Wright Laura - Zemsta jest słodka.doc

(393 KB) Pobierz

Laura Wright

Zemsta jest słodka

Tłumaczenie:

Dorota Viwegier-Jóźwiak

Tytuł oryginału:

Rich Man’s Vengeful Seduction

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Trzeba mieć doprawdy pecha, by spotkać w kościele samego diabła.

Tess York, ubrana w czarną szyfonową suknię druhny od Very Wong, z ogniście rudymi włosami upiętymi w wysoki kok, patrzyła na mężczyznę w czwartym rzędzie ławek, czując, jak jej palce kurczowo zaciskają się wokół podstawy bukietu skomponowanego z pąsowych peonii. Nazywał się Damian Sauer i był wysokim, ciemnowłosym mężczyzną o posępnym wyrazie twarzy, dokładnie takim, jak go zapamiętała. Dawno, dawno temu chodzili ze sobą, byli kochankami i przyjaciółmi, ale potem w jej życiu pojawił się inny mężczyzna. Łagodny, nieśmiały i na tamtą chwilę lepiej rokujący. Złakniona bezpieczeństwa Tess zdecydowała się odejść od Damiana, a jego pełne wrogości spojrzenie po raz ostatni odprowadziło ją do drzwi.

Zapach piniowych girland, którymi udekorowany był kościół, nagle przestał się jej podobać i poczuła, że robi jej się słabo. Kto go w ogóle zaprosił, zastanawiała się, próbując nie wykręcić sobie szyi od ciągłego zerkania w bok. Z tego, co wiedziała, wyjechał z Minnesoty kilka lat temu i mieszkał teraz w Kalifornii. Plotki głosiły, że zajął się handlem nieruchomościami i dorobił sporego majątku.

Tess nie była tym zaskoczona. Jeszcze pracując jako stolarz, był wręcz rozrywany przez lokalnych inwestorów. Miał nie tylko umiejętności, ale i wyobraźnię, która pozwalała mu zmieniać domy w prawdziwe cudeńka. Jak się z czasem okazało, lokalny rynek nie był szczytem marzeń Damiana. Chciał czegoś więcej i gotów był zaryzykować wszystkie swoje oszczędności, żeby wyrwać się

w świat.

Tess obserwowała mężczyznę kątem oka. Siedział nieruchomo i z uwagą słuchał słów przysięgi wypowiadanych przez Mary i Ethana. Poczuła, jak sztywnieją jej kark i barki. Nie pozwoli, żeby cokolwiek zmąciło jej dobry humor. Zrobiła naprawdę wiele, żeby zamknąć za sobą rozdział życia zatytułowany „Pomyłki wielkie i małe”, który obejmował Damiana oraz nieudane małżeństwo. Potem wraz ze wspólniczkami, Olivią Winston i Mary Kelley, założyła przyzwoicie prosperującą agencję usługową „Żona do wynajęcia” i od tamtej pory prowadziła przyjemne, komfortowe życie. Wszystko, czego w tej chwili pragnęła, to żyć tak, jakby nie było przeszłości, zwłaszcza tej odleglejszej.

Niestety, dzisiejszego dnia sam diabeł zdecydował się zawitać w progi kościoła i na razie mogła zapomnieć o swoich planach.

Za nią rozległy się pierwsze akordy O tyle proszę cię z musicalu Upiór w operze. Wszyscy zgromadzeni goście skierowali spojrzenia na podchodzących do pianina wykonawców, którzy mieli śpiewać romantyczny duet.

Wszyscy z wyjątkiem Tess.

Jej oczy wciąż wpatrywały się w Damiana. Może jeśli będzie się na niego gapić wystarczająco ostentacyjnie, po prostu wstanie i wyjdzie. Na samą myśl prawie się roześmiała. Damian z pewnością nie był mężczyzną, któremu można było kazać wyjść. Miał niesamowicie silną osobowość, którą raczej przytłaczał otoczenie.

Omiotła go ciekawskim spojrzeniem. Nieco wyszczuplał i zmężniał, ale wyraz twarzy miał tak samo zacięty jak wtedy, gdy widzieli się ostatnim razem.

Czego on tu szuka? Zna Ethana czy też, nie daj Boże, Mary?

Tess przesunęła się odrobinę w bok, czując, jak stopy cierpną jej w czarnych pantoflach na niebotycznych obcasach. Nie ma mowy, żeby zaczęła się zwierzać wspólniczkom ze swojej przeszłości. Nie była na to gotowa.

Olivia Winston, ekspert kulinarny w ich firmie „Żona do wynajęcia”, nachyliła się ku niej.

–Słuchaj, wiem, że tym śpiewom sporo brakuje do wersji broadwayowskiej, ale błagam, przynajmniej udawaj zainteresowanie.

–Jasne – odparła Tess rozkojarzona.

–Co się z tobą dzieje? – fuknęła Olivia, przyglądając jej się podejrzliwie.

–Nic, zupełnie nic – odrzekła szybko Tess, skupiając spojrzenie na wokalistach.

–Nie wygląda mi to na nic – mruknęła Olivia.

Brakowało jeszcze, żeby Olivia zrobiła jej scenę. Musiała wziąć się w garść. Zresztą, może Damian nawet jej nie widział. Albo dawno zapomniał o tym, co ich łączyło. Może ożenił się, ma teraz dwoje dzieci i psa o imieniu Buster. W końcu minęło całe sześć lat…

Jednak słuchając jednym uchem śpiewu niosącego się echem po całym kościele, miała wrażenie, że jest obserwowana. Dosłownie czuła przylepione do siebie spojrzenie i osobliwe mrowienie wspinające się powoli wzdłuż kręgosłupa i karku aż do linii włosów. Pamiętała, że już kiedyś tak się czuła.

Tego dnia, kiedy zerwawszy z Damianem Sauerem, wyszła, odprowadzona za drzwi wściekłym spojrzeniem.

– Jedziemy do domu, proszę pana?

Damian siedział na kanapie limuzyny, obserwując, jak kierowca zręcznie manewruje w korku typowym o tej porze w Minneapolis. Kołnierz czarnego płaszcza częściowo skrywał policzki i szlachetnie zarysowany podbródek pasażera.

–Do Georgian.

–Przepraszam, nie dosłyszałem pana.

–Zawieź mnie do hotelu Georgian – powtórzył Damian nieco głośniej. – Wybieram się na przyjęcie.

–Ależ proszę pana, pan przecież nigdy… – ostatnie słowa wypowiedziane nieco ciszej umknęły mu całkowicie.

–Czy jest jakiś problem, Robercie? – zapytał zniecierpliwiony, patrząc, jak na szybie osiadają pierwsze płatki śniegu.

Oczy Roberta raz po raz zerkały na niego ze wstecznego lusterka.

–Jeśli wolno mi coś powiedzieć…

Damian uniósł brwi.

–Mów, tylko patrz, proszę, na jezdnię – westchnął, wiedząc, że nie uniknie dalszego ciągu. – Nie jesteśmy w Los Angeles. Drogi mogą być śliskie.

–Oczywiście, proszę pana. – Robert skoncentrował się na jeździe.

Damian westchnął ponownie.

–Więc co miałeś mi do powiedzenia?

–Tylko tyle, że odkąd dla pana pracuję, a lada chwila miną cztery lata, będzie to pierwsze przyjęcie ślubne pana pracownika, na jakim się pan pojawi.

–Naprawdę? – zapytał Damian beznamiętnym tonem.

–Tak, proszę pana.

–Hm.

–Musi to być gruby interes, prawda?

Samochód zwolnił i z włączonym kierunkowskazem zatrzymał się za zakrętem.

–Dojechaliśmy? – zapytał Damian, mając nadzieję na rychły koniec tej rozmowy.

–Prawie, musimy zaczekać. – Robert wskazał dłonią sznur samochodów, które zapewne także wysadzały przed hotelem gości weselnych.

Byli zaledwie kilkanaście metrów od wejścia do hotelu i Damian nie zamierzał czekać. Przesunął się bliżej drzwi i chwycił za klamkę.

–Wysiądę tutaj, Robercie.

–Proszę pana, czy mam… – Kierowca spojrzał na niego niepewnie przez ramię.

–Nie, nie, zostań, poradzę sobie.

Robert posłusznie stanął. Damian stał już wyprostowany na jezdni, ale pochylił się, wsuwając głowę do środka.

–Robercie?

–Tak, proszę pana?

–Wracając do twojego pytania, to przyjęcie jest dla mnie o wiele ważniejsze niż interesy. Czekaj na mnie przed wejściem za godzinę – rzucił na odchodnym, zatrzasnął drzwiczki i ruszył mokrym chodnikiem w stronę drzwi wejściowych.

Sala balowa hotelu Georgian była chyba najbardziej spektakularnym miejscem, jakie można sobie było wymarzyć na przyjęcie weselne. Zdobiły ją ciężkie kryształowe żyrandole zwieszające się z pozłacanych sklepień i marmurowa podłoga w czarno-białą szachownicę. Niezależnie od pory roku, miejsce to imponowało przepychem, ale w grudniu wyjątkowego uroku dodawały mu świąteczne lampki, choinki i jemioła, a przy każdym nakryciu z eleganckiej czarnej porcelany czekała na gości maleńka skarpeta na prezenty pełna czekoladek.

Tess York, która uważała siebie za beznadziejną czekoladoholiczkę, wyjadła swoje słodycze w pięć minut od przybycia do hotelu. Z pewnością byłby to rekord, gdyby ktokolwiek takie wyczyny rejestrował. Obok niej posadzono Olivię i jedynym powodem, dla którego skarpeta wspólniczki wciąż była wypchana słodyczami, był Tom Radley, pierwszy klient „Żony do wynajęcia” i przyjaciel rodziny Mary, który porwał Tess na parkiet, zanim zdążyła się dobrać do słodyczy leżących przy sąsiednim nakryciu.

Na prostokątnej scenie stała wokalistka i głosem łudząco podobnym do Natalie Cole śpiewała standardy miłosne. Tuż obok Tess wtuleni w siebie tańczyli Olivia i jej narzeczony Mac Valentine. Wyglądali jak rasowa para aktorów hollywoodzkich. Olivia ubrana w niemal identyczną suknię jak Tess, poruszała się płynnie w rytm melodii, a jej długie brązowe włosy spadały kaskadą na nagie ramiona. Obróciła teraz głowę w stronę Tess, a jej piwne oczy uśmiechały się radośnie.

–Jesteś cudownie nieporadna na parkiecie, wiesz o tym?

–Wielkie dzięki – powiedziała Tess oschle, wkładając mnóstwo wysiłku w to, by dotrzymać kroku Tomowi.

–To nieprawda – zaprzeczył Tom, odsuwając się, aby uniknąć obcasa Tess, i zakręcił nią frywolnie. Na szczęście potrafił prowadzić. – Nie słuchaj jej, Tess. W tańcu jesteś powabna jak łabędź – zapewniał ją i Olivię, która przyglądała się tym popisom.

Olivia parsknęła.

–Uważaj, kochanie! – Mac przyciągnął ją do siebie bliżej i odpłynęli w tańcu, zostawiając Tess i Toma samym sobie. Kiedy wreszcie, nieco zmęczona tymi wszystkimi figurami i obrotami, Tess

dotarła z Tomem na drugi koniec parkietu, napotkała chłodne spojrzenie taksujące ich z zaciekawieniem. Spojrzenie to należało do wysokiego mężczyzny ubranego w elegancki smoking. Miał krótko przystrzyżone włosy i starannie ogoloną twarz. Usta lekko wygięte w ironicznym uśmieszku. Wyglądał trochę jak rozzłoszczony klient, który chciał jej zrobić awanturę. Ale ona przecież nie miewała rozzłoszczonych klientów.

Serce podskoczyło Tess do gardła, gdy podchodząc bliżej, rozpoznała w mężczyźnie Damiana Sauera. Kiedy patrzyła na niego z daleka, wtedy w kościele, nie wydawał jej się aż tak groźny, ale teraz…

Damian spojrzał na Toma, unosząc jedną brew ku górze.

–Nie ma pan chyba nic przeciwko? – zapytał, choć zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie.

–Oczywiście, że mam – powiedział nerwowo Tom – ale mogę zaczekać na swoją kolej.

– To urocze – odparł ponuro Damian – bo ja nie mam w zwyczaju czekać. – Ujął Tess pod ramię i niemal siłą odciągnął od Toma.

Tess nie należała do kobiet, które pozwalają sobie dyktować, co mają robić albo dokąd iść, więc w pierwszym odruchu zaparła się. Gdyby to był ktoś inny, może i przyłożyłaby takiemu w twarz. Ale to był Damian i po chwili poczuła, jakby czas, który ich rozdzielił, wcale nie minął. Jego ciepły dotyk obudził w niej same przyjemne wspomnienia i, chcąc nie chcąc, poszła za nim. Damian musiał być jeszcze lepszym tancerzem od Toma, ponieważ w ogóle nie czuła swojej nieporadności. Kiedy wreszcie zdecydowała się podnieść głowę, napotkała intensywne spojrzenie niebieskich oczu.

– Jak się masz, Tess?

Nie wypowiedziała na głos jego imienia przez sześć długich lat. Teraz będzie się musiała jakoś przemóc.

–Damian Sauer. Proszę, proszę. Ile to już lat?

–Nie tak znowu dużo – powiedział głębokim tonem, który wzbudził w niej co najmniej setkę skrajnie różnych uczuć. Gdyby je miała wymienić, nie wiedziałaby, od którego zacząć. – Widziałem cię w kościele i myślałem, że też mnie zauważyłaś, ale może się myliłem.

–Nie. Widziałam. To znaczy, tak. Ale nie pomyślałam… – W duchu załamała ręce nad przerażającą niezbornością własnych myśli. – Nie byłam pewna, czy to ty.

–Wydajesz się zdezorientowana, Tess – powiedział Damian.

Rzeczywiście, nie przypominała samej siebie. Ale tylko dlatego, że kiedy jej dotykał, działy się z nią dziwne rzeczy. Ramię obejmujące ją wpół i zaledwie centymetry dzielące ich ciała sprawiły, że zabrakło jej tchu i rezonu. Nie mogła tylko zdecydować, którego z nich bardziej.

–Po prostu nie sądziłam, że ty i Ethan jesteście przyjaciółmi – powiedziała odrobinę za szybko, ale chciała to mieć z głowy. Oddech wciąż miała nierówny, jakby ktoś napędził jej stracha.

–Nie jesteśmy przyjaciółmi. Ethan zamierza kupić jedną z moich posiadłości, a ja chciałem, żeby mnie zaprosił na swój ślub.

–Naprawdę? – Jej serce wykonało gwałtowny podskok.

–Tak.

–Ale dlaczego?

Damian uśmiechnął się, ignorując pytanie.

–Słyszałem, że twoja firma nieźle sobie radzi.

–Chyba tak, ale na pewno nie tak dobrze jak twoja.

–Kiedy wyjechałaś z miasta, skupiłem się na pracy.

Było dla niej oczywiste, że za chwilę zasypie ją wyrzutami.

–Czasami praca bywa zbawieniem.

–To prawda. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że sporą część fortuny zawdzięczam tobie. Nie była pewna, jak zareagować. Kręciło jej się w głowie od tańca i aromatu świerkowych gałązek.

–Nie wydaje mi się… – zaczęła, ale głos odmówił jej posłuszeństwa.

–Nie bądź taka skromna, Tess. Byłaś moją muzą.

Miała dość. Jego komplementów podszytych sarkazmem i swoich nerwowych reakcji. Nie da się zastraszyć nikomu. Nawet jemu. Przystanęła gwałtownie. Muzyka wciąż grała, dookoła nich wirowały tańczące pary. Patrzyła mu prosto w oczy. Nieustraszona Tess. Taką siebie lubiła.

–Co ty wyprawiasz? Nie dam się nabrać na te gadki szmatki.

–Chciałem się z tobą zobaczyć. – Chłodne spojrzenie wywołało u niej gęsią skórkę.

–W takim razie mamy to za sobą. Dziękuję za taniec – powiedziała i odwróciła się na pięcie. Damian przytrzymał ją za rękę. – Odprowadzę cię do stolika.

Zastanawiała się, czy mu się nie wyrwać, ale nie chciała robić scen. Trzymając go pod rękę, nie mogła nie zauważyć spojrzeń, jakimi kobiety obrzucały jej towarzysza. Przypominały wygłodniałe kocice. Ona też tak kiedyś na niego patrzyła.

Kiedy doszli do stołów, Tess zajęła swoje miejsce w nadziei, że Damian w końcu się pożegna. Jednak on usiadł obok i najwyraźniej miał zamiar kontynuować pogawędkę.

–Co u Henry’ego? – zagaił.

Tess popatrzyła na niego i nagle zrozumiała. Damian nie pojawił się na ślubie ani w interesach, ani po to, żeby się z nią zobaczyć. Szukał odwetu albo chciał ją zranić. Ale dlaczego dopiero teraz, po sześciu latach?

–Mój mąż nie żyje od pięciu lat. – Wypowiedziała te słowa tak opanowanym tonem, na jaki ją było stać, mimo że nerwy miała napięte jak postronki.

Damian opuścił głowę, ale nie wyglądał na zaskoczonego.

–Przykro mi.

–Czyżby?

Uniósł brwi.

–Mógłbym odpowiedzieć, że nic mnie to nie obchodzi, ale co byś wtedy o mnie pomyślała? Wzruszyła ramionami.

–Że nie masz sumienia?

–A może po prostu jestem szczery?

–Zapewne jedno i drugie.

Kątem oka Tess wyłapała w tłumie Mary i Olivię. Obydwie przyglądały jej się z uwagą. Poczuła że nadchodzi ratunek. Była pewna, że najdalej za pół minuty kobiety ruszą w jej stronę. Popatrzyła na Damiana.

–Słuchaj, zaraz będą podawać do stołu. Może porozmawiamy później?

–Chcesz się mnie pozbyć, Tess? – Z uwagą studiował jej twarz.

–Nie.

–Wiem, kiedy kłamiesz.

–No dobrze. – Zacisnęła szczęki, żeby ukryć zniecierpliwienie. – Zaraz tu będą moje wspólniczki a one nie mają…

–…pojęcia o mnie? – Damian wpadł jej w słowo, a w jego oczach pojawiła się satysfakcja.

–Nie wiedzą ani o tobie, ani o Henrym, ani o niczym, co miało miejsce zanim założyłyśmy firmę.

–Dlaczego?

–Nie twoja sprawa – ucięła. Mary i Olivia były zaledwie kilka metrów od nich. – Chętnie wysłucham, co masz do powiedzenia. Ale nie tutaj i nie teraz.

Zastanowił się przez chwilę i skinął głową.

–W porządku.

Odetchnęła z ulgą i powiedziała głośno:

–W takim razie do zobaczenia. Damian wstał z krzesła.

–Do jutra, Tess.

Podniosła na niego oczy, a z jej ust wyrwało się zdumione:

–Słucham?

–Wpadnę do ciebie do biura.

–Wykluczone!

Mary i Olivia były tuż, tuż. Damian pochylił się nad nią. Dawniej uwielbiała, gdy szeptał jej do ucha.

–Nie będziemy wspominać starych dobrych czasów – szepnął ponuro. – Jestem tutaj, żeby odzyskać dług.

Tess zamarła. O czym on mówił? Jaki dług?

–Sześć lat temu złożyłaś mi obietnicę, której nie dotrzymałaś. Więc zrobisz to teraz albo zniszczę wszystko, na czym ci zależy.

Wyprostował się dokładnie w tym momencie, w którym Mary i Olivia podeszły do stołu. Tess słyszała, jak się witają i wymieniają komplementy na temat przyjęcia. Siedziała wpatrzona w talerz, nie mogąc się ocknąć z odrętwienia. Jak przez mgłę dotarły do niej słowa pożegnania, po których

Mary i Olivia zasiadły do stołu.

–Przystojny – powiedziała Olivia, układając na kolanach serwetkę.

–Nawet bardzo – dorzuciła Mary. – Wzięłaś od niego numer telefonu? Tess powoli pokiwała głową i odpowiedziała słabym głosem:

–Tak, mam jego numer.

ROZDZIAŁ DRUGI

W ciągu czterech i pół roku pracy w firmie Tess brała zwolnienie tylko trzy razy. Pierwszy raz zimą 2004 roku, kiedy dopadła ją tak paskudna grypa, że zasłabła w drodze do samochodu. Drugim razem zeszłego lata, gdy miała wyrywany ząb mądrości. Dzisiejszy dzień, kiedy obudziła się z solidnym kacem, będzie mogła odhaczyć jako trzeci taki przypadek.

Tess nie miała mocnej głowy i z tego powodu niewiele piła. Jednak po wczorajszym spotkaniu z Damianem chyba musiała odreagować i po paru kieliszkach szampana straciła rachubę. Leżała teraz na kanapie ubrana w wysłużone dresy i gapiła się w telewizor, usiłując zignorować ból głowy, który obudził ją nad ranem. Obok niej spała zwinięta w kłębek kotka o wdzięcznym imieniu Audrey.

Mary już rozpoczęła miesiąc miodowy, więc Olivia będzie musiała poradzić sobie w pracy sama. Tess była szczęśliwa, że ominie ją spotkanie z Damianem, który zapowiedział się na dzisiaj. Przymknęła na chwilę oczy i oparła głowę na poduszkach. Drzemka musiała być dość długa, bo gdy się ocknęła, z ekranu zniknęli już goście telewizji śniadaniowej. Zamiast tego leciał jakiś serial.

Usłyszała pukanie, które najpierw wzięła za wytwór wyobraźni. Ponieważ nie ustawało, ruszyła w końcu do drzwi i wyjrzała przez wizjer. Zobaczywszy, kto stoi za drzwiami, zaklęła cicho i na palcach chciała wrócić do salonu.

Damian!

– Tess?

Dźwięk jego głosu mógł wywrócić i tak już wrażliwy żołądek do góry nogami.

–Wiem, że tam jesteś.

–Czego ode mnie chcesz? – wrzasnęła przez wciąż zamknięte drzwi.

–Doskonale wiesz, czego chcę. Wyjaśniłem ci to wczoraj. Otwieraj!

–Jestem chora.

–Olivia była mi to łaskawa przekazać po tym, jak zmarnowałem godzinę na dojazd do waszego biura.

Tess westchnęła. Jak to wszystko wygląda? Ukrywa się za drzwiami przed byłym chłopakiem, który grozi jej, nie wiadomo nawet czym. Tak mogłaby się zachowywać jako mężatka. Wtedy jeszcze miała powody, by czuć strach i niepewność. Na szczęście ta część życia była już za nią.

Odblokowała zasuwę i otworzyła drzwi na oścież.

Damian wypełniał sobą framugę. Świeżo ogolony, w eleganckim granatowym garniturze, po prostu jak z żurnala.

Przypominając sobie, że musi przy nim wyglądać jak ostatnia łajza, podniosła wysoko podbródek I powiedziała oficjalnym tonem:

–Nie byliśmy na dziś umówieni. Jego usta powoli rozjaśnił uśmiech.

–Proszę, oto i ona!

–Jaka ona?

–Kobieta z burzą rudych włosów i ognistym temperamentem. Po wczorajszych opowieściach o tym, czego nie wiedzą twoje wspólniczki, myślałem, że już nie zobaczę dawnej Tess, a jednak.

Mógł sobie myśleć, co chce. I tak się nie dowie, jak naprawdę wyglądało jej życie z Henrym. Zwężone oczy przyglądały jej się badawczo.

–Wyglądasz…

–…na chorą? – podsunęła mu odpowiedź.

–Ile wczoraj wypiłaś?

–Nie twoja sprawa.

–Zapomniałaś, że po szampanie pęka ci głowa?

–Najwyraźniej – skłamała.

Damian nie zamierzał usunąć się z progu, żeby mogła zamknąć drzwi.

–Wpuścisz mnie czy zrobimy przedstawienie dla sąsiadów?

–Nie wiem, co masz mi do powiedzenia, ale możesz już zaczynać.

–Przyniosłem ci gorącą zupę. Właściwie to Robert przyniósł. Ale trudno będzie ci ją jeść na stojąco. – Uniósł do góry torbę z delikatesów.

–Robert?

–Mój kierowca.

Przewróciła oczami.

–Niektórzy mają za dużo pieniędzy.

–Zawsze można mieć więcej.

Damian postawił krok do środka, ale Tess zatrzymała go.

– Najpierw zupa.

Posłusznie wręczył jej torbę i wszedł do salonu. Rozejrzał się i usiadł na kanapie. Tess postawiła zupę na ławie przed kanapą, następnie pilotem wyłączyła telewizor i usiadła w obitym skórą fotelu naprzeciwko Damiana.

–Boisz się mnie? – zapytał zaciekawiony.

–Strach to bezproduktywne uczucie – zaczęła, ale po chwili wzruszyła ramionami. – Myślę, że po tym, co powiedziałeś, albo czego nie powiedziałeś wczoraj, pewna doza ostrożności nie zawadzi. Obydwoje wiemy, że to nie jest spotkanie towarzyskie, więc zaczynaj.

Damian oparł się wygodniej.

– Pamiętasz Karmazynową Willę w Tribute?

Fala wspomnień wezbrała w niej, niespodziewanie niosąc ze sobą także smutek. To było ich miejsce. Damian kupił ten dom, rozpoczynając dopiero karierę inwestora. W czasach rozkwitu ich romansu umawiali się tam na randki. Uwielbiali spacerować główną ulicą małej mieściny i snuć dalekosiężne plany. Potem wracali do domu i kochali się na prostym drewnianym łóżku. Ich miłosne gniazdko.

Tess podniosła wzrok.

–Pamiętam.

–Chcę ją odnowić.

–Dopiero teraz?

–Tak.

–Dobrze, ale co to ma wspólnego ze mną?

–W tamtym domu coś mi obiecałaś. Tydzień przed swoim wyjazdem. Tess gorączkowo przeszukiwała zasoby pamięci, ale bezskutecznie.

–Obiecałaś, że pomożesz mi w remoncie. Chciałaś go zmienić w prawdziwy dom, o ile dobrze pamiętam. – Jego głos był teraz niższy, a starannie rozdzielane słowa miały jej zapaść w pamięć. – Mam nadzieję, że tym razem dotrzymasz obietnicy.

–Chyba żartujesz?

–Ani trochę.

Nagle wróciła także reszta wspomnień. To było na tydzień przed jej wyjazdem, tak jak powiedział. Na tydzień przed oświadczynami Henry’ego. Na tydzień przed tym, jak zdała sobie sprawę, że Damian nie zapewni jej takiego życia, jakie sobie zaplanowała. Stabilnego, z domem pełnym dzieci – takiego, jakie obiecała sobie w wieku siedemnastu lat po śmierci rodziców.

Patrzyła na Damiana, nic nie rozumiejąc.

–Dlaczego teraz? Dlaczego to takie ważne?

–Po prostu rozdział, który muszę zamknąć – odparł chłodno, unikając jej spojrzenia. Potem wstał, sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niej kopertę. – Tu są klucze i adres, na wypadek gdybyś nie pamiętała. A także wystarczająca ilość gotówki.

–Ale…

–Chcę, żebyś zaczęła od jutra – przerwał jej.

Chyba oszalał. Tess podniosła się z fotela.

–Nie mam najmniejszego zamiaru…

–Masz skończyć w ciągu dwóch tygodni – ponownie jej przerwał, jakby w ogóle nie słyszał protestów.

Roześmiała się, chociaż wcale nie było jej do śmiechu.

–To niemożliwe!

–Za dwa tygodnie wracam do Kalifornii i nie chcę tu zostawiać żadnych niezałatwionych spraw. Ma to być solidny remont, a nie tylko malowanie i nowe ręczniki w łazience.

Tess podniosła obydwie ręce w obronnym geście.

–Przestań! Nie dam rady zrobić remontu w dwa tygodnie, i to tuż przed Bożym Narodzeniem. Wzruszył ramionami.

–Wszystko, co jest potrzebne, możesz kupić w Tribute.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin