Georges Simenon - Maigret i samotny wloczega.pdf

(535 KB) Pobierz
Georges Simenon
Maigret i samotny
włóczęga
Maigret et l’homme tout seul
PrzełoŜyła: Małgorzata Hołyńska
Wydanie oryginalne: 1971
Wydanie polskie: 1993
Rozdział 1
Była dopiero dziewiąta rano, a upał juŜ dawał się we znaki. Maigret zdjął
marynarkę i leniwie przeglądał pocztę, od czasu do czasu rzucał spojrzenie przez okno:
liśćmi drzew na Quai des Orfèvres nie poruszał najlŜejszy powiew, Sekwana była płaska i
gładka jak jedwab.
Działo się to w sierpniu. Lucas i Lapointe – podobnie jak wielu ich kolegów
inspektorów – wyjechali na wakacje. Janvier i Torrence wykorzystali swoje urlopy w
lipcu. Maigret miał nadzieję, Ŝe spędzi większą część września w Meung-sur-Loire we
własnym domku, który przypominał wiejską plebanię.
Dzień w dzień prawie od tygodnia zrywała się późnym popołudniem gwałtowna,
lecz krótkotrwała nawałnica. Smagani deszczem przechodnie kryli się pod murami
domów. Po burzy robiło się chłodniej, powietrze nocą stawało się orzeźwiające.
ParyŜ opustoszał. Nawet hałas uliczny róŜnił się od zwykłego hałasu i chwilami
jakby zacichał.
Po mieście kursowały zatłoczone autokary we wszystkich barwach i ze
wszystkich stron świata; nieodmiennie w tych samych miejscach wyładowywały
turystów pragnących obejrzeć Notre-Dame, Luwr, place Zgody i Gwiazdy, Sacré-
Coeur i – obowiązkowo – wieŜę Eiffla.
Dziwne, Ŝe na ulicach słyszało się jeszcze kiedy niekiedy język francuski.
Wielki szef Policji Kryminalnej był takŜe na urlopie, odpadało zatem męczące
składanie mu codziennych raportów. Poczta była mniej obfita; wśród przestępstw i
wykroczeń przewaŜały kradzieŜe kieszonkowe.
Dzwonek telefonu wyrwał Maigreta z odrętwienia. Podniósł słuchawkę.
– Komisarz pierwszej dzielnicy chce rozmawiać z panem osobiście… Łączyć?…
– Tak, proszę.
Maigret znał go dobrze. Był to człowiek o manierach nieco zbyt wyszukanych,
zawsze zapięty na ostatni guzik, zresztą bardzo kulturalny; przez długie lata, zanim
wstąpił do policji, był adwokatem.
– Halo!… Ascan?…
– Nie przeszkadzam?
– Mam mnóstwo czasu…
– Telefonuję, bo pomyślałem, Ŝe moŜe zainteresuje pana sprawa, która dziś rano
spadła mi na barki…
– O co chodzi?
– Morderstwo… Ale nie takie zwyczajne… Za długo by wyjaśniać… Kiedy będzie pan
wolny?
– Choćby zaraz.
– Wybaczy pan, Ŝe go poproszę do naszego komisariatu… stało się to w zaułku
mało znanym, w sąsiedztwie Hal…
W roku 1965 Hale paryskie nie były jeszcze przeniesione do Rungis.
– Będę za parę minut.
Pofolgował sobie, mrucząc gniewnie pod nosem jak ktoś, komu przerwano pilną
pracę, a w gruncie rzeczy był rad, Ŝe oderwie się od rutynowych zajęć, które mu
wypełniały ostatnie dni.
Wszedł do pokoju inspektorów. Zazwyczaj brał z sobą Janviera, teraz jednak na
czas swojej nieobecności musiał go zostawić w biurze jako zastępcę w pełni godnego
zaufania i zdolnego do podjęcia stosownych działań.
– Torrence, jedziesz ze mną… Weź jakiś wóz z dziedzińca…
Komisariat pierwszej dzielnicy znajdował się niedaleko, na ulicy des Prouvaires.
Maigret udał się wprost do gabinetu Ascana.
– Zobaczy pan coś zdumiewającego, coś, czego jeszcze nigdy nie widziałem.
Wolę nic więcej nie mówić… Ej, Torrence, samochód lepiej zostawić tutaj… To dwa
kroki stąd…
OkrąŜyli Hale, od których rozchodziły się potęŜne wskutek upału fale zapachów.
Pod Halami nie próŜnowano nawet w sierpniu. Potem zapuścili się w wąskie uliczki.
Sklepiki i domy wyglądały mniej lub bardziej obskurnie. Minęli kilku kloszardów i pijaną
kobietę, która opierała się plecami o mur, Ŝeby nie upaść.
– Tędy…
Na ulicy Grande-Truanderie Ascan skręcił w zaułek tak ciasny, Ŝe nie wjechałaby tam
Ŝadna cięŜarówka.
– Zaułek Vieux-Four – oznajmił.
Dokoła przepastnego dołu po wyburzonym budynku wznosiło się z dziesięć
starych kamienic, równieŜ przeznaczonych do rozbiórki; mieszkańców zdąŜono juŜ
ewakuować.
Niektóre ściany podparto belkami w obawie, Ŝe się zawalą.
Komisarz policji zatrzymał się przed domem pozbawionym szyb, a nawet
większości framug okiennych. Wejście zabito deskami. Ascan usunął dwie z nich,
bardziej obluzowane. Dalej rozciągał się szeroki korytarz.
– Uwaga na schody! Nie są zbyt pewne i brakuje niektórych stopni…
Owionął ich zapach kurzu i zgnilizny, przemieszany z wyziewami z Hal.
Wspięli się na drugie piętro. Pod zapleśniałą ścianą siedział mały, moŜe
dwunastoletni chłopak; na widok trzech nadchodzących męŜczyzn zerwał się z
miejsca i oczy mu rozbłysły.
– Pan jest komisarzem Maigret, prawda?
– Tak.
– No i kto by powiedział, Ŝe pana z bliska zobaczę!… Wszystkie pana zdjęcia z gazet
wklejam do zeszytu…
– To mały Nicolier… – przedstawił chłopca Ascan. – Na imię ci Jean?
– Tak, proszę pana.
– Jego ojcem jest właściciel jatki na ulicy Saint-Denis. Jedyny, który nie zamknął
sklepu na sierpień… No, mów, Jean…
– Było tak, jak juŜ panu mówiłem… Koledzy są akurat nad morzem… nie mam się z kim
bawić, więc tak sobie łaŜę po róŜnych kątach, których jeszcze nie znam,
chociaŜ urodziłem się w tej dzielnicy… I dziś rano zauwaŜyłem ten dom…
Popróbowałem oderwać deski na dole, no i okazało się, Ŝe nie są na fest przybite…
Wszedłem do środka… krzyknąłem: „Jest tu kto?”. I usłyszałem echo. Niczego nie
szukałem. Poszedłem dalej z ciekawości po prostu… Otworzyłem te połamane drzwi na
prawo, a tam leŜał człowiek… Zbiegłem na dół, tchu nie mogłem złapać… i
wpadłem do komisariatu… Czy muszę tam znowu wejść?
– To chyba nie jest konieczne.
– Zostaję tutaj?
– Tak.
Maigret pchnął drzwi tak zbutwiałe, Ŝe nie nadawałyby się na podpałkę. W progu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin