Cassandra O'Donnell - Rebecca Kean 03 - roz 07.pdf

(454 KB) Pobierz
Rozdział 7
Po wejściu do swojego samochodu natychmiast otworzyłam schowek na rękawiczki i
wyciągnęłam stamtąd płytę Otisa Reddinga, wkładając ją do mojego starego radia
samochodowego. Z jakiegoś powodu jego utwory pozwalały mi się zrelaksować i złagodzić
nerwy. Bogini wie, że potrzebuję go, bo byłam spięta jak naciąg łuku gotowego do strzału, a
mięśnie pleców miałam tak ściśnięte, że mogłam wyczuć małe, twarde kulki, gdy
przejechałam palcem po mojej skórze, zaś mój puls walił mi tak mocno w skroniach, że lada
chwila mogę dostać migreny.
- Rebecco?
Obraz Raphaela pojawił się nagle w mojej głowie. Stał pod ścianą przy wejściu do
rezydencji. Jego długie blond włosy powiewały na wietrze jak błyszcząca peleryna, a jego
płomienne, szafirowe oczy patrzyły na mnie.
- Tak?
- Gdzie jesteś?
- Nie możesz tego zobaczyć? - zapytałam pozornie niewinnym tonem.
- Nie bądź złośliwa, masz swoje bariery mentalne obniżone tylko na tyle, że mogę z
tobą porozmawiać i widzieć cię, ale nie na tyle, abym mógł cię znaleźć.
- Opuszczam właśnie szkołę Sainte-Madeleine.
- Jakieś problemy z Leo?
Wampir rok wcześniej podarował Leonorze swoją krew i dzięki temu uratował jej
życie. Od tego czasu w żyłach mojej córki płynęła jego moc, przez co został ustanowiony
pomiędzy nimi ścisły związek. On był jej mistrzem, a ona jego księżniczką. Wyglądało to
trochę, jakby był ojcem dziewczyny-wampira. Raphael brał swoją rolę bardzo poważnie.
- Nie, po prostu poszłam tam, aby uzyskać listę przyborów szkolnych, które zostały
zaginione. - skłamałam. - Powiesz mi, o co chodzi?
Nasz link telepatyczny był używany tylko w nagłych wypadkach. To, że go użył mogło
oznaczać tylko dwie rzeczy: albo staliśmy w obliczu nowych problemów, co, tak między nami,
było dość zwykle, albo Clarence nie zatrzymał dla siebie historii o zakazanych eliksirach...
- Będę musiał anulować naszą wieczorną randkę i wyjechać na kilka dni. - powiedział.
- Możesz przyjechać? Muszę z tobą porozmawiać.
Och, och...
- Jakieś kłopoty?
Cień przebiegł po jej pięknej twarzy i zatrzymał się na chwilę pod jego przezroczystą
skórą.
- Coś w tym stylu.
- Będę u ciebie w przeciągu dziesięciu minut.
- Do zobaczenia wkrótce, moja słodka.
Raphael liczył sobie 2500 lat, miał nerwy ze stali i był prawdopodobnie jednym z
najsilniejszych i najbardziej przerażających istot nadprzyrodzonych na ziemi, więc jeśli był tak
zdenerwowany i zaniepokojony, to rzeczywiście miał jakieś poważne powody do zmartwień.
To wrażenie szybko potwierdziło się, kiedy po przybyciu do Rafaela, natknęłam się na
pojazdy opancerzone, nowe zelektryfikowane ogrodzenie i kilkunastu, uzbrojonych w broń
półautomatyczną, mężczyzn, umundurowanych po wojskowemu.
- Dzień dobry, pani imię i nazwisko, proszę? - zapytał mnie przez okno samochodu
facet z niesamowicie bladą twarzą i o kwadratowym podbródku.
- Kean, Rebecca Kean Rebecca. - wypuszczając moją moc odszyfrowywałam, że był
zmiennokształtnym.
Ten facet był zmiennokształtnym niedźwiedziem, prawdopodobnie najemnikiem, tak
jak wszyscy inni wokół niego.
Nie musiałam używać mojej mocy, aby zauważyć ich sposób poruszania się, a ich
zimne oczy uświadamiały, że są doświadczonymi wojownikami. Przez chwilę pomyślałam, że
sytuacja stanie się bardzo poważna.
- Kapitanie?
Niedźwiedź odwrócił się do niewysokiego, ciemnowłosego człowieka, o ciemno-
niebieskich oczach i kręconych włosach, kiwnąwszy mu głową, aby się zbliżył.
- Rebecca Kean? - zapytał osobiście.
- Ona znajduje się na liście. - powiedział ciemnowłosy mężczyzna, patrząc na mnie.
Jego energia ledwo dotknął mojej skóry, ale ja wyczułam.
Alfa lwa. Ten facet był prawdziwym lwim Alfą. Niemniej można było o nim
powiedzieć, że wiedział jak ukrywać moc.
- Może pani wejść, madame, szef czeka na panią. - powiedział poważnym głosem,
pochylając się do okna mojego samochodu.
Skinął głową i spojrzał w stronę powoli otwieranej głównej bramy, po czym odszedł
podczas rozmowy przez swój nadajnik. Na początku wojny, wampiry i demony szybko
zaatakowały najpotężniejszych zmiennych. Lwie Alfy, choć nieliczne, były jednymi z ich
pierwszych ofiar. Zostali oni praktycznie zdziesiątkowani podczas samobójczych ataków
przeciwko ich klanom. Słyszałam nawet, że nie więcej lwich Alf, bo żaden nowy nie urodził się
od prawie stu lat, a tylko najsłabsze i najbardziej kruche lwy wciąż stąpały po Ziemi. Byłam
zadowolona, że pogłoski okazały się bezpodstawne i że co najmniej jeden z nich przeżył.
Obserwowałam go, dopóki nie zniknął, a następnie pojechałam kilkaset metrów,
przez majątek, który zdawał się rozciągać aż do horyzontu moich oczu, aż do pięknej,
niedawno odrestaurowanej rezydencji.
Ledwo zaparkowałam, gdy Raphael zszedł do mnie, trzydzieści kroków od wejścia,
aby do mnie dołączyć. Miał na sobie długi wełniany płaszcz, kremowe skórzane spodnie i
sweter w tym samym odcieniu. Jak zwykle, był wspaniały, elegancki i piękny tak nierealnie,
że jego widok prawie spalał oczy.
- Witaj, moja słodka. - powiedział swoim zmysłowym głosem, szarmancko otwierając
mi drzwi.
Od razu poczułam jakby ogromny trzask mocy, a mój puls przyspieszył.
- Witaj. - odpowiedziałam, świadomie ignorując dłoń, którą do mnie wyciągnął, aby
pomóc mi wyjść z samochodu.
Wystarczyłby mi pojedynczy kontakt z nim i nie miałabym już żadnej możliwości
skupienia się. Efekt, który wywierał na mnie ten wampir był zdumiewający. Napięcie
seksualne istniało między nami już od naszego pierwszego spotkania. Może to wszystko było
po prostu kwestią feromonów, ale sądzę, że chodziło o coś więcej. Nasze moce były potężne,
a nasza magia połączyła nas jak dwa skręcone ze sobą drzewa, wyrastające z tego samego
korzenia.
- Rebecco... - powiedział, podchodząc tak blisko mnie, że czułam na swojej skórze
czubki jego długich blond włosów, które powiewały na wietrze.
- Nie. - powiedziałam, podnosząc rękę, aby uniemożliwić mu zbliżenie się.
Uśmiechnął się i przebył te kilka stóp, które nas oddzielały, ruchem tak szybkim, że
był on niezauważalny dla ludzkiego oka i delikatnie złożył swoje usta na moich.
Nie mogłam się mu oprzeć, więc zwróciłam jego pocałunek, czując jak instynktownie
przycisnął moje ciało do swojego.
- Tęskniłem za tobą. - powiedział nieco zduszonym głosem.
Ja za nim także, chcąc być ze sobą uczciwą, nie chciałam mu tego mówić...
Delikatnie pogładziłam zarys jego idealnej twarzy i szepnęłam drżącym głosem:
- O co chodzi? Chciałeś ze mną porozmawiać?
- Nie chcesz pójść w jakieś ustronne miejsce? - wyszeptał. Oscylowałam przez chwilę
między pragnieniem położenia się z nim w jakimś ciepłym i bezpiecznym miejscu, a
zaspokojeniem mojej ciekawości, a na końcu pokręciłam głową.
- Nie, natychmiast powiedz mi, co się dzieje.
- Rebecco, myślę, że byłoby rozsądniej...
- Raphael, powiedz mi o co chodzi.
Przebłysk rozczarowania przemknął w jego oczach, ale łaskawie skinął głową.
- Dobrze, więc postaram się powiedzieć to krótko. Na rozkaz Mortefilis muszę jechać
do Nowego Jorku... i mam prośbę.
Bicie mojego serca nagle przyspieszyło.
- Mortefilis?
Mortefilis była Wysoką Radą Wampirów, która nimi rządziła. Dlatego właśnie Raphael
nie miał wyboru i musiał odpowiedzieć na ich wezwanie, nawet jeśli oboje zdawaliśmy sobie
sprawę, że był to bardzo zły pomysł.
- Wiesz może, czego oni chcą?
- Myślę, że ponowią prośbę, bym do nich dołączył.
Raphael odrzucił ofertę złożoną mu przez Mortefilis, by stał się ich „Senior Advisor”,
ale propozycji Zarządu, takich jak te z „ojca chrzestnego”, nie odrzuca się bez konsekwencji...
- Czy mógłbyś im odmówić, bez narażania się na niebezpieczeństwo?
- Myślisz, że znajdę się w niebezpieczeństwie? - nagle się roześmiał.
- Nie wiem, co cię tak śmieszy. Nie jesteś niezwyciężony.
Mógłby mnie chociaż zapewnić, że jest.
- Nie, nikt nie jest. - przyznał, uśmiechając się.
- To dlaczego się tam wybierasz?
- Mówisz jak dziecko, moja słodka. Myślisz, że jeśli ukryjesz się pod kołdrą, to potwory
cię tam nie znajdą?
- Po prostu pytam o to, bo będę się o ciebie martwić. - odpowiedziałam zirytowana.
Jego błyszczące oczy skupiły się na mnie z taką intensywnością, że aż zadrżałam.
- Rebecco, nie to mnie martwi, a przynajmniej nie aż tak bardzo.
Raphael spojrzał na mnie delikatnie.
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli to, że nie o swoje bezpieczeństwo się martwię, ale o moich ludzi.
Dlatego poprosiłem cię, abyś przyszła.
- Mów śmiało o co ci chodzi.
- Chcę, żebyś przypilnowała mojego klanu podczas mojej nieobecności.
Rzuciłam mu zdziwionym spojrzeniem.
- Czy mam ci przypomnieć, że jestem Assayimem i że to jest moim obowiązkiem, żeby
zapewnić bezpieczeństwo klanom, które znajdują się na moim terenie, więc nie wiem o co...
- Nie zrozumiałaś mnie: chcę, żebyś pokierowała klanem w moim imieniu, Rebecco.
Napięłam w szoku oczy.
- Czy ty właśnie mi powiedziałeś... że chcesz, abym kierowała wampirami? Chyba
całkowicie zwariowałeś!
Byłam ostatnią osobą, którą powinien prosić coś takiego. Miałam na koncie więcej
zabitych krwiopijców, niż wszyscy zmienni i Wilki razem wzięci, których spotkałam od czasu
mojego przyjazdu do tego kraju. A bez traktatu pokojowego to pewnie nadal bym je bez
litości zabijała.
- Dlaczego?
Oczywiście nie miał pojęcia, o co mnie prosił. Walki z demonami i wampirami nie były
potrzebą Vikaris, ale integralną częścią naszej osobowości. I nawet jeśli obecnie moje
nastawienie się zmieniło, gdy udało mi się kontrolować samą siebie, a moja nienawiść do
nich wyraźnie spadła, nie było dnia, ani nawet godziny, kiedy nie musiałabym kontrolować
swoich instynktów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin