunami albo wybuchu wulkanu; w
innych, w obliczu możliwości, że w powietrznych poduszkach powstałych pod nawisami tli się
jeszcze życie, podejmowano intensywne akcje ratunkowe, organizowane przez austriackie,
włoskie i szwajcarskie, a także lokalne francuskie służby ratownicze. Mimo to niestrudzone
wyciągi narciarskie pracowały nieprzerwanie, jeśli tylko mogły, a narciarze, którzy wykupili
wcześniej swoje cenne
vacances d'hiver,
odważnie ruszali na stoki, które pozostały otwarte.
Nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństw grożących w wyższych partiach gór, Amy Ellen
Hawkins, menedżerka z branży informatycznej z Palo Alto w Kalifornii, zignorowała tego dnia
zwyczajowe 14
DianeJohnson
przykazania, by nigdy nie jeździć samotnie. Chciała sprawdzić swoje nowe paraboliczne
deski, nowinkę, jaka pojawiła się, odkąd ostatni raz próbowała sił na stokach. Uznała, że ma
dość czasu na jeden zjazd albo dwa, dopóki jest jeszcze widno, chociaż zaczął już padać
śnieg.
Przez pierwsze kilka dni, jakie upłynęły od jej przyjazdu, okropna pogoda najczęściej w ogóle
uniemożliwiała jazdę na nartach i Amy, która przestała już odczuwać silnie skutki zmiany
czasu, nie mogła dłużej usiedzieć spokojnie w pensjonacie.
Była doświadczoną narciarką, ale ponieważ chciała poprawić swoje umiejętności, postanowiła
spędzić kilka tygodni w hotelu Croix St.
Bernard w Valmeri we Francji. Miało to być częścią jej osobistego programu
samodoskonalenia, do którego podchodziła z niemal zabobonną powagą, pragnąc w ten
sposób zaskarbić sobie przychylność bogów po odniesionych niedawno sukcesach. Z całą
pokorą pragnęła opanować kilka powszechnie szanowanych umiejętności, jak jazda na
nartach, gotowanie oraz mówienie po francusku, i nie widziała żadnych powodów, czemu nie
miałaby się do tego zabrać z tą samą dyscypliną i skutecznością, jaka cechowała jej karierę w
ciągu minionych dziesięciu lat po ukończeniu college'u.
Kiedy Amy dojeżdżała na szczyt wyciągu krzesełkowego wspinającego się na zbocze ponad
hotelem, w telefonach komórkowych pracowników obsługi jeszcze wyżej położonych
wyciągów już od dawna rozlegały się niepokojące ostrzeżenia, widoczność się pogorszyła,
nowe narty Amy najwyraźniej miały ochotę skręcać samodzielnie, niezależnie od jej woli, co
sprawiało, że zapanowanie nad nimi wymagało nadzwyczajnego wysiłku, a samo zbocze
okazało się o wiele bardziej strome niż trasa oznaczona w Squaw Valley jako średniotrud-
na/trudna. Momentami ogarniało ją dziwne poczucie, że nie potrafi powiedzieć, czy jedzie w
górę, czy w dół - nawet jeśli to jeszcze nie była kompletna zamieć, miała wrażenie, że znalazła
się w jakimś niesamowitym jednowymiarowym krajobrazie, pozbawionym jakichkolwiek
zarysów lub rzeźby terenu. Jako osoba rozsądna nie wpadła w panikę, pamiętając, że istnieje
coś takiego jak siła grawitacji. Jeśli posuwa się naprzód, to znaczy, że zjeżdża na dół - i
spokojnie pozwalała nartom, by same niosły ją przed siebie. Była jednak zadowolona, gdy z
twarzą
R O M A N S
15
zaczerwienioną od śniegu i wiatru zdołała w szybko zapadającym zmroku dotrzeć wreszcie na
dół trudnego zbocza i odstawić narty obok wejścia do pomieszczenia narciarskiego w hotelu
Croix St. Bernard. Była wstrząśnięta, gdy nagle zdała sobie sprawę z dobiegających z oddali
odgłosów, które przypominały wybuchy dynamitu.
Mimo że było wczesne popołudnie, wiele osób wróciło już tego dnia do hotelu i około
czterdziestu par nart stało w drewnianych stojakach z kijkami wbitymi obok w coraz głębszy
śnieg. (Udogodnienia dla turystów oferowane przez hotel obejmowały transport minibusem ze
stacji, pomieszczenie, w którym przechowywano buty w temperaturze pokojowej, pomoc
technika od sprzętu oraz obyczaj ustawania nart gości na zewnątrz następnego ranka obok
ścieżki narciarskiej).
W odróżnieniu od Amy pozostali goście jako Europejczycy najwyraźniej wiedzieli na temat
pogody coś, co umknęło jej uwagi. Spojrzała jeszcze raz na zbocze, które niedawno pokonała
z takim wysiłkiem, teraz ledwo widoczne w gęstniejącym śniegu, i przyszło jej na myśl, że o
mały włos uniknęła śmierci.
- Panna Hawkins! - odezwał się do niej na powitanie mężczyzna, przez innych tytułowany
„baronem", i ocierając ośnieżone spody swoich butów narciarskich o wiązania, spojrzał na nią
krytycznie. Wiedziała, kto to jest, ale była zdumiona, że zna jej nazwisko. Jako osoba
obdarzona dobrą pamięcią do twarzy zaczęła już rozpoznawać ludzi, którzy jechali razem z nią
hotelowym mikrobusem z Genewy albo których widywała w pomieszczeniu narciarskim,
szykując się do wyj
ścia. To był Austriak, a może Niemiec, baron. W pokoju narciarskim tego ranka widziała także
jakiegoś angielskiego wydawcę z rodziną i pewnego Amerykanina o imieniu Joe oraz dwie
starsze kobiety z Paryża i dwie pary Rosjan, z którymi nie rozmawiała. Większość gości w
hotelu stanowili Francuzi albo Niemcy, z racji języka obcy i tajemniczy, co przyjmowała z
wielkim zadowoleniem.
- Wszyscy wrócili dziś wcześnie - powiedziała, oblewając się rumieńcem pod bacznym
spojrzeniem tego człowieka.
Amy nie była nieśmiała, ale czasami nie miała ochoty wdawać się w rozmowy. Jej sukcesy w
świecie korporacji przypominały karierę niektórych aktorów, którzy jąkają się i rumienią w życiu
prywatnym, 16
DianeJohnson
choć na scenie emanuje z nich moc i pewność siebie. W prywatnych kontaktach jej słodki
uśmiech wydawał się uroczy i uległy. Była także osobą towarzyską i skromną, a do tego teraz
zaskakująco bogatą, co nie przytrafiło się znowu aż tak wielu jej kolegom z tego samego roku
na Uniwersytecie Stanforda.
- W rzeczy samej. Ostrzeżenia widać na każdym kroku. - Baron wywrócił oczami, słysząc jej
beznadziejnie naiwne spostrzeżenie, a jednocześnie zrobił minę, jakby się zastanawiał, czy
dla dobra miejscowego przemysłu turystycznego nie powinien wziąć tej kobiety pod swoją
opiekę. - Nie widziała ich pani? Sformułowano je po angielsku i po francusku.
- A tak, oczywiście, widziałam, ale się spieszyłam, nie byłam pewna trasy... - powiedziała.
Amy nie zdążyła jeszcze ochłonąć po swojej dzisiejszej przygodzie, a teraz wstrząsnęło nią to,
że nie zauważyła ostrzeżeń, choć skrupulatnie przeczytała informacje na temat godziny
zamknięcia wyciągu, żeby nie przegapić ostatniego kursu na górę. Zwykle nie popełniała
błędów, to do niej niepodobne. Poza tym trochę zirytowała ją sugestia, że informacje muszą
być podawane po angielsku, by mogła je zrozumieć.
Choć oczywiście tak właśnie było. Chciała już zaprotestować, mówiąc, że: A) potrafi czytać po
francusku - trochę, oraz B) dziękuje bardzo, ale mimo swojej skłonności do odrzucania
autorytetów nie ma zwyczaju ignorować ostrzeżeń o zagrożeniu lawinami, podobnie jak nie
lekceważy informacji o rekinach albo przypływach. Po prostu ich nie zauważyła. Jednak nie
powiedziała ani słowa więcej, tylko posłała mu swój śliczny szczery uśmiech.
- Trasy narciarskie są wyraźnie oznakowane - nadal mówił do niej tonem nagany.
Całkiem ładna, pomyślał, tą specyficznie amerykańską urodą promieniejącą optymistycznym
usposobieniem. Nawet jeśli nie ma podstaw do optymizmu. Widział, że to osoba, które wiele
oczekuje od życia. Równie dobrze mogłaby być austriacką
Madchen,
z tym swoim grubym
warkoczem karmelowej barwy, zaróżowionymi policzkami i z dołeczkami w niezwykle słodkiej,
uroczej twarzy. Pewna ostrożność w jej zachowaniu niewątpliwie wiązała się ze
świadomością,
R O M A N S
17
że oczekiwania nie muszą się spełnić. Jako człowiek zajmujący się handlem
nieruchomościami umiał trafnie odczytywać ludzkie twarze i dostrzegać niespełnione nadzieje.
Hotel Croix St. Bernard, rodzinne przedsiębiorstwo oferujące pogodną atmosferę, modne
wnętrza urządzone z prostotą oraz ceny godne wielkiego hotelu, był miejscem cichym i
dyskretnym. Stał nieco na uboczu głównych szlaków narciarskich, przy drodze wśród
prywatnych górskich domków, z dala od centrum miasteczka, w którym toczyło się życie
apres-
ski.
Po lekturze broszury reklamowej hotelu Amy doszła do wniosku, że z jego usług chętnie
korzystają dyplomaci urywający się na parę dni z Genewy, czasem jakaś para kochanków lub
zamożne rodziny z małymi dziećmi, które chętnie kładą się wcześniej spać. Ponadto rozmaici
ekscentrycy i bogaci Amerykanie mieszkający w Europie, znudzeni niespokojnym rytmem
życia w wielkich hotelach, a nade wszystko ci, którzy pragną wziąć udział w głośnych lekcjach
sztuki kulinarnej prowadzonych przez sławnego szefa miejscowej kuchni. Wszystkiego tego
dowiedziała się ze zdjęć oraz materiałów promocyjnych i dlatego wybrała właśnie to miejsce
na swoje kilkutygodniowe wakacje, nie zapominając o rozrywce, jaką będzie dla niej
obracanie się wśród ludzi zupełnie jej nieznanego rodzaju. Ściśle biorąc, nie tyle sama
wybrała ten hotel, ile się na niego zgodziła - za namową pewnej paryżanki, madame Chastine,
znajomej przyjaciółki Amy o imieniu Patricia; ciotka Pat i Geraldine Chastine studiowały kiedyś
razem w Wellesley. Amy była niepocieszona, gdy okazało się, że jej dwie przyjaciółki, Pat
Davis i Marnie Skolnik, które miały razem z nią jeździć na nartach i brać lekcje gotowania,
odwołały przyjazd, każda z innych powodów, i w rezultacie musiała przyjechać sama.
Jednak musiała przyznać, że na dłuższą metę tak było nawet lepiej, ponieważ bez nich będzie
mogła się lepiej skupić i więcej się nauczy.
A poza tym skoro nikt jej tutaj nie znał, ewentualne krytyczne uwagi innych gości, gdyby zrobiła
coś, co mogłoby wydawać się szokujące w domu, nie będą miały znaczenia.
Cieszyła się także na myśl, że nikt nie będzie wiedział, jak bardzo jest teraz zamożna. Chociaż
uwielbiała to, że ma pieniądze, czuła się 18
DianeJohnson
z tego powodu zakłopotana; w Palo Alto, a nawet do pewnego stopnia w San Francisco, stała
się swego rodzaju lokalną sławą i nie chciała, by i tutaj prześladowało ją dziwne uczucie, że
ludzie rozpoznają ją nawet w restauracji, w której nigdy wcześniej nie była.
Samo Valmeri stanowiło konglomerat górskich domków, luksusowych hoteli, kolejek linowych i
wyciągów poma, rozsianych wzdłuż wąskiej doliny u podnóża alpejskich szczytów o
zdumiewającej wspania
łości. Architektura miejscowych ośrodków narciarskich oferowała zróżnicowanie, od surowych
prostokątnych budowli w stylu międzynarodowym po kiczowate pseudoszwajcarskie domki,
wyżej cenione, droższe i przyciągające lepszą klientelę. Valmeri zostało zbudowane w stylu
szwajcarskim przez Anglików w latach trzydziestych XX wieku.
Amy i baron, tupiąc ciężko, weszli do pomieszczenia narciarskiego.
Pracownik obsługi, marszcząc brwi, z uwagą wysłuchiwał wiadomości przez telefon, a
pozostali narciarze stojący wzdłuż ławek, przy których zdejmowali buty, najwyraźniej czekali w
milczeniu na jakiś komunikat i wpatrywali się w ekran wiszącego w rogu telewizora. Twarze
ratowników, z którymi przeprowadzano wywiady, wyrażały nieśmiały heroizm - wiedzieli, że ich
życie jest w niebezpieczeństwie z racji wciąż utrzymującego się zagrożenia lawinowego i
nadal silnych opadów śniegu. Mężczyźni w czerwonych kurtkach stojący obok helikopterów
głaskali uspokajającym gestem rottweilery trzymane na smyczach.
W innych alpejskich dolinach podczas tego feralnego tygodnia zginę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin