Robert Foryś - W Służbie Jej Królewskiej mości 01 - Za garść czerwońców.pdf

(714 KB) Pobierz
I
Warszawa ucichła, pogrążona we śnie. Jedynie od strony góry Gnojnej dochodziło
ujadanie psa.
Porucznik Joachim Hirsz przetarł zaspane oczy i otulił się szczelniej płaszczem.
Przez chwilę obserwował opustoszałą ulicę.
Rozjeżdżona droga prowadziła wzdłuż Skarpy Wiślanej, łącząc plac mostowy z
przystanią rzeczną. Zbocze po prawej zajmowały spichrze i ogrody. Niżej, na tarasach
nad brzegiem rzeki, tłoczyły się liche domy pospólstwa.
Chmury zakryły księżyc.
Oficer uniósł pochodnię i zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie. Przeszedł
trzysta kroków, nim wypatrzył Hańczę i Birkuta. Kozacy czekali przy wylocie
nadrzecznego zaułka. Na tle ciemnego muru ich sylwetki były ledwie niewyraźnymi
cieniami.
Hirsz podszedł bliżej, trzymając pochodnię tak, by oświetlała jego twarz. Na
widok byłego dowódcy Kozacy rozluźnili się i opuścili broń.
- Mam nadzieję, że to coś ważnego? - burknął Hirsz na powitanie.
Iwan Hańcza wzruszył ramionami.
- Nie wiemy, panie poruczniku, wachmistrz przykazał pilnować przejścia i czekać
na pana.
- Gdzie on jest?
- Nad brzegiem.
Hirsz sapnął przez zęby i wślizgnął się w ciemności spowijające zaułek.
Zadławił go duszący smród.
Rozejrzał się bacznie. Chwiejne światło sięgnęło wyżej, po nadżartych próchnicą
ścianach, odsłaniając otwór kloaczny.
Porucznik zmełł w ustach przekleństwo, przyspieszył kroku.
Wyszedł na łąkę zalaną poświatą jesiennego księżyca, który ponownie wyjrzał
zza chmur. Trop odciśnięty w wilgotnej ziemi prowadził w kierunku nadrzecznych
chaszczy.
Nim porucznik wkroczył między zarośla, dobył pistolet i odbezpieczył sprężynę
skałki.
Zdrowaśkę później natknął się na szerokie plecy wachmistrza. Tomasz Mroczek
stał nieruchomo na brzegu, wpatrując się w nurt Wisły. Pod jego nogami leżała martwa,
naga kobieta. Hirsz obrzucił trupa przelotnym spojrzeniem.
Podoficer odwrócił się. W dłoniach trzymał odbezpieczoną rusznicę.
Hirsz uniósł głowę, skupił wzrok na haczykowatym nosie i ciemnych oczach
wachmistrza. Dostrzegł w nich niepokój.
- Co się stało?
Mroczek wskazał na szuwary.
- Coś tam się czaiło - stwierdził chrapliwym głosem. - Ni człek, ni zwierzę.
Joachim popatrzył na falującą ścianę sitowia.
- Może wodnik? - podsunął. Wachmistrz wzruszył ramionami.
- Może - mruknął bez przekonania. Porucznik przeniósł spojrzenie na kobietę. W
mdłym świetle krew plamiąca skórę miała kolor rdzy.
- Znalazłeś jakieś ślady? - zapytał głucho. Podoficer potarł dłonią kanciastą
szczękę.
- Żadnych, Joachimie. Morderstwa nie dokonano w tym miejscu.
- Jak się dowiedziałeś?
- Od stręczycielki z pobliskiego burdelu. Jest moją informatorką. Wyniosła po
zmroku martwego noworodka i natknęła się na ciało. Oczywiście twierdzi, że dziecko
urodziło się już martwe.
Porucznik skrzywił się niechętnie. A co miała mówić... za dzieciobójstwo karą
było pogrzebanie żywcem. Wskazał palcem na trupa.
- Rozpoznała tę tutaj? Gdzie pracowała? Jak się nazywa?
Wachmistrz odchrząknął i splunął tuż przy ciele.
- Nie rozpoznała. Zresztą to nie dziwka, przynajmniej nie taka jak do tej pory.
- To znaczy?
- Sam zobacz.
Hirsz pochylił się nad zmasakrowanym ciałem. Końcami palców odgarnął
zlepione krwią włosy, odsłaniając pokiereszowane oblicze.
Zmarszczył brwi. Pomimo ran i stłuczeń twarz wydała mu się znajoma. Gdyby
nie to miejsce...
Spojrzał z niedowierzaniem na wachmistrza. Ten kiwnął głową.
Hirsz poczuł, jak oblewa go zimny pot.
- O kuuurwa... - jęknął przeciągle. - Czy ktoś o tym wie?
- Tylko my dwaj i morderca - odparł Mroczek. Porucznik wyprostował się i
wciągnął do płuc orzeźwiające powietrze.
- Dobrze zrobiłeś. Powiadomię sekretarza koronnego. Tymczasem zabezpiecz
teren. Potem z Birkutem i Iwanem obejdźcie burdele i austerie. Znajdźcie świadków!
Mroczek skinął głową.
Porucznik spojrzał na majaczący w ciemności zamek. Dwór królewski,
nieświadom wydarzeń, spał.
Kilka godzin później przybył goniec z pałacu. Joachim odesłał posłańca, po czym
wyciągnął ze skrzyni najlepszy kaftan w olenderskim kroju, czarny płaszcz oraz kapelusz
z szerokim rondem.
Nim porucznik skończył się odziewać, dzwon na wieży kościoła Najświętszej
Marii Panny wybił południe.
Hirsz zerknął w lustro. Jego szczupłą, inteligentną twarz wykrzywił niesmak.
Wyglądał jak skończony pludrak. Niestety nie było na to rady. Ostatnimi czasy kontusz i
żupan nie były mile widziane na dworze.
Porucznik rzucił w lustro ostatnie smętne spojrzenie i westchnął. Zamknął drzwi,
zbiegł po skrzypiących drewnianych schodach do bramy i wypadł na rynek.
W Nowym Mieście był dzień targowy. Pomiędzy straganami i jatkami tłoczyli się
ludzie ze wszystkich stanów. Porucznik, używając łokci, przebił się przez ciżbę i skręcił
w ulicę Freta.
Brukowana droga wiodąca do Starej Warszawy również była zatłoczona. Ludzie i
zwierzęta przeciskali się w obu kierunkach na wąskiej przestrzeni. Szczęśliwie
kilkadziesiąt kroków dalej ulica przechodziła w podłużny plac targowy o tej samej
nazwie. Plac otaczały piętrowe domy, przeważnie drewniane, z rozmaitymi warsztatami i
kramami.
Hirsz, lawirując między przechodniami, ruszył w stronę barbakanu.
Przy kościele Świętego Ducha jak zwykle pełno było jałmużników. Wrzucił
miedziaka do kubka trzymanego przez ślepca i przeszedł na drugą stronę ulicy, gdzie
było mniej żebrzących. Za jego plecami rozległ się rwetes i przekleństwa. Porucznik
obrócił głowę i akurat zdążył zobaczyć, jak żebrak bije kosturem chudego wyrostka,
prawdopodobnie złodziejaszka. Jak na ślepca, czynił to z podejrzaną celnością.
Porucznik uśmiechnął się pod nosem, zrobił krok i wpadł między trzech
szlachciców. Podgolone łby zwróciły się w jego stronę.
- Proszę o wybaczenie waćpanów - rzekł pojednawczo.
Odpowiedziały mu tylko wrogie spojrzenia.
Hirsz, wyczuwając kłopoty, przyjrzał się baczniej mężczyznom. Byli to typowi
mazowieccy szaraczkowie: brudni, śmierdzący, o horyzontach równie płaskich jak ich
poletka. Sądząc po nieładzie dolnych partii ubioru, właśnie skończyli załatwiać poranną
potrzebę. Utwierdził go w tym widok ich kompana, kucającego obok w zaułku. Na
pucułowatym obliczu mężczyzny malowała się błoga ulga.
Oczywiście taki bezwstyd podlegał karze. Jednak w Rzeczypospolitej nikt nie
traktował prawa literalnie. Zwłaszcza gdy miał herb, szablę i kompanów obok siebie.
Joachim odwrócił pospiesznie wzrok, ale było już za późno.
- Coś ci, waćpan, siedzi solą w oku - warknął ten, z którym się zderzył.
Prawdziwy wielkolud, o policzkach i nochalu koloru czerwieni biskupiej.
- Dajcie pokój, waszmość. Zwady nie szukam.
Szlachetka mruknął coś niezrozumiale i spojrzał wilkiem. Najwyraźniej zabrakło
mu konceptu. W sukurs pospieszył mu jego kompan, konus o obwisłych wąsach, odziany
w kontusz z lisim kołnierzem. Jego kaprawe oczka zatrzymały się na stroju Hirsza.
- Jędruś, ty go waćpanujesz, a może to jeno łyk pospolity, patrzaj, nawet szabli nie
nosi.
Wielkolud i ten trzeci, który się do tej pory nie odzywał, spojrzeli na kurdupla z
podziwem. Stało się jasne, kto jest mózgiem tej grupy.
Hirsz zmrużył powieki i popatrzył niskiemu szlachetce w oczy.
- Szlachcic jestem jako i wy - rzekł twardszym tonem. - Źle wam nie życzę.
Konus uśmiechnął się przebiegle, kładąc dłoń na szabli.
- To i po chrześcijańsku, że nam nie życzysz. Tylko czyś ty prawdziwy Polak
katolik, a nie odszczepieniec od Lutra lubo, co gorsza, arianin?
Jak widać, szaraczkowie za nic mieli swobodę wyznania i najwyraźniej szukali
okazji do rozróby.
Porucznik zauważył, że trzeci z warchołów zaczął przesuwać się za jego plecy.
Przeklął w duchu swój pech. Ostatnio jego stosunki z sekretarzem koronnym nie układały
się najlepiej. Szlacheckie trupy w dniu rozpoczęcia sejmiku wojewódzkiego na pewno
ich nie polepszą. Zerknął w lewo, na grubasa kucającego w zaułku. Ten, widząc, co się
święci, w pośpiechu naciągał spodnie. Nie było na co czekać. Hirsz zrobił krok w bok,
zyskując przestrzeń i sięgając jednocześnie po krócicę tkwiącą pod płaszczem.
Niespodziewanie od ulicy Mostowej wmaszerował ront gwardii królewskiej i
wybawił porucznika z kłopotu. Wykorzystując wahanie pieniaczy, Joachim zgrabnie
wyminął Jędrusia i zrównał się z gwardzistami. Ścigał go szyderczy śmiech i
niewybredne wyzwiska.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin