IMAGO folder.pdf

(17142 KB) Pobierz
Sztuka wojny
– to określenie niemal antynomiczne, paradoks, który na trwałe wszedł do każ-
dego języka. Jak można sztuką nazwać niszczenie, tworzeniem śmierć i zagładę – przynajmniej
jeszcze kilka(naście) dziesięcioleci temu nie można było sobie tego wyobrazić. A jednak wojna
zawsze ze sztuką była związana. Od najdawniejszych czasów człowiek za pomocą dostępnych
sobie środków artystycznych usiłował przedstawić sceny związane z prowadzoną – zawsze
zwycięską! – walką. Czasami było to pokonanie groźnego zwierza (sceny myśliwskie) czasa-
mi zaś konieczność opowiedzenia potomnym swoich bohaterskich czynów w boju z drugim
człowiekiem.
Pierwszym obrazem bitwy (IMAGO BELLI) w dziejach sztuki polskiej, będącym arty-
stycznym, rysunkowym bądź malarskim przedstawieniem konfliktu zbrojnego, jest sławne, od
lat publikowane w każdym podręczniku historii ojczystej, wyobrażenie najazdu tatarskiego
i bitwy pod Legnicą. Jednak dopiero czasy Odrodzenia, pojawienie się druku, a później pierw-
szych czasopism, znacznie przyspieszyło rozwój tej gałęzi sztuki. Dość jeszcze prymitywne
wyobrażenia bitew z XVI wieku (choćby w „Kronice polskiej” Marcina Bielskiego) z czasem,
już w wieku XVII nabierają niezwykłej głębi nie tylko artystycznej, ale także poznawczej, za-
równo do dziejów samych batalii, jak i kartografii. Słynny cykl miedziorytów Erika Jönssona
(Dahlberga), obrazujący główne wydarzenia II wojny północnej (u nas bardziej znanej jako
szwedzki „potop”) stał się kanwą, wokół której zbudowana jest narracja naszej wystawy.
Przyszli wielcy wodzowie od młodych lat ćwiczyli się w sztukach walki – zarówno w sensie
walki bezpośredniej, osobistej, jak i w skali taktycznej i strategicznej. Od wieków, a nawet ty-
siącleci, temu właśnie celowi służyły różnego rodzaju gry oraz – jakbyśmy dzisiaj powiedzieli
– symulacje. Powszechnie znane szachy czy warcaby oprócz celów rozrywkowych miały tak-
że uczyć myślenia w kategorii dowodzenia siłami zbrojnymi. Także mniej znane gry, jak śre-
dniowieczne alquerque czy skandynawskie (czytaj: wikińskie) gry z rodziny hnefatafl świetnie
Bitwa pod Orszą, 1514, „Kronika polska” Marcina
Bielskiego, XVI w.
Bitwa pod Obertynem, 1531, „Kronika polska”
Marcina Bielskiego, XVI w.
Bitwa pod Legnicą, 1241, „Kodeks Świetej Jadwigi”, 1353.
nadawały się do takich celów. Z czasem, w związku z rozwojem – nomen omen – sztuki wojen-
nej, przyjmowały one coraz bardziej złożoną postać. W końcu planując zakrojone na szeroką
skalę bitwy, operacje i kampanie wodzowie zaczęli używać także specjalnie przygotowanych
modeli. Jeszcze w czasie II wojny światowej, planując atak na Pearl Harbour, w japońskim
sztabie używano wielkiej makiety amerykańskiego portu z miniaturkami okrętów.
Gry wojenne w rozumieniu oficerów sztabowców czasami niewiele mają dziś wspólnego
z tym, co pod tą nazwą rozumie współczesny człowiek, przeciętny użytkownik komputerów,
dobrze poruszający się we wszelkiego rodzaju strategiach. Na szczęście żyjemy w kraju, który
od kilku pokoleń wolny jest od konfliktów zbrojnych z sąsiadami. Gry wojenne, symulujące
dawno już minioną przeszłość, mogą być hobby, ciekawym spędzeniem wolnego czasu, niepo-
zbawionym walorów edukacyjnych. W końcu w każdym chłopięcym plecaku spoczywa het-
mańska buława, a mężczyzna, to taki chłopiec, może trochę większy.
Niniejszą wystawą zapraszamy Państwa w świat gier historycznych – zarówno w rozumie-
niu gier, które liczą sobie już setki lat, jak i tych, które opowiadają pewną dawną historię. Nie
zawsze to musi być historia wojenna, choć akurat takie przeważają na naszej wystawie. Każdy
z państwa może samodzielnie spróbować swoich sił – w niektóre z gier można zagrać niejako
„z marszu”, do niektórych jednak trzeba się będzie trochę przygotować (nie, nie potrzebna jest
wiedza historyczna, choć czasem przydatna, ale znajomość zasad zabawy). Ci bardziej cierpli-
wi i systematyczni, będą mogli zawalczyć o zaprezentowaną na ekspozycji buławę hetmańską
w Turnieju o Buławę Prezydenta Dąbrowy Górniczej.
Na ostatnich stronach niniejszego folderu znajdują się opisy niektórych gier,
w które można zagrać na wystawie.
DOBREJ ZABAWY!
BITWA POD WOJKOWICAMI
KOŚCIELNYMI
28 LISTOPADA 1655 ROKU
Najazd szwedzki z roku 1655 ma u nas złą sławę. Zasłużenie zresztą. Nie wiem dokładnie,
kiedy po raz pierwszy nazwano go „Potopem”, ale określenie to jest nad wyraz adekwatne. Jak
niewielki nawet strumień potrafi zalać całą okolicę, tak i niewielkie liczebnie oddziały szwedz-
kie zalały całą Rzeczypospolitą. Zdumieniem napełnia konstatacja, jak to biedne państwo z
północnych krańców Europy mogło tak łatwo podbić potężną, choć od kilku lat szarpaną
przeróżnymi konfliktami (choćby powstanie Chmielnickiego i wojna z Rosją) Rzeczypospo-
litą. Żyli przecież jeszcze wówczas ludzie, którzy pamiętali Kircholm czy Kłuszyn, a ich syno-
wie musieli się wychowywać w blasku sławy ojców. Tymczasem nastał czas tworzenia zupełnie
innych legend… Ileż to pagórków, czasami nawet prasłowiańskich grodzisk, potocznie zwie
się dziś „szwedzkimi wałami”? Nawet w Zagłębiu mamy swoje legendy dotyczące „Potopu”.
Czeladzianom ich rzekomo szwedzkiego pochodzenia może nie będę wypominał, ale karty
naszej lokalnej historii roją się od zniszczonych zamków, splądrowanych miast, spalonych wsi.
Mamy zatem wielką armię, która splądrowała Czeladź (to nic, że nie szwedzka, ale sojusznicza
– wszystko i tak można zrzucić na „zamorskich pludraków”), mamy dąbrowskich chłopów
broniących Jasnej Góry, mamy olkuskich górników (to akurat nie jest legenda) usiłujących
ją podkopać. Aż dziwne, że w żadnej legendzie nie uchował się miesięczny pobyt naszego
narodowego bohatera, Stefana Czarnieckiego, na zamku w Będzinie. A był to może nawet
najważniejszy moment w politycznej i wojskowej karierze przyszłego hetmana: moment pod-
jęcia decyzji, czy zostać przy nieudolnym Janie Kazimierzu, czy może przejść na służbę Karola
Gustawa. O mały włos, a wygrałaby ta druga opcja – i może właśnie to jest przyczyną owego
braku legendy?
Z pobytem Czarnieckiego w Będzinie (zwanym w historiografii „będzińskimi wakacja-
mi”) wiąże się historia jedynej bitwy (raczej potyczki), jaka w 1655 roku miała miejsce na
obszarze dzisiejszego Zagłębia. Do starcia doszło pod koniec listopada pod Wojkowicami Ko-
ścielnymi – o tym będzie ta historia.
Najpierw jednak krótka powtórka z dziejów siedemnastowiecznej Polski. Rok 1648 to był
„dziwny rok”. Zaczęło się od powstania Kozaków na Ukrainie. W sumie nie było to zdarzenie
nadzwyczajne, takie bunty zdarzały się co kilka lat (ostatnia przerwa była dłuższa, bo aż 10-let-
nia) i traktowane były zazwyczaj jak zwykła, choć uciążliwa, klęska żywiołowa. Tym razem
jednak na czele buntu stanął ambitny, urażony Bohdan Chmielnicki, który wplątał Rzeczpo-
spolitą w trudną do opisania sieć wydarzeń natury militarnej. Dość powiedzieć, że w ciągu
kilku lat lokalny konflikt na kresach olbrzymiego kraju przerodził się w wojnę, która ogarnęła
pół Europy i została nazwana „drugą wojną północną” (ta druga, zachodnia połowa Europy
Polska piechota łanowa.
tyle co zakończyła tzw. „wojnę trzydziestoletnią”). W tym samym 1648 roku tron objął Jan
Kazimierz, przyrodni brat zmarłego, ponoć bardziej zdolnego Władysława IV. Historia jego
życia jest niezwykle burzliwa (więzienie cesarskie i godność kardynała to tylko dwa z wielu
ciekawych epizodów) i Rzeczypospolitej przyniosła więcej szkody niż pożytku. Nawet pa-
miętając o jego sławnych „ślubach lwowskich”, których tekst do dziś czyta się z Brewia-
rza, trudno patrzeć na tego władcę przychylnym okiem. Nic dziwnego, ze już jemu
współcześni ukuli od inicjałów Iohannes Casimirus Rex (król) słynne powiedzenie:
Początek Nieszczęść Królestwa (ICR = Initium Calamitatis Regnum).
W roku 1655 wystarczyło dwustronne wtargnięcie niewielkich kontyngen-
tów szwedzkich (jakieś 20 tysięcy żołnierzy) aby Rzeczpospolita się rozpadła.
Najpierw poddała się szlachta wielkopolska pod Ujściem, chwilę potem
Janusz Radziwiłł chciał ze „swojej” Litwy utworzyć niezależne (przynaj-
mniej od polskiej korony) państwo. Zdumiony błyskawicznymi sukce-
sami swoich podwładnych Karol Gustaw czym prędzej udał się do
Polski, aby i na jego skronie spłynęła choć część wojennej sławy.
Po upadku Warszawy armia szwedzka – wbrew początkowym
planom, które zakładały opanowanie tylko północnych, nad-
bałtyckich obszarów Rzeczpospolitej – ruszyła na drugą
stolicę Polski, miejsce koronacji królewskich: Kraków.
Jego obronę jako ostatniego bastionu ginącej Rzecz-
pospolitej powierzono ówczesnemu kasztelanowi
kijowskiemu, Stefanowi Czarnieckiemu. Jan Ka-
zimierz zdążył już uciec na Śląsk a w klasztorze
paulinów na Jasnej Górze pod Częstochową,
o którym słyszeli jedynie okoliczni katolicy,
układano się z najeźdźcą, aby ci nie splądro-
wali klasztornego skarbca.
Trzytygodniowa obrona Krakowa nie mogła skończyć się sukcesem. Szwedzi jednak tak
bardzo cenili talenty wojskowe Czarnieckiego, że chcąc go pozyskać na swoją stronę, pozwolili
opuścić Kraków wraz z podległymi sobie oddziałami i dali miesiąc na podjęcie ostatecznej
decyzji, po której chce walczyć stronie. Z zapalonymi lontami i pod rozwiniętymi sztandarami
opuszczały Kraków 19 października wojska podległe Czarnieckiemu: jego własna dragonia
(ok. 430 ludzi pod dowództwem Krzysztofa Wąsowicza), regiment piechoty gwardii królew-
skiej (ok. 800 ludzi pod Fromholdem von Ludinghausen Wolffem) oraz artyleria (Fryderyk
Getkant) i jakaś niewielka grupka husarii. Niejako „przy okazji” Kraków opuściła także pie-
chota łanowa województwa sandomierskiego (około 400 ludzi pod Andrzejem Gnoińskim).
Zgodnie z postanowieniami układu kapitulacyjnego wojska te udały się na zachód i rozłożyły
w Będzinie (Czarniecki, dragoni, dwie kompanie piechoty i artyleria) oraz Siewierzu (Wolff i
reszta piechoty). Czarniecki od miasta Krakowa otrzymał zapłatę za obronę Krakowa, z której
nie rozliczył się ze swoimi żołnierzami (także kazimierscy Żydzi zaraz pobiegli na skargę do
Karola Gustawa, że zostali obrabowani przez ustępujące wojska koronne). Coś musiało być
na rzeczy a nieopłaceni żołnierze (dragoni) już w Będzinie zbuntowali się i przeszli na stronę
bardziej rzetelnego płatnika – króla szwedzkiego.
Na przełomie października i listopada Czarniecki i Wolff dwukrotnie jechali na Śląsk aby
spotkać się z Janem Kazimierzem, o którym to fakcie można przeczytać nawet w „Potopie”
Henryka Sienkiewicza. Chyba nigdy się już nie dowiemy, co ostatecznie przekonało kaszte-
lana do opowiedzenia się po stronie Jana Kazimierza, bo początkowo wcale nie było to takie
oczywiste, a sądząc z zachowanej korespondencji, nawet mało prawdopodobne. Kiedy mijał
miesiąc dany Czarnieckiemu na podjęcie ostatecznej decyzji, Szwedzi zaczęli już podejrzewać,
że cała sprawa nie obróci się na ich korzyść. W tym czasie trwało już zaczęte dość przypadko-
wo oblężenie Jasnej Góry, gdzie wśród oblegających znajdowało się wcale nie mało Polaków
(wbrew obiegowym opiniom w armii oblegającej Jasną Górę niemal w ogóle nie było Szwe-
dów! – byli za to Polacy, Czesi, Finowie, Niemcy…). Być może szepnęli na ucho Burchardo-
wi Müllerowi co się święci, dzięki czemu ten wysłał do Siewierza i Będzina regiment rajtarii
w celu pilnowania szwedzkich interesów.
Po niesławnym buncie i odstępstwie dragonów przy Stefanie Czarnieckim zostało w sa-
mym Będzinie około dwustu żołnierzy (major Tedtwin z garścią dragonów i dwie kompanie
piechoty). O wiele lepiej zachował się regiment (pozostałe 6 kompanii) gwardii Wolffa, który
dowiedziawszy się o ostatecznej decyzji Czarnieckiego postanowił się z nim ponownie połą-
czyć i razem ruszyć na Śląsk do króla polskiego. W tym celu rankiem 28 listopada, na czele swo-
ich wojsk i piechoty łanowej opuścił Siewierz i udał się starym traktem w kierunku Będzina.
Wysłany spod Częstochowy trzystuosobowy regiment rajtarii, dowodzonej przez polskiego
pułkownika Wacława Sadowskiego dopędził ich gdzieś w okolicach Wojkowic Kościelnych,
wówczas właśnie doszło do walki.
Maszerująca na czele polskiej kolumny kompa-
nia piechoty łanowej nie usłuchała wezwania
do poddania się i odpowiedziała strzałami.
Tymczasem od północy nadchodziły
kolejno kompanie piechoty gwardii,
dowodzone bezpośrednio przez ma-
jora Jana Butlera (Wolff jako ostatni
opuścił Siewierz i na pole bitwy do-
tarł już w czasie jej trwania). Według
niektórych relacji żołnierze utworzy-
li czworobok i otoczyli się taborem
z wozów, co jednak nie jest takie
oczywiste biorąc pod uwagę szyk i tak-
tykę walki tego rodzaju formacji, ufor-
mowanej w odrębne bloki muszkieterów
i osłaniających ich pikinierów.
Dokładny przebieg bitwy niestety nie
jest znany. Wiemy tylko, że dzielni chłopi
sandomierscy, którzy jako pierwsi trafili
na nieprzyjaciela, stracili w tym krótkim
starciu sporo zabitych i rannych oraz
swe własne tabory, splądrowane przez raj-
tarów. Regiment gwardii wiele nie pomógł,
bo kiedy na miejsce dotarł wreszcie pułkownik Wolff, zastał
swoich żołnierzy bliskich załamania i kapitulacji. Nie pozostawało mu zatem nic innego jak
podjęcie rozmów z nieprzyjacielem i po niedługich targach złożył broń wraz z całym swoim
regimentem. Pod eskortą rajtarów przeszedł wówczas pod mury oblężonego klasztoru jasno-
górskiego, gdzie miała służyć jako postrach dla dziwnie długo broniących się zakonników
i garstki szlachty.
Na wieść o tej potyczce pozostające jeszcze w Będzinie dwie pozostałe kompanie Wolffa
zaciągnęły się – jak reszta regimentu – na służbę Karola Gustawa. Wraz z byłą dragonią Czar-
nieckiego oraz artylerią Getkanta sprowadzone zostały najpierw do Krakowa a następnie (już
bez dragonów) pod Jasną Górę. Sam pułkownik Wolff nie przeszedł na służbę szwedzką –
osadzony został w areszcie, a po kilku latach, w roku 1660, został generałem polskiej artylerii
koronnej. Komendę nad regimentem gwardii w służbie szwedzkiej objął major Butler.
Bitwa pod Wojkowicami Kościelnymi (czasami też określana: pod Siewierzem) nie na-
leżała oczywiście do istotnych epizodów szwedzkiego „Potopu”. Mimo to jej lakoniczny
opis znalazł się na kartach większości opracowań dziejów tej wojny, już począwszy od tych
XVII-wiecznych. Samuel Pufendorf w monumentalnym swym dziele „Siedem ksiąg o czynach
Karola Gustawa króla Szwecji” poświęcił jej kilka zdań:
Kiedy Czarniecki zamierzał zbiec na
Śląsk ze swoimi dragonami i zabrać ze sobą działa, jakie wziął z Krakowa i trzymał dotąd w Bę-
dzinie, dragoni ci zbuntowali się i przymusili go, by po wypłacie żołdu zwolnił ich ze służby. Z nich
dwóch kapitanów i duża liczba szeregowych żołnierzy przeszła zaraz na szwedzką służbę. Więk-
szość została w Polsce i tylko nieliczni podążyli z Czarnieckim na Śląsk. Lecz kiedy pułkownik Wolff
w tym samym celu wyruszył ze swoimi kompaniami z Siewierza, gdzie stał na kwaterze, do Bę-
dzina, już na samym początku drogi został zaskoczony przez pułkownika Sadowskiego, wysłane-
go przez Müllera, a choć starał się przygotować obronę w uszykowanym naprędce obwarowaniu
z wozów, to upadek ducha jego żołnierzy zmusił go do proszenia o łaskę. Pozostałe dwie kompanie
pułku Wolffa, które stały w Będzinie, poddały się dobrowolnie Szwedom i zostały wykorzystane
przez Wittenberga jako kompania straży.
Jak dziś opanować ten niezwykle interesujący okres w historii? Może być w tym pomocna
gra, której zasady przed kilku laty opracowała grupa zapaleńców związanych z modnymi w
ostatnich latach grupami rekonstrukcji historycznych – „Ogniem i Mieczem”. Tytuł gry nie
jest oczywiście przypadkowym nawiązaniem do sienkiewiczowskiej trylogii (wychodzący wła-
śnie w tych dniach dodatek do gry nosi tytuł „Potop”). Gra jest rodzajem symulacji pola bitwy
z połowy XVII wieku choć pomaga w poznaniu nie tylko militarnej części naszych dziejów.
Jako że to tylko gra, a nie rekonstrukcja jakiegoś rzeczywistego starcia, można dzięki niej od-
tworzyć dowolną bitwę z tamtego okresu. Dzięki odpowiednim modelom, zgromadzonym w
dąbrowskim Muzeum Miejskim „Sztygarka” (i działającym przy muzeum Dąbrowskim Klu-
bie Miłośników Gier Historycznych) udało się zainscenizować bitwę pod Wojkowicami Ko-
ścielnymi w postaci „ruchomej” makiety. Ustawienie początkowe wojsk ustalono w specjalnie
przygotowanym scenariuszu, ale już samo starcie działo się według zasad gry. Rajtarzy ustawia-
ją się w zasadzce przed wsią, po czym od północy stopniowo pojawiają się oddziały polskiej
piechoty. Wezwani do poddania się piechurzy formują bloki obronne. Kto wygra tym razem?
GRY HISTORYCZNE
OGNIEM I MIECZEM
– historyczna gra strategiczna firmy WARGAMER.
System bitewny opracowany przez polską firmę Wargamer. Zasady gry w plastyczny i reali-
styczny sposób umożliwiają odtworzenie zachowania na polu bitwy różnych formacji wojsko-
wych – huraganowych szarż polskich skrzydlatych jeźdźców, ziejących ogniem czworoboków
szwedzkiej piechoty, lekkich jak wiatr tatarskich czambułów czy nieustępliwych monolitów
moskiewskich strzelców. System zasad gry odzwierciedla różnorodność istniejących w XVII
wieku taktyk, szyków oraz sposobów prowadzenia walki wykorzystywanych przez wszystkie
zaangażowanych w działania zbrojne strony.
Już dzisiaj w grze można wcielić się w dowódcę podjazdu Rzeczypospolitej Obojga Narodów
(w wersji koronnej i litewskiej), Kozaków, Królestwa Szwedzkiego, Cesarstwa Rosyjskiego,
Imperium Osmańskiego, Chanatu Krymskiego, Branderburgii, Prus, Księstwa Siedmiogrodu,
Księstwa Kurlandii i Semigali, Gdańska oraz Świętego Cesarstwa Rzymskiego.
ek Weso
fot. Mar
łowski
Informacje o grze:
www.oim.wargamer.pl
PRAWEM I LEWEM
Rodzajem gry figurkowej, ale w innej skali (tzw. skirmish, gdzie pojedyncza figurka odpowiada
jednej postaci a akcja gry może się toczyć w jakimś budynku lub równie ograniczonej prze-
strzeni) jest PRAWEM I LEWEM. Testowy pokaz można zobaczyć na wystawie, a autorski
projekt gry jest dostępny na stronie:
http://sarmackiskirmish.blogspot.com/
fot. Marek Wesołowski
Zgłoś jeśli naruszono regulamin