Mankell Henning - Powrot nauczyciela tanca.pdf

(1358 KB) Pobierz
Mankell Hennig
Powrót nauczyciela tańca:
Henning Mankell (ur. 1948) - jeden z najpopularniejszych pisarzy szwedzkich, dziennikarz i
człowiek teatru; stał się sławny dzięki kryminałom, których bohaterem jest komisarz Kurt
Wallander. Cykl miał wiele ekranizacji, w tym 26-odcinkowy szwedzki serial telewizyjny
oraz nowy serial produkcji brytyjskiej.
Książki Mankella publikowane są w trzydziestu dziewięciu krajach i rozeszły się w milionach
egzemplarzy. Nakładem W.A.B, ukazało się dotychczas dwanaście jego powieści dla
dorosłych, w tym tytuły spoza serii o Wallanderze - Comedia infantil (2008), Chińczyk
(2009) oraz Powrót nauczyciela tańca (2011). W przygotowaniu są kolejne książki
kryminalne autora, m.in. Nim nadejdzie mróz.
Pisarz zdobył wiele wyróżnień literackich, m.in. Europejską Nagrodę Literatury Kryminalnej
„Ripper Award" (2008) oraz Erich-Maria-Remarque Friedenspreis za szczególne zasługi w
obronie praw człowieka (2009). Mankell odnosi też sukcesy jako twórca literatury dziecięcej i
młodzieżowej, za którą został uhonorowany Nagrodą Astrid Lindgren (1996). Wydawnictwo
W.A.B, opublikowało jego cykl książek o nastoletnim Joelu.
Powieści z Kurtem Wallenderem:
Morderca bez twarzy 1991 (W.A.B. 2004)
Psy z Rygi 1992 (W.A.B. 2006) •
Biała lwica 1993 (W.A.B. 2005)
Mężczyzna, który się uśmiechał 1994 (W.A.B. 2007)
Fałszywy trop 1995 (W.A.B. 2002)
Piąta kobieta 1996 (W.A.B. 2004)
O krok 1997 (WA.B. 2006)
Zapora 1998 (WAB. 2008)
Niespokojny człowiek 2009 (WA.B. 2010)
oraz zbiór opowiadań Piramida 2000 (tom I: Cios, Szczelina, tom II: Mężczyzna na plaży,
Śmierć fotografa, tom III: Piramida, seria: Zima z Kryminałem, 2011)
Cykl o Joelu:
Pies, który biegł ku gwieździe 1990 (WA.B. 2008)
Cienie rosną o zmierzchu 1991 (WA.B. 2009)
Chłopiec, który spał pod pierzyną ze śniegu 1996 (WA.B. 2009)
Podróż na koniec świata 1998 (WA.B. 2010)
Tytuł oryginału: Dansldrarens aterkomst Copyright © 2000 by Henning Mankell Published by
agreement with Leopard Fórlag ab, Stockholm and Leonhardt & H0ier Literary Agency a/s,
Copenhagen Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo w.a.b., 2011 Copyright ©
for the Polish translation by Wydawnictwo w.a.b., 2011
Wydanie 1 Warszawa 2011
PROLOG
Niemcy
grudzień 1945
Samolot wystartował z wojskowego lotniska pod Londynem tuż po drugiej po południu, 12
grudnia 1945 roku. Było chłodno i padał drobny deszcz. Co jakiś czas gwałtowne podmuchy
targały rękawem wskazującym kierunek wiatru, a potem znów robiło się spokojnie. Samolot,
dwusilnikowy bristol blenheim, brał udział już w bitwie o Anglię jesienią 1940 roku. Został
wówczas wielokrotnie trafiony przez niemieckie myśliwce i był zmuszony do awaryjnego
lądowania. Potem naprawiano go i wracał do służby. Obecnie, gdy wojna dobiegła końca,
maszyny używano głównie do transportu zaopatrzenia dla brytyjskich oddziałów
stacjonujących na terenie pokonanych i spustoszonych Niemiec.
Właśnie tamtego dnia jej kapitan, Mike Garbett, otrzymał rozkaz przetransportowania kogoś
w miejsce o nazwie Biickeburg. Start zaplanowano na popołudnie. Pasażera miał ktoś odebrać
na miejscu, a Garbettowi polecono przylecieć z nim z powrotem do Anglii wieczorem
następnego dnia. Od swojego przełożonego, majora Perkinsa, kapitan nie usłyszał, ani kim
jest ów pasażer, ani w jakiej sprawie udaje się do Niemiec. Garbett nie dopytywał się. Mimo
że wojna się skończyła, kapitan miał czasem wrażenie, że wciąż trwa. Tajemnicze loty nie
były rzadkością.
Po otrzymaniu rozkazu Garbett spotkał się w jednym z lotniskowych baraków z drugim
pilotem Peterem Fosterem
i nawigatorem Chrisem Wiffinem. Z map Niemiec, które rozwinęli na stole, wynikało, że
docelowe lotnisko znajduje się kilkadziesiąt kilometrów od miasta Hameln. Garbett nigdy
wcześniej tam nie latał, ale miejsce to znał Peter Foster. Ponieważ w pobliżu lotniska nie było
żadnych wzgórz, lądowanie powinno odbyć się bez problemów. Jedyną przeszkodę mogła
stanowić mgła. Wiffin wyszedł na chwilę, by porozmawiać z meteorologami. Po chwili
wrócił z informacją, że tego popołudnia i wieczorem nad terytorium północnych i
środkowych Niemiec przewiduje się bezchmurne niebo. Ustaliwszy trasę lotu, Garbett, Foster
i Wiffin obliczyli potrzebną ilość paliwa, po czym zwinęli mapy.
- Mamy zawieźć tam jednego pasażera - wyjaśnił Garbett. -Nie wiem, kto to jest.
Jego załoga nie okazała zainteresowania, co kapitana nie zaskoczyło. Z Wiffinem i Fosterem
latał od trzech miesięcy. Łączyło ich to, że byli jednymi z nielicznych, którym udało się
przeżyć. Wielu pilotów Royal Air Forces zginęło na wojnie. Nikt tak naprawdę nie wiedział,
ilu przyjaciół już nie ma. Ten, komu udało się przetrwać, odczuwał ulgę, ale zarazem dręczyła
go świadomość, że dane mu było ocalić życie, które inni stracili.
Tuż przed czternastą przez bramę prowadzącą na teren lotniska wjechał samochód. Foster i
Wiffin siedzieli już w samolocie i zajmowali się ostatnimi przygotowaniami do startu. Garbett
stał na popękanej betonowej płycie i czekał. Zmarszczył czoło, zauważywszy, że pasażerem
jest cywil. Z tylnych drzwi samochodu wyszedł niski mężczyzna, w ustach trzymał
niezapalone cygaro. Wyjął z bagażnika małą czarną torbę podróżną. W tej samej chwili na
lotnisko zajechał jeep majora Perkinsa. Tajemniczy pasażer miał kapelusz tak głęboko
wciśnięty na czoło, że Garbett nie zdołał nawet do-
strzec jego oczu. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu kapitan poczuł się nieswojo. Major
Perkins przedstawił Garbettowi mężczyznę w kapeluszu, a ten niewyraźnie wypowiedział
swoje nazwisko. Garbett nie dosłyszał jego słów.
- Możecie startować - powiedział Perkins.
- Nie ma więcej bagażu? - zapytał Garbett. Nieznajomy tylko pokręcił głową.
- Bardzo proszę o niepalenie podczas lotu - zwrócił się do niego kapitan. - To stara maszyna i
gdzieś może być przeciek. Zanim zdąży się wyczuć opary benzyny, zwykle jest już za późno.
Pasażer nie odpowiedział. Garbett pomógł mu wejść na pokład. W samolocie znajdowały się
trzy niewygodne metalowe fotele, reszta kabiny była pusta. Mężczyzna usiadł w jednym z
nich i postawił torbę na podłodze między nogami. Cóż tak cennego może przewozić do
Niemiec, pomyślał Garbett.
Tuż po starcie kapitan położył samolot na lewe skrzydło, by po chwili obrać kurs wyznaczony
przez Wiffina. Wyprostował maszynę i osiągnąwszy ustaloną wysokość przelotową,
przekazał stery Fosterowi. Spojrzał przez ramię, ciekaw, co robi jego pasażer. Mężczyzna
postawił kołnierz płaszcza i wcisnął kapelusz jeszcze głębiej na czoło.
Garbett zastanawiał się, czy pasażer śpi. Coś mu jednak podpowiadało, że nieznajomy cały
czas czuwa.
Mimo zmroku i słabego oświetlenia pasa lądowanie w Biicke-burgu przebiegło bez
przeszkód. Samochód obsługi naziemnej zaprowadził maszynę pod długi budynek lotniska.
Nieopodal stało w gotowości kilka pojazdów wojskowych. Garbett pomógł pasażerowi
wysiąść. Gdy schylił się po jego bagaż, nieznajomy pokręcił głową i sam podniósł torbę. Po
6
7
chwili wsiadł do jednego z czekających wozów i kolumna natychmiast ruszyła. Wiffin i
Foster, którzy dopiero opuścili pokład, zdążyli dojrzeć tylne światła oddalających się
pojazdów. Było chłodno i mężczyźni dygotali z zimna.
- Ciekawe - mruknął Wiffin.
- Lepiej nie pytać - odparł Garbett. Następnie wskazał ręką na podjeżdżającego jeepa.
- Mamy spać w tutejszej bazie - wyjaśnił. - Zakładam, że zawiezie nas ten samochód.
Kiedy Garbett, Foster i Wiffin dowiedzieli się już, gdzie są ich miejsca do spania, i zjedli
kolację, kilku lotniskowych mechaników zaproponowało im wyjście na piwo do jednego z
ocalałych w mieście barów Wiffin i Foster przystali na propozycję, Garbett zaś czuł się
zmęczony i został w bazie. Długo nie mógł zasnąć, rozmyślając nad tym, kim jest jego
tajemniczy pasażer. Co takiego ma w torbie podróżnej, której nikomu nie pozwolił dotknąć.
Kapitan mamrotał coś pod nosem w ciemności. Jego pasażer bez wątpienia przybył tu z jakąś
tajną misją. Jedynym zadaniem Garbetta było zabrać go z powrotem następnego dnia. Nic
więcej.
Zerknął na zapięty na nadgarstku zegarek. Dochodziła północ. Poprawił poduszkę pod głową,
a gdy Wiffin i Foster wrócili do bazy około pierwszej, już spał.
Donald Davenport opuścił budynek więzienia dla niemieckich jeńców wojennych tuż po
jedenastej wieczorem. Ulokowano go w hotelu, który ocalał podczas wojny i obecnie służył
jako kwatera dla brytyjskich oficerów stacjonujących w Hameln. Davenport był zmęczony i
wiedział, że jeśli ma dobrze wypełnić czekające go nazajutrz obowiązki, musi się
porządnie wyspać. Trochę się obawiał brytyjskiego sierżanta o nazwisku MacManaman,
którego wyznaczono mu na asystenta. Davenport nie lubił pracować z ludźmi niemają-cymi
doświadczenia. Wiele rzeczy mogło się nie powieść, zwłaszcza gdy zadanie jest zakrojone na
taką skalę jak to, które właśnie na nich czekało.
Odmówił filiżanki herbaty i udał się prosto do swojego pokoju. Usiadł przy biurku i zaczął
przeglądać notatki sporządzone podczas spotkania, które rozpoczęło się pół godziny po jego
przybyciu. Pierwszym dokumentem, jaki przeczytał, był napisany na maszynie raport
otrzymany od młodego majora o nazwisku Stuckford, sprawującego najwyższą władzę w
więzieniu.
Wygładził kartkę dłonią, poprawił klosz lampy i przeczytał widniejące na papierze nazwiska.
Kramer, Lehmann, Heider, Volkenrath, Grese... W sumie dwanaścioro: trzy kobiety i
dziewięciu mężczyzn. Przestudiował dane o ich wzroście i wadze ciała, sporządził notatki.
Pisał długo, ponieważ szacunek do zawodu wymagał od niego skrupulatności. Odłożył pióro,
dopiero gdy na zegarze dochodziło wpół do drugiej. Wszystko już wiedział. Dokonał
koniecznych obliczeń i chcąc mieć pewność, że nigdzie się nie pomylił, sprawdził wyniki
trzykrotnie. Wstał z krzesła, usiadł na łóżku i otworzył torbę podróżną. Choć nigdy nie
zdarzyło mu się niczego zapomnieć, upewnił się, czy wszystko jest na swoim miejscu. Wyjął
czystą koszulę i zamknął torbę, po czym umył się w zimnej wodzie, która stanowiła jedyną z
wygód, jakie hotel miał do zaoferowania.
Davenport nigdy nie miał problemów z zasypianiem. Tak było i tamtej nocy.
8
9
i
Gdy tuż po piątej rano w pokoju rozległo się pukanie, Davenport był już ubrany i gotowy do
wyjścia. Po szybkim śniadaniu zawieziono go przez pogrążone w mroku ponure miasto do
budynku więzienia. Sierżant MacManaman był na miejscu. Miał bladą twarz i Davenport
zwątpił na moment, czy jego asystent podoła zadaniu. Stuckford, który do nich dołączył,
musiał dostrzec obawę Davenporta i dlatego wziąwszy go na stronę, wyjaśnił, że
MacManaman może i wygląda na bardzo przejętego, ale z pewnością nie zawiedzie.
O jedenastej zakończono wszystkie przygotowania. Davenport zdecydował, że zaczną od
kobiet. Ponieważ ich cele znajdowały się w korytarzu leżącym najbliżej szubienicy, na pewno
słyszałyby otwierającą się zapadnię. Tego właśnie chciał im oszczędzić. Davenport nie
kierował się wagą zbrodni, jakie popełnili skazańcy; zwyczajna przyzwoitość nakazywała mu
zacząć od kobiet.
Wszyscy, którzy mieli być obecni podczas egzekucji, zajęli swoje miejsca. Davenport skinął
na Stuckforda, ten z kolei dał znak jednemu ze strażników. W oddali słychać było jakieś
rozkazy, zabrzęczały klucze i otwarto celę. Davenport czekał.
Pierwszą przyprowadzoną była Irma Grese. W chłodny umysł Davenporta wkradła się na
moment wątpliwość. Jak ta drobna dwudziestodwuletnia blondynka mogła zachłostać na
śmierć wielu więźniów obozu koncentracyjnego w Ber-gen-Belsen? Była niemal dzieckiem.
Gdy jednak skazywano ją na śmierć, nikt nie wahał się w sprawie wyroku. Irma Grese była
potworem i zasługiwała na egzekucję. Spojrzała w oczy Davenportowi i po chwili skierowała
wzrok na szubienicę. Strażnicy wprowadzili dziewczynę po schodach. Davenport ustawił ją
na zapadni i założył jej pętlę na szyję,
zerkając w dół, by sprawdzić, czy MacManaman nie ociąga się z mocowaniem skórzanego
paska wokół kostek skazanej. Tuż przed włożeniem jej na głowę kaptura usłyszał jedno ciche
słowo: - Schnell!
MacManaman odsunął się o krok do tyłu, a Davenport sięgnął do dźwigni otwierającej
zapadnię. Irma Grese spadła w dół i Davenport stwierdził bez cienia wątpliwości, że dobrze
obliczył długość stryczka. Sznur był wystarczająco długi, by złamać rdzeń kręgowy, lecz nie
na tyle, by oderwać głowę od tułowia. Wraz z MacManamanem wszedł pod szubienicę i
przeciął stryczek. Po chwili brytyjski lekarz wojskowy stwierdził zgon skazanej i ciało zostało
wyniesione. Davenport wiedział, że w twardym gruncie więziennego dziedzińca wykopano
groby. Wrócił na szafot i zerknął do swoich notatek, by sprawdzić, jak długi stryczek ma
przygotować dla następnej kobiety. Gdy wszystko było gotowe, znów skinął na Stuckforda i
po chwili w drzwiach stanęła Elisabeth Volkenrath ze związanymi na plecach rękami. Ubrana
była tak samo jak Irma Grese - w szarą sukienkę kończącą się tuż nad kolanami.
Trzy minuty później już nie żyła.
Egzekucje trwały dwie godziny i siedem minut. Davenport przewidywał, że zakończą się po
dwóch godzinach i piętnastu minutach. MacManaman spisał się dobrze, wszystko poszło
zgodnie z planem. Stracono dwanaścioro niemieckich zbrodniarzy wojennych. Davenport
schował sznur i skórzane rzemienie do czarnej torby, po czym pożegnał się z sierżantem
MacManamanem.
- Niech pan wypije lampkę koniaku - poradził Davenport. -Dobry z pana asystent.
- Zasługiwali na to - odparł krótko MacManaman. - Nie potrzebuję koniaku.
Davenport opuścił budynek więzienia w towarzystwie majora Stuckforda, zastanawiając się,
czy może uda mu się wrócić do Anglii wcześniej, niż planowano. Sam wyznaczył wieczorną
porę podróży, bo przecież coś mogło pójść nie tak. Nawet dla niego, cieszącego się opinią
najbardziej doświadczonego kata w Anglii, dwanaście egzekucji w jeden dzień to nie lada
wysiłek. Tego typu sytuacje należały do rzadkości. W końcu zdecydował, że będzie trzymał
się planu.
Stuckford zabrał Davenporta do mieszczącej się w hotelu stołówki i zamówił obiad. Usiedli w
pustej sali. Major, od czasu gdy został ranny na wojnie, utykał na lewą nogę. Davenport czuł
do niego sympatię głównie dlatego, że ten nie zadawał pytań. Nic nie drażniło go tak bardzo,
jak dopytywanie się ludzi, jakie to uczucie przeprowadzić egzekucję tego czy innego
przestępcy, o którym było głośno w gazetach.
Jedząc, wymienili zaledwie kilka obojętnych zdań na temat pogody oraz tego, czy w Anglii
można spodziewać się dodatkowych przydziałów herbaty lub tytoniu z okazji zbliżających się
świąt Bożego Narodzenia.
Dopiero później, gdy już pili herbatę, Stuckford skomentował przedpołudniowe wydarzenia.
- Jedno mnie martwi - zaczął. - Ludzie zapominają, że równie dobrze wszystko mogło być na
odwrót.
Davenport nie był pewien, co Stuckford ma na myśli, lecz zanim zdążył zapytać, major dodał:
- Niemiecki kat mógłby pojechać do Anglii i stracić tam angielskich zbrodniarzy wojennych.
Młode Angielki, które zakatowały na śmierć wielu więźniów w obozach koncentra-
cyjnych. Zło pod postacią Hitlera i nazizmu mogło dopaść tak samo nas jak Niemców.
Davenport nie odpowiedział. Czekał na ciąg dalszy.
- Żaden naród nie jest zły z natury. Tym razem zdarzyło się tak, że nazistami byli Niemcy.
Nikt mi jednak nie wmówi, że to, co stało się tu, nie mogło zdarzyć się w Anglii. Albo we
Francji. Czy równie dobrze w USA.
- Rozumiem, co ma pan na myśli - odparł Davenport. -Nie umiem jednak przesądzić, czy ma
pan rację, czy nie.
Stuckford dolał mu herbaty.
- Skazujemy i posyłamy na tamten świat najgorszych przestępców - odezwał się po chwili -
najpotworniejszych zbrodniarzy wojennych, wiedząc zarazem, że wielu innych ujdzie cało.
Tak jak brat Josefa Lehmanna.
Lehmann był ostatnim powieszonym tego dnia przez Davenporta skazańcem, drobnym
mężczyzną, który poszedł na spotkanie ze śmiercią spokojny, niemal obojętny.
- Miał bardzo brutalnego brata - ciągnął Stuckford - który zdołał stać się niewidzialny. Być
może udało mu się nawet skorzystać z jednego z kół ratunkowych rzuconych przez nazistów i
mieszka teraz w Argentynie lub Republice Południowej Afryki, gdzie nigdy go nie
dosięgniemy.
Siedzieli w milczeniu. Za oknem padał deszcz.
- Waldemar Lehmann to potworny sadysta - powiedział po chwili Stuckford. - I nie chodzi
tylko o to, że był bezwzględny dla więźniów. Znajdował perwersyjną przyjemność w uczeniu
swoich podwładnych znęcania się nad ludźmi. Powinien zawisnąć tak samo jak jego brat, ale
nie znaleźliśmy go. Na razie.
O piątej Davenport pojechał na lotnisko. Zmarzł mimo grubego zimowego płaszcza. Obok
samolotu stał pilot i czekał na niego. Co ten człowiek sobie myśli, zastanawiał się Daven-
12
13
port. Zajął miejsce w lodowatej kabinie i postawił kołnierz, jak gdyby chciał się osłonić przed
hałasem podczas lotu.
Garbett uruchomił silniki. Maszyna nabrała prędkości i po chwili zniknęła w chmurach.
Davenport wykonał wyznaczone zadanie. Wszystko poszło zgodnie z planem. Nie bez
powodu uznawano go za najlepszego kata w Anglii.
Samolot przechylił się i zakołysał, natrafiwszy na ruchome masy powietrza. Davenport
rozmyślał nad tym, co Stuckford powiedział na temat tych, którym udało się uciec, oraz o
Lehmannie, sadyście znajdującym przyjemność w uczeniu ludzi stosowania wyszukanych
form brutalnej przemocy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin