Andrews V.C - Hudson 03 - W oku cyklonu.pdf

(852 KB) Pobierz
V
.
C
.
ANDREWS
W
OKU CYKLONU
PROLOG
Czasem myślę, że mama Arnold nazwała mnie Rain - Deszcz - bo czuła, że wyleję w życiu
prawdziwy deszcz łez. Dzieci często żartowały sobie z mojego imienia i wołały: „Nie lej deszczu, nie
lej, kiedy go nie trzeba”. Gdy byłam starsza, chłopcy krzyczeli za mną na ulicy: „Możesz na mnie lecieć,
jeśli tylko zechcesz, dziewczyno!”. Oczywiście nikt nie odważyłby się kpić z mojego imienia, kiedy w
pobliżu znajdował się mój brat Roy, ale dla niego samego było to irytujące i kiedyś zapytał mamę
Arnold, czemu właściwie dała mi tak na imię.
Mama spojrzała na niego zaskoczona.
- Tam, skąd pochodzę - odpowiedziała łagodnie - deszcz był ogromnie ważny. Bez deszczu ludzie
chodziliby wiecznie głodni, Roy. Ty, chwała Bogu, nie wiesz, co znaczy prawdziwy głód, ale ja to
jeszcze pamiętam. I pamiętam także, jak się radowaliśmy, kiedy po okresie dokuczliwej suszy spadały
pierwsze upragnione krople. Rodzice tak się cieszyli, że po prostu stali w deszczu, dopóki nie przemokli
do suchej nitki. Pamiętam, jak kiedyś wzięliśmy się wszyscy za ręce i tańczyliśmy w strugach ulewy, nie
zwracając na nic uwagi. Na ludziach, którzy na nas patrzyli, musieliśmy sprawiać wrażenie gromady
wariatów... Ale dla nas deszcz oznaczał nadzieję na dobre zbiory i pieniądze, za które przeżyjemy
kolejny rok...
Niektórzy uciekali się nawet do pomocy zaklinaczy deszczu i różnego rodzaju czarowników,
odprawiających najdziwniejsze gusła. Wszystko po to, żeby ściągnąć deszcz. Pierwszego zaklinacza
deszczu zobaczyłam, gdy miałam jakieś dziesięć łat. Był stary, drobny i pomarszczony, a w czarnej
twarzy niesamowicie lśniły białka oczu. Baliśmy się jego dotknięcia, bo byliśmy pewni, że te oczy tak
błyszczą od piorunów, z którymi miał na co dzień do czynienia... Wszyscy wierni złożyli się na to, żeby
go opłacić, ale i tak nie spadła ani kropla. Zaklinacz twierdził, że musieliśmy bardzo zgrzeszyć, i
wyjechał. Czy ty sobie wyobrażasz, co znaczą takie słowa dla całej parafii, Roy? Ludzie patrzą na siebie
wilkiem i obwiniają sąsiadów o własne kłopoty. Z pewnej parafii wygnali nawet kiedyś rodzinę, którą
obwiniano o czary mające wstrzymać deszcz...
Kiedy urodziła się twoja siostra i zobaczyłam, jaka jest piękna, pomyślałam, że niesie nam nadzieję
nowego, lepszego życia, jak deszcz po suszy.
Roy patrzył na mamę z miną pełną najwyższego podziwu. Beni opuściła głowę, niezadowolona, że
została nazwana po prostu Beneathą po jakiejś krewnej, co znaczyło niewiele w porównaniu z wymową
mojego imienia. Ja sama czułam się od tej pory bardziej niż dotąd odpowiedzialna za to, co robię, bo w
końcu moje imię miało przynieść mamie Arnold szczęście.
Chyba nigdy w życiu nie byłam dalsza od poczucia, że wypełniam przepowiednię, jaką wiązała z
moim imieniem mama Arnold, niż tego dnia, gdy wybierałam się na grób babci Hudson. Wszystko
wskazywało raczej na to, że rozsiewam wokół siebie wyłącznie cierpienia i nieszczęścia. Oczywiście,
umierając, babcia Hudson nie myślała o mnie w ten sposób. Mogła o mnie tak myśleć na początku, kiedy
moja prawdziwa matka poprosiła ją, by pod pozorem działalności dobroczynnej przyjęła mnie pod swój
dach. W ten sposób moja matka, Megan Hudson Randolph, mogła utrzymać w sekrecie fakt, że zaszła w
ciążę i urodziła mnie, będąc w college’u, a na tajemnicy bardzo jej zależało, przede wszystkim ze
względu na własnego męża i dwoje dzieci, Alison i Brody’ego. Mój dziadek zapłacił Kenowi Arnoldowi
za to, że zajmie się mną, jakbym była jego dzieckiem. Po wielu latach babcia Hudson nie bez oporów
przyjęła mnie pod swój dach, niechętnie, jak człowiek, który musi przełknąć gorycz związaną ze
wspomnieniem własnych grzechów.
Nikt z nas nie wiedział wówczas, że mama Arnold była ciężko chora. Kiedy moja młodsza siostra
Beni zginęła zamordowana przez gangsterów, a mój ojczym został aresztowany za udział w napadzie,
mama Arnold chciała mieć pewność, że nie zostanę zdana wyłącznie na własne siły, więc umówiła się na
spotkanie z moją matką i przekonała ją, by na powrót wzięła na siebie odpowiedzialność za mój los.
Dopiero teraz, idąc na grób babci Hudson, zrozumiałam, jak wiele siły miała w sobie naprawdę mama
Arnold. Jeśli chodziło o zdolność ponoszenia ofiar dla dobra rodziny, ona i babcia Hudson wcale się od
siebie tak bardzo nie różniły.
Często nie zauważamy ludzi takich, jak mama Arnold, którzy dzień po dniu trudzą się mozolnie, by
związać koniec z końcem. Idą przez życie zgarbieni, postarzali nad wiek, zgorzkniali i pozbawieni
nadziei. Tym, czego w nich nie dostrzegamy, jest siła, odwaga i wiara, jakiej trzeba takim kobietom, by
walczyć z otaczającym je złem. Mama Arnold była naszą opoką.
Dziś to może wydawać się śmieszne, myśleć o tej kruchej kobiecie, jakby była osobą wielkiego
ducha, ale taka jest prawda. Nie byłyśmy ze sobą spokrewnione, można jednak powiedzieć, że w pewnym
sensie odziedziczyłam po mamie Arnold jej charakter. Nie pozostało to bez wpływu na więź, jaka bardzo
szybko wytworzyła się pomiędzy mną a babcią Hudson.
Naprawdę kochałam tę despotyczną staruszkę i wiem, że ona także mnie z czasem pokochała, choć z
początku nie przyjęła mnie ciepło. Bądź co bądź, wychowała się w dawnych czasach na Południu, gdzie
między białymi i czarnymi istniała wyraźna, nieprzekraczalna bariera, a ja byłam Mulatką i, co gorsza,
nieślubnym dzieckiem jej córki. Babcia Hudson nie mogła ścierpiec plamy na sukni, a co dopiero skazy
na honorze rodziny. Ostatecznie jednak wykazała wiele zrozumienia dla mojego losu i wysłała mnie do
prestiżowej szkoły teatralnej w Londynie, a na dodatek zapisała mi pięćdziesiąt jeden procent swojego
majątku - trwałego, czyli posiadłości z domem, i pakiet inwestycji o wartości dwóch milionów dolarów,
które przynosiły dochód aż nadto wystarczający, jak na moje potrzeby.
Starsza siostra mojej matki, ciotka Victoria, przysięgła, że wystąpi do sądu o unieważnienie ostatniej
woli swojej matki. Nie miała własnej rodziny i to ona głównie zajmowała się rodzinnymi inwestycjami
Hudsonów. Zazdrosna o względy ojca, znienawidziła swoją siostrę Megan, moją późniejszą matkę, już w
dzieciństwie. Udane małżeństwo mojej matki, która wyszła za przystojnego, błyskotliwego prawnika z
widokami na wielką karierę polityczną, sprawiło, że jej nienawiść stała się jeszcze bardziej zajadła.
Victoria była głęboko przekonana, że byłaby lepszą partnerką życiową dla Granta od mojej matki, której
zarzucała lekkomyślność i nieodpowiedzialność. Moje pojawienie się utwierdziło Victorię w tej opinii, a
na dodatek wzbudziło w niej silną antypatię wobec mnie.
Gdy ukończyłam rok nauki w szkole dla dziewcząt, babcia wysłała mnie do Londynu. Miałam tam
chodzić do doskonałej szkoły dramatycznej Burbage’a i mieszkać w domu jej siostry Leonory, która
wyszła za mąż za Anglika Richarda Endfielda. Moi wujostwo nie mieli pojęcia, że jestem ich krewną.
Byli przekonani, że babcia Hudson zajęła się mną w ramach działalności dobroczynnej. Prawdy
dowiedzieli się dopiero po jej śmierci.
Moja matka, jej mąż i ciotka Victoria usiłowali mnie namówić, żebym zrezygnowała z dużej części
spadku, proponując w zamian sporą sumę gotówką. Czułam, że oboje traktują śmierć babci Hudson jako
okazję, żeby uwolnić się ode mnie na zawsze. Sama również miałam ochotę rozstać się ostatecznie z
ludźmi, z którymi nie łączyło mnie nic prócz więzów krwi, i byłam gotowa pójść na kompromis, przyjąć
pieniądze, które mi proponowali, i wrócić do Londynu. Z drugiej strony, wiedziałam, że babcia nie bez
powodu postanowiła zapisać mi tak wiele, i choć nie rozumiałam na razie jej intencji, uznałam, że nie
mam prawa zmieniać ostatniej woli mojej babki ani o jotę.
Ciotka Victoria oczywiście szalała z wściekłości. Groziła, że zakwestionuje testament babci Hudson
przed sądem, czemu z kolei sprzeciwiał się mąż mojej matki. Wydobycie na światło dzienne
młodzieńczego romansu żony z Afroamerykaninem i faktu mojego istnienia było ostatnią rzeczą, jakiej
mógł sobie życzyć Grant, który przymierzał się do kariery politycznej. Nawet po śmierci babci nie
powiedział dzieciom, że jestem ich przyrodnią siostrą. Oboje z moją matką twierdzili, że robią to dla
dobra Alison i Brody’ego, którzy byliby wstrząśnięci, gdyby nagle poznali prawdę. Wcale nie wiem, czy
mieli rację. Alison tak czy siak mnie nie cierpiała. Zazdrościła mi, że tyle dostałam w spadku po babci
Hudson, nie mogła pojąć, czemu tak się stało, irytowało ją, że jej rodzice poświęcają mi zbyt wiele
uwagi. Brody z kolei lubił mnie - biorąc pod uwagę nasze pokrewieństwo - aż zanadto. Byłam zdania, że
obojgu dobrze by zrobiło, gdyby wiedzieli, jak się sprawy mają, ale nie miałam wyboru, musiałam żyć
pośród kłamstw i nieustannej gry pozorów.
Czułam, że wkrótce wszyscy zapłacimy za te niekończące się kłamstwa jeszcze większymi
cierpieniami, ale nikt w tej rodzinie nie dostrzegał niczego poza własnym interesem. Mama Arnold
zawsze powtarzała, że nikt nie jest równie ślepy jak ludzie, którzy nie widzą na własne życzenie, i
uciekają w świat fantazji, zamiast się zmierzyć z rzeczywistością. Moja nowa rodzina miała wręcz
obsesyjną skłonność do uciekania przed nią - poczynając od wuja Richarda, który spotykał się
wieczorami z pokojówką w domku wzniesionym przed laty dla swej nieżyjącej córki, a kończąc na mojej
matce, spędzającej życie na zebraniach organizacji dobroczynnych i gorączkowym powiększaniu własnej
garderoby, co było jej panaceum na wszelkie życiowe niepowodzenia i klęski.
Ciotka Victoria mówiła o niej, że jest drugą Scarlett 0’Hara, bo zawsze powtarzała: „O to będę się
martwiła jutro”. Jutro, jutro... Wedle Victorii, moja matka wierzyła, że to jutro nigdy nie nadejdzie.
Tymczasem wraz ze śmiercią babci Hudson przyszła pora, by stawić czoło rzeczywistości. Miałam nawet
wrażenie, że babcia specjalnie tak właśnie pokierowała wszystkim, żeby moja rodzina po prostu nie
mogła dłużej chować głowy w piasek i musiała przyjąć na siebie odpowiedzialność za swoje poczynania.
Nie miałam żadnego wpływu na to, co się wydarzy, i dlatego tym bardziej bałam się przyszłości. To
prawda, odnalazłam w Londynie mego ojca, który zrealizował marzenia młodości, zostając badaczem
twórczości Szekspira i nauczycielem w col-lege’A Chciał on nawet, żebym poznała bliżej jego rodzinę -
żonę Leannę i dwoje dzieci - ale babcia Hudson tuż przed śmiercią poradziła mi, żebym nie narzucała im
się zbytnio ze swoją osobą. Obawiała się, że w rezultacie mogłoby to przynieść skutek odwrotny od
zamierzonego. Doszłam do wniosku, że na powtórną wizytę u ojca pozwolę sobie dopiero, gdy będę się
czuła pewniej.
Poza Royem, synem moich przybranych rodziców, którego przez całe życie traktowałam jak brata i
który stacjonował w jednostce wojskowej w Niemczech, miałam tylko jednego przyjaciela - Jake’a,
szofera babci Hudson. W czasie gdy u niej mieszkałam, zaprzyjaźniliśmy się i tuż przed moim wyjazdem
do Anglii Jake pokazał mi klacz, którą zamierzał wystawiać na wyścigach, a której nadał moje imię -
Rain.
Jake znał babcię Hudson od dawna. Jego ojciec był kiedyś właścicielem obecnej posiadłości
Hudsonów, ale musiał ją sprzedać, gdy stracił pieniądze na giełdzie. Jake służył w marynarce i wiele
podróżował po świecie. Nigdy nie założył rodziny i nie miał dzieci. Czasami czułam, że traktuje mnie jak
własną córkę.
Dzisiaj miał mnie zawieźć na cmentarz. Oczywiście byłam tam już podczas pogrzebu, ale teraz
chciałam spokojnie pożegnać się z babcią.
Po pogrzebie i odczytaniu testamentu przeprowadziłam się ze swego pokoju do sypialni babci
Hudson. Niczego tam nie zmieniłam, nie przewiesiłam ani jednego obrazka, nie przestawiłam nawet
foteli. Dzięki temu wciąż czułam się trochę tak, jakby babcia była ze mną.
Ciotka Victoria już wcześniej przetrząsnęła rzeczy babci Hudson, zabierając wszelkie kosztowności,
a nawet część ubrań. Niektóre szuflady w komodach były splądrowane, inne opróżnione, z szaf poznikały
nawet wieszaki.
Poza tym dokonanym naprędce rabunku kosztowności Vic-toria nie wykazała większego
zainteresowania wyposażeniem domu. Cieszyłam się z tego, że mogę gotować w naczyniach, w których
kiedyś przyrządzałam posiłki dla siebie i babci Hudson, jeść z talerzy, z których kiedyś razem jadałyśmy.
Pierwszym gościem, jakiego podjęłam w domu, był adwokat babci, który udzielił mi wszelkich
informacji dotyczących domu, posiadłości i całego majątku. Powiedział, że jeśli zechcę, będzie dalej
prowadził moje sprawy, na co chętnie się zgodziłam. Był dla mnie bardzo miły, czułam, że babcia
musiała mu opowiadać o mnie wiele dobrego. Wbrew temu, czego się obawiałam, utwierdził mnie też w
decyzji obstawania przy dosłownej realizacji testamentu.
- Musisz się okazać twarda. Musisz sprostać nadziejom, jakie pokładała w tobie twoja babcia, Rain.
Podziękowałam mu za słowa otuchy i powiedziałam, że nawet w tym krótkim czasie, który sądzone
nam było spędzić razem, babcia dała mi przykład, jak należy żyć. Przyznałam jednak, że nie wiem, jak
długo będę w stanie podążać wytyczoną przez nią drogą.
Przejrzałam się w lustrze, a potem zeszłam schodami w dół, by wybrać się na cmentarz. Dzień był
pochmurny i wietrzny. Wiał chłodny wiatr. Idealny dzień na odwiedziny na cmentarzu, pomyślałam,
wychodząc z domu. Jake czekał oparty o rolls-royce’a, ze złożonymi na piersi rękami. Gdy stanęłam w
drzwiach, wyprostował się i przesłał mi promienny uśmiech.
- Dzień dobry, księżniczko! - zawołał, gdy zbiegłam do niego po schodach.
- Dzień dobry, Jake.
- Jak ci się spało?
Wiedziałam, że wszyscy się zastanawiają, czy wytrzymam sama w wielkim domu babci Hudson.
Ciotka Victoria miała nadzieję, że się będę bała i wkrótce sama zgłoszę się do niej, przyjmując wszystkie
warunki, jakie rai zaproponowała za pośrednictwem Granta Randolpha.
- Dziękuję, Jake, dobrze.
Jake uśmiechnął się w odpowiedzi. Był postawnym i wysokim mężczyzną, z wianuszkiem siwych
włosów wokół łysiny na czubku głowy i krzaczastymi brwiami. W jego piwnych oczach zawsze czaił się
łotrzykowski uśmieszek. Miał lekko rozdwojony koniuszek brody, a odrobinę za długi nos ostro rysował
się na tle wąskiej twarzy, ale oczy zawsze patrzyły na mnie przyjaźnie i życzliwie.
Ostatnio Jake miewał zaczerwienione policzki. Wiedziałam, że pije więcej niż zwykle, ale twierdził,
że whisky to paliwo dla jego wewnętrznego silnika, a poza tym kiedy ze mną jeździł, nigdy nie zdarzyło
się, żeby był nietrzeźwy.
Jake uchylił przede mną tylne drzwi rolls-royce’a. Zawahałam się na widok miejsca, które zawsze do
tej pory zajmowała babcia Hudson. Wciąż czułam zapach jej perfum, unoszący się wewnątrz limuzyny.
- Nie chcesz jechać, Rain?
- Nie, nie, Jake, już wskakuję - odpowiedziałam szybko i wsiadłam do samochodu.
Jake zatrzasnął drzwi, zajął swoje miejsce i ruszyliśmy na cmentarz.
- Dzwoniła Victoria, powiedziała, że mam jutro przywieźć Megan i Granta z lotniska - poinformował
Jake po drodze. - Wiesz o tym?
- Nie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin