10 lat w UE.pdf

(314 KB) Pobierz
DZIESIĘĆ LAT W UNII
13
Dziesięć lat w Unii
P
amiętamy ten entuzjazm większej części polskiego społeczeństwa, któ-
re we wzmocnionym uniopropagandą referendum akcesyjnym w 2003 roku
poparło wstąpienie naszego kraju do Unii Europejskiej (dla przypomnienia:
ZA było ponad 77 procent głosujących). Ludziom wydawało się, że dzięki temu
u nas wkrótce będzie jak na Zachodzie. Czy ich wyobrażenia się spełniły? Co
mamy z Unii? W czym nasze członkostwo nam szkodzi?
W latach 2004 – 2013 średnioroczny wzrost gospodarczy Polski wyniósł nie-
całe 4 procent, podczas gdy w dekadzie poprzedzającej wstąpienie naszego kraju do
UE – sięgnął 4,6 procent. Jeszcze mniej korzystnie (dla Unii i dla Polaków) wygląda
sprawa wynagrodzeń. Otóż zgodnie z danymi GUS-u, w latach 1995 – 2004 śred-
nie wynagrodzenie brutto w Polsce po uwzględnieniu inflacji (realnie) zwiększyło się
aż o 56 procent, podczas gdy w latach 2004 – 2014 wzrosło zaledwie o 26 procent. Poza
Unią także szybciej wzrastał eksport i import. W latach 1995 – 2004 wartość handlu
zagranicznego po uwzględnieniu inflacji wzrosła o 130 procent (eksportu o 112
procent), podczas gdy w latach 2004 – 2013 – o zaledwie 69 procent (eksportu
o 79 procent). Fałszywe jest, więc twierdzenie euroentuzjastów, że dzięki Unii
możemy więcej eksportować, skoro eksport wzrastał niemal dwa razy szybciej,
gdy byliśmy poza Unią! Okres członkostwa w UE był natomiast korzystniejszy
dla polskiej gospodarki, jeśli chodzi o inwestycje zagraniczne, których wzrost
znacząco przyspieszył. Łączna wartość bezpośrednich inwestycji zagranicz-
nych w pierwszym omawianym okresie wyniosła 48,4 mld euro, podczas
gdy od wejścia do UE do 2012 roku – 97,8 mld euro. Mimo to podczas 10 lat
członkostwa spadł udział przemysłu w wytwarzaniu polskiego PKB z około 22
procent do zaledwie 18 procent.
Unia winna długowi
Kiedy w 2004 roku Polska wchodziła do Unii Europejskiej bezrobocie wy-
nosiło aż 19,5 procent, 10 lat później przekraczało 14 procent, czyli było niższe
o ponad 5 punktów procentowych. Z danych Eurostatu wynika, że licząc we-
dług parytetu siły nabywczej, PKB Polski na osobę w 2004 roku wynosił 51
procent średniej unijnej, podczas gdy w 2012 roku zwiększył się do 67 procent.
W tym czasie Polacy nieco przybliżyli się także do bogactwa Niemców (ale
to bardziej za sprawą słabego wzrostu gospodarczego u naszego zachodniego
14
DZIESIĘĆ LAT W UNII
sąsiada niż wysokiego u nas). Otóż w 2004 roku PKB Polski na osobę wynosił
44 procent średniej niemieckiej, podczas gdy w 2012 roku sięgnął 54 procent.
– PKB na jednego mieszkańca dla państw V4 [Grupa Wyszehradzka – Polska,
Czechy, Węgry, Słowacja] według standardów siły nabywczej wzrósł z 49 pro-
cent średniej dla UE15 w 2003 roku do 65 procent w 2013 roku. „Tym samym,
zróżnicowanie wynagrodzeń pomiędzy V4 a starymi członkami UE zmniejszyło
się o jedną trzecią” – mówi Juraj Kotian z Grupy Erste.
W 2004 roku zadłużenie publiczne Polski wynosiło 431 mld zł (47 procent
PKB), podczas gdy w 2014 roku sięga niemal biliona złotych (58 procent PKB). Ozna-
cza to, że dług publiczny jest ponad dwa razy większy. Co gorsza, w ogólnym długu
zwiększył się także udział zadłużenia zagranicznego – z 26 procent do 31 procent.
W znacznej mierze to Unia Europejska jest winna wzrostowi zadłużenia Polski.
Z jednej strony, co roku trzeba płacić coraz wyższą składkę unijną (do kwietnia
2014 roku łączna składka unijna Polski przekroczyła 130 mld zł – to ponad 8000
zł na każdego pracującego Polaka, a w latach 2013 – 2020 wyniesie, co najmniej
150 mld zł), a z drugiej – wydaje się jeszcze większe miliardy na współfinansowanie
(często nikomu niepotrzebnych, albo na dodatek generujących dodatkowe koszty)
projektów realizowanych za unijne dotacje.
Ponadto z informacji Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju wynika,
że w latach 2007 – 2013 poprawnie złożonych wniosków o unijne dotacje było aż
dwa razy więcej niż podpisanych później umów z beneficjentami. Otóż do 8 czerwca
2014 roku złożono 297 tysięcy wniosków, a z beneficjentami podpisano 99 213
umów. Oznacza to, że przygotowanie ton dokumentów dla 198 tysięcy wniosków
i praca ludzi w to zaangażowanych poszła na marne! Ile do tego było wniosków
źle przygotowanych czy też odrzuconych z błahego powodu? Czy ktoś policzył
te wszystkie koszty?
W 2004 roku łączne zadłużenie polskiego sektora samorządowego wyno-
siło 18,4 mld zł, a po 10 latach członkostwa w Unii Europejskiej i intensywnym
braniu dotacji – wzrosło do 70 mld zł, czyli aż o 280 procent! Finanse poszczegól-
nych samorządów pogorszyły się w sposób dramatyczny. Na początku 2007 roku
zadłużenie Lublina wynosiło 190 mln zł, a do początku 2014 roku wzrosło do 800
mld zł! Licząc w stosunku do dochodów, zadłużenie Katowic, Kielc czy Białego-
stoku wzrosło o ponad 100 procent tylko w latach 2009 – 2013. W tym samym
okresie władze Szczecina rekordowo zwiększyły swój dług z 21 procent dochodów
do 53 procent, czyli o ponad 150 procent. Jeśli samorządowcy nadal będą w takim
tempie brać unijne dotacje, to w perspektywie finansowej 2013 – 2020 czeka nas
najprawdopodobniej seria bankructw.
Wszelkie dotacje są nie tylko kosztowne, ale na dodatek szkodliwe, szcze-
gólnie dla gospodarki. Zachęcają do interwencjonizmu państwowego, wymuszają
państwowe planowanie i inwestycje, jak za PRL-u, oraz naruszają równowagę ryn-
DZIESIĘĆ LAT W UNII
15
kową. „Dotacje zmieniają zachowanie odbiorców. Podobnie jak w wypadku za-
siłkowiczów zmniejszają się chęci do pracy, tak w wypadku zasiłków dla biznesu
zmniejsza się konkurencyjność przedsiębiorstw. Subsydia hamują firmy, a nie dają
zachęty do rozwoju wydajności lub innowacyjności” – napisał Chris Edwards
z amerykańskiego Instytutu Katona. Na dodatek, dotacje tworzą różnego rodzaju
patologie na styku polityki i gospodarki. To praca, a nie dotacje budują dobrobyt
i myślę, że uprawnione jest twierdzenie, iż z powodu konieczności wchłaniania
unijnych dotacji rozwijamy się WOLNIEJ niż gdyby ich nie było! „[Żebrak – przyp.
TC] może się zmienić tylko wtedy, gdy zarzuci żebranie i weźmie się do prawdzi-
wej pracy. Dlatego dla Polski będzie lepiej, jeżeli dostaniemy z Unii jak najmniej
pieniędzy” – napisał prof. Krzysztof Rybiński na łamach portalu wPolityce.pl.
Dotacje, to także uzależnienie od darczyńcy – nikt przecież nikomu nic nie da
za darmo. O szkodliwości dotacji świadczy dodatkowo fakt, że unijne dotacje dla
sektora badawczo-rozwojowego spowodowały… spadek innowacyjności polskiej
gospodarki. Polska znajduje się na czwartym miejscu od końca tzw. unijnej tabli-
cy wyników badań i innowacji.
Dotacje są także winne temu, że pogłębia się przepaść pomiędzy tzw. Pol-
ską A i Polską B. Dodatkowy deszcz unijnych pieniędzy na Polskę Wschodnią,
m.in. na wyrównywanie jej szans rozwojowych, spowodował, że ten rejon rozwija
się wolniej niż reszta kraju i w efekcie – jak podaje „Dziennik Gazeta Prawna”
– na przykład w województwie podkarpackim w 2012 roku PKB na osobę był
niższy o 33 procent od średniej krajowej, podczas gdy jeszcze w 2001 roku róż-
nica wynosiła 28,1 procent. W 2011 roku PKB województwa lubelskiego na
osobę wynosił zaledwie 44 procent średniej unijnej. „Pogłębiają się różnice
między poziomem rozwoju poszczególnych regionów. Zamożne wojewódz-
twa rozwijają się coraz szybciej, ale uboższe zbyt wolno nadrabiają zaległości
cywilizacyjne” – pisał w 2012 roku prof. Jan Wiktor Tkaczyński z Instytutu
Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Dobrobytu nie zbuduje się także na biurokracji, a od wejścia do Unii
Europejskiej liczba zatrudnionych w administracji państwowej i samorządo-
wej zwiększyła się o niemal 100 tysięcy osób, czyli o ponad 20 procent. Jak
słusznie w książce
Ostatnie lata euro
stwierdza Bruno Bandulet, niemiecki
publicysta ekonomiczny, dotacje unijne „smarują tryby korupcji, napełniają
kieszenie nowobogackich elit politycznych. Służą nie tyle celom ekonomicznym,
co uzależnieniu owych elit. Od odbiorców pieniędzy oczekuje się, że nie będą
sprawiać kłopotów podczas głosowań w Brukseli. Do tej pory funkcjonowało
to całkiem dobrze. Warto wyobrazić sobie, jak solidna okazałaby się europejska
przyjaźń, gdyby cały ten monstrualny mechanizm subwencji przestał działać
i nikogo już nie można byłoby kupić”.
16
DZIESIĘĆ LAT W UNII
Unioregulacje prowadzą do nędzy
Unia Europejska swoimi regulacjami napędza ceny. Wiele produktów
bardzo podrożało wyłącznie dlatego, że Bruksela wymusza minima podatkowe
(np. w przypadku akcyzy). Przed wejściem do bloku polscy politycy zobowiązali
się, o czym nie mówiło się wtedy w mediach, do stopniowego, ale znacznego
podniesienia różnych podatków akcyzowych. Tak jest w przypadku węgla,
koksu, paliw czy papierosów. W znacznej mierze z powodu narzuconego przez
Unię wzrostu akcyzy wynikającego z unijnej dyrektywy energetycznej, a także
konieczności dolewania biopaliw, od 2004 roku cena benzyny bezołowiowej
95 oktanów na stacjach benzynowych wzrosła o prawie 70 procent (z 3,2 zł do
5,35 zł), a oleju napędowego aż o 95 procent (z 2,8 zł do 5,45 zł)! Czy ktoś
jeszcze pamięta cenę benzyny w 1997 roku, która wynosiła wtedy 1,5 zł za
litr? I to już od tamtego czasu polskie władze, przystosowując nas stopniowo
do unijnych regulacji, zaczęły podnosić akcyzę. Aktualnie około połowa ceny
paliw to podatki. Z kolei w kosztującej około 12 – 13 zł paczce papierosów
ponad 10 zł stanowi akcyza i VAT. A warto pamiętać, że jeszcze w 2004 roku
paczka papierosów kosztowała średnio 4,6 zł. Oznacza to wzrost ceny w ciągu
10 lat aż o ponad 180 procent! Akcyza będzie rosnąć aż do 2018 roku, kiedy
paczka papierosów będzie kosztowała co najmniej 15 zł. Nie ma co się, więc
dziwić, że Polacy zarówno paliwa, jak i papierosy czy wódki (w cenie, której
podatki stanowią około 70 procent) masowo kupują przemycane zza wschod-
niej granicy: z Rosji, Białorusi czy Ukrainy – tam jest znacznie taniej, bo tam
nie ma Unii Europejskiej z jej regulacjami. Coraz więcej będzie też fabryk pa-
pierosów wytwarzających ten towar w szarej strefie bez państwowych haraczy.
Także unijne przepisy wymusiły wprowadzenie w Polsce akcyzy na węgiel i koks,
której wcześniej w ogóle nie było. W kolejce jest wprowadzenie jednakowego
opodatkowania energii elektrycznej w całej UE.
Unię Europejską należy również obarczyć winą za wzrost cen niektórych
produktów spożywczych. To wynik limitów w rolnictwie, które wymuszane
są nierynkową Wspólną Polityką Rolną i Wspólną Polityką Rybołówstwa. Na
przykład od 2004 roku cena mleka zwiększyła się aż o 150 procent, a cukru – o 70
procent! Limity produkcyjne cukru są coraz mniejsze, co powoduje z jednej stro-
ny zamykanie w Polsce cukrowni i braki na rynku, a z drugiej – napędza wzrost
cen. Tylko w wyniku unijnych regulacji dotyczących cukru tracimy – jak twier-
dzi Marek Przeździak, sekretarz generalny Polbisco, Stowarzyszenia Polskich
Producentów Wyrobów Czekoladowych i Cukierniczych – 2 mld zł rocznie.
To wynik braku rynku i „reformy” z 2006 roku, która zmniejszyła limity
produkcyjne dla Polski z 2 mln ton do 1,4 mln rocznie. Podobne kwoty Unia
stosuje choćby w przypadku produkcji mleka, masła, lnu i konopi na włókno,
DZIESIĘĆ LAT W UNII
17
pomidorów do przetwórstwa i innych produktów rolnych czy też połowów ryb.
W rezultacie od czasu wejścia do UE produkcja mleka w Polsce spadła o ponad
30 procent i zlikwidowano prawie połowę cukrowni. Ludwik Staszyński w wy-
danej w 2010 roku książce
Wieś na wstecznym biegu
podaje, że od 2004 roku
prawie milion polskich gospodarstw rolnych przestało sprzedawać mleko,
ponad 830 tysięcy zaprzestało hodowli trzody chlewnej, produkcja wołowiny
zmniejszyła się o połowę, liczba plantatorów buraka cukrowego zmniejszyła się
z 384 tysięcy do 40 tysięcy, producentów tytoniu – z 250 tysięcy do 14,5 tysiąca,
a owiec jest aż 20 razy mniej. W wyniku obowiązywania w Polsce Wspólnej
Polityki Rybołówstwa (np. kwoty połowowe na dorsze) polska flota rybacka
jest o 40 procent mniejsza niż przed wejściem do UE. Unijne przepisy wyma-
gające od hodowców wymiany klatek dla kur spowodowały wzrost cen jaj, o co
najmniej 30 procent. Bruksela w jeszcze jeden sposób podnosi nam ceny towa-
rów – poprzez cła na produkty spoza granic bloku. To właśnie dlatego między
innymi samochody sprowadzane z Japonii są takie drogie, a import sprzętu
elektronicznego z Korei Południowej w ogóle się nie opłaca.
Szwedzcy ekonomiści Magnus Henrekson, Johan Torstensson i Rasha
Torstensson szacują, że korzyści wynikające z członkostwa w Unii Europej-
skiej (cztery wolności) wynoszą od 0,6 do 0,8 procenta PKB rocznie. Z kolei
francuski ekonomista prof. Patrick Messerlin obliczył, że stosowane przez
Unię Europejską cła, limity, dotacje i tym podobne środki przynoszą straty na
poziomie aż 5 – 7 procent PKB. Według danych samej Komisji Europejskiej,
dzięki wspólnemu unijnemu rynkowi gospodarki krajów członkowskich zyskują
120 mld euro rocznie, jednak z powodu unijnych regulacji i harmonizacji po-
datkowej tracą 600 mld euro rocznie. Szacuje się, że unijne regulacje kosztują
polską gospodarkę, co najmniej 5 mld euro rocznie. „Gdyby Unia Europejska
była strefą wolnego handlu, wolną od centralizacji i redystrybucji, różnica
poziomów między centrum a peryferiami byłaby mniejsza. Szkodliwa staje się
Unia Europejska dopiero poprzez to, że centralizuje, wyrównuje, interweniuje
i redystrybuuje bogactwo. Działa tak, aby żaden z jej członków nie znajdował
się poniżej przeciętnego poziomu rozwoju ekonomicznego. Niestety, wychodzi
na to, że nie słabsi mają się wzmocnić, lecz mocni – osłabić” – napisał Bruno
Bandulet w cytowanej książce.
Tymczasem Bruksela dolewa oliwy do ognia poprzez swoją absurdalną
politykę walki z rzekomym globalnym ociepleniem. W tym zakresie Unia wy-
musza na Polsce szkodliwe regulacje, ograniczenia emisji dwutlenku węgla,
zamykanie kopalń, hut, cukrowni, cementowni, stoczni, a kutry rybackie na-
kazuje – zezłomować. Zakazuje handlu tradycyjnymi żarówkami i termome-
trami rtęciowymi, wyrobu tradycyjnych wędlin i wtrąca się nawet w spłuczki
klozetowe, temperaturę ekspresów do kawy, moc odkurzaczy czy nakazuje
Zgłoś jeśli naruszono regulamin