Preston Douglas Child Lincoln - Nadciągająca burza.pdf

(4944 KB) Pobierz
W ręce archeolog Nory Kelly wpada tajemniczy list... Ów list, napisany przez jej ojca, który
przepadł bez wieści na dalekiej pustyni kilkanaście lat wcześniej, podsuwa wskazówki co do
lokalizacji legendarnego miasta Quiviry, ukrytego wśród kanionów w stanie Utah. Nora jest
przekonana, że ojciec odkrył złote miasto Indian Anasazi, w którym spoczywają nieopisane skarby i
znajduje się rozwiązanie największej zagadki amerykańskiej archeologii. Organizuje więc
ekspedycję i prowadzi swój zespół przez labirynt kanionów. Właśnie tani spełnią się zarówno jej
największe nadzieje, jak i urzeczywistnią najcięższe koszmary.
„Nadciągająca burza to kombinacja nauki i historii z ponurą i mrożącą krew w żyłach opowieścią o
współczesnych poszukiwaniach Quiviry, baśniowego miasta złota”.
,,Rocky Mountain News”
Douglas Preston Lincoln Child
NADCIĄGAJĄCA BURZA
Tytuł oryginału Thunderhead
Lincoln Child dedykuje tę książkę swojej córce Veronice
oraz Towarzystwu Dziewięciorga.
Douglas Preston dedykuje tę książkę Stuartowi Woodsowi.
Podziękowania
Do osób, którym Lincoln Child chciałby podziękować, należą: Bruce Swanson, Bry Benjamin, M.D.
Lee Suckno, M.D. Irene Soderlund, Mary Ellen Mix, Bob Wincott, Sergio i Mila Nepomuceno, Jim
Cush, Chris Yango, Jim Jenkins, Mark Mendel, Juliette Kvemland, Hartley Clark i Denis Kelly — za
ich przyjaźń i pomoc zarówno techniczną, jak i inną. Dziękuję także swojej żonie Luchie za jej
miłość i wsparcie. Chciałbym szczególnie podziękować za inspirację mojej babci Norze Kubie. Nora
— artystka, pisarka, archeolog, niezależny duch, biograf archeologa Nini wy Austena Henry’ego
Layarda — od najmłodszych lat uczyła mnie miłości do pisania i archeologii. Pracowała na
wykopaliskach aż w Masadzie i Camelocie oraz na własnym podwórku, w New Hampshire. Choć
odeszła dziesięć lat temu, zwłaszcza w czasie pisania Nadciągającej burzy nigdy nie znikała z moich
myśli na zbyt długo.
Douglas Preston chciałby wyrazić swoją wdzięczność następującym osobom: Walterowi Winingsowi
Nelsonowi, towarzyszowi jazdy konnej w czasie pokonywania tysięcy mil na pustyniach, w kanionach
i górach, w poszukiwaniu Siedmiu Złotych Miast; Larry’emy Burke’owi, kapitanowi „Emerald Sun”,
za bycie gospodarzem podczas pamiętnej wyprawy po jeziorze Powell; Forrestowi Fennowi, który
odkrył własne zaginione miasto; Cotton Gulch Foundation z Nowego Meksyku i Timowi Max-
wellowi, dyrektorowi Biura Studiów Archeologicznych z Nowego Meksyku. Chciałbym także
podziękować mojej żonie, Chri-stinie i moim dzieciom: Selene, Alethei i Issakowi. Jeszcze raz chcę
podziękować dwóm osobom, którym nigdy nie zdołam w pełni wyrazić wdzięczności, mojej matce i
ojcu — Dorothy i Jerome Prestonom.
Obaj chcielibyśmy podziękować Ronowi Blomowi i Dianę Evans z Jet Propulsion Laboratory w
NASA za pomoc przy pisaniu artykułu Douglasa Prestona, wyjaśniającego, w jaki sposób
wykorzystuje się radary kosmiczne do poszukiwania starych szlaków. Przepraszamy za stworzenie
niemiłej i całkowicie fikcyjnej postaci Lelanda Watkinsa. W JPL nie pracowały i nie pracują ani
Leland Watkins, ani Peter Holroyd. Chcielibyśmy także wyrazić naszą ogromną wdzięczność
Faroukowi El-Bazowi, dyrektorowi Center of Remote Sensing na Uniwersytecie Bostoń-skim, za
pomoc w rozpracowaniu technicznych aspektów zdalnego badania (remote sensing) Ziemi z
kosmosu; dziękujemy też Jurisowi Zarinsowi, archeologowi, który odkrył zaginione miasto Ubar w
Arabii Saudyjskiej.
Dziękujemy także bardzo Bonnie Mauer, która kilkakrotnie przeczytała nasz rękopis i okazała się
niezwykle pomocna. Podziękowania należą się również Ericowi Simonoffowi, Lynn Nes-bit i Mathew
Snyderowi za ciągłą pomoc, porady i zachęty. Szczególnie dziękujemy Mortowi Janklowowi za
podzielenie się zaskakującą i bardzo wzruszającą osobistą anegdotą, mającą związek z naszą
opowieścią. A także Cliffordowi Irvingowi za rady w sprawie rękopisu oraz Kimowi Gattone za tak
uprzejme wsparcie w technicznej kwestii dotyczącej wspinaczki skałkowej. W wydawnictwie Warner
chcielibyśmy podziękować Betsy Mitchell, Jaime Levine, Jimmy’emu Franco, Maureen Egen i
Larry’emu Kirshbaumowi za to, że w nas wierzyli. Dziękujemy także Debi Elfenbein.
Wszelkie skandaliczne akty w dziedzinie antropologii i archeologii opisane w Nadciągającej burzy
zostały wymyślone i istnieją wyłącznie w wyobraźni autorów.
Świeżo wybetonowana szosa prowadziła z Santa Fe i dalej, na zachód, między sosnowymi drzewami.
Bursztynowe słoneczne światło spływało właśnie na kurtynę brudnych chmur za ośnieżonymi
wierzchołkami łańcucha gór Jemez, rozścielających po całym krajobrazie zasłonę z cienia. Nora
Kelly prowadziła swojego rozklekotanego forda pick-upa wzdłuż drogi, w dół pokrytych krzakami
wzgórz, przez wyżłobione wodą, wyschnięte łożyska okresowych rzek. W ciągu tych wszystkich
miesięcy była tu już trzeci raz.
Gdy minęła Buckman’s Wash i zbliżyła się do dzielnicy Jackrabbit Flats — gdzie kiedyś rzeczywiście
mieszkały zające — zauważyła lśniące za sosnami świetliste półkole. [Jackrabbit (ang.) — spory
zając zamieszkujący na zachodzie Ameryki Północnej.]
Chwilę potem jej wóz pędził już, mijając wypielęgnowane połacie zieleni. Stojący niedaleko drogi
zraszacz trawników kiwał się w słońcu, strzelając wodą rytmicznie, niczym w muzycznej kadencji. Za
nim, na wzniesieniu, widniały nowo postawione zabudowania klubu Fox Run — masywna
konstrukcja udająca, że wykonano ją z cegły suszonej na słońcu. Nora odwróciła wzrok.
Wóz zaturkotał na kratach chroniących dostępu dla bydła, umieszczonych na końcu terenu Fox Run i
nagle szosa przeszła w drogę gruntową, o nawierzchni przypominającej tarkę. Nora podskoczyła,
mijając gromadkę starych jak świat skrzynek na listy i surowy, sterany wiatrem i deszczem szyld:
„Ranczo de las Cabrillas”. Na moment powróciło do niej wspomnienie letniego dnia, sprzed
dwudziestu lat — i znów stała w upalnym słońcu, trzymała wiadro i pomagała ojcu namalować napis.
Wyjaśniał, że cabrillas to hiszpańskie określenie wielkiego karalucha. Ale tak samo nazwali z ojcem
konstelację Plejad, o której powiedział, że jest podobna do narciarzy wodnych na lśniącej
powierzchni stawu. Przypomniała sobie, jak rzekł, smarując pędzlem grube litery: „Do diabła z
krowami. Kupiłem to miejsce ze względu na gwiazdy”.
Droga skręciła, Nora pokonała wzniesienie, po czym zwolniła. Słońce zdążyło już zniknąć, światło
zaś szybko wsiąkało w wysokie niebo nad pustynią. Tam, w trawiastej dolinie, stał na ich ranczo stary
dom z oknami zabitymi deskami. Obok niego widniały niechlujne zarysy stodoły i zagród, które
razem niegdyś stanowiły gospodarstwo rodziny Kelly. Od pięciu lat nikt tu nie mieszkał. Mała strata,
pomyślała sobie Nora — dom stanowiący składankę prefabrykatów pamiętających połowę lat
pięćdziesiątych rozpadał się już wtedy, gdy w nim dorastała. Ojciec wszystkie pieniądze wydał na
ziemię.
Zjechała z drogi poniżej grzbietu wzgórza, rzuciła okiem na pobliski, wyschnięty o tej porze roku
strumień. Ktoś zwalił do niego potajemnie cały ładunek podkładów kolejowych. Może brat miał
jednak rację, może powinna sprzedać ranczo. Podatki szły w górę, a dom już dawno przestał nadawać
się do remontu. Co ją tu jeszcze trzymało? Nie stać jej na to, żeby samej coś tu wybudować — na
pewno nie z asystenckiej pensji.
Widziała światła w domu Gonzalesów, ćwierć mili dalej. Tamto ranczo było posiadłością z
prawdziwego zdarzenia — nie tak jak ich, stanowiące raczej hobby ojca. Teresa Gonzales,
dziewczyna, z którą dorastała, prowadziła teraz swoje gospodarstwo samodzielnie. Duża, bystra,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin