Żuławski Jerzy - Stara Ziemia.pdf

(1315 KB) Pobierz
Stara Ziemia - całość
Jerzy Żuławski
Gebethner i Wolff, Warszawa, 1911
Pobrano z Wikiźródeł dnia 10/03/16
JERZY ŻUŁAWSKI
STARA ZIEMIA
POWIEŚĆ
NAKŁADEM G. GEBETHNERA I SKI W KRAKOWIE
WARSZAWA — GEBETHNER I WOLFF — 1911
KRAKÓW — DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI.
 Powieść,
którą oto daję, jest trzecią
częścią trylogji, której dwie pierwsze
rozgrywały się na Księżycu
[1]
. Opowiadam
tam naprzód, jak się ludzie na Księżyc dostali
i w nowem pokoleniu pierwsze poczęli
tworzyć legiendy, a następnie jaki los
zgotowano człowiekowi, który w parę wieków
później przybył na Księżyc, witany
początkowo, jako zapowiedziany przez
proroków »Zwycięzca«. Za wyjście do
powieści niniejszej — trzeciej — posłużyło mi
przybycie mimowolne na starą ziemię dwuch
księżycowych mieszkańców w wozie,
Zwycięzcy owemu skradzionym. Tak
opowiadania wiążę w niektórych miejscach z
poprzednimi powieściami, sądzę jednak, że i
dla tych, którzy ich nie znają, nie wymaga
osobnych wstępnych wyjaśnień, aby być
zrozumiałym.
   J.
Ż.
CZĘŚĆ PIERWSZA
I.
 Nie
umieli sobie zgoła określić czasu, który upływał.
Godziny długie mijały, nieznaczone na żadnym zegarze, —
pocisk pędząc w międzygwiezdnej przestrzeni, wpadał z
otchłani świata słonecznego w rzucony na bezmiar cień Ziemi,
a wtedy nagła noc i mróz obejmowały zamkniętych w stalowej
łupinie mimowolnych podróżników... I znowu w czasie
krótszym niż jedno mgnienie oka, bez przejścia żadnego —
zupełnie niespodziewanie, kiedy marzli już z zimna, strachem
bezgranicznej i napozór wiecznej nocy obłąkani — wpadali
znów w światło, które ślepiło im źrenice i rozgrzewało wkrótce
do żaru niemal ściany ich wozu.
 Ruchu
nie odczuwali zgoła. Księżyc tylko malał za nimi i
świecąc coraz żywiej, stawał się zwolna podobnym do tej
gwiazdy zmiennej, co ziemskie noce rozjaśnia. Widzieli, jak
cień go zwolna z jednej strony zakrywał i wrzynał się
poszczerbionem półkolem w po raz pierwszy oczom ich
pokazaną Wielką Pustynię... Ziemia natomiast rosła na
czarnem, gwiazd pełnem niebie i wydymała się do potwornych
rozmiarów. Blask jej srebrny i mocny bladł, rzednął niejako, —
kiedy sierpem olbrzymim już połowę niebieskiej otchłani
zajęła, wydawała się jak gdyby zrobiona była z opalu, przez
którego mleczną barwę przebijały różne kolory mórz, łanów,
piasków. Śniegi jeno gdzieniegdzie błyszczały nieodmiennie
światłem srebrzystem, rażącem wprost oczy na tle aksamitnej
czarności nieba.
 I
tak — nieruchomi napozór, gnali przez przestrzeń między
dwoma jasnemi sierpami: Ziemi i Księżyca, z których jeden —
wklęsły — zwiększał się pod nimi nieustannie, drugi, wydęty
— malał coraz bardziej w górze.
 Uczony
Roda nie odzywał się prawie przez cały ciąg tej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin