Helena Sekula - Siedem domow Kuny.pdf

(1264 KB) Pobierz
Helena Sekuła
Siedem domów Kuny
1
To był Grążel.
Malarz, dekorator wnętrz, mierny talent z fałszywym dyplomem, druh Slodana,
kuplera z Pigalle, szaleństwo wielkiej śpiewaczki i niedobra miłość Nonny.
Leżał nieżywy obok samochodu.
Przy Płonej Skale leśna droga skręca ostro. Auto między czubem wzgórza a stromizną
zbocza wyskoczyło z łuku i runęło na głazy pozostawione w kotlinie przez ustępujący
lodowiec w czasach, kiedy ziemia była młoda.
Wóz, zanim zarył pyskiem w dno parowu obijał się o stok, ciśnienie giętego metalu
wyparło drzwiczki, mężczyzna wypadł i roztrzaskał się na kamieniach.
Poznałam go od razu, chociaż jego piękna twarz nie była już piękna. Leżał, jakby mu
wyjęto stos pacierzowy, zniekształcony i płaski, pośród uronionych klejnotów, które jak
wnętrzności wysnuły się z pęknięcia w mieszku zamykanym ściągnięciem długiego
łańcuszka.
Pamiętałam ten woreczek z miękkiej złoconej skóry, z dużym N wyszytym pajetami.
Niedawno miałam go w rękach. Należał do Nonny.
Przyjechała bez uprzedzenia. Pod dom wtoczył się nowy, nie znany mi jeszcze
samochód. Wysiadła z niego Nonna w wiśniowych, bardzo eleganckich kozakach i wciętej
zamszowej kurtce, obszytej czarnym lisem. Za nią wygramolił się Dziadek.
Nie widziałam ich od przeszło roku.
– Pelka, ja do ciebie na wywczas. Przyjmiesz na jakie dwa tygodnie? – pod dziarskim
tonem ukrywał skrępowanie.
– Na ile zechcesz. Dziadku.
– A twoja gospodyni co powie?
– Gość w dom, Bóg w dom.
– Potrzebne tylko łóżko. Pościel i wszystko przywieźliśmy.
Nonna wytaszczyła walizę.
– Zawołaj kogoś do pomocy – zażądała wskazując wiklinowy kosz z wiekiem,
przytroczony do bagażnika samochodu.
– Nie mam kogo, Nonna.
– A twój Wilk?
– Mieszka po drugiej stronie Jeziora.
– A nie mówiłam! Warto ci było za chłopem gonić, na takim zatylcu się zakopać.
Milczałam.
– Tu w ogóle nie można chodzić – sarkała.
Niosłyśmy spleciony z łozy kufer, w wiosennie rozmiękłą ziemię zapadały się wysokie
obcasy jej żurnalowych bucików.
– A więc tak mieszkasz! – ogarnęła wzrokiem izbę.
Nie miałam się czego wstydzić. Wybłyszczona po paście podłoga z niemalowanych,
złocistych dech. Na bielonych ścianach nieśmiertelniki i wiązki rośliny o czerwonych
strąkach, w kącie dar Babki, kępa zielonego asparagusa pędami sięgającego już ciemnej
powały. Stół na krzyżakach, zydel i taka sama półka z litego drewna, Doroszewski
kupiony za
niesamowitą cenę na warszawskim wolumenie i kilka książek. Maszyna do szycia,
krawiecki
manekin, stojąca lampa i prawdziwy przedmiot zbytku, pokryte rzeźbą krzesło zrobione
przez
Wilka. Królewskie karło z czarnego dębu z wysokim oparciem i poręczami. Szydełkowa
poduszka, dziana grubym, węźlastym ściegiem z nie farbowanej wełny o szlachetnym
tonie
słoniowej kości, ciepło kontrastowała z barwą drewna, podkreślała kształt i snycerski
kunszt.
Taka sama narzuta mojej roboty osłaniała materac z gąbki kupiony w Pewexie.
Babka wróciła z kościoła, powitała nas pochwalonym, dla wygody starszego pana
oddała alkierz, gdzie kazała przestawić paradną wersalkę przeznaczoną do reprezentacji i
dla
gości, ucięła głowę najstarszej kurze, która przestała się już nieść, i wszystkich zaprosiła
na
rosół.
– Grążel przyjechał – powiedziała Nonna, gdy wieczorem zostałyśmy same.
– Masz kłopoty?
– Można to i tak nazwać.
– Nie grałaś z nim czysto, wtedy gdy wyprawiałaś go do Paryża.
– Nie ja go wysyłałam, musiał jechać. A ciebie nie wpuściłam w maliny, chociaż po
dziś dzień tak uważasz.
– Mniejsza o mnie.
– Szukać ci Grążela nie kazałam. Wyraźnie mówiłam, co masz robić, ale ty zawsze
chcesz być mądrzejsza, zawsze!
– Nie warto wspominać, dawne sprawy.
– Nie warto! Znów go mam na karku.
– Oddaj, co jego.
– Jemu nic się nie należy! Kardynałowi, tobie, owszem. Pamiętam! Ale Grążela
zawsze rozliczałam od ręki.
Niedobrze. Jeśli Nonna przypomniała, że jest mi coś winna, ma powód, a powody
Nonny przeważnie nie wychodziły mi na zdrowie.
– W takim razie, o co mu chodzi?
– Uważa, że gdyśmy się kochali, dzieliłam niedokładnie.
– A dzieliłaś niedokładnie?
Pominęła moje pytanie.
– Przyjechał za tą twoją maman! – Nonna zaczęła się śmiać, jakby było z czego. –
Babsko zdarło gardło i co tam jeszcze po świecie, teraz przyleciało chrypieć do Warszawy.
Tu wszystko strawią, byle zagraniczne. I Grążel przyciągnął za starym pudłem.
Nie wiedziałam o Jej przyjeździe.
– Ma chyba ze sto lat. Obraza boska taki związek – ziała Nonna.
Każda z nas ma swój godowy lot, dzień jętki – powiedziała Wera na Gare de L’est,
kiedy Paryż stał się dla nas dwóch za ciasny, i Ona chciała koniecznie zobaczyć, jak
wsiadam
do warszawskiego pociągu. Pozostała w mojej pamięci piękna, z makijażem tak
doskonałym,
że aż niedostrzegalnym, w świetnym kostiumie z Comtessy i pantoflach z jakiegoś
egzotycznego gada, na bardzo wysokich obcasach, wydłużających zbyt krótkie i zbyt tęgie
nogi.
– Ale do rzeczy. – Nonna sprawdziła szczelność zasłon na oknach.
Dopiero wtedy wyjęła z podróżnej torby pękaty mieszek ze złoconej skóry z dużą
literą N, naszytą pajetami po jego obu stronach. Rozsupłała ściągający go łańcuszek i
poczęła
dobywać małe woreczki z grubej flaneli, a z nich przedmioty kosztowne i piękne.
Niektóre
Zgłoś jeśli naruszono regulamin