...czyli budujemy hybrydę z M-72, Urala, utensyliów kuchennych i tego co wpadnie w nasze ręce
Spis treści:
1. Intro
2. Rozbiórka
3. Naprawy
4. Przygotowania
5. Pora składać
6. Odpalamy
7. Pierwsze 5 kilometrów
8. Pierwsze 500 kilometrów
9. Pierwszy miesiąc
10. Słów kilka o gaźnikach
11. Koszta
12. Podsumowanie
13. Podziękowania
Intro
Nie wiem czy to była dobra decyzja. Planowałem sprzedać "Krówkę" i kupić albo coś praktycznego, albo fajnego. Ponieważ jak to u studenta, nie przelewa się u mnie za mocno, w grę wchodziły Suzuki GS500E lub GSX 600 F w czarnym macie. Kupiłem jednak Urala.
Od początku hałasował; nie z wydechu, lecz z wnętrzności. Po prostu coś "napieprzało" w silniku. Delikatniej się tego nie da określić.
Rozbiórka
Ostatnie chwile "Strucla" w oryginalnej formie
Jeden dzień spędziłem na rozebraniu Strucla na podzespoły, po czym zabrałem się za rozbieranie przekładni głównej. Wyciągnąłem z niej zabierak w celu przeszczepienia go do Krówki. Dwa dni później zacząłem rozbierać silnik. Niestety, ktoś już przy nim przede mną dłubał. Śruby mocujące sprzęgło były tak zapunktowane, że cztery udało się z niemałym wysiłkiem odkręcić, zaś dwie trzeba było rozwiercić. Jedną z nich udało się następnie wyciągnąć w dość kulturalny sposób, drugą trzeba było wiercić dalej. Jedna z tarcz sprzęgłowych była dwuczęściowa -nity trzymające zębatkę puściły.
Dalsza rozbiórka silnika również dostarczyła niezapomnianych wrażeń.-Luz wzdłużny wału korbowego wynosił ok. 1 mm. Głównie dlatego, że niedokręcone były śruby gniazda przedniego łożyska wału. Co ciekawe, były one jednak zadrutowane, a gwinty nie nosiły śladów zerwania.-Rowki na pierścienie uszczelniające były za duże nawet o 0,5mm. Jeden z pierścieni składał się z kilku kawałków.-Luz poprzeczny gniazda przedniego łożyska wału wynosił ok. 0,25mm. Na szczęście bardziej zniszczone było stalowe gniazdo niż odlew bloku silnika. Również tylne łożysko wału siedziało zbyt luźno w swoim gnieździe.-Część gwintów miski olejowej była oczywiście zerwana. Przedni odrzutnik oleju latał sobie luzem. Oryginalne mocowanie (trzy śruby) było ścięte i zeszlifowane, po czym zastąpione czterema nitami aluminiowymi. Nity nie utrzymały lekkiego kawałka blachy.
Naprawy
Tłoki... chociaż wewnątrz znalazłem takie które po wstępnym zmierzeniu wyglądają na nominalne, trzeba je było zastąpić zamiennikami o wymiarze 78,50, czyli "II szlif". Ponieważ wyglądały one bardzo ładnie, a sporo naczytałem się na oficjalnej stronie fabryki z Irbitu o wysokiej jakości obecnie produkowanych podzespołów, a nawet o planach produkowania odkuwanych tłoków, uparłem się na to by spasować je z tulejami na niecałe 0,07 mm. O konsekwencjach tej decyzji napiszę nieco niżej.
Wał korbowy -ten element wolałem poddać regeneracji. Nie wiem czy słusznie. Nowy kosztuje około 350zł, regeneracja starego 220-230zł. Początkowo planowałem kupić nowy, lecz tuż przed podjęciem decyzji skonsultowałem się z kolegą Wojciorem którego Ural znany jest jak Polska długa i szeroka. Otóż pewnego pięknego dnia wał rozpadł się Piotrkowi na kawałki. Jak się okazało, jedno z "przejść" wykonane było "na ostro", co zainicjowało pęknięcie. Jak wiadomo, kiedy pęknięcie jest już zainicjowane, dalej postępuje błyskawicznie.
Przygotowania
No cóż... To zajęło mnóstwo czasu. Poznałem jaka jest różnica w nakładzie pracy między remontem a "robieniem sprzęta od podstaw".Rama, bagażnik, obręcze kół, bębny hamulcowe i uchwyt mocowania kosza poszły do wypiaskowania, po czym "dostały" proszkowy lakier.
Blok silnika, skrzyni biegów, obudowa przekładni głównej i kilka innych aluminiowych drobiazgów zostały wyszkiełkowane. Ale najpierw trzeba to było przygotować. Kilka dni z rzędu wracałem z warsztatu do domu umorusany pyłem aluminiowym. Wiertarka, tarcza do szlifowania, kilkanaście arkuszy papieru ściernego od 80 do 240 i dużo cierpliwości. Miałem to wszystko wypolerować na wysoki połysk, lecz kolega Palma uświadomił mi że szkiełkowanie jest znacznie lepszym pomysłem. I faktycznie -mimo że wtedy wahałem się, teraz nie żałuję. Powierzchnie wypolerowana wygląda po jakimś czasie gorzej niż szkiełkowana. Chociaż z drugiej strony "De gustibus non disputandum est".
Ponieważ przednie zawieszenie zastosowałem od Urala, błotnik trzeba było "obniżyć". W tym celu należało przy pomocy slifierki kątowej usunąć oryginalne mocowanie -zarówno z błotnika (ale nie wyrzucać go, bo jeszcze się przyda), jak i ze szklanek. Następnie używając tego samego narzędzia wykonałem w szklankach teleskopów szerokie na jeden i długie na kilkanście centymetrów nacięcia.Po co? A po to żeby mogły w nich "chodzić" nowe mocowania błotnika, zrobione właśnie ze starych i przyspawane do szklanek zakręcających goleń od góry.Tak przy okazji: Moi sąsiedzi przestali chyba dzielic dzieje na czas "Przed Chrystusem i po Chrystusie". Teraz dzielą go na "Zanim Jimmie kupił flexa" i "Po tym jak Jimmie kupił flexa".
Lakier na blachy położył mi kolega Tomek. Użyty został lakier Glasurit, lecz o ile bordo zachowywało się nienagannie, to czarny jakoś matowił się po zaschnięciu, więc Tomek zastąpił go innym. Szparunki i napisy to folia samoprzylepna. Paski ciąłem i naklejałem sam, napis zrobiłem jako plik Corelowski i po zamianie na krzywe wycinanie odbyło się komputerowo. Później przy użyciu folii transportowej naniosłem napis na zbiornik.Całość pokrył jeszcze lakier bezbarwny.
Chromy. Póki co pochromowałem kilka ważniejszych elementów. Miałem do wyboru -pójść do chromowni gdzie już kiedyś oddawałem graty i czekać dwa tygodnie, lub pójść gdzie indziej i czekać dwa miesiące. Wybrałem to drugie miejsce. A czemu? Bo kiedy czyszcząc "Krówkę" przetarłem chromowane w tej pierwszej firmie kolanka wydechów "Automaxem", to zadziwiająco szybko "dokopałem się" do gołej rury. Za to kiedy będę składał kiedyś Harleya, zawiozę wszystkie graty do Gdyni. Jeżeli w Radmorze nadal będą robić tak jak widziałem że robią, to ja tam jadę.
Pora składać...
Wał zregenerowany, cylindry przeszlifowane, wypiaskowane i pociągnięte czarnym żaroodpornym (podobno) lakierem.
I oczywiście już na samym wstępie "rzeźba w g****e". Miseczka przedniego łożyska, mimo że nowa, siedziała jednak za luźno w swoim gnieździe. Kupiłem więc odpowiedni Loctite i nałożyłem go w ten sposób, by po wciśnięciu miseczki nie miał on prawa znaleźć się na powierzchni będącej ścianką kanału olejowego. A więc przód mamy "załatwiony". A tył?Gniazdo łożyska też wybite. Tyle że tym razem wzdłuż osi wału. Pierwsza próba -składanie bez uszczelki; na sam silikon. Efekt -luz. Ściągamy, czyścimy ścianki z silikonu, aplikujemy ten sam Loctite co poprzednio.... Niestety. Nie zasycha. Za duża szczelina. Ten preparat zasycha jeżeli szczelina ma do 0,1 mm. A tu było więcej. Co robić? Toczyć "słoneczko"? Czekać tydzień aż "przyjdzie" nowe i zapłacić za nie ponad stówkę? Spróbowałem czegoś innego. Dwuskładnikowy preparat, coś jak Distal lub poxipol, tyle że na bazie aluminium. Łożysko zabezpieczone przed sklejeniem z owym preparatem i na razie "daje radę". Dla pewności jednak przy następnej wymianie wału (oryginalny starcza ponoć na 40 tys. km; ciekawe ile wytrzyma regenerowany), zmienię również słoneczko.
Tłoki, pierścienie, cylindry. Oczywiście nawet w "Fapicie" nie udało się kupić pierścieni na żądany wymiar. Kupiłem więc (zamiast 78,50) pierścionki dla tulei 79. Pobawiłem sie trochę ze szlifowaniem zamków i do dzieła. To oczywiście byłoby za proste. Wszak składamy "Ruchola". Kiedy już uszczelniacze szklanek popychaczy siedziały, wsparte przez silikon, w swoich gniazdach, a cylindry z niemałym trudem wcisnąłem na tłoki, wyszło na jaw, że szklanki nie pasują do uszczelniaczy (albo na odwrót). No i zaczęło się... Rozgrzewanie cylindrów i chłodzenie szklanek by wycisnąć je, obrócić nieco i wcisnąć z powrotem... Nie najciekawsze zajęcie. Zwłaszcza o piątej nad ranem w zimnym warsztacie. O szóstej, kiedy słońce już wstawało, wsiadłem w samochód, pojechałem na "Petrochemię" po piwko, potem kilka krótkich godzinek snu i dalej do roboty.
Głowice, rozrząd, aparat zapłonowy -tu właściwie bez przygód. Tylko szpilki mocujące głowice miały mocno nadwerężone gwinty. Ponieważ były bardzo miękkie, zrezygnowałem z kupna oryginalnych i po prostu nagwintowałem pręt "ósemkę". W tym celu musiałem jeszcze wzbogacić swój warsztat o narzynkę 8x1,0.
Zerwane gwinty miski olejowej (M6) chciałem początkowo zastąpić "M8", jednak żeby jednocześnie nie "przesadzić" i mieć coś "w zapasie", nabyłem drogą kupna śruby o gwincie M7 i 3-częściowy gwintownik o tym samym oznaczeniu. Śruby kosztowały więcej niż te w popularnych rozmiarach, bo po 60gr/szt. Gwintownik to wydatek rzędu 24zł. Obecnie poszukuję śrub o tym samym rodzaju gwintu, lecz z łbami pod klucz imbusowy. Te które mam, mają łby pod klucz "11", co powoduje sporą uciążliwoPć przy dokręcaniu lub odkręcaniu. Zaznaczam, że mam aluminiowąmiskę olejową -w stalowej może jest więcej miejsca, ale nie sprawdzałem.
Instalacja elektryczna. Oj, tutaj się nawojowałem. Robiłem ją od podstaw. Wszystkie kable, koszulki, konektorki i końcówki nowe. No; okablowanie osprzętu kierownicy pozostało oryginalne, ale jego koszulki i konektorki już nie. Żeby nie było mi za łatwo, postanowiłem przenieść stacyjkę, regulator napięcia i skrzynkę bezpieczników pod siodło. Może dla niektórych z Was to pestka, ale ja nie przepadam za elektryką (oględnie rzecz ujmując), więc musiałem się trochę namęczyć. Ale po dwóch dniach rysowania i trzech cięcia, lutowania i układania udało się. Prawie.
Inne, mniej istotne drobiazgi:Filtr powietrza. Szukałem go baaardzo długo. Nie chciałem paskudnej plastikowej obudowy. Nie chciałem też mokrego filtra. Przejrzałem chyba wszystkie "Filtrony", "Tecafiltres" i inne przypadkowe marki. Za Chiny nie mogłem znaleźć takiego który byłby okrągły i mieścił sie w miarę zgrabnie w siodle oryginalnego filtra (czyli do 13 cm Prednicy, 5 do 8 cm wysokoPci.Już miałem posłuchać rady Szymka L. i kupić filtr od Fiata 125p, przeciąć go i dopasować, kiedy pewnego pięknego dnia zajrzałem od niechcenia do niepozornego sklepu motoryzacyjnego i również od niechcenia spytałem o takowy filtr, będąc już z góry przekonany że usłyszę "nie ma".A jednak... Facet poszedł na zaplecze, wychodzi... w ręce trzyma TO. Zmierzyłem... 13cm!!! Wysokość też sensowna. "Biorę!" -mówię -"tylko powiedz pan od czego to?""Jak to od czego? Od MZ-ki" -odparł ze stoickim spokojem sprzedawca.Byłem tyleż szczęśliwy, co zaskoczony. Łatwiej być nie mogło, a ja tyle szukałem.
No dobra, filtr jest, ale czym go przykryć? Gdyby był trochę ładniejszy, jeździłby na wierzchu. Ale że jest jaki jest, znów chwilę musiałem się zastanowić. Olśnienie przyszło podczas wizyty w jednym z hipermarketów:-"Ooo, jaki ładny rondelek. Taki błyszczący, nierdzewny.."-"A na co ci rondel?" spytała, przytomnie wszakże, moja siostra.-"No wiesz, Młoda. Jakby tak oberwać rączkę, przewiercić dno ósemką..."-"?!?"-"...to by można tym filtr powietrza nakryć. Tylko czy to za małe nie będzie?"Już się miałem zastanawiać nad tym czy za małe czy za duże, kiedy Młoda ponownie wykazała się nie danymi mi przez los zdolnościami do trzeźwego myślenia:-"No to nie stój tak, bo koła nie wymyślisz, tylko weź ten rondel, podejdź trzy alejki dalej, złap calówkę, linijkę, czy co tam wolisz, zmierz ten garnek i chodź wreszcie po ten makaron, bo spaghetti zamiast na obiad, będziemy jeść na jutrzejsze śniadanie".Co robić... posłuchałem siostry, rozmiar się zgadzał, więc rondel kupiłem. Nie wiem tylko na co moze mi się przydać jego podwójne dno...
Obudowa puszki prądów. Regler, stacyjkę i skrzynkę bezpieczników nie po to przenosiłem spod lampy pod siodło żeby i tak było widać tą całą plątaninę kabli. Kupiłem więc kawałek blachy "kwasówki", pobawiłem się z nożycami do blachy, pilnikiem i wiertarką i ulepiłem coś co na dodatek kojarzy się ze zbiornikiem oleju od Harleya. Kojarzy się? No i dobrze. Nie będę wnikał co się komu z czym...
Przednie kierunkowskazy dawno już planowałem podwiesić pod kierownicą. No i oczywiście podświetlić. Kupiłem więc tajwańską kopię harleyowskich migaczy, przerobiłem tak by stosować dwuwłóknowe żarówki i już chciałem przykręcać, kiedy okazało się że tajwańska kopia jest na tyle dobra, ze nawet gwint ma calowy. Na Motobazarze kupiłem więc oryginalne lusterka od H-D, potem jeszcze cztery nakrętki i zrobione.
Odpalamy!!! :-)))
22 lipca znów świętem! To właśnie tego dnia, jeszcze nie do końca poskładany, Mephisto przemówił po raz pierwszy. Nie obyło się bez małych komplikacji. W pewnym momencie zaciął się i nie dał ruszyć -ani kickstarterem, ani kołem. Potem się nagle odblokował i znowu zaciął. Obawiałem się najgorszego -wyjmowania silnika z ramy i rozbierania go. Na szczęście był akurat na miejscu mój kuzyn Andrzej, za namową którego zamiast pójść i upić się z rozpaczy, wyjąłem skrzynię biegów. Okazało się, że to sprzęgło trze o obudowę skrzyni. Małe "liźnięcie" flexem załatwiło sprawę.Nie był to jednak koniec problemów...
Pierwsze 5 kilometrów
To dopiero była próba mojej wytrzymałości psychicznej. Silnik po kilku minutach pracy na postoju zacierał się. O jeździe w ogóle nie było mowy. 300 metrów było dystansem nie do pokonania. Po kilkunastu próbach zdecydowałem się zdjąć cylindry i zeszlifować pilnikiem miejsca w których tłok tarł najmocniej. Nie przyniosło to większych zmian.Drugi etap to honowanie cylindrów na luz 0,08. Efekt?Niewiele lepiej. 40 km/h, kilometr przebiegu, blokowanie silnika, a zatem i tylnego koła; szybko wcisnąć sprzęgło, zatrzymać się, odczekać i próbować ponownie.Po raz trzeci zdjąłem cylindry i znów zdjąłem z tłoków warstwę zeszklonego aluminium. Jako przyszłemu inżynierowi jawiło mi się to istnym barbarzyństwem, ale co zrobić. Taki materiał.No i jeszcze jeden mały problemik. Chodzi o układ ładowania. Instalację elektryczną robiłem w oparciu o schemat z instrukcji obsługi Urala. Szkopuł w tym, ze w moim modelu regler jest elektroniczny, a schemat był taki jak dla mechanicznego. Dobrze że ile? lat temu mój kuzyn miał Dniepra i została mu po nim książka. Spojrzałem na zamieszczony tam schemat, opisy typu reglera i udało się. Tyle tylko że mam teraz w instalacji jeden niepotrzebny kabelek. Nie było sensu wyciągać go jednak z koszulki. Regler zaś musiałem wymienić na nowy, bo przy takim podłączeniu jakie zrobiłem, padł.
Pierwsze 500 kilometrów
Powolne i cierpliwe docieranie. Całe szczęście, że akurat ochłodziło się dość znacznie. Silnik nadal przycierał się najpierw co pięć, potem co dziesięć, piętnaście kilometrów. Musiałem jeździć powoli, nie przekraczać 50, 60, potem 80 km/h. I cały czas słuchać silnika by w odpowiednim momencie wcisnąć sprzęgło, potoczyć się rozbiegiem 20 - 30 metrów, puścić "klamkę" i jechać dalej. Lekarstwem na wszystko była pierwsza dłuższa trasa...
Pierwszy miesiąc
Gdy motocykl miał już w kołach jakieś 600 kaemów (nakręconych głównie na trasie Łódź -Bełchatów, co było świetnym pretekstem do nader częstych wizyt u Zbigiego), wybrałem się do przyjaciela do Zabrza... zahaczając jednak po drodze o Kielce. W połowie tego wyjazdu uradowany spostrzegłem że silnik nie zaciera się już.Bilans pierwszego miesiąca to około 3000 kilometrów, w tym trzy "traski" (800, 300 i 400 km) i z osiem wizyt w Bełchatowie.
Słów kilka o gaźnikach
Gdy skończyły sie kłopoty z zacieraniem, pojawił się inny problem. Znałem go już z "Krówki", a objawiał się "czkawką" przy około 105-110 km/h (w Krówce było to 100- 105 km/h), co ustalało podaną prędkość jako maksymalną. Ponieważ jedynymi łączącymi "Krówkę" i "Mephisto" elementami, które mogłyby mieć na to wpływ, były gaźniki, zacząłem przyczyn szukać właPnie w nich. Tutaj ogromne podziękowania dla Andrzeja Rosy, który mocno ułatwił mi to dochodzenie, dzieląc się ze mną swoimi doświadczeniami.Otóż Jawowskie gaźniki w przypadku założenia ich na serducho Urala ustawić należy na ogół na najuboższy skład mieszanki (mam na myśli regulację położenia zapinki w iglicy) i nie zmieniać dysz na większe (co ja dość dawno i jak się okazało, niepotrzebnie uczyniłem). Po opuszczeniu iglic i powrocie do oryginalnych dysz głównych Mephisto śmiga tak, że na razie nie wiem "ile poleci", bo póki co, dochodzę do granic nakreślonych przez dalece niedoskonałe zawieszenia -zarówno przednie, jak i tylne. Myślę jednak że na przyzwoitej drodze da się wycisnąć przynajmniej 140 km/h. Kiedy będę mógł, sprawdzę to i opiszę.
Koszta
Jak się okazuje, remont "Ruska" nie jest już taką tanią sprawą. Oczywiście jeżeli bierzemy pod uwagę rzetelny remont zgodny z pisanymi i niepisanymi prawami sztuki inżynierskiej. Luźno licząc, motocykl kosztował mnie około 5 tys. zł. Zaznaczę jednak, że większość prac wykonałem sam, oddając do warsztatów tylko to, czego nie mogłem "przeskoczyć ze względów technologicznych -szlif cylindrów, regeneracja wału itp. Ponadto dużą część kosztów udało się obciąć dzięki swoistemu barterowi (ja zrobiłem coś dla kolegi, on zrobił coś dla mnie i nie musiałem płacic np. za szkiełkowanie), jak i ogromnej życzliwości przyjaciół (np. lakierowanie). Gdyby nie Oni, koszt mógłby przekroczyć 6000 PLN.Z jednej strony, gdyby remont o podobnym zakresie miał być przeprowadzony w motocyklu np. japońskim, kosztowałby znacznie więcej. Z drugiej... W motocyklu japońskim remont o tej skali nie jest przeprowadzany tak często jak w "Rusach". Chociaż o tym będę mógł coś więcej powiedzieć po kilkuletniej eksploatacji mojego motocykla. Nie spodziewam się po nim cudów, ale mam nadzieję...
Podsumowanie
Nie byłem przekonany czy brać się za tę robotę, ale wziąłem się. Może krok był głupi, a już na pewno "ekonomicznie nieuzasadniony", ale chciałem go wykonać od wielu lat. Wiedziałem że jeśli nie zrobię tego teraz, to będę musiał poczekać jeszcze sporo czasu na podobną szansę. Pocieszam się że szansę którą miałem, wykorzystałem, a na tę drugą jeszcze przyjdzie czas. A czy to będzie coś na bazie H-D, czy np. VT Shadow 1100... czas pokaże. A może coś "strzeli mi do łba" i zacznę zajmować się Streetfighterami, Szczurami i im podobnymi?
Podziękowania
Nie mogę w tym miejscu nie wyrazić wdzięczności tym którzy mi pomagali i wspierali.Dzięki zatem:Rodzinie i Agnieszce za cierpliwość i wożenie gratów po warsztatach kiedy ja nie mogłem tego robić,Palmie za rady, pomoc techniczną, warsztatową i poświęcony mi (w dużej ilości) czas,Tomkowi za lakier, a Pilotowi za skontaktowanie mnie z Tomkiem,Stefanowi za świetną stal na kosę;Za rady i pomoc dziękuję też Wujowi Jankowi, Andrzejowi, Wojciorowi, Huckowi, Zbigiemu, Andrzejowi Rosie, Krzyśkowi i wielu innym.I na zakończenie: ogromne dzięki wszystkim tym którzy mnie dopingowali, motywowali i wierzyli że mimo wielu przeciwności losu jedak wygram tę walkę.
lincolln