Hjorth Rosenfeldt - Ciemne sekrety.pdf

(1619 KB) Pobierz
1.
Nie był mordercą.
Powtarzał to sobie, wlokąc martwe ciało chłopca w dół zbocza: Nie jestem
mordercą.
Mordercy to kryminaliści. Mordercy to źli ludzie. Mrok wchłonął ich dusze, a oni
wyszli naprzeciw tej ciemności, odwróciwszy się plecami do światła. On zaś nie był
zły.
Przeciwnie.
Czyż ostatnio nie pokazał, że jest wprost odwrotnie? Czyż prawie całkowicie nie
zepchnął na bok swoich uczuć, swojej woli, niemal zadając sobie gwałt, dla dobra
innych? Nastawiał drugi policzek, to właśnie robił. Czyż jego obecność tutaj, w tej
podmokłej niecce w samym środku głuszy, z tym martwym chłopcem, nie była
kolejnym dowodem na to, że zawsze chciał czynić dobrze? Musiał czynić dobrze.
Już nigdy więcej nie chciał nikogo zawieść.
Zatrzymał się i wypuścił powietrze. Mimo młodego wieku chłopak był ciężki.
Wysportowany. Wiele godzin na siłowni. Ale już było blisko. Mocniej złapał za
nogawki spodni, które kiedyś były białe, lecz w mroku wydawały się czarne.
Chłopiec bardzo krwawił.
To prawda, zabijanie było złe. Piąte przykazanie. Nie zabijaj. Istniały jednak
wyjątki. Biblia w kilku miejscach nawoływała do zabijania w imię sprawiedliwości.
Niektórzy na to zasługiwali. Zło mogło być dobre. Nie ma nic absolutnego.
Zwłaszcza jeśli zamiar nie był egoistyczny. Jeśli pozbawienie życia jednego
człowieka mogło uratować innych. Dać im szansę. Dać im życie. Wtedy taki czyn
nie mógł być na pewno zły. Jeśli cel był dobry.
Mężczyzna zatrzymał się przy bajorku z ciemną wodą. Zwykle był to stawek
głęboki na kilka metrów, ale padające przez ostatnie dni deszcze nasączyły ziemię i
teraz w zarośniętym krzakami zagłębieniu woda tworzyła jeziorko.
Nachylił się i schwycił chłopca za koszulkę na ramionach. Z dużym wysiłkiem
zdołał ustawić go w pozycji na wpół stojącej. Przez moment spoglądał w jego oczy.
Jaka była ostatnia myśl chłopca? Czy zdążył w ogóle coś pomyśleć? Czy rozumiał,
że zaraz umrze? Dziwił się dlaczego? Pomyślał o rzeczach, których nie zdążył
zrobić w swoim krótkim życiu, czy raczej o tym, co zrobił?
To nie miało znaczenia.
Dlaczego tak się dręczył, bardziej, niż to było konieczne?
Nie miał wyboru.
Nie mógł zawieść.
Już nigdy więcej.
A mimo to zawahał się. Chociaż nie, przecież oni nigdy by nie zrozumieli. Nie
wybaczyli. Nie nastawiliby, tak jak on, drugiego policzka.
Popchnął chłopca do tylu, ciało wpadło do wody z głośnym pluskiem. Mężczyzna
podskoczył, nieprzygotowany na ten dźwięk w mrocznej ciszy.
Ciało chłopca zanurzyło się w wodzie i zniknęło.
Mężczyzna, który nie był mordercą, ruszył z powrotem do samochodu
zaparkowanego na leśnej dróżce i zawrócił do domu.
2.
Policja Västerås, Klara Lidman.
- Chciałam zgłosić zaginięcie mojego syna.
Kobieta mówiła niemal przepraszającym tonem, jakby nie była pewna, czy dobrze
się połączyła, albo nie spodziewała się, że ktoś jej uwierzy. Klara Lidman sięgnęła
po notatnik, choć rozmowa i tak była nagrywana.
- Mogę prosić pani nazwisko?
- Lena. Lena Eriksson. Mój syn ma na imię Roger. Roger Eriksson.
- Ile lat ma pani syn?
- Szesnaście. Nie widziałam go od wczoraj po południu.
Klara zapisała wiek i uświadomiła sobie, że powinna zaraz przesłać tę sprawę
dalej, żeby natychmiast podjęto odpowiednie kroki. Jeśli chłopak naprawdę
zaginął.
- Kiedy dokładnie to było?
- Wypadł z domu kolo piątej.
Dwadzieścia dwie godziny temu. Dwadzieścia dwie ważne godziny.
- Wie pani, dokąd poszedł?
- Tak, do Lisy.
- Kim jest Lisa?
- To jego dziewczyna. Dzwoniłam do niej dzisiaj, ale wyszedł od niej wczoraj
około dziesiątej wieczorem, jak mówiła.
Klara przekreśliła dwie dwójki na papierze i zastąpiła je liczbą siedemnaście.
- Dokąd poszedł?
- Tego nie wiedziała. Myślała, że do domu. Ale w domu się nie pojawił.
Przez całą noc. A teraz już prawie minął dzień.
I pani dzwoni dopiero teraz, pomyślała Klara. Kobieta nie sprawiała wrażenia
szczególnie przejętej, uderzyło ją nagle. Była raczej wyciszona. Zrezygnowana.
- Lisa, a jak się nazywa dalej?
- Hansson.
Klara zapisała nazwisko.
- Czy Roger ma komórkę? Próbowała pani do niego dzwonić?
- Tak, ale nikt nie odbiera.
- I nie ma pani pojęcia, gdzie się może podziewać? Czy nie nocuje u kolegów
albo coś podobnego?
- Nie, wtedy by zadzwonił.
Kobieta urwała na chwilę. Klara pomyślała, że glos odmawia jej posłuszeństwa,
ale zaraz usłyszała, że jej rozmówczyni zaciąga się wolno papierosem i
wydmuchuje dym.
- Po prostu go nie ma.
3.
Sen powracał każdej nocy.
Nie dawał mu spokoju.
Zawsze ten sam sen, który niósł ten sam niepokój. To go irytowało.
Doprowadzało do szału. Przecież Sebastian Bergman nie był byle kim. Kto, jak nie
on, mógł wiedzieć, co znaczą sny? Kto lepiej od niego powinien być ponad te
gorączkowe wspomnienia z przeszłości? Ale choćby był najlepiej przygotowany,
świadom właściwego znaczenia snu, nie był w stanie mu nie ulec. 4.43.
Zaczęło jaśnieć. Sebastian poczuł suchość w ustach. Czyżby krzyczał?
Przypuszczalnie nie, przynajmniej śpiąca obok kobieta się nie obudziła.
Oddychała spokojnie, widział długie włosy na wpół zakrywające jej nagą pierś.
Wyprostował zaciśnięte kurczowo palce, nie poświęcając temu nawet jednej myśli.
Był przyzwyczajony, że budzi się ze snu z prawą dłonią zaciśniętą w pięść. Zamiast
tego próbował sobie przypomnieć imię osoby leżącej u jego boku.
Katarina? Karin?
Na pewno mówiła mu wczoraj wieczorem.
Kristina? Karolin?
Nie żeby to miało jakieś znaczenie, nie zamierzał spotykać się z nią więcej, ale
szperanie w pamięci pomagało przepędzić ostatnie mgliste strzępy snu, które
czepiały się jeszcze wszystkich jego zmysłów.
Ten sen prześladował go już ponad pięć lat. Ten sam sen, te same obrazy każdej
nocy. Cala jego podświadomość w napięciu, przepracowująca to, z czym nie
poradził sobie w dzień:
Uregulować dług.
Sebastian powoli wstał, stłumił ziewnięcie i zdjął ubranie z krzesła, na którym
ułożył je kilka godzin wcześniej. Ubierając się, oglądał obojętnie pokój, w którym
spędził noc. Łóżko, dwie szafy wbudowane w ścianę, jedna z lustrzanymi
drzwiami, prosty biały stolik nocny z IKEA, na nim budzik i pismo „Zdrowym być”,
mały stolik ze zdjęciem mieszkającego tu co tydzień dziecka i trochę drobiazgów
przy krześle, na którym położył wczoraj ubranie. Pozbawione wyrazu reprodukcje
dzieł sztuki wisiały na ścianach, o których jakiś zręczny agent mógłby powiedzieć,
że są w kolorze kawy z mlekiem, podczas gdy były tylko brudnobeżowe. Pokój był
taki sam jak stosunek seksualny, który Sebastian w nim odbył: bez fantazji, trochę
nudny, ale spełniał swoją funkcję. Tak było za każdym razem. Niestety, satysfakcja
nie utrzymywała się zbyt długo.
Sebastian zamknął oczy. To była zawsze najbardziej bolesna chwila. Powrót do
rzeczywistości. Emocjonalny zakręt o sto osiemdziesiąt stopni. Znał to bardzo
dobrze. Skoncentrował się na kobiecie w łóżku, zwłaszcza na jej odsłoniętej
brodawce.
Jak też ona miała na imię?
Wiedział, że się przedstawił, kiedy podszedł z drinkami - zawsze tak robił. Nigdy
nie pytał, czy to miejsce obok jest wolne, czego się napije albo czy może jej coś
postawić. Zawsze stawiał przed kobietą szklankę.
- A tak w ogóle to jestem Sebastian.
A co ona odpowiedziała? Coś na K, był prawie pewien.
Zapiął pasek u spodni. Sprzączka brzęknęla metalicznie.
- Idziesz już? - Jej glos był zachrypnięty od snu, oczy szukały zegarka.
- Tak.
- Myślałam, że zjemy razem śniadanie. Która jest godzina?
- Zaraz będzie piąta.
Kobieta uniosła się i oparła na łokciu. Ile miała lat? Niecałe czterdzieści?
Odgarnęła z twarzy pasmo włosów. Sen się oddalał, zamiast niego pojawiała się
świadomość, że ranek, jaki sobie wyobraziła, nigdy nie stanie się rzeczywistością.
Wstał po cichu i ubrał się, chciał wyjść, nawet jej nie budząc. Nie zjedzą razem
śniadania przy lekturze „Dagens Nyheter”, luźno gawędząc, nie pójdą na
niedzielny spacer. On nie będzie chciał poznać jej lepiej i nie zadzwoni więcej,
obojętnie, co mówił przedtem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin