Georges Simenon - Wariatka Maigreta.pdf

(453 KB) Pobierz
GEORGES SIMENON
WARIATKA MAIGRETA
TYTUŁ ORYGINAŁU LA FOLLE DE MAIGRET
TŁUMACZYŁA MARIA OCHAB
ROZDZIAŁ I
Policjant Picot stał na warcie z lewej strony bramy na Quai des Orfèvres, a z prawej jego
kolega Latuile. Dochodziła dziesiąta rano, przygrzewało majowe słońce, w którym Paryż
przybrał pastelowe barwy.
W pewnym momencie Picot spostrzegł drobną starowinkę w białym kapeluszu, białych
nicianych rękawiczkach i szarostalowej sukni. Miała bardzo chude, nieco wykrzywione ze
starości nogi. Nie zwrócił na nią jednak specjalnej uwagi.
Czy w ręku miała koszyk z zakupami, czy torebkę? Nie przypominał sobie. Nie zauważył,
kiedy przyszła. Stała na chodniku, parę kroków od niego, i patrzyła na samochody
zaparkowane na podwórzu Policji Śledczej.
Ciekawscy, głównie turyści, często zaglądają na Ouai des Orfèvres. Staruszka podeszła do
bramy, obejrzała policjanta od stóp do głów, potem odwróciła się i poszła w stronę Pont–
Neuf.
Nazajutrz Picot znów pełnił wartę i zobaczył ją po raz drugi o tej samej godzinie co
poprzedniego dnia. Tym razem po dłuższej chwili wahania podeszła do niego i spytała:
Tutaj
znajduje się biuro komisarza Maigret, prawda?
— Tak, proszę pani. Na pierwszym piętrze.
Podniosła głowę i popatrzyła w okna. Miała ładne, delikatne rysy, a jej jasnoszarych oczu
nigdy chyba nie opuszczał wyraz zdziwienia.
— Dziękuję panu.
Odeszła drobnym kroczkiem. Tak, w ręku miała siatkę z zakupami, co pozwalało
przypuszczać, że mieszka w tej dzielnicy.
Następnego dnia Picot miał wolne. Jego zastępca nie zwrócił uwagi na staruszkę, która
wśliznęła się na podwórze. Krążyła tam przez chwilę, wreszcie weszła na klatkę
schodową
znajdującą się po lewej stronie. Długi korytarz na pierwszym piętrze wywarł na niej duże
wrażenie i poczuła się trochę zagubiona. Woźny, stary Joseph, podszedł do niej i
grzecznie
zapytał:
— Pani czegoś szuka?
— Biura komisarza Maigret.
— Chce pani mówić z komisarzem?
— Tak. Po to przyszłam.
— Ma pani wezwanie?
Zasmucona, potrząsnęła przecząco głową.
— Trzeba mieć wezwanie?
— Chce pani mu coś przekazać?
— Muszę z nim pomówić osobiście. To sprawa ogromnej wagi.
— Proszę wypełnić ten blankiet, a ja zobaczę, czy komisarz może panią przyjąć.
Usiadła przy stoliku pokrytym zielonym suknem. W świeżo odmalowanym lokalu unosił
się silny zapach farby. Uważała, że jak na urząd atmosfera jest raczej wesoła.
Podarła pierwszy druczek. Pisała wolno, namyślając się nad każdym słowem, a niektóre z
nich podkreślając. Druga kartka również poszła do kosza, potem trzecia, dopiero czwarta
zadowoliła; zwróciła się do starego Josepha.
— Odda mu to pan do rąk własnych?
— Tak, proszę pani.
— Pewnie jest bardzo zajęty?
— Bardzo.
— Myśli pan, że mnie przyjmie?
— Nie wiem, proszę pani.
Miała ponad osiemdziesiąt lat, osiemdziesiąt sześć, może siedem, i ważyła chyba nie
więcej niż dziewczynka. Jej ciało jakby wysubtelniało z wiekiem, skórę miała
przeźroczystą.
Uśmiechała się nieśmiało, jakby chcąc oczarować poczciwego Josepha.
— Proszę zrobić, co w pańskiej mocy. To dla mnie takie ważne!
— Niech pani usiądzie.
Podszedł do drzwi i zapukał. Maigret rozmawiał ze stojącymi przed nim inspektorem
Janvierem i Lapointe’em, Przez szeroko otwarte okno wpadał hałas uliczny.
Maigret wziął druczek, rzucił nań okiem i zmarszczył brwi.
— Jak ona wygląda?
— Bardzo przyzwoita starsza pani, trochę nieśmiała, Prosiła, abym się postarał, żeby pan
ją przyjął.
W pierwszej linijce napisała swoje nazwisko zdecydowanym i regularnym charakterem
pisma: Antoine de Caramé.
W rubryce „adres” wpisała: 8 bis, quai de la Mégisserie.
Wreszcie, jako powód wizyty podała: Pragnę skomunikować się z komisarzem Maigret w
sprawie ogromnej wagi. To kwestia życia i śmierci.
Pismo było tu trochę bardziej drżące, a linie nierówne. Niektóre słowa były podkreślone.
Najpierw słowo „komisarz”. Potem „ogromnej wagi”. Kwestię „życia i śmierci”
podkreśliła
dwa razy.
— To wariatka? — wymamrotał Maigret pykając fajkę.
— Nie wygląda na to. Jest bardzo spokojna. Urzędnicy z Quai des Orfèvres
przyzwyczajeni byli do listów od wariatów czy osób niezrównoważonych. Na ogół w
listach
tych niektóre słowa były podkreślane.
— Przyjmiesz ją, Lapointe? Inaczej będzie tu przychodziła codziennie.
Parę minut później wprowadzono staruszkę do małego pokoju w głębi korytarza.
Lapointe
był sam, stał koło okna.
— Proszę wejść. Zechce pani spocząć.
Patrząc na niego z ciekawością spytała:
— Jest pan jego synem?
— Synem… kogo?
— Komisarza.
— Nie, proszę pani. Jestem inspektorem.
— Ależ pan jest dzieckiem!
— Mam dwadzieścia siedem lat.
Była to prawda, ale prawdą było również, że wyglądał na dwadzieścia dwa i że częściej
brano go za studenta niż za policjanta.
— Chciałam się widzieć z komisarzem Maigret.
— Niestety, jest bardzo zajęty i nie może pani przyjąć.
Wahała się, obracała w ręku białą torebkę i nie mogła się zdecydować, czy usiąść.
— A gdybym przyszła jutro?
— Będzie tak samo.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin