Kerrelyn Sparks - Zakazane noce z wampirzycą.pdf

(758 KB) Pobierz
Zakazane noce z
wampirzycą
Kerrelyn Sparks
Mojej matce Charty.
Huragan Ike zniszczył Twój dom,
ale nie zdołał złamać Twojego ducha.
1
Rozdział 1
- Spóźniłaś się. - Connor przywitał ją pełnym dezaprobaty zmarszczeniem czoła.
- I co z tego? - Vanda Barkowski odwzajemniła ponurą minę Szkota, wchodząc do holu
Romatech Industries.
- Nie jestem już dziewczyną z haremu. Nie muszę pędzić na złamanie karku, kiedy tylko
Wielki Mistrz pstryknie palcami.
Connor uniósł brwi.
- Dostałaś oficjalne wezwanie, w którym było wyraźnie napisane, że zebranie Klanu
Wschodniego Wybrzeża zacznie się dziś wieczorem o dziesiątej. - Zamknął za nią drzwi
na zamek i wstukał kilka cyfr na panelu alarmu.
Czyżby miała kłopoty? To oficjalne wezwanie martwiło ją przez cały tydzień, chociaż
nikomu o tym nie powiedziała. Zjawiłaby się wcześniej, gdyby pozwolono jej skorzystać z
wampirycznej zdolności teleportacji, ale w wezwaniu ostrzeżono ją, by nie teleportowała
się do Romatechu. Taka akcja uruchomiłaby alarm, przerwałaby zebranie i Vanda
musiałaby zapłacić słoną grzywnę. Wyjechała więc samochodem ze swojego klubu w
dzielnicy Hell's Kitchen, zahaczając najpierw o Queens, skąd miała odebrać kilka uszytych
na zamówienie kostiumów. Przez całą drogę do White Plains grzęzła w koszmarnych
korkach, które kosztowały ją zdecydowanie za dużo nerwów Do diabła, nie chciała tutaj
być.
Wzięła głęboki oddech i poprawiła swoje nastroszone, ufarbowane na jasnofioletowo
włosy.
- Wielka mi rzecz. Spóźniłam się parę minut.
- Czterdzieści pięć minut.
- I co? Co to jest czterdzieści pięć minut dla takiego starego capa jak ty?
- To w dalszym ciągu aż czterdzieści pięć minut.
Czyżby w jego oczach błyskało rozbawienie? Zirytowała się na myśl, że mogła zostać
uznana za zabawną. Była twarda, do diabła. A on powinien się obrazić, że nazwała go
starym capem. Connor Buchanan wyglądał najwyżej na trzydziestkę. Uważałaby go za
bardzo przystojnego, gdyby nie był taki marudny przez te wszystkie lata.
Poprawiła czarny, pleciony bicz, który nosiła zawiązany wokół pasa.
- Posłuchaj. Teraz jestem bizneswoman. Spóźniłam się, bo musiałam otworzyć klub i
załatwić parę spraw. I niedługo muszę wracać do pracy. - Na jedenastą trzydzieści miała
umówione spotkanie ze wszystkimi tancerzami, by rozdać im nowe kostiumy na sierpień.
Connor nie wydawał się szczególnie przejęty.
- Roman wciąż jest mistrzem twojego klanu i kiedy życzy sobie, żebyś była obecna,
powinnaś się zjawiać na czas.
- Tak, tak, już trzęsę moimi opiętymi portkami.
Connor odwrócił się do stołu, aż kilt w kratę czerwono-zieloną zawirował mu wokół
kolan.
- Muszę przeszukać twoją torbę.
Vanda skrzywiła się w duchu.
- Naprawdę mamy na to czas? Już i tak jestem spóźniona.
- Sprawdzam każdą wniesioną torbę.
Zawsze był strasznym służbistą. Ileż to razy beształ ją za flirtowanie ze strażnikami w
domu Romana? No z jednym strażnikiem. Ze śmiertelnym dziennym strażnikiem, który
2
pracował dla firmy MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne. Smakowicie
przystojnym dziennym strażnikiem.
Connor też pracował dla MacKay, więc wiedział, że strażnikom nie wolno spoufalać się z
podopiecznymi. Zdaniem Vandy ten stary przepis powinien zostać zniesiony. Ian związał
się ze swoją strażniczką Toni i miłość do niego jakoś jej nie osłabiła. Wręcz przeciwnie,
dodała jej siły i pozwoliła zabić Jędrka Janowa, choć Malkontent próbował ją
powstrzymać, kontrolując jej umysł.
Ale jeśli chodziło o ochronę Romatech Industries, Connor miał dobre powody, by trzymać
się swoich ukochanych przepisów. Jako że wredni Malkontenci nienawidzili dobrych,
praworządnych wampirów pijących krew z butelek, nienawidzili też Romatechu, gdzie
butelkowana syntetyczna krew była produkowana. W przeszłości już trzy razy udało im
się przeprowadzić zamach bombowy na zakład.
Vanda westchnęła.
- Nie przyniosłam bomby. Myślisz, że chciałabym się wysadzić w powietrze? Wyglądam
na wariatkę?
W oczach Connora błysnęła wesoła iskra.
- Zdaje się, że to zostanie stwierdzone na zebraniu klanu.
Do diabła. Więc jednak miała kłopoty.
- Okej. - Rzuciła swoją workowatą torebkę na stół. - Baw się dobrze.
Gorący rumieniec zaczął skradać się po jej szyi, kiedy strażnik grzebał w torbie. Boże, nie
cierpiała się wstydzić. Czuła się wtedy słaba, mała i bezbronna, a przysięgła sobie, że już
nigdy na to nie pozwoli. Wysunęła podbródek i spojrzała zaczepnie na mężczyznę.
- Co to jest? - Wyciągnął skrawek materiału, który wyglądał jak wypchana żółta skarpetka
z dużą mosiężną dyszą na końcu.
- To kostium do tańca. Dla Strażaka Sama. To jego osobisty wąż gaśniczy.
Connor upuścił majtki, jakby się paliły, i wrócił do przeszukiwania torebki. Tym razem
wyjął z niej błyszczące cieliste stringi ze sztucznym bluszczem oplecionym wokół
miniaturowego trójkąta.
- Aż się boję zapytać...
- Nasz temat na sierpień to „gorączka dżungli”. Terrance Tłok chce zatańczyć hołd dla
Tarzana. Rozbierając się, przeleci nad sceną na lianie.
Connor rzucił cudo na stół i szukał dalej.
- Rzeczywiście masz tu jakąś cholerną dżunglę. - Wyciągnął długą lianę z dużymi liśćmi.
- Gorączka dżungli jest bardzo zaraźliwa - powiedziała Vanda zmysłowym głosem. -
Jestem pewna, że znaleźlibyśmy listek figowy w twoim rozmiarze.
Spojrzał na nią groźnie.
- No dobra, liść bananowca.
Connor parsknął i wyłowił z kłębowiska lian kluczyki do jej samochodu. Wrzucił je sobie
do sporranu.
- Hej - zaprotestowała Wanda. - Potrzebuję ich, żeby wrócić do domu.
- Dostaniesz je z powrotem po zebraniu. - Upchnął kostiumy z powrotem do torby. - To
wstyd, że wampiryczni mężczyźni ubierają się, czy raczej rozbierają, publicznie.
- Chłopcy to lubią. Oj, przestań, Connor. Nigdy nie miałeś ochoty zrzucić ciuchów na
oczach ładnych dziewczyn?
- Nie. Jestem zbyt zajęty pilnowaniem, żeby Roman i jego rodzina pozostali przy życiu.
Nie wiem, czy zauważyłaś, ale wojna z Malkontentami wisi na włosku. A gdybyś nie
słyszała, to ich przywódca, Casimir, jest gdzieś w Ameryce.
3
Vanda opanowała dreszcz.
- Wiem. Mój klub został zaatakowany w grudniu zeszłego roku. - Paru jej bliskich
przyjaciół omal nie zginęło tamtej nocy. Starała się o tym nie myśleć. Bo kiedy myślała, te
myśli rozrastały się w o wiele starsze i straszniejsze wspomnienia.
A ona nie miała zamiaru przeżywać ich na nowo. Życie było łatwe i przyjemne w nocnym
klubie Horny Devils, gdzie przystojni faceci tańczyli w skąpych kostiumach, gdzie po
paru kuflach bleera nawet najzimniejszemu wampirowi robiło się cieplutko i przyjemnie.
Każda noc mogła mijać bez bólu, pod warunkiem że Vanda skupiała się na pracy i
trzymała przeszłość starannie zamkniętą w mentalnej trumnie. Dni były jeszcze łatwiejsze,
bo śmiertelny sen był bezbolesny i wolny od koszmarów. Mogła tak żyć setki lat, byleby
tylko wszyscy dali jej święty spokój.
Connor spojrzał na nią ze współczuciem.
- Ian opowiadał mi o tym ataku. Powiedział, że dzielnie walczyłaś.
Powstrzymała się przed zgrzytnięciem zębami. To nie było dobre dla kłów. Chwyciła
torbę i zawiesiła ją sobie na ramieniu.
- To o to właściwie chodzi? Co mi grozi?
- Dowiesz się. - Strażnik wskazał dwuskrzydłowe drzwi po prawej. - Zaprowadzę cię do
sali zgromadzeń.
- Nie, dziękuję. Znam drogę. - Vanda przeszła przez drzwi i ruszyła korytarzem, stukając
szpilkami po nieskazitelnie czystej podłodze z błyszczącego marmuru.
Nieprzyjemny zapach środków dezynfekcyjnych nie był w stanie całkowicie zamaskować
przepysznego aromatu krwi. Śmiertelni pracownicy Romatechu przez cały dzień
produkowali tu syntetyczną krew. Ta krew była oficjalnie rozsyłana do szpitali i banków
krwi, i nieoficjalnie do wampirów.
Roman Draganesti wynalazł syntetyczną krew w 1987 roku, a w ostatnich latach wpadł na
pomysł wampirycznej Kuchni Fusion. Nocami w Romatechu pracowali wampiryczni
robotnicy, wytwarzając cudowne drinki, takie jak chocolood, bleer, blissky, i blood lite dla
tych, którzy przesadzili z poprzednimi. W powietrzu unosiła się mieszanina zapachów
tych wszystkich napojów. Vanda z zadowoleniem wciągnęła głęboki wdech, żeby
uspokoić zszargane nerwy.
Jej wyostrzony wampiryczny słuch wyłowił odgłos trzasków z głośnika. Obejrzała się i
zobaczyła Connora, stojącego przy dwuskrzydłowych drzwiach. Obserwował ją z walkie-
talkie w dłoni. Czyżby podejrzewał, że spróbuje uciec? To było bardzo kuszące - miała
ogromną ochotę teleportować się na parking i zwiać swoją czarną corvettą. Nic dziwnego,
że Connor zabrał jej kluczyki. Owszem, mogła też teleportować się prosto do domu, ale
oni przecież wiedzieli, gdzie mieszka i gdzie pracuje. Przed klanowym wymiarem
sprawiedliwości nie było ucieczki.
Oczywiście tylko wampiry pijące syntetyczną krew uznawały w Romanie Draganestim
Mistrza Klanu Wampirów Wschodniego Wybrzeża. Zbliżając się do sali zgromadzeń,
Vanda zwolniła kroku. Jeśli Roman miał jej coś do zarzucenia, dlaczego nie załatwił tego
prywatnie? Dlaczego chciał ją upokorzyć na oczach innych ważniaków z klanu?
Miękko akcentowane słowa Connora poniosły się po długim korytarzu:
- Phil się zjawił? Świetnie. Daj mi z nim porozmawiać.
Phil? Vanda zachwiała się na obcasach. Phil Jones wrócił do Nowego Jorku? Z tego, co
słyszała, ostatnio mieszkał w Teksasie. Nie żeby ją to obchodziło. Był tylko śmiertelnikiem.
Ale niesamowicie przystojnym i interesującym śmiertelnikiem.
Przez pięć lat był jednym z dziennych strażników w nowojorskim domu Romana, kiedy
4
mieszkała tam z resztą haremu. Większość śmiertelnych ochroniarzy uważała harem za
bandę bezimiennych nieumarłych kobiet, związanych z ich prawdziwym pracodawcą
Romanem Draganestim. W ich oczach harem był mniej ważny niż bezcenne dzieła sztuki i
antyki Romana.
Phil Jones był inny. Zapamiętał imiona dziewczyn i traktował je jak prawdziwych ludzi.
Vanda próbowała z nim flirtować, ale Connor, ten stary zrzęda, zawsze to ucinał. Phil
przestrzegał zasady, by się nie spoufalać, i zachowywał dystans - co nie było trudne, skoro
zwykle był w wieczorowej szkole albo spał, kiedy ona nie spała, a w ciągu dnia, kiedy on
funkcjonował, ona była martwa.
Mimo to podejrzewała, że go do niej ciągnie. A może tylko chciała, żeby tak było. Życie w
haremie było tak upiornie nudne, a Phil wydawał się taki intrygujący.
Ale na pewno tylko jej się zdawało. Już od trzech lat była wolna i przez cały ten czas Phil
nigdy nie wpadł na to, żeby ją odwiedzić.
Zatrzymała się, by posłuchać głosu mężczyzny, rozlegającego się z walkie-talkie. Nie
rozróżniała słów, ale sam dźwięk przeszył ją elektryzującym dreszczem. Już zapomniała,
jak seksowny jest jego głos. Do licha z nim; myślała, że był jej przyjacielem. Ale ona była
dla niego tylko kimś z pracy. Z łatwością o niej zapomniał, kiedy zajął się nowym
zadaniem.
Dotarła do drzwi sali zgromadzeń, kiedy te otworzyły się gwałtownie. Odskoczyła do
tyłu, by nie dać się rozdeptać biuściastej kobiecie i operatorowi kamery. Natychmiast ją
rozpoznała. Corky Courrant prowadziła plotkarski program o celebrytach w telewizji
Digital Vampire Network,
Na żywo wśród nieumarłych.
- Nie zgadzam się z tym wyrokiem! - wrzasnęła Corky, odwracając się, by złapać drzwi,
zanim się zamknęły.
- Pójdę z tym do Najwyższego Sądu Klanowego!
- Moja decyzja jest ostateczna. - Głos Romana był stanowczy, ale i znudzony.
- Usłyszycie o tym w moim programie! - Dziennikarka dopiero teraz zauważyła Vandę. -
Ty! Co ty tu robisz?
Wampirzyca skrzywiła się, kiedy operator skierował na nią kamerę. Do diabła. Znowu
wyląduje w programie Corky.
Uśmiechnęła się niepewnie do obiektywu.
- Cześć, wampiry. Idę na zebranie klanu. Zawsze chodzę na zebrania klanu. To nasz
obywatelski obowiązek.
- Nie chrzań! - warknęła Corky. - Przyszłaś tu, żeby triumfować. Ale ja nie wycofam
pozwu przeciwko tobie, nieważne, co mówi mistrz klanu.
Vanda uśmiechnęła się na użytek kamery.
- Czy nie możemy wszyscy po prostu żyć w zgodzie?
- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim mnie napadłaś! - zaskrzeczała Corky.
A, no tak. Ten incydent w grudniu, w klubie. Vanda skoczyła przez stół i próbowała
udusić Corky Courrant. Przy zamieszaniu, które nastąpiło później, ten drobny wypadek
wydawał się tak nieważny. Zapomniała o nim - ot kolejna nieistotna sprzeczka. Vandzie
przydarzyło się przez lata całe mnóstwo nieistotnych sprzeczek.
Zwróciła się do kamery ze smutnym wyrazem twarzy.
- To było bardzo niefortunne wydarzenie, ale wszyscy możemy być wdzięczni przez
wieki, że nasza droga Corky nie ucierpiała w jego wyniku. Jej głos jest tak samo głośny i
przenikliwy jak zawsze.
Dziennikarka prychnęła i wykonała gest podcinania gardła, sygnalizując operatorowi, by
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin