Joyce
Carol
Oates
TATULO
Przełożył
Łukasz Witczak
Warrenowi Frazierowi
i Mosesowi Cardonie
KWIECIEŃ – WRZESIEŃ 2006
YPSILANTI, MICHIGAN
11 kwietnia 2006
– Daj mi rączkę.
Chłopiec posłusznie chwycił dłoń mamy. Działo się to może na pięć minut przed porwaniem.
– Widzisz gdzieś nasze autko? Pamiętasz, gdzie zaparkowaliśmy?
To była taka ich gra. Robbie miał pamiętać, w którym miejscu zostawili samochód. Dinah ćwiczyła w ten sposób jego pamięć i spostrzegawczość.
Nissan taty, szarozielony metalik, nie rzucał się w oczy.
Robbie raczej nie miewał problemów z koncentracją, chyba że był zmęczony, tak jak teraz.
– Przed którym sklepem? Home Depot czy Kresge? Pamiętasz?
Zawęziła wybór do dwóch, żeby ułatwić mu zadanie. Umysł pięciolatka nie radził sobie jeszcze z ogromem centrum handlowego.
Mały patrzył przed siebie wytężonym wzrokiem. Traktował swój obowiązek bardzo poważnie. Zaczęła się martwić, że może przesadziła z tą zabawą i niepotrzebnie go zestresowała.
– Mamo, auto się zgubiło? Jak wrócimy do domu?
– Cierpliwości, skarbie! – odparła wesoło. – Nie zgubiło się, zaufaj mi.
Parking, który nieraz przypominał morze lśniących pojazdów, tamtego dnia świecił pustkami. Był środek tygodnia, zaczynało się ściemniać. Lampy na wysokich słupach jeszcze się nie zapaliły.
Oślepiająco jasne lampy centrum handlowego Libertyville. Niezapalone.
Pamiętała, że zaparkowała nissana w alejce naprzeciwko sklepu z farbami Kresge, za czterema, pięcioma samochodami. Front sklepu zdobiła wielka malowana tęcza.
Dinah lubiła atmosferę Libertyville. Już przed wejściem klientów witały dźwięki odprężającej muzyki.
Na tych ogromnych parkingach nie ufała swojej pamięci przestrzennej i dlatego przed odejściem od samochodu zawsze znajdowała punkt orientacyjny, najlepiej jakiś charakterystyczny widok, bo litery i cyfry, którymi oznaczano alejki, zbyt łatwo wylatywały jej z pamięci.
Chyba że spisała je sobie na kartce, ale tym razem tego nie zrobiła.
Robbie coraz bardziej się niepokoił, zaciskał nerwowo palce na jej dłoni, nos chodził mu jak u królika.
– Musi być w następnym rzędzie – powiedziała. – Za tym dużym, który stoi prostopadle.
Robbie wysilał wzrok, ale widać było po nim, że stracił nadzieję. Auto się zgubiło. Jak teraz wrócą do domu?
Mama zapytała, czy wie, co to znaczy „prostopadle”. Nowe słowa zazwyczaj go fascynowały, teraz jednak był wystraszony i w ogóle nie usłyszał pytania.
– Mamo, a co, jak się zgubiło?
Po co bawiła się z nim w tę głupią grę? Tym razem to chyba nie był dobry pomysł. Za dużo wrażeń na zakupach, za mało snu w ciągu dnia; Robbie był rozdrażniony i bliski płaczu. Dinah poczuła przypływ matczynej miłości, miała ochotę przytulić go mocno i obiecać, że nie stanie się nic złego, a samochód wcale nie zginął, zaraz się znajdzie, jeszcze tylko parę kroków.
Ale kiedy stanęła przed szeregiem aut, w którym spodziewała się ujrzeć nissana, okazało się, że tu też go nie ma.
Skoro nie w tym, pomyślała, to na pewno w następnym. Proste.
– Już prawie jesteśmy, Robbie. Jeszcze chwila. Trzeba ukrywać przed dzieckiem swoje niemądre wątpliwości.
Trzeba ukrywać ostrą jak brzytwa pogardę dla samej siebie.
Dinah próbowała myśleć pozytywnie (po tym poznaje się dobrą matkę): jak to dobrze, że dziecięce zmartwienia szybko się rozwiewają. Wystarczy znaleźć samochód i Robbie od razu się uspokoi, a zanim wrócą do domu i usiądą we troje do kolacji, zdąży o wszystkim zapomnieć.
Tata zapyta go, gdzie dzisiaj byli, a on zacznie opowiadać o wizycie w centrum handlowym, o zakupach, o wielkanocnych króliczkach w zagrodzie pośrodku pasażu, białych i puszystych, z różowymi nosami, pogłaskał je nawet, bo wolno je głaskać, nie wolno ich tylko karmić ani straszyć.
LUBIMY GŁASKANIE,
NIE LUBIMY SZCZYPANIA!
Potem Robbie wdrapie się tacie na kolana i zada mu pytanie, które wcześniej zadał mamie: „Czy możemy mieć króliczka?”. Tata odpowie tak samo jak mama: że nie w tym roku, ale może w przyszłym.
A do niej szepnie: „Prędzej duszonego zająca. Z czerwonym winem”.
Prowadząc synka przez labirynt zaparkowanych samochodów, zobaczyła w końcu nissana: czekał na nich tam, gdzie go zostawiła. Poczuła ulgę i już miała na końcu języka triumfalne: Widzisz, kochanie? Mówiłam, że się znajdzie.
– Robbie, daj rączkę.
Uniósł pulchniutką dłoń, a Dinah zacisnęła na niej palce i poczuła dreszczyk szczęścia.
Przypomniało jej się słowo „apofatyczny” – taki, którego nie da się wyrazić słowami.
...
Edzio0021