Ziemia, którą Bóg dał Kainowi - Innes Hammond.pdf

(1622 KB) Pobierz
INNES HAMMOND
ZIEMIA KTÓRĄ BÓG
DAŁ KAINOWI
Przedmowa autora
„Ziemia, którą Bóg dał Kainowi” jest wynikiem dwóch moich
podróży na Labrador. Pierwsza odbyła się w roku 1953, tuż
przed wielkimi mrozami. W owym czasie Kolej Rudy Żelaznej
była jeszcze w budowie, gdyż położono tory w kierunku
północnym tylko do Mili 250. Obejrzałem tę linię w całości, od
stacji końcowej w Seven Islands nad rzeką Św. Wawrzyńca aż
po obóz geologiczny przy Burnt Creek, o 400 mil w głąb kraju,
mieszkałem w bazach odcinkowych, podróżowałem najpierw
pociągiem i drezynami, potem ciężarówkami, samochodami i
pieszo, a w końcu wodnopłatowcami puszczańskich pilotów, a
nawet helikopterem.
To, że mogłem przemierzyć takie obszary i tak gruntownie
obejrzeć kraj, który niewielu białych widziało przed
zbudowaniem kolei, zawdzięczam
przede wszystkim
Kanadyjskiej Kompanii Rudy Żelaznej oraz Kolei Quebec -
Północne Wybrzeże i Labrador, i jestem bardzo zobowiązany
tym instytucjom za zapewnienie mi wyjątkowych udogodnień
oraz za to, że z taką uprzejmością nalegały, abym był ich
gościem w obozach.
Po uzyskaniu tych udogodnień było już moją rzeczą dać
sobie jakoś radę, i w tym nie byłem nigdy pozbawiony
przyjaciół - szczególnie spośród inżynierów, między którymi
żyłem. Poza tym byli też piloci, radiotelegrafiści i sami
robotnicy; wszyscy bez wyjątku zadawali sobie wiele trudu i
narażali się na osobiste niewygody, aby ukazać mi możliwie
najpełniejszy obraz tego zadziwiającego przedsięwzięcia. Są oni
zbyt liczni, by ich wymieniać indywidualnie, lecz na wypadek,
gdyby mieli czytać te słowa, pragnąłbym, aby wiedzieli, że
wspominam ich żywo i serdecznie, bo byli prawdziwymi
ludźmi. Chciałbym też podkreślić, że o ile musiałem tu użyć
pewnych tytułów administracyjnych, to nazwiska i charaktery
osób zajmujących te stanowiska w książce, jak również ich
czyny, są całkowicie zmyślone.
Drugie odwiedziny nastąpiły w trzy lata później, kiedy
książka była już na wpół ukończona. W drodze do kraju
Eskimosów, na północno-zachód od Zatoki Hudsona,
zatrzymałem się w Goose - przede wszystkim, ażeby sprawdzić
mój opis tej odosobnionej społeczności, a także, by opracować
odpowiednio łączność radiową wyprawy. Tam pan Douglas
Ritcey z Radio Goose, który sam jest krótkofalowcem, okazał
mi wielką pomoc i pragnąłbym tu zanotować, że pozwolił mi
posłużyć się swym własnym wyposażeniem radiowym przy
opisie sprzętu Leddera.
Ogółem przebyłem 15 000 mil w poszukiwaniu materiałów
do tej książki i była to jedna z moich najbardziej interesujących
wędrówek. Mam szczerą nadzieję, że w wyniku tego udało mi
się odtworzyć obraz jednej z ostatnich budowanych jeszcze
wielkich kolei, rodzaju ludzi, którzy ją budowali, a także - co
nie jest najmniej ważne - dać pewne pojęcie o posępnym i
surowym charakterze samego Labradoru.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Wiadomość radiowa
I
- Pan się nazywa łan Ferguson? - Pytanie to zostało mi
rzucone z chmury kurzu; podniosłem głowę znad teodolitu i
ujrzałem jeden z Land-Roverów przedsiębiorstwa, który
zatrzymał się za mną. Motor warczał, a kierowca wychylił swoją
poczerwieniałą od słońca twarz zza szyby przedniej. - W
porządku. Wskakuj pan. Wzywają pana do biura.
- O co to idzie?
- Nie wiem. Powiedzieli, że pilne, i przysłali mnie po pana.
Pewnie coś pan pokręcił z poziomami i tor startowy wypadł
krzywo - wyszczerzył zęby. Stale próbował podkręcać młodych
inżynierów.
Wpisałem cyfry do notatnika, krzyknąłem do człowieka
trzymającego drążek, że to nie potrwa długo i wsiadłem do
auta, po czym odjechaliśmy po nierównym gruncie, ciągnąc za
sobą smugę pyłu.
Biuro Kompanii znajdowało się w miejscu, gdzie stary tor
startowy kończył się, a nasz nowo budowany zaczynał. Był to
duży drewniany barak o dachu z blachy falistej, a kiedy
wszedłem do środka, poczułem gorąco jak w piecu, bo tamtego
roku we wrześniu było w Anglii bardzo upalnie.
- No, jest pan nareszcie. - Pan Meadows, naczelny inżynier,
wyszedł mi na spotkanie.
- Przykro mi, ale mam dla pana niedobre wiadomości. - Huk
startującego samolotu zatrząsł barakiem i poprzez ów hałas
dosłyszałem dalsze słowa: - Telegram do pana. Właśnie
przekazali go przez telefon. - Wręczył mi kartkę papieru.
Wziąłem ją z nagłym złym przeczuciem. Wiedziałem, że to
musi dotyczyć mojego ojca. Depesza była napisana ołówkiem:
Przyjeżdżaj natychmiast. Ojciec bardzo źle. Całuję. Matka.
- Czy pan nie wie, kiedy jest następny pociąg do Londynu?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin