Tomasz Mróz - Przypadkowy zabójca.pdf

(1176 KB) Pobierz
TOMASZ MRÓZ
PRZYPADKOWY ZABÓJCA
Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2016
Redakcja Joanna Ślużyńska
Korekta: Monika Syminowicz, Maciej Ślużyński
Redakcja techniczna zespół RW2010
Copyright © Tomasz Mróz 2016
Okładka Copyright © Maciej Kaźmierczak 2016
Copyright © for the Polish edition by RW2010, 2016
e-wydanie I
ISBN 978-83-7949-171-1
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie całości albo fragmentu – z wyjątkiem cytatów
w artykułach i recenzjach – możliwe jest tylko za zgodą wydawcy.
Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.
Oficyna wydawnicza RW2010
Dział handlowy: marketing@rw2010.pl
Zapraszamy do naszego serwisu: www.rw2010.pl
Propozycja
Nad Tamizą snuły się szarolepkie opary, kilka mostów dalej drzemał Big Ben odliczający
w swej kamiennej senności kolejne minuty istnienia świata, a w pałacu Buckingham
pochrapywała królowa angielska w koronkowej koszuli nocnej utkanej z najlepszych
jedwabi. Jednakże tutaj miasto traciło swój splendor; kilkudziesięcioletnie kamieniczki z
brunatnej cegły i rząd samochodów niższego segmentu cenowego jasno mówiły, że to
biedna okolica, a odrapany napis na zszarzałym pleksi – The Bull’s Pub – wtapiał się
łagodnie w otoczenie, nie psując efektu bylejakości tutejszego świata.
Puby w Anglii, jak wiadomo, są zamykane o dwudziestej trzeciej, ale tu goście mogli
zostać, jak długo chcieli. Nie wszyscy, rzecz jasna, ale ci zaufani, którzy nieraz korzystali
z małego pokoiku na górze, żeby odespać stres minionego dnia albo siedząc całą noc z
jakimiś typami spod ciemnej gwiazdy, szeptali o rzeczach przeznaczonych tylko dla
zaufanych uszu. Dziś barman snuł się za kontuarem, powoli przegrywając z sennością i
przeklinając swój barmani los; za szybą szarzał świt. Na sali siedział zaledwie jeden
człowiek i gdyby nie ten intruz, już dawno można by przekręcić klucz w zamku, położyć
się na zapleczu, a późnym rankiem skasować od grubego właściciela pubu podwójną
wypłatę za nocną zmianę. Ale niestety tej nocy trzeba było na swoje osiemdziesiąt pięć
funtów uczciwie zapracować, więc trwał na posterunku, choć najchętniej by upierdliwego
nocnego marka wywalił na zbity pysk. Ten siedział nad szklanką piwa, ze wzrokiem
wlepionym w migającą za szybą lampę jarzeniową, dłonią wykonywał powolne ruchy,
kręcąc zestawem z solniczką i pieprzniczką. Lampa migała, dając nerwowy,
stroboskopowy efekt, ręka krążyła, nie dając spokoju pojemniczkom z solą i pieprzem,
nieruchome oczy wpatrywały się w drgającą światłem szybę, w tle – oparty o kontuar
barman, a dalej londyński świt. Człowiek, który siedział za stołem i wydawał się taki
spokojny, czekał na kogoś. Wnikliwy obserwator ludzkich zachowań mógłby wychwycić
oznaki zdenerwowania i niepewności na jego twarzy.
– Ty, nie wkurwia cię ta migająca latarnia? – zagadnął nagle po polsku znudzonego
barmana.
– What? – Tamten jakby się obudził i wlepił nieprzytomne spojrzenie w gościa. Był
już w innym świecie, skąd został brutalnie wyrwany.
– Latarnia! Nie wkurwia? No bo miga.
Barman nic nie rozumiał. Język polski był dla niego jak bigos: poszatkowany,
nieznany i niejadalny. Pytający mruknął jakby przepraszająco i odwrócił się; najwyraźniej
nie trafił na rodaka.
Po kilku minutach drzwi z dumnym napisem The Bull’s Pub otworzyły się i do lokalu
wszedł elegancki młody mężczyzna. Barman nerwowym krokiem wychynął zza kontuaru,
by poinformować, w jakich godzinach się tu przychodzi, ale siedzący facet machnął
przyzywająco ręką. Widać było, że właśnie na niego czekał; elegancki przybysz skierował
się do stolika, rzucając przez ramię zamówienie na piwo. Barman westchnął ciężko i
wyciągnął szklankę z suszarki.
Mężczyźni przywitali się z rezerwą.
„Znowu jakieś szemrane interesy Polaczków. Diabli ich nadali. Nie mogą siedzieć
gdzieś tam na wschodzie w swoich lepiankach i pić wódkę z Ruskimi?” – po głowie
człowieka za kontuarem pałętały się leniwie nacjonalistyczne myśli, tym gniewniejsze, im
bardziej sobie uświadamiał, że zamiast smacznie spać, musi ich obsługiwać. I to tylko
dlatego, że ci dwaj mają jakieś tajemnicze sprawki do obgadania i są zaufanymi
właściciela baru. Podszedł szybkim krokiem do stolika i postawił szklankę z takim
impetem, że aż piana chlupnęła na blat.
– Przepraszam – mruknął z nieudolnie udawaną skruchą i bardzo niestarannie przetarł
stół szmatą. Tamci przerwali rozmowę, ale rozlane piwo wcale nie zaprzątnęło ich uwagi.
Czuł, że chcą tylko, aby szybko odszedł.
– Nie mogliśmy się spotkać gdzie indziej? Tutaj rzucamy się w oczy, jedyni klienci,
podejrzana okolica… – zaczął po chwili elegancki przybysz. Mówił po polsku.
– To bezpieczne miejsce. Bardzo bezpieczne – odparł jego towarzysz. – Bardzo je
lubię.
– Poprosiłem o spotkanie, bo został pan polecony przez… przez kogoś zaufanego,
jako dobry i dyskretny fachowiec. A my potrzebujemy właśnie dobrych, dyskretnych i… –
elegant zawiesił na chwilę głos – Polaków, ludzi mówiących i zachowujących się jak
rodowity Polak.
– Zgadza się, jestem dobrym i dyskretnym w robocie Polakiem, mam dobre referencje
od kilku majstrów. Sam nawet kierowałem grupą kafelkarzy…
– Proszę pana, nie chodzi o kafelki, pan przecież wie… – Zapadła chwila ciszy. –
Dobrze, może troszkę więcej otwartości. Chodzi o usunięcie kogoś z życia publicznego,
mhm, w ogóle usunięcie z życia… Są ludzie, którzy dadzą za to niezłe pieniądze,
naprawdę niezłe pieniądze.
– Tak z ciekawości zapytam: kto miałby zostać usunięty z życia publicznego? Są
jakieś powody?
– O tak, powodów jest bez liku. Ale nie sądzę, żeby pan był tym zainteresowany. To
dość znana osoba w niektórych kręgach… – Młody mężczyzna poszperał chwilę w
kieszeni marynarki, po czym wyciągnął zdjęcie i położył przed rozmówcą.
Ten zrobił zdziwioną minę i westchnął:
– O!
Przybysz zadowolony z efektu schował fotografię.
– Szukamy Polaka, bo wydarzenia mają się rozegrać w Polsce. Cel pojedzie tam w
swoich sprawach i nie powinien już wrócić. A trop prowadzący do sprawcy musi być
maksymalnie zawikłany.
– Mhm… Interesujące rzeczy pan pokazujesz i opowiadasz. A tak przy okazji, nie
wiesz pan, ile taka wycieczka do Polski kosztuje? Dawno nie byłem.
Młody człowiek wyciągnął jakiś karteluszek i położył na stole. Drugi mężczyzna
przyglądał się jej chwilę krytycznie.
– No to chyba jakaś oferta last minute. Taniocha! – skomentował z wyraźną
dezaprobatą. Pogrzebał w kieszeni, wyciągnął ołówek i dopisał coś na podanej kartce. Po
czym gwałtownie zerwał się i wyszedł w szarość poranka.
Przybysz pozostał nad niedopitym piwem ze zdziwioną miną, po chwili chwycił
karteczkę – do istniejących cyfr zostały dopisane następne i mail kontaktowy. Podrapał się
z zakłopotaniem w głowę. Następnie wstał, szurając krzesłem o podłogę, i pospiesznym
krokiem ruszył do drzwi wyjściowych.
– Halo! Proszę zapłacić za piwo!
Wszelkie wyobrażenia barmana o obcokrajowcach właśnie się spełniały. Nie dają
spać, szemrzą między sobą w dziwnym języku i uciekają bez płacenia. Polak odwrócił się,
uśmiechnął przepraszająco i szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni banknot. Jednocześnie
wypadły mu pomięta chusteczka i zdjęcie; mężczyzna podniósł je i wepchnął na powrót.
Podał barmanowi dziesięć funtów i zanim barman zdołał wyliczyć jakąkolwiek resztę – do
czego zabierał się bardzo powoli i niechętnie – wyszedł.
Pozostawszy sam, barman podumał chwilę, potem chuchnął na banknot i schował go
do kieszeni. Nie są może tacy źli ci obcokrajowcy, skoro dają dziesięć funtów za małe
piwo. No i to zdjęcie… Ono go najbardziej zaskoczyło. Bo to dziwne, żeby emigrant nosił
przy sobie podobiznę premiera. Osobiście premiera nie lubił – tacy jak on wpuszczają
tałatajstwo z całego świata do Zjednoczonego Królestwa, a potem prawdziwi Anglicy
muszą tyrać w pocie czoła na nędzne mieszkanie, kiepski samochód, tanie wczasy w
Hiszpanii i frytki z rybą. Gdyby zniknął, gdyby jego miejsce zajął ktoś, kto rozumie, że
otwieranie się na czarnuchów, Arabów i innych to samobójstwo, wówczas… No właśnie.
Nie wiedział, co by było, ale na pewno byłoby lepiej.
Wytarł stół do sucha, zgasił światło i poszedł na zaplecze. Może złapie jeszcze dwie
godzinki snu.
– I co? Przyjął? – Starszy mężczyzna w eleganckiej marynarce w delikatny kraciasty
deseń przyoblekł twarz jedynie w delikatny cień oczekiwania, jak przystało na
angielskiego dżentelmena.
– Przyjął wiadomość i zaproponował cenę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin