oleman Linda - Szafranowa Brama.pdf

(1309 KB) Pobierz
Linda Holeman
Szafranowa Brama
Tłumaczyła Anna Dobrzańska-Gadowska
Świat Książki
Skan i korekta Roman Walisiak
Tytuł oryginału THE SAFFRON GATE
Redaktor prowadzący Ewa Niepokólczycka
Redakcja techniczna Małgorzata Juźwik
Wszystkie postaci w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych -
żywych czy zmarłych - jest całkowicie przypadkowe.
Copyright © 2009 by Linda Holeman
Copyright © for the Polish translation by Anna Dobrzańska-Gadowska 2011
Świat Książki Warszawa 2011
Świat Książki Sp. z o.o. ul. Rosoła 10,02-786 Warszawa
Skład i łamanie Akces, Warszawa
Druk i oprawa Abedik S.A.
ISBN 978-83-247-1899-3
Nr 7728
Opis z okładki.
Niezwykła powieść, magiczna, w stylu Ptaków ciernistych krzewów.
Wzruszająca historia kobiety, która szuka spełnienia.
Opowieść o namiętności i determinacji, miłości, stracie i odzyskaniu szczęścia.
Jood Book Guid.
„Marrakesz, panno O'Shea? To nie jest wyprawa dla słabych, a już na pewno nie dla samotnej
kobiety...".
Kiedy tragiczny wypadek niszczy spokojne życie Sidonie O'Shea, wsparcia udziela jej lekarz Etienne
Duverger.
Wkrótce zakochują się w sobie, tak przynajmniej wierzy Sidonie, dla której jest to pierwsza miłość
w jej samotnym życiu. Nagle Etienne znika bez słowa.
W opuszczonym przez niego mieszkaniu Sidonie znajduje list z Marrakeszu w Maroku. Zdesperowana,
postanawia wyruszyć na poszukiwanie ukochanego.
Rozpoczyna niebezpieczną dla samotnej kobiety podróż.
W Marrakeszu lat trzydziestych XX wieku odkrywa prawde o mężczyźnie, którego pokochała, a co
ważniejsze -
o sobie samej...
*
LINDA HOLEMAN, autorka bestsellerowych powieści: Ptaszyna, Księżycowa klatka i W dalekim kraju.
***
Mojej siostrze Shannon, dzięki której w moim życiu gości radość.
Noc ukazuje nam gwiazdy podobnie jak smutek ukazuje nam prawdy naszego życia.
Philip James Bailey.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Cieśnina Gibraltarska, kwiecień 1930.
Dopadł nas lewanter.
Usłyszałam to słowo z ust jednego z Hiszpanów, którzy stali przygarbieni na pokładzie, wskazując
palcem zachód i kręcąc głowami. Viento de Levante, powiedział inny, a potem splunął i rzucił jakiś
zwrot z taką złością, z jaką wypowiada się tylko przekleństwa. Na koniec pocałował krzyżyk, który
wisiał na jego piersi.
Hiszpanie przesunęli się pod ścianę promu i przykucnęli, opierając się plecami o drewniany panel i
osłaniając dłońmi małe, ręcznie zwijane papierosy. Powietrze zyskało nagle prawie wyczuwalną
fakturę, upodobniając się do wilgotnej, gęstej mgły i właśnie to, w połączeniu z widokiem Hiszpana,
który ucałował krucyfiks, wydało mi się zapowiedzią kłopotów.
- Przepraszam... - odezwałam się do mężczyzny w średnim wieku, który stał obok mnie przy burcie.
Wcześniej słyszałam, jak rozmawiał z jednym z tragarzy i zorientowałam się, że pochodzi z Ameryki,
podobnie jak ja. Sprawiał wrażenie człowieka żyjącego zbyt intensywnie, miał pulchne, mocno
zarumienione policzki i opuchnięte powieki. Byliśmy jedynymi Amerykanami na pokładzie tego
niewielkiego promu.
9
- Co oni mówią? - spytałam. - Levante? Co to takiego?
- Lewanter - odparł, zapinając płaszcz. - Od levante, po hiszpańsku „wschód". Lewanter to bardzo
silny wiatr od wschodu...
Znałam takie pojęcia jak „sirocco" czy „mistral", nazwy wichrów, które nawiedzają region Morza
Śródziemnego, nigdy jednak nie słyszałam o lewanterze.
- Do diabła! - mruknął mężczyzna. - Och, bardzo panią przepraszam! - zreflektował się natychmiast. -
Denerwuję się, bo te wichry potrafią naprawdę długo się utrzymywać... Jeżeli nie uda nam się uciec,
całkiem niewykluczone, że będziemy musieli zawrócić!
Mimo wiatru wyraźnie czułam zapach jego wody kolońskiej, o zbyt mocnej kwiatowej nucie.
-Mamy uciekać? - zdziwiłam się. - Czy ten wiatr nie przeleci po prostu nad nami?
- Trudno powiedzieć, bo właśnie tu, po zachodniej stronie Zatoki lewanter osiąga maksymalną siłę. -
Kapelusz mojego rozmówcy nagle uniósł się wysoko, jak poderwany niewidzialną ręką, i chociaż
mężczyzna usiłował go złapać, tylko zawirował przed nami i pofrunął wyżej. - Do diabła! - zaklął
znowu, podnosząc wzrok na nisko wiszące, ciężkie chmury. - Proszę mi wybaczyć, pani...
- O'Shea - powiedziałam. - Panna O'Shea...
Moja pelerynka wydęła się i załopotała, zupełnie jakbym była tańczącym derwiszem. Jedną ręką
przycisnęłam ją do piersi, a drugą szybko przytrzymałam kapelusz. Przypięłam go do włosów paroma
szpilkami, lecz mimo to czułam, że wiatr lada chwila zerwie mi go z głowy.
- Czy statek... Czy statek może się wywrócić? - Bałam się wypowiedzieć na głos słowo „zatonąć".
-Jeszcze raz przepraszam za moje zachowanie, panno O'Shea!
10
Czy może się wywrócić? - Spojrzał przez moje ramię w kierunku rufy. - Nieczęsto się zdarza, aby jakiś
statek zatonął w Cieśninie, nie przy tych solidnych silnikach, w które dziś wyposażone są promy...
Kiwnęłam głową, chociaż jego słowa nie uspokoiły mnie tak, jak miałam nadzieję. W ostatnich
tygodniach płynęłam z Nowego Jorku do Marsylii, a stamtąd na południowy cypel Hiszpanii i przez
cały ten czas nie doświadczyłam niczego gorszego niż dzień czy dwa marnej pogody na Atlantyku. Nie
przyszło mi do głowy, że ten wąski pasek morza może okazać się najgorszy.
- Tutejszy klimat jest całkowicie nieprzewidywalny - ciągnął mężczyzna. - Czasami doprowadza mnie
to do furii... Lewanter zwykle dmie trzy dni i jeżeli kapitan nie zdecyduje się płynąć dalej, będziemy
musieli zawrócić do jednego z tych koszmarnych małych portów w Hiszpanii i czekać tam
przynajmniej do soboty.
Do soboty... Była środa. I tak spędziłam już za dużo czasu w Marsylii... Każdy mijający dzień
potęgował panikę, która narastała we mnie od mojego ostatniego spotkania z Etienne.
Kiedy wicher sieknął mi w oczy garścią słonej piany, potarłam oczy osłoniętymi rękawiczką palcami,
częściowo po to, aby poprawić ostrość widzenia, a częściowo po to, by przegnać obraz mojego
narzeczonego. Gdzież on teraz był...
- Proszę lepiej wejść do środka - poradził mężczyzna. -Przemoknie pani w mgnieniu oka, a chyba nie
chce pani rozchorować się po przybiciu do Tangeru, prawda? - Obrzucił mnie uważnym spojrzeniem. -
Afryka Północna to taka część świata, gdzie ani na chwilę nie wolno tracić przytomności umysłu...
Jego słowa raczej mnie nie pocieszyły. Natychmiast pomyślałam o tym, jak zaledwie dziesięć dni temu
leżałam w wąskim łóżku
11
w Marsylii, rozgorączkowana i tak bardzo słaba. I zupełnie sama.
Mężczyzna nadal przyglądał mi się spod oka.
- Podróżuje pani w jakimś większym towarzystwie, panno O'Shea?
- Nie! - odkrzyknęłam, ponieważ wiatr zaczął gwizdać i jęczeć jak szalony. - Nie, jestem sama!
Sama... Czy zabrzmiało to głośniej, niż zamierzałam?
- Zna pan Tanger?
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak śmieszni musimy wydawać się Hiszpanom, kiedy tak ze
wszystkich sił staramy się przekrzyczeć wichurę.
Tamci schronili się pod wąskim zadaszeniem nad ścianą, wreszcie zapalili papierosy i teraz zaciągali
się intensywnie, obserwując niebo spomiędzy zmrużonych powiek. Było oczywiste, że lewanter to dla
nich nie nowina.
- Tak! - odwrzasnął Amerykanin. - Tak, byłem tam kilka razy! Chodźmy lepiej do środka, naprawdę!
Dotknął moich pleców, popychając mnie lekko w kierunku drzwi, które zatrzasnęły się za nami z
hukiem, kiedy tylko znaleźliśmy się w wąskim korytarzu, prowadzącym do głównego salonu.
Przystanęłam na moment i zdałam sobie sprawę, jak wielką ulgę przyniosła mi ucieczka przed
wiatrem. Odgarnęłam do tyłu przyklejone do policzków włosy i poprawiłam pelerynę.
- Mógłby pan polecić mi jakiś pensjonat w Tangerze? Tylko na noc czy dwie... Muszę dostać się do
Marrakeszu... Czytałam rozmaite opisy podróży z Tangeru do Marrakeszu, ale zawarte w nich
informacje są raczej niejasne.
Nie spuszczał wzroku z mojej twarzy.
- Najlepszym miejscem będzie hotel Continental w Tangerze - powiedział powoli. - Jest szalenie
popularny, zawsze
12
zatrzymuje się tam sporo przyzwoitych Amerykanów, Brytyjczyków i zamożnych Europejczyków.
Znajduje się na terenie starego miasta, ale jest bezpieczny...
- Bezpieczny? - powtórzyłam.
- Sądzę, że poczuje się pani w Tangerze odrobinę niepewnie... Wszystkie te wąskie, kręte uliczki, no i
ludzie... - przerwał na chwilę. - Jednak w Continentalu panuje bardzo tradycyjna, kolonialna
atmosfera. Tak, szczerze polecam ten hotel! Och, i na dodatek w ogóle nie spotyka się tam
Francuzów! - dorzucił, jakby nagle przypomniał sobie ten istotny jego zdaniem szczegół. - Francuzi
zdecydowanie preferują Cap de Cherbourg albo Mille disles, naturalnie jeżeli nie mają w Tangerze
rodziny.
Nie odpowiedziałam, lecz on mówił dalej.
- Wieczorem główna sala w Continentalu najczęściej pulsuje życiem, ludzie wpadają wypić koktajl i
wspólnie pośpiewać. Oczywiście nie wszystkim odpowiada taki styl, ja raczej się tam nie zatrzymuję,
czuję jednak, że pani się to spodoba.
Skinęłam głową.
- Wspomniała pani, że wybiera się do Marrakeszu, czy tak? Przez cały kraj?
Znowu potwierdziłam bez słowa. Uniósł brwi.
- Ale chyba nie sama? W Tangerze czekają na panią przyjaciele, prawda?
- Mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć do Marrakeszu pociągiem - odparłam, ignorując jego pytanie. -
Kursuje chyba jakiś pociąg do Marrakeszu? - zapytałam, zaniepokojona wyrazem jego twarzy, który
nagle się zmienił. - Czytałam,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin