zuzanna - hilary norman.pdf

(1164 KB) Pobierz
Norman Hilary
Zuzanna
Atrakcyjna, bogata, opromieniona sławą modelka - tyle wie o
niej świat. Tymczasem życie Zuzanny Hawke naznaczone jest
udręką, spotęgowaną nieuleczalną chorobą męża. Po jego
śmierci młoda wdowa poświęca się opiece nad chorymi na
AIDS i kiedy wydaje się już, że odnalazła spokój ducha,
nadchodzi kolejna próba. Anonimowy list przypomina o wciąż
nie zabliźnionych ranach z dzieciństwa, przywołuje koszmary,
od których Zuzanna daremnie próbowała uciec...
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 1
Strauss miai w zwyczaju co wieczór zapisywać w swoim dzienniku co najmniej kilka słów.
Dwudziestego drugiego marca 1991 roku powoli i z namysłem pisał o Zuzannie. Był świadomy faktu, że
w ciągu ostatnich czterech lat myśli o niej bardzo często.
Klucza do Zuzanny - do zrozumienia Zuzanny - należy szukać gdzieś wśród wydm przylądka Cod. Kryje
się on między nieustannie wędrującymi piaskowymi wzgórzami i kotlinami, z rzadka porośniętymi
trawą, które widziałem tylko raz w życiu, kiedy jako dziecko byłem tam z ojcem. Pomyślałem wówczas,
że ten krajobraz przypomina Saharę albo powierzchnię księżyca. Dość długo musieliśmy się z tatą to
wspinać na wydmy, to z nich schodzić, zanim zobaczyliśmy plażę. Była całkiem zwyczajna: dzieci
budowały na niej zamki z piasku, psy goniły za patykami i piłkami, gdzieniegdzie całe rodziny
zasiadały do drugiego śniadania. Zapomniałem wtedy o księżycu. Plaża niczym się nie różniła od setek
innych.
Pete stawiał czytelne, lekko pochylone, okrągłe litery, typowe dla przeciętnego Amerykanina z wyższym
wykształceniem. Siedział w swoim gabinecie przy starym dębowym, poplamionym atramentem biurku.
Na lewo od suszki widać było dwie uśmiechnięte twarzyczki, wydrapane niewprawną rączką jakiegoś
dziecka. Z zewnątrz, od Eighth Street, dobiegał śmiech młodych ludzi i kobiecy głos śpiewający w
dziwny, jazzujący sposób „Che gelida
manina" z „La Bohème". Okno było otwarte i do pokoju wpadał chłodny wiatr. Strauss, wiecznie zajęty,
korzystał z każdej okazji, żeby odetchnąć świeżym powietrzem; w styczniu nawet mocniej ogrzewał dom,
by móc spać przy otwartym oknie.
Od czterech lat spotykam się z Zuzanną; czasem robimy sobie długie przerwy. Dzisiaj wiem o niej i o
jej niezwykłym, burzliwym życiu dużo więcej niż na początku, choć czasem podejrzewam, że to i tak
jeszcze niewiele. Kiedy zaczęła mówić
0 przylądku, wydawało mi się - i jestem pewien, że nie był to wyłącznie wytwór mojej wyobraźni - iż
nastąpiła w niej jakaś' nieuchwytna zmiana, jakby ostrożnie uchyliła drzwi na dawno pogrzebane
wspomnienia.
Czuję, że jeśli tylko zdobędzie się na odwagę, wkrótce opowie mi o tym więcej. Odsłoniła już przede
mną wiele wstrząsających faktów, ja jednak wiem, że to jeszcze nie wszystko.
Czasem wspomina to miejsce, nie mówiąc, co ją z nim łączy. O tej dzikiej, niegościnnej, pokrytej
wydmami, chłostanej przez ocean i żywioły okolicy opowiada cichym, niskim głosem. Czasem zamyka
oczy, innym znów razem patrzy nieruchomo przed siebie i wówczas wydaje mi się, jakbym w uroczym
błękicie jej tęczówek widział morze i niebo. Muszę przyznać, że często przy Zuzannie doświadczam
uczuć, jakich nigdy nie wywołują we mnie inni pacjenci czy przyjaciele, nawet kiedy się o to staram.
Choć, być może - nawet po tylu latach przyjaźni - wcale nie mam do tego prawa.
Minęła północ, zanim zamknął swój dziennik i schował go do szuflady.
Zgasił światło, wstał zza biurka, zamknął drzwi gabinetu i przeszedł do dużego pokoju. Jego mieszkanie
miało trzy pokoje: gabinet, w którym czasami przyjmował pacjentów, duży pokój, w którym mieszkał,
jadł
1 spał, i trzeci, w którym malował. Gdyby wiódł nieco bardziej normalne życie, mieszkanie mogłoby być
wygodne, a nawet przestronne. Ale Pete używał jako pracowni pokoju, w którym powinna się znajdować
sypialnia albo jadalnia. Oddawał się tam swojej pasji, do której brak mu było talentu. Uważał jednak, że
hobby pomaga mu radzić sobie z życiem. Strauss malował źle, ale bardzo lubił to zajęcie. Choć kończąc
obraz widział, jak mizerne są owoce jego trudu, malowanie sprawiało mu tyle przyjemności, że również
swoje dzieła darzył przywiązaniem. Czuł
się w obowiązku wieszać je na ścianach. Obrazy pomagały mu lepiej rozumieć pacjentów. Czas, jaki
upływał, zanim zrobili pierwszą żartobliwą uwagę, był miarą ich szczerości i zaufania.
Wrzucając slipy do kosza na brudną bieliznę, Strauss -jak co noc -
próbował zapomnieć o Zuzannie, wiedząc jednocześnie, że mu się to nie uda. Od kilku miesięcy często
toczył wewnętrzną walkę: sam stawiał
sobie pytania i sam udzielał odpowiedzi. Czy postępuje etycznie, służąc jej profesjonalną pomocą i
jednocześnie przyjaźniąc się z nią? Dobrze wiedział, że nawet psycholog umiejący trzymać swoje uczucia
na wodzy czasem może się przywiązać do pacjenta w sposób niedopuszczalny.
Nigdy dotąd nie doświadczył tego z taką siłą.
W 1987 roku, kiedy pierwszy raz spotkał ją w szpitalu, chciał jej pomóc, ale najważniejszy był dla niego
Hawke. Stan emocjonalny Zuzanny interesował go tylko dlatego, że nie pozostawał bez wpływu na jego
pacjenta. Podszedł do niej ostrożnie i niepewnie, pełen (do dzisiaj się tego wstydzi) bezsensownego
uprzedzenia wobec kobiety, jak sądził, próżnej, która doszła do sławy i bogactwa dzięki urodzie. Zuzanna
była tak piękna, że Pete stracił na moment poczucie rzeczywistości; stał, przyglądając się jej bez słowa,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin