ŻURAWSKI VEL GRAJEWSKI, KRESY – DZIEJE PEWNEGO POJĘCIA (frondalux.pl).doc

(246 KB) Pobierz

ŻURAWSKI VEL GRAJEWSKI: KRESY – DZIEJE PEWNEGO POJĘCIA

Fenomen Kresów jest jednym z fundamentalnych elementów składowych polskości – jej kultury i pamięci historycznej. Kresy bardzo szybko uległy silnej mitologizacji, a sam mit ewoluował od „ziemi obiecanej”, przez „ziemię przeklętą”, po „raj utracony” – pisze w 8. roczniku Teologii Politycznej “My, Rzymianie” Przemysław Żurawski vel Grajewski.

 

Kresy Wschodnie, ich historia, kultura, tradycja i nostalgia z nimi związana, są częścią polskiej tożsamości. Polskość bez kresowości czy choćby pamięci o niej jest kaleka, uboga, wręcz nie jest sobą. Nie ma Polski bez sławnych Kresowiaków: bez pierwszego piszącego po polsku poety – Mikołaja Reja urodzonego w Żurawnie pod Haliczem; bez pochodzącego z Pińszczyzny pierwszego polskiego historyka – Adama Naruszewicza; bez jej narodowych wieszczów – Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego; bez poety i belwederczyka Seweryna Goszczyńskiego z Ilińców pod Humaniem; bez Władysława Bełzy z jego słynnymi słowami: „Kto ty jesteś? – Polak mały”; bez literatury dziecięcej Kornela Makuszyńskiego; bez twórcy opery narodowej – Stanisława Moniuszki; bez komedii Aleksandra Fredry; bez światowej sławy zdobytej przez Józefa Konrada Korzeniowskiego; bez powieści Elizy Orzeszkowej; bez wierszy złożonej na Cmentarzu Łyczakowskim Marii Konopnickiej; bez sztuk Gabrieli Zapolskiej; bez najlepszego polskiego reportera i gawędziarza – Melchiora Wańkowicza; bez największego piewcy legendy kresowego patriotycznego sarmatyzmu – Henryka Sienkiewicza; czy wreszcie bez urodzonego wprawdzie w Warszawie, ale tworzącego przez lata w Żytomierzu, najpłodniejszego polskiego powieściopisarza historycznego, można by rzec – nauczyciela ludu w dziedzinie dziejów ojczystych – Józefa Ignacego Kraszewskiego; nie ma jej bez Stanisława Żółkiewskiego, Jana Sobieskiego, Tadeusza Rejtana, Hugona Kołłątaja, Tadeusza Kościuszki, Romualda Traugutta, Józefa Piłsudskiego, Ignacego Paderewskiego, Stanisława Maczka, Stanisława Sosabowskiego i Władysława Andersa; nie ma bez Czartoryskich, Potockich, Radziwiłłów, Sapiehów, Sanguszków, Koniecpolskich, jak też bez Platerów, Manteufflów, Billewiczów i Bohatyrowiczów; bez legendy Kmicica, Wołodyjowskiego i księdza Marka na czele konfederatów; bez Horsztyńskiego i Snu srebrnego Salomei, bez Mazepy i świtezianek, bez Sopliców i Horeszków, ale też bez Jankiela w Panu Tadeuszu, bez Wernyhory w Weselu Stanisława Wyspiańskiego i bez Okopów Świętej Trójcy w Nie-Boskiej komedii Zygmunta Krasińskiego; bez Pożegnania ojczyzny Michała Kleofasa Ogińskiego ani bez Stańczyka dumającego nad utratą Smoleńska; nie ma jej bez Matki Boskiej Ostrobramskiej i bez Grobu Nieznanego Żołnierza, którego zwłoki podniesiono z lwowskiego pobojowiska; nie ma bez Virtuti Militari za bitwę pod Zieleńcami, bez kozackiej burki na ramionach księcia Józefa ani bez dorobku lwowskiej szkoły matematycznej Stefana Banacha i dziedzictwa wileńskiego okręgu oświatowego – bez filomatów i filaretów; ba, nie ma jej nawet bez historii koni rasy podolskiej – których eksportu zakazano, bo przeznaczone były wyłącznie dla husarii polskiej i litewskiej, ani bez pasów słuckich – nieodłącznej części stroju narodowego szlachty polskiej. Nie ma bowiem Polski bez pamięci o Rzeczypospolitej Obojga Narodów: o jej dorobku, dziedzictwie i obywatelach, niepogodzonych z jej utratą i gotowych – w swej etnicznej różnorodności – z bronią w ręku dobijać się jej niepodległości jeszcze w 1863 roku, czyli 68 lat po jej upadku[1].

 

Pojęcie kresowości jako elementu historycznie konstytuującego polskość oraz silnie determinującego jej kształt i naturę warte jest zatem analizy. W niniejszych rozważaniach będzie nas ono interesowało w kilku najważniejszych wymiarach. Poszukamy odpowiedzi na pytanie o to, kiedy to pojęcie się narodziło, czego i w jakim okresie dotyczyło, czym było i czym jest dziś. Co było Kresami, a co nimi dopiero w pewnym momencie się stawało, i dlaczego nabywało kresowości wcześniej nieposiadanej. Interesować będzie nas także legenda Kresów – tak w jej wymiarze romantycznym, jako krainy niesamowitości, jak i w aspekcie heroicznym oraz martyrologicznym – jako „ziemi obiecanej”, a potem „ziemi przeklętej” lub „raju utraconego”. Warte rozważenia jest także dzisiejsze funkcjonowanie pojęcia kresowości, nie tylko w wymiarze pamięci historycznej, lecz także jako narzędzia debaty politycznej. Kresy, pamięć o nich – szczególnie ta tragiczna – są bowiem dziś jednym z frontów wojny propagandowej, ta zaś jest wycinkiem wojny, jaką Rzeczpospolita toczy z Moskwą od początku swego istnienia i o samo swe istnienie.

 

Narodziny Kresów

 

Kresy to pojęcie stosunkowo nowe. Najpierw dotyczyło Kresów „prawdziwych” – ukrainnych – Dzikich Pól, gdzie rzeczywiście łańcuch stanic w rodzaju Chreptiowa wyznaczał niegdyś państwowe władztwo Rzeczypospolitej na rozległych pustkach osadniczych, zaczynających się na południe i wschód od linii: Kamieniec Podolski – Bracław – Humań – Czehryń – Putywl[2]. Jak pisano, podając nieco legendarną etymologię samego słowa: „Kresami zwano stanowiska wojskowe […] rozstawione na pobereżach Podola i Ukrainy, jako straże graniczne od napadu Tatarów i Hajdamaków […]. Ponieważ służbę taką odbywano kolejno, na zmianę, czyli jak komu wypadła kreska, kresa, więc i stąd nazwa poszła […]. Ponieważ linja [sic!]) czatowni pogranicznych, ciągnąca się przez stepy od Dniestru, była łańcuchem takich stójek wojskowych, więc w mowie potocznej przyplątano czasem do nazwy kresów znaczenie granicy Rzplitej od Zaporoża, Tatarów i Wołoszczyzny”[3].

 

W istocie jednak w owym czasie pojęcia Kresów, w dzisiejszym rozumieniu, tego słowa nie było. Jego substytut stanowiła Ukraina (rozumiana wówczas jako określenie geograficzne, a nie etniczne[4]), czyli województwa kijowskie, bracławskie i czernihowskie; naturalnie występowała istotna różnica między metropolitalnym Kijowem – historyczną stolicą Rusi – a rzeczywiście kresowym Kudakiem[5] czy Zaporożem. Kresami było także Podole z jego legendarną warownią w Kamieńcu Podolskim – „barbakanem bramy do Rzeczypospolitej”. Można by więc zaryzykować twierdzenie, że kresowość dotyczyła tych ziem, które raczej częściej niż rzadziej doświadczały najazdów tatarskich (a nie moskiewskich), i których chłopi, z racji wymuszonego tą okolicznością obeznania z bronią i wojaczką, należeli do kategorii „nieposłusznych”[6]. Kresy pierwotnie były zatem raczej południowo-wschodnie niż wschodnie i stanowiły pas ziemi między Dniestrem a Dnieprem[7] – pogranicze z dominiami osmańskimi, a nie z Moskwą. W odróżnieniu od Rusi Litewskiej (dzisiejszej Białorusi), Ruś Koronna (Ukraina) do 1654 roku nie miała stałego doświadczenia najazdów moskiewskich, nie została nimi „zaszczepiona”, nie nabyła odporności na „uwiedzenie wspólną grecką wiarą”[8], na które Rusini litewscy byli wówczas odporni[9]. Konflikt o Kresy ukrainne był bowiem pierwotnie konfliktem ze światem islamu – z imperium osmańskim i z Tatarami. Dopiero w 1654 roku odwieczna walka Litwy z Moskwą rozszerzyła się na południowe krańce Rzeczypospolitej, co zdominowało ich historię i sprawiło, że w kolejnych stuleciach nazwa Kresów została rozciągnięta także na pogranicze litewsko-moskiewskie.

 

Samo pojęcie Kresów pojawiło się w kulturze polskiej stosunkowo późno. Wprowadził je dopiero w 1854 roku Wincenty Pol, który użył tego terminu w jego staropolskim – ukrainnym – znaczeniu w rapsodii rycerskiej Mohort[10]. Wcześniej – w okresie Rzeczypospolitej Obojga Narodów – nie miało ono racji bytu, zaprzeczałoby bowiem istocie unii dwóch narodów obywatelskich – „Litwinów” i „Koroniarzy”, z których żaden nie był kresową ludnością państwa należącego do drugiego z nich.

 

Wilno – stolica Wielkiego Księstwa Litewskiego, jednego z państw składowych Rzeczypospolitej – czy Kijów – stolica prawosławia ruskiego (nie mylić z rosyjskim, tzn. moskiewskim) – nie były kresami. Stołeczność i kresowość wykluczają się wzajemnie – wszak Edynburg nie jest miastem kresowym Anglii, lecz stolicą Królestwa Szkocji. Grodno – miasto sejmów Rzeczypospolitej, położone w samym jej centrum – także nie było kresami. Do pogranicza zaliczały się Połock, Witebsk i Smoleńsk, ale były to jednocześnie stare centra krystalizowania się państwowości tej części Rusi, która uniknęła mongolskiego jarzma, weszła natomiast w alians z Litwą i stworzyła Wielkie Księstwo Litewskie – państwo w swej kulturze, dominującym języku i religii wschodniosłowiańskie, a nie bałtyckie – wynik unii Wilna z Połockiem[11]. Gniezno w ramach Rzeczypospolitej, w porównaniu do centralnie położonego Grodna, mogłoby uchodzić za kresy zachodnie, ale czyż stara stolica może być kresami? Podobnie było z Połockiem, póki elity litewsko-ruskie nie uległy polonizacji, ta zaś postępowała gwałtownie dopiero od czasu ich zdziesiątkowania w wyniku najazdu moskiewskiego w latach 1654–1667[12]. Połock mógł być kresami dla Polaków-Koroniarzy, ale nie dla Litwinów-Rusinów, dla których był odpowiednikiem Gniezna.

 

W ten oto sposób pojęcie kresowości splotło się w naszych rozważaniach ze świadomością narodową i państwową. Ta zaś nie jest przez obecne pokolenie Polaków rozumiana w odniesieniu do dawnych realiów Rzeczypospolitej. Jej naród polityczny – szlachta-obywatele – był wszak wieloetniczny. W polskości, podobnie jak w brytyjskości, mieściły się świadomości narodowe mniejszych wspólnot. Bycie Litwinem (Szkotem), bez względu na to, czy mówiącym po polsku (angielsku), czy po białorusku, czy wreszcie po litewsku (w gaelic), nie przeszkadzało w byciu Polakiem (Brytyjczykiem). Dlatego jedno z najsłynniejszych zdań w języku polskim brzmi: „Litwo, ojczyzno moja” i rozpoczyna opis tęsknoty za białoruską w swej etniczności Nowogródczyzną. Bycie Koroniarzem nie rozstrzygało jeszcze o tym, czy było się Lachem, jak Zamoyski, czy Rusinem, jak Wiśniowiecki, z dodatkową kategorią gente Rutheni, natione Poloni (rodu ruskiego, narodu polskiego)[13]. Póki istniał tak pojmowany naród polityczny, póty pojęcie kresowości nie mogło dotyczyć Kresów w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Kresowość, jaką znamy, zaczęła się kształtować dopiero po 1863 roku, a wyłoniła się wyraźnie po roku 1918. Wcześniej, choć od 1795 roku linia Bugu oddzielała kordonem tereny zagarnięte przez Rosję od tych, które znalazły się pod panowaniem Prus i Austrii, a od 1815 roku stanowiła granicę Królestwa Kongresowego, to, co leżało na wschód od owej linii, nazywano Ziemiami Zabranymi, a nie Kresami.

 

Lwów po 1867 roku – gdy pobita przez Prusy Austria przekształciła się w Austro-Węgry[14], które w kolejnych latach nadały szeroki zakres autonomii zagarniętej przez siebie części Rzeczypospolitej – stał się stolicą owej autonomicznej prowincji Galicji i Lodomerii: siedzibą jej władz administracyjnych i sejmu krajowego, trzech metropolii kościelnych (rzymskokatolickiej, greckokatolickiej i ormiańskokatolickiej), opery, uniwersytetu i politechniki oraz ważnym centrum handlowym ze słynnymi targami lwowskimi[15]. W warunkach rusyfikatorskiej polityki Hurki i Apuchtina w zaborze rosyjskim[16] oraz germanizacyjnych wysiłków Hakaty w pruskim[17] gród nad Pełtwią stał się najpotężniejszym ośrodkiem swobodnego rozwoju kultury polskiej, z którym Kraków wprawdzie konkurował, ale czy wygrywał, co do tego można by mieć wątpliwości[18]. W tych okolicznościach trudno, aby ktoś myślał o Lwowie jako o mieście kresowym, chyba że był Austriakiem i mieszkał w Wiedniu.

 

Wyodrębnienie w 1912 roku z Kraju Przywiślańskiego Chełmszczyzny i włączenie jej do generał-gubernatorstwa kijowskiego, wraz z pamięcią o krwawych prześladowaniach unitów na tym obszarze[19], poszerzyło na krótko pojęcie Kresów o tę krainę[20]. Potwierdzenie decyzji Petersburga przez Berlin i Wiedeń w podpisanym z Ukraińską Republiką Ludową 9 lutego 1918 roku traktacie brzeskim, na mocy którego mocarstwa centralne przekazywały tę ziemię Ukrainie[21], wydawało się potwierdzać tę tendencję. Klęska państw centralnych jesienią owego roku i zwycięstwa oręża polskiego w kolejnych latach przekreśliły ją jednak ostatecznie.

 

Kresy swej współcześnie rozumianej kresowości zaczęły więc nabierać dopiero po roku 1918. Wilno przestało być stolicą historycznej Litwy, ta bowiem rozpadła się na Litwę Kowieńską, Litwę Środkową i Białoruś. Na lat 20 rywalizację o przynależność owego miasta wygrała Polska i weszło ono w skład Rzeczypospolitej, ale po raz pierwszy nie jako jedna z jej stolic, tylko jako miasto wprawdzie ważne kulturowo i politycznie, lecz mimo to prowincjonalne.

 

Lwów w latach 1918–1920 – w okresie walk z Zachodnioukraińską Republiką Ludową[22], która wybrała go sobie na stolicę, i w czasie wojny z bolszewikami[23] – został ukazany polskiej opinii publicznej jako twierdza kresowa – „nowy Kamieniec Podolski” czy „nowy Zbaraż”, oblegany przez „wrażą czerń”. Centrum kulturowe polskości, które przechowało jej żywy puls w najczarniejszej nocy zaborów po powstaniu styczniowym, okazało się w krwawych miesiącach od listopada 1918 roku do marca roku 1919 wyspą w ukraińskim morzu, połączoną „groblą” kolei Przemyśl–Lwów z resztą Polski i bronioną heroicznie przez swych młodocianych żołnierzy oraz lwowskie batiary[24]. Warszawiak żyjący pod moskiewskim butem przed 1914 rokiem mógł z zazdrością patrzeć na zanurzony w publicznie demonstrowanej polskości Lwów, z całą jego galicyjską autonomiczną stołecznością. W tej perspektywie to raczej Warszawa była kresowym miastem imperium rosyjskiego, a nie Lwów takimż grodem Polski. Po 1920 roku perspektywa ta uległa odwróceniu. Kresowość musi bowiem być definiowana w odniesieniu do centrum – do stołeczności – jako jego przeciwieństwo. Nie istnieje bowiem kresowość stołeczna, choć istnieje stołeczność kresowa, przynależna po 1921 roku Wilnu na północy, Pińskowi w centrum i Lwowowi na południu, a w stosownym wymiarze także innym wojewódzkim miastom świeżo wyłonionym na mapie mentalnej Polski Kresów Wschodnich w ich trwającym do dziś rozumieniu.

 

Kresy Wschodnie to kresy II Rzeczypospolitej, narodziły się zatem mentalnie wraz z nią, choć proces ich powstawania trwał od 1864 roku – odkąd naród polityczny I Rzeczypospolitej zaczął się na dobre rozpadać na odrębne narody, tworzone na podstawie podziałów etnicznych. Wówczas to ci z jej dawnych mieszkańców, którzy uznali się za Polaków, na Kresach właśnie zaczęli czuć się otoczeni przez obcy etnicznie żywioł. Ewolucja ta przeszła w stan rewolucji – zmiany gwałtownej w latach 1917–1921, gdy wojna i bolszewizm doprowadziły dwory szlacheckie – centra kultury polskiej na tych ziemiach – do zagłady (za granicą ryską) lub zagładę im przed oczami postawiły. „Na ziemi naszej niby, a już nie naszej, w kraju rodzonym, nad wszystko drogim, a już obcym”[25] – pisał Melchior Wańkowicz we wstępie do pamiętnika Zofii Wańkowiczówny o rozlewaniu się bolszewickiej rebelii na Mohylewszczyźnie, na wschodzie Białorusi, gdzie w niemal sąsiedzkim powiecie przodkowie Wańkowiczów żyli od wieków i gdzie byli autochtonami.

 

Pokój ryski określił wschodnie granice II RP, ale Kresy penetrowane przez bolszewicką dywersję płonęły nadal, co podkreślało ich kresowość[26], aż dopiero utworzenie KOP w 1924 roku zaprowadziło tam polski ład państwowy[27]. Kresy podzieliły się wówczas na bezprzymiotnikowe – nazwijmy je „bliższymi” – tzn. te, które znalazły się w granicach odrodzonej Rzeczypospolitej, i Kresy „dalsze” – utracone na rzecz Rosji/ZSRR. Nazwa ta zaczęła także być stosowana w narracji historycznej w odniesieniu do ziem wschodniego pogranicza I Rzeczypospolitej. Ta ostatnia także miała swoje Kresy „bliższe” – na Wschód od Dźwiny[28] – i „dalsze” – ziemie utracone w latach 1654–1667 na rzecz Moskwy, tj. Smoleńszczyznę, Siewierszczyznę, Czernihowszczyznę, Zadnieprze i Zaporoże, a okresowo (1672–1699) także okupowane przez Turków Podole[29]. Nazywano je jednak wówczas, tzn. w wieku XVII, łacińskim terminem avulsa – ziemie oderwane, których odzyskanie dla Rzeczypospolitej winno być nakazem jej polityki[30], zrealizowanym w odniesieniu do Imperium Osmańskiego i pozostającym gasnącym marzeniem w stosunku do potężniejącej Rosji.

 

Lata międzywojenne utrwaliły ten obraz mentalny. Polska wyraźnie dzieliła się na Polskę A i Polskę B, a przynależność do tej drugiej była tożsama z kresowością. Narodowy, etnicznie polski charakter państwowy odrodzonej Rzeczypospolitej różnił ją zasadniczo od jej ponadetnicznej obywatelsko-republikańskiej poprzedniczki Obojga Narodów. W tym kontekście tereny, które „wymagały umocnienia żywiołu polskiego”, były oczywiście Kresami. Problemy z legalnym[31] i nielegalnym (UWO, OUN[32]) ukraińskim ruchem narodowym, terroryzm OUN w Galicji Wschodniej i jego pacyfikowanie[33], tworzenie ruchu szlachty zagrodowej i akcja „rekatolizacji” cerkwi[34], kłopoty z komunizującą białoruską Hromadą[35] oraz ciągłe pretensje litewskie do Wilna – to wszystko czyniło z ziem wschodnich przedmiot rywalizacji – walki koniecznej do ich utrzymania i umocnienia się na nich. Odróżniało to je od ziem ówczesnej Polski centralnej. Jednocześnie Kresy przechodziły okres, wspomnianej wyżej, naturalnej prowincjonalizacji względem Warszawy. Innymi słowy: stawały się Kresami w każdym możliwym wymiarze – były zapóźnionym cywilizacyjnie, zagrożonym pograniczem o odmiennej od prowincji centralnych strukturze etnicznej i religijnej, generalnie z przewagą żywiołu niepolskiego[36].

 

Ewolucji pojęcia „Kresy” dopełnia ich martyrologia czasu II wojny światowej, a w jej wyniku – ostateczna ich utrata. Kresy zostały głęboko (Wileńszczyzna, Nowogródczyzna i Grodzieńszczyzna) lub niemal całkowicie (Galicja i Wołyń) zdepolonizowane[37]. Dominacja kulturowa, ekonomiczna i polityczna Polaków na tych obszarach przestała istnieć. Tradycja kresowa zaś została w czasach sowieckiej dominacji nad Polską zepchnięta do pamięci prywatno-rodzinnej i – z nielicznymi wyjątkami – wyrzucona z przestrzeni publicznej. Ziemie, które Polska utraciła na wschodzie w wyniku decyzji jałtańsko-poczdamskich, w sposób ostateczny zostały określone terminem „Kresy”, którego ewolucja w ten sposób została ukończona.

 

Legenda Kresów

 

Kresy są polską krainą romantyczno-heroicznych niesamowitości, niczym Szkocja w powieściach Waltera Scotta. To tam – nad Dzikimi Polami, w stepowych burzanach – wzrastały samotne kurhany dawnych bohaterów, pod którymi dziad lirnik wieszczył przyszłe dzieje Rzeczypospolitej lub opowiadał o jej dawnej chwale. Tam też upiory i strzygi ukrainne, białoruskie dziady oraz nowogrodzkie świtezianki straszyły zbłąkanych wędrowców lub wystawiały na próbę męstwo nieustraszonych rycerzy z poematów naszych wieszczów i całej czeredy mniej popularnych poetów. Polska literatura, w tym zwłaszcza poezja romantyczna, dorobiła się wręcz całej szkoły kresowej, ze szczególnym wyodrębnieniem szkoły ukraińskiej[38], opiewającej urodę tej kresowej krainy.

 

Na legendzie kresowych bojów wychowały się pokolenia Polaków. Pierwszymi kresowymi rycerzami w powszechnej wyobraźni byli zagończycy, „wygniatający” czambuły pustoszące kraj i uprowadzające w jasyr rzesze jego mieszkańców. „Cny Chmielecki, mężu sławny, jakiego czas nie miał dawny, nie jeden wiek, nie dwa minie, a twa sława nie zaginie”[39] – śpiewano w XVII wieku o słynnym regimentarzu wojsk ukraińskich, wojewodzie kijowskim, chorążym bracławskim, staroście owruckim i taborowskim – Stefanie Chmieleckim[40]. Tam sławę wojenną i popularność polityczną zdobywali wraz z koroną – dla syna – Jeremi Wiśniowiecki, a dla siebie – Jan III Sobieski, prawnuk hetmana Stanisława Żółkiewskiego i jego mściciel[41]. Tam rosła legenda konfederacji zawiązanej wszak w Barze na Podolu, a będącej pierwszym powstaniem narodowym Polaków przeciw Rosji w obronie niepodległości Rzeczypospolitej[42]. W kolejnych powstaniach legendami obrastały wyczyny kresowych partyzantów, od Karola (ojca) i Edmunda (syna) Różyckich, podnoszących sztandar walki na Wołyniu odpowiednio w roku 1831[43] i 1863[44], po Emilię Platerównę, Walerego Wróblewskiego[45] i Zygmunta Sierakowskiego[46], walczących na Litwie i Białorusi, pierwsza w 1831 roku, pozostali zaś w roku 1863. Przedłużeniem tego nurtu kresowej legendy były walki Legionów Polskich pod Kostiuchnówką, nad Stochodem, pod Rafajłową i Rarańczą, a i Rokitna[47], mimo położenia na Bukowinie, także mieściła się w tej legendzie.

 

Sienkiewiczowska Trylogia na dawne mity nałożyła uwodzicielską wizję literacką, która Ziemie Zabrane bezapelacyjnie umieściła w świecie patriotycznych legend o „rycerstwie znad kresowych stanic”. Tą legendą żyło już pokolenie niepodległości, a wywodzący się z niego ochotnicy polskiego czynu zbrojnego lat 1914–1921 z upodobaniem wybierali na swe pseudonimy miana „Kmicica”, „Babinicza” czy „Skrzetuskiego”[48] (obyczaj ten kontynuowany był potem w AK); gdy zaś los wojenny rzucił ich na zmitologizowane tereny kresowe, czuli, jak idą śladami swych patronów i bohaterów[49]. Orlęta Lwowskie w powszechnym odczuciu polskiej opinii publicznej nie walczyły wszak z Halicką Armią[50], lecz z „czernią” oblegającą ich niczym wiśniowiecczyków w Zbarażu[51].

 

W okresie międzywojennym legenda Kresów zaczęła nabierać charakteru sentymentalno-krajoznawczego, symbolizowanego przez „Polesia czar” oraz „szum Prutu i Czeremoszu” „przygrywający Hucułom”. Była to również kraina malowniczych ruin dawnych fortec, dostarczająca niezliczonych uroków entuzjastom rodzącej się turystyki, a jej kultura dworkowo-pałacowa pozostawała żywym nurtem kultury polskiej w ogóle, popularyzując kresową specyfikę i legendę. Śpiewny akcent gwar kresowych nie był przy tym mową niezwykłą – sentymentalno-filmową, jak dziś. Mówiło nim pół Polski, włącznie z Naczelnikiem Państwa Józefem Piłsudskim.

 

Kresy – ziemia obiecana

 

Blaise de Vigenère, francuski kryptograf i podróżnik z XVI wieku, pisał: „Ukraina jest to ziemia obiecana, którą Pan Bóg obiecał narodowi żydowskiemu. Kto raz tylko pobujał na Ukrainie, ten już nie może rozłączyć się z nią, bo ona przyciąga każdego, jak magnes żelazo. Ukraińskie niebo śmieje się i wabi człowieka do siebie. Wszędzie rosną drzewa owocowe i winorośl. W starych dębach i bukach roje pszczół i trzmieli. Zwierzyny w lasach i polach tak dużo, że żubry, dzikie konie i jelenie zabijają tylko dla skóry. Dzikie kozy zabijają tysiącami, na rzekach pełno gniazd bobrowych. Ptactwa jest tyle, że wiosną chłopcy napełniają całe czółna jajami dzikich kaczek, gęsi, żurawi i łabędzi. Psy karmią mięsem i rybą. Na Podolu wystarczy zaorać jeden raz i siać ziarno, urodzi się dwa razy. W jednym roku mogą być dwa albo trzy zbiory”[52]. Tak wyglądały Kresy Rzeczypospolitej w końcu XVI wieku w oczach przybysza z Francji, która jeszcze nie sięgała po miano centrum cywilizacji europejskiej i gdzie z braku lepszej strawy lud jadł żaby i ślimaki. W stanie oszołomienia bogactwem kraju nietrudno było o przerysowanie. Mit bogactwa jako daru natury na Kresach, czyniącego z nich ziemię obiecaną – „krainę miodopłynną” – trwał jednak przez wieki, także w Polsce[53].

 

„Po majątki na Podole pułk 12 rusza w pole”[54] – głosi żurawiejka 12 Pułku Ułanów Podolskich z Białokrynicy pod Krzemieńcem na Wołyniu. Jest w tym echo zarówno legendy kresowych dworków – jako centrów majątków i symboli pożądanej przez wielu przynależności do ziemiaństwa, tradycyjnej elity politycznej i kulturalnej kraju – jak i świadomości, że prawdziwe majątki warte tej nazwy znajdują się na ukraińskich czarnoziemach, a nie na bagnistym Polesiu czy piaszczystej Wileńszczyźnie.

 

Przeludniona wieś polska, pełna niewykwalifikowanej siły roboczej – ludzi nieznających innej pracy poza uprawą roli, a więc spragnionych ziemi – stanowiła wdzięczny zasób gotowy do kolonizacji wymarzonych kresowych czarnoziemów. Kresy, które w walce z bolszewikami zostały okupione krwią żołnierzy polskich (w swej zasadniczej masie chłopów), miały stanowić nagrodę dla tych, którzy w ogniu bitew wyrąbywali granice odradzającej się ojczyzny. Ich demobilizacja po 1921 roku wprowadziła na rynek pracy potężną armię zasłużonych dla kraju bezrobotnych kombatantów. Nie takie potęgi gospodarcze, jak zrujnowana siedmioleciem wojen Rzeczpospolita, ugięły się pod podobnym ciężarem – dość wspomnieć choćby mechanizm prowadzący do faszyzacji Włoch[55]. W Polsce pomysłem na złagodzenie ostrości problemu (bo przecież nie na jego rozwiązanie) była kolonizacja wojskowa Kresów. Obok opisanych celów społeczno-gospodarczych miała ona zapewnić wzmocnienie żywiołu polskiego na tym obszarze, a zatem umocnić jego związek z państwem polskim, co samo w sobie okazało się konieczne, skoro związek ten nie był w pojęciu ówczesnych dostatecznie silny, a niedostatek ów zarazem stanowił o kresowości tych ziem. Podstawą prawną osadnictwa wojskowego na Kresach II Rzeczypospolitej były dwie ustawy sejmowe, przyjęte jednogłośnie 17 grudnia 1920 roku[56], a zatem już po zawartym rozejmie, ale jeszcze przed podpisaniem traktatu pokojowego z Sowietami. Ziemia nadawana polskim osadnikom wojskowym miała pochodzić z dóbr należących przed 1914 rokiem do skarbu państwa rosyjskiego i rodziny carskiej, części dóbr kościelnych oraz klasztornych, opuszczonych dóbr prywatnych, a także z parcelacji niektórych polskich folwarków. Kolonizacja prowadzona była jedynie w latach 1920–1923 i na krótko wznowiona po przewrocie majowym, a w jej ramach, według stanu z połowy lat 30., na Kresach osiadło 9082 osadników, między których rozdzielono 15133 ha gruntów[57]. Chwilowe jej wznowienie po 1926 roku nie zmieniło już zasadniczo tych wartości. Żadnego z celów, które przyświecały całej akcji, nie zrealizowano skutecznie. Zdjęcie z rynku pracy nieco ponad 9 tys. ludzi (większość osadników wojskowych była młodymi żołnierzami do 25. roku życia, a więc często jeszcze bez rodzin) nie rozwiązało problemu głodu ziemi na polskiej wsi, a pojawienie się ich na Kresach nie zmieniło w zasadniczy sposób etniczności tych terenów. Zaostrzyło natomiast napięcia narodowościowe, gdyż nie tylko polski chłop głodny był folwarcznej ziemi i z niechęcią patrzył na obcych, między których ją rozdzielano. Po 17 września 1939 roku 80 procent osadników z rodzinami deportowano na Syberię lub do Kazachstanu. Ci, którzy przeżyli, wydostali się z Armią Andersa, z 1 Armią LWP lub w repatriacjach powojennych[58].

 

W świadomości polskich elit okresu międzywojennego Kresy Wschodnie nie tylko miały wartość ekonomiczną, lecz także stanowiły fundament mocarstwowości, a więc i samego istnienia Rzeczypospolitej[59]. Przemawiać za tym miały zarówno względy historyczne, jak i topograficzno-wojskowe. Bagna poleskie w sposób naturalny dzieliły bowiem możliwe sowieckie natarcie na dwa niezależne fronty, północny i południowy (to do powiększenia luki między nimi służył umocniony odcinek Sarny, odchylający oś natarcia ewentualnego Frontu Ukraińskiego dalej na południe), i umożliwiały ich osobne pobicie, z wykorzystaniem głębi strategicznej Polski, której żywotne centra odsunięte były na tyły frontu – poza zasięg lotnictwa sowieckiego. Na walorach geografii wojennej Kresów opierał się więc cały polski plan obronny w wersji „Wschód”[60].

 

Kresy – ziemia przeklęta

 

Historia Kresów zawsze była krwawa. Obejmowanie kolejnych obszarów dawnej Rzeczypospolitej tą okrutną naturą dziejów pogranicza – wręcz czyniło je ziemiami kresowymi. Najpierw były to łupieżcze najazdy tatarskie, potem rzezie doby wojen kozackich – z ich apogeum w czasie powstania Chmielnickiego – na pierwotnych ukrainnych Kresach Rzeczypospolitej, gwałtownie w ten sposób poszerzanych ku jej wnętrzu. Potem przyszedł straszliwy najazd moskiewski cara Aleksego z 1654 roku[61], który wyludnił Białoruś, degradując Wielkie Księstwo Litewskie z pozycji formalnie równorzędnego członu unii do poziomu podupadłej prowincji. Poprzez zdziesiątkowanie elit litewsko-ruskich i złamanie podstaw niezależności majątkowej średniej szlachty, a także wskutek upadku poziomu Uniwersytetu Wileńskiego po rzezi i sześcioletniej moskiewskiej okupacji Wilna[62], które popadło w ruinę, najazd ten zahamował rozwój cywilizacyjny tych ziem. Przesądziło to o polonizacji ich elit, które straciły swój dotychczasowy ruski (starobiałoruski) charakter i stały się ekspozyturą kulturową polskości w morzu białoruskiego chłopstwa, co tym samym zasiało ziarno pod przyszłą, wspomnianą wyżej, „obcość na swojej ziemi”[63]. Prowincjonalność, zapóźnienie cywilizacyjne oraz wyobcowanie etniczne i religijne warstw wyższych społeczeństwa w stosunku do zasadniczej masy ludu to cechy konstytutywne Kresów, nawet jeśli ich wówczas jeszcze tak nie nazywano.

 

Rzezie i deportacje jako doświadczenie kresowe od czasów Chmielnickiego zawisły nad ową krainą. Rzezi dokonywały walczące ze sobą wojska – Kozacy, Polacy i Moskale, deportacją zaś zajmowali się Tatarzy, którzy gnali dziesiątki tysięcy ludzi w jasyr, i Moskale, wysiedlający całe miasta i wsie po podboju dalekich Kresów, utraconych przez Rzeczpospolitą w latach 1654–1667[64]. Doświadczenie rzezi powtórzone zostało przez hajdamacką koliszczyznę w roku 1768, zmanipulowaną przez Rosję, ale przecież nie wzbudzoną z niczego[65]. Dokonane przez Rosjan pacyfikacje konfederacji barskiej na Ukrainie[66] i jej litewskiego wydania – powstania hetmana Ogińskiego na Litwie (tzn. na Białorusi)[67] – otworzyły okres powstańczych doświadczeń kresowych. Ich okrucieństwo odróżniało je in minus od niełatwych przecież doświadczeń Polski centralnej. Rzeź Pragi w wykonaniu wojsk marszałka Suworowa w 1794 roku[68] nie uczyniła z Warszawy miasta kresowego. Jak wskazano wyżej, taka sztuka nie może się udać w odniesieniu do stolicy (chyba że mówimy o kresach imperium, które ją podbiło). Rzeź mieszkańców Oszmiany w 1831 roku[69], będąca symbolem okrucieństwa Rosjan wobec partyzantów na Litwie i Białorusi w czasie powstania listopadowego, a potem wyczyny Murawiewa-Wieszatiela w latach 1863–1864[70], popowstaniowe niszczenie polskości na Ziemiach Zabranych i surowszy tam niż w Kongresówce reżim rusyfikacyjny[71], twarda walka o ziemię i zbrojny opór przed wywłaszczeniami oraz deklasacją, towarzyszący zagładzie drobnej szlachty polskiej na Ukrainie[72] – to wszystko dodało „laur męczeństwa naszych braci”, który „bujniej rósł” na Kresach niż poza nimi. Polskość na Kresach była kosztowna. Jej utrzymanie – trwanie przy niej – wymagało ofiar, łamało bądź hartowało charaktery.

 

I wojna światowa przyniosła – szczególnie na Białorusi – masowe doświadczenie deportacji. Rosjanie, ustępując przed nacierającymi Niemcami, usiłowali nonsensownie zastosować strategię spalonej ziemi, znaną z poczynań Kutuzowa z 1812 roku. Wówczas – w walce z Napoleonem – miała ona sens wojskowy, który jednak w drugiej dekadzie XX wieku, wobec istnienia kolei żelaznych rozwiązujących problem logistycznej obsługi wojsk, był już oczywistym anachronizmem. Nie dostrzegali tego faktu jedynie ludzie o takich umysłach jak rosyjscy sztabowcy. Wysiedlenia teoretycznie miały objąć wszystkich, ale w praktyce rozkazy ewakuacyjne wykonywali raczej niepiśmienni, prawosławni białoruscy chłopi, a także wciąż jeszcze nieliczna białoruska inteligencja, i to te kategorie ludności kresowej najbardziej ucierpiały w wyniku rosyjskiej strategii obronnej, ułatwiającej rusyfikację kraju[73].

 

W wojnie o niepodległość i granice w latach 1918–1920 Kresy nabyły pełnię swej kresowości. W wyobraźni powszechnej aż do tego momentu nie istniała wszak żadna inna mapa tego, co jest Polską, jak tylko ta z roku 1772. Wiem z opowieści rodzinnych, że jeszcze przed I wojną światową dzieńszczyk (pocztylion rosyjski) zapewne Białorusin (bo opowieść pochodzi z powiatu ihumeńskiego guberni mińskiej), przekraczając tę granicę palił z bata i wołał „siej czas my ujezźajem w Polszczu”[74]. To dopiero odradzanie się państwa polskiego już jako Polski i tylko Polski, a nie jako Rzeczypospolitej Obojga Narodów czy wymarzonej w 1863 roku Polski, Litwy i Rusi, przeniosło pojęcie Kresów na dawne metropolie unii polsko-litewskiej – Wilno, Grodno i Lwów, które trzeba było utrzymywać lub wydzierać zbrojnie w krwawych walkach z Ukraińcami i bolszewikami oraz – w innej skali dramatyzmu – także z Litwinami. Był to los, który wyraźnie odróżniał te miasta od Warszawy, Krakowa, Lublina, a nawet Poznania, o który wszak w trakcie powstania wielkopolskiego nie toczyły się wielomiesięczne walki z Niemcami o tym dramatyzmie i liczbie ofiar co z Ukraińcami we Lwowie, a miasto nie przechodziło parokrotnie z rąk do rąk, jak Wilno i Grodno[75].

 

Kresy „najdalsze” (avulsa) – utracone w latach 1654–1667 – istniały w tym czasie już poza mapą mentalną ojczyzny Polaków. Obecność polska nigdy nie była tam wielka. Miejscowe ruskie elity (nie mylić z rosyjskimi), które do powstania Chmielnickiego polonizowały się, jak Wiśniowieccy, potem opuściły te ziemie, uległy eksterminacji lub zaczęły się rusyfikować. W wieku XVIII ziemiaństwo na lewobrzeżnej Ukrainie było już rosyjskie lub – jeśli zachowywało poczucie lokalności – małorosyjskie, ale nie polskie[76]. Ukraina prawobrzeżna, mimo wysiłków rusyfikatorskich caratu, pozostawała natomiast pod polską dominacją kulturową i ekonomiczną aż do 1917 roku[77].

 

Kresy „dalsze” – terytoria oderwane od Rzeczypospolitej w latach 1772–1795 i nieodzyskane w 1921 roku – pierwsze doświadczyły terroru i zagłady tego, co przetrwało zabory, i w ten sposób z kategorii Ziem Zabranych przeszły w kategorię Kresów utraconych. Na pastwę bolszewizmu i zmoskalenia pozostawione zostały nie tylko potężne wyspy polskości w okolicach Mińska, Witebska, Żytomierza czy Kamieńca Podolskiego, ale także „rzesze ludu białoruskiego”, z którym kresowe elity spolonizowanej od pokoleń, ale przecież miejscowej, litewsko-ruskiej szlachty-ziemiaństwa czuły się związane wspólną ojczyzną i za niego odpowiedzialne. To z tych środowisk kresowego ziemiaństwa i włościaństwa polskiego dochodził głos najgłębszego protestu oraz oburzenia pod adresem Jana Dąbskiego i Stanisława Grabskiego, których obwiniano powszechnie o rezygnację z Mińszczyzny[78]. Trudno też było zrozumieć oddanie Kamieńca Podolskiego[79] – najsłynniejszej twierdzy Rzeczypospolitej, opromienionej w oczach opinii publicznej legendą Wołodyjowskiego, a znajdującej się dosłownie 25 kilometrów od granicy na Zbruczu, która wszak nie była historycznie niczym innym, jak tylko kordonem rozbiorowym między Rosją a Austrią. Rozumiano, że dalszym przeznaczeniem „porzuconych” będzie niewola. Nie przewidywano jednak eksterminacji, która stała się udziałem ludności kresowej. Dotknęła ona przede wszystkim Polaków – „pierwszego narodu ukaranego”. Deportacjom, prowadzonym od 1932 roku, towarzyszyły egzekucje, z ich kulminacją w ramach operacji antypolskiej NKWD z 1937 roku, kiedy to na rozkaz Nikołaja Jeżowa (nr 00485) rozstrzelano 111 091 Polaków, a dziesiątki tysięcy innych zmarły w łagrach[80]. Zagładzie uległa wspólnota polska na Mińszczyźnie, a kolosalne ofiary poniosła Żytomierszczyzna. Ogólnie straty ludności polskiej w ZSRR w latach 30. wyniosły około 20–30 procent – według oficjalnych statystyk sowieckich liczba Polaków pod władzą Moskwy zmniejszyła się z 782 tys. w 1926 do 626 tys. w 1939 roku[81]. Terror dotknął także Białorusinów (czego symbolem są Kuropaty)[82] oraz w sposób najstraszliwszy Ukraińców, których elity polityczne i kulturowe, aż po dziadów-lirników (kobzarów – śpiewających wszak swe pieśni bez sowieckiej cenzury), zostały rozstrzelane[83], a chłopi (także mieszkający na Ukrainie Polacy) zagłodzeni podczas Hołodomoru w latach 1932–1933[84]. To te właśnie „dalekie Kresy” jako pierwsze – zgodnie z naturą kresowości – zasłużyły sobie na Snyderowskie miano „skrwawionych ziem”[85]. Polskość na tych terenach i jej zabytki przetrwały tylko w formie szczątkowej[86].

 

Kresy II Rzeczypospolitej – można by rzec: Kresy w ich klasycznej formie – w latach 1939–1956 zostały wystawione na sowiecko-niemieckie pandemonium i uległy kompletnej zagładzie. Wydarzenia tych właśnie lat – a mianowicie: najazd[87] i okupacja sowiecka (na Wileńszczyźnie także przejściowa litewska[88]), a potem niemiecka[89], uczynienie z tego obszaru pola bitwy, najpierw z broniącą się Polską, a potem między oboma totalitaryzmami, masowe egzekucje, deportacje i ludobójstwo sowieckie[90] oraz niemieckie[91], a w wymiarze lokalnym: na południu ukraińskie[92] i na północy – niemiecko/litewskie[93], zagłada ziemiaństwa polskiego, będącego nośnikiem kultury wyższej, w tym kultury politycznej tych ziem[94], wręcz określającego ich polską kresowość (wszak lewobrzeżna Ukraina przestała być Kresami w XVII wieku właśnie dlatego, że zniknęło stamtąd polskie ziemiaństwo czy raczej polsko-ruskie ziemiaństwo Rzeczypospolitej), rola i społeczny odbiór zachowania ludności żydowskiej wobec sowieckiego okupanta[95], potem zaś eksterminacja Żydów, zniszczenie wspólnot Karaimów, Tatarów[96] i Ormian, a wreszcie ekspatriacja Polaków, Ukraińców, Białorusinów i Litwinów poprzez wciśnięcie ich w nowe granice, ustanowione przez Stalina – to wszystko doprowadziło do fundamentalnej zmiany struktury etnicznej tych ziem, zburzenia ich unikalnego rytu kulturowego, katastrofy demograficznej, dewastacji materialnej i rozdzielenia „żelaznymi kurtynami” zamieszkujących je narodów. Polskość przetrwała przy tym w znacznie większej mierze na kresach północnych – litewsko-białoruskich, podczas gdy na południowych – ukraińskich – uległa niemal całkowitemu wytępieniu. Stało się tak w wyniku splotu rozmaitych czynników, ale najważniejszym z nich, choć wtórnym, był konflikt wewnętrzny – polsko-ukraiński – niewystępujący w tej skali i w tym natężeniu w relacjach polsko-litewskich czy polsko-białoruskich. Czynnik ten, jak napisałem, miał charakter wtórny, gdyż warunkiem jego zaistnienia i nabrania przezeń zbrodniczego, ludobójczego wymiaru w postaci akcji UPA przeciw ludności polskiej, prowadzonej z największym natężeniem w latach 1943–1944, było rozbicie państwa polskiego. To zaś dokonane zostało nie przez Ukraińców, ci bowiem z powodu braku sił nie byli do tego zdolni, lecz przez Niemców i Sowietów, którzy swym działaniem stworzyli warunki niezbędne do zaistnienia tej tragedii – warunki, bez których nigdy by do niej nie doszło. Obaj okupanci prowadzili politykę eksterminacyjną w stosunku do ludności kresowej, tak polskiej, jak i ukraińskiej, białoruskiej, litewskiej czy żydowskiej, choć polityka ta różniła się co do skali zbrodniczości w odniesieniu do wymienionych wyżej narodów. Wszystko zależało od tego, kto dokonywał eksterminacji (Niemcy czy Sowieci), a także od okresu, w którym była prowadzona. Gros ofiar pierwszej okupacji sowieckiej stanowili Polacy. Żydów i Białorusinów mordowali głównie Niemcy, choć to Sowieci byli odpowiedzialni za eksterminację niekomunistycznej inteligencji białoruskiej II Rzeczypospolitej[97]. Pod okupacją nazistowską Polaków zabijali przede wszystkim Niemcy i Ukraińcy. Druga okupacja sowiecka zaś, połączona ze stłumieniem partyzantki polskiej[98], litewskiej[99] i ukraińskiej[100], była okresem, gdy Moskwa bardziej równomiernie dzieliła ciosy między poszczególne nacje[101]. Wszystkie one podlegały brutalnym represjom NKWD – od walk leśnych, przez tortury i egzekucje pochwyconych partyzantów, po zsyłki do łagrów. Polaków wysiedlono do nowych granic powstającej PRL, Ukraińców zaś (na mniejszą skalę też Białorusinów i Litwinów) przesiedlano z terenów na zachód od nowej linii granicznej na obszary ZSRR[102] lub – w wypadku Ukraińców poddanych represjom w ramach akcji „Wisła” – rozrzucano ich po „Ziemiach Odzyskanych”[103]. Oderwane od Rzeczypospolitej obszary w latach 1939–1941[104] i po roku 1944[105] poddano brutalnej sowietyzacji, szczególnie skutecznej na Białorusi[106], tam bowiem (wobec słabości białoruskiego ruchu narodowego[107]) złamanie dominacji polskiej usunęło jedyną barierę, która mogła proces sowietyzacji hamować. Na Kresach południowych opór sowietyzacji stawiała silna nacjonalistyczna partyzantka UPA, która wobec oczyszczenia kraju z żywiołu polskiego[108], czy to w drodze eksterminacji, czy też deportacji z lat 1939–1946, za jedynego wroga mogła uznać ZSRR. Zmiana struktury etnicznej owych ziem – likwidacja ich polskości...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin