C. S. Harris - Kiedy bogowie umierają.pdf

(719 KB) Pobierz
C.S. Harris
Kiedy bogowie umierają
Lista osób, którym należą się podziękowania, jest zawsze długa, a w przypadku tej
książki szczególnie - ze względu na okoliczności, w jakich powstawała. Pisałam ją po
uderzeniu huraganu Katrina, który zniszczył mój dom w Nowym Orleanie. Szczególne
podziękowania należą się:
Mojej redaktorce Ellen Edwards za wyrozumiałość i nieocenioną pomoc w pracy
mimo huraganu, ewakuacji, odbudowy domu, a także za podzielenie się ze mną swoją
rozległą wiedzą i przemyśleniami. Twojego wkładu w tę książkę nie da się przecenić.
Mojej córce Samancie, która dzielnie zniosła najazd trzech pokoleń naszej rodziny i
pięciu kotów na swoje niewielkie mieszkanie studenckie w Baton Rouge oraz córce Daniele,
która bez narzekania całe tygodnie spała na drewnianej ławie. Twarde z was sztuki.
Mojej matce Bernadine Wegmann Proctor, która na tak długo pozwoliła nam przejąć
swój ocalały w powodzi dom w Métairie oraz mojej siostrze Pénélope Williamson, która
służyła nam pomocą, kiedy tak desperacko jej potrzebowaliśmy.
Emily i Bruce’owi Toth (oraz ich dwóm pociesznym zwierzakom - Beauregardowi i
Panu Fussy), którzy wspaniałomyślnie otworzyli swój dom w Baton Rouge dla wielu
członków mojej rodziny i dwóch z naszych kotów; mojej agentce Helen Breitwiezer,
przyjaciołom Edowi i Lynn Lindahl oraz Paulowi i Adriel Woodman, którzy udzielili nam
gościny w swoich domach w Beverly Hills, Arizonie i Alabamie. Wasza wspaniałomyślność
poruszyła mnie go głębi.
Wszystkim przyjaciołom i krewnym, którzy wspierali mnie przez te ponure,
gorączkowe dni po potopie, oferując swoją przyjaźń i pomoc. Dziękuję zwłaszcza starym
przyjaciołom Tomowi Hudsonowi, Nickowi Fiedlerowi i Tomy emu Lufti; moim australijskim
przyjaciołom Wirginii Taylor, Trish Mullin i Gillowi Cooperowi oraz kuzynowi Gregowi
Whitlockowi.
Benowi Woodmanowi, który zrezygnował z części urlopu, by zdzierać spleśniałą
izolację i deski, oraz Jonowi Stebbinsowi, który nie tylko poświęcił swój wolny czas, by przez
wiele tygodni pomagać w odbudowie naszego domu, ale podnosił nas też na duchu, gdy
najbardziej tego potrzebowaliśmy. Niewielu jest takich przyjaciół.
Kathleen Davis, Elorze Fink, Charlesowi Gramlichowi, Laurze Joh Rowland i Emily
Toto z koła literackiego
Monday Night Wordsmiths,
którzy pozostali w kontakcie choćby
przez e-mail. Jestem wam wdzięczna za przyjaźń, rozmowy i wsparcie.
Oraz mojemu mężowi Steve’owi Harrisowi, który jest świetnym kompanem do snucia
intryg, ale sprawdził się też jako spec od elektryczności. Bez Ciebie u boku nie
przetrwałabym Katriny ani ciężkich dni, które po niej nastały.
1
P
AWILON
K
RÓLEWSKI
, B
RIGHTON
, A
NGLIA ŚRODA
, 12
CZERWCA
l8ll
ROKU
W
iedział, że do niego przyjdzie. Zawsze przychodziły.
Jego Królewska Wysokość Jerzy, książę Walii i od ponad czterech miesięcy regent
Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii, zamknął za sobą drzwi gabinetu i
potoczył wzrokiem po ponętnych krągłościach swojej towarzyszki.
- Widzę, żeś pani zmieniła zdanie i rozważyła swą pochopną odmowę mojej
propozycji przyjaźni.
Nie odpowiedziała. Migoczący płomień świecy spowijał cieniem jej oblicze, tak że
książę nie mógł z niego nic wyczytać, podczas gdy blada dłoń spoczywała prowokująco na
pozłacanym rzeźbieniu stojącej obok kominka sofy. Większość ludzi narzekała na wysokie
temperatury, w jakich Jerzy nawet w tak ciepłe letnie noce zwykł utrzymywać swoje salony.
Ta kobieta jednak zdawała się upajać tym ciepłem - spod zsuniętej z ramion sukni kusząco
wystawały jej bose stopy. Książę oblizał wargi.
Zza zamkniętych drzwi dobiegały dźwięki koncertu Bacha zmieszane ze szmerem
kurtuazyjnych głosów zgromadzonych licznie gości, gdzieś w oddali zadźwięczał słabo
piskliwy kobiecy śmiech. Na ten dźwięk Jerzy poczuł, jak w przypływie niepewności żołądek
podchodzi mu do gardła.
Dzisiejsze przyjęcie było wyjątkowe, gdyż jako gość honorowy przybył nikt inny, jak
sam zdetronizowany król Francji Ludwik XVIII. Reszta, cała zarozumiała śmietanka
kostycznych, wyniosłych dam i dżentelmenów, przychodziła tu co wieczór. Pili wino księcia,
raczyli się jego jedzeniem i słuchali muzyki, ale wiedział, co tak naprawdę o nim myślą.
Zawsze z niego szydzili i mieli go za błazna. Poszeptywali, że jest równie obłąkany, co jego
ojciec. Sądzili, że o tym nie wie, ale on wiedział. Tak jak też zdawał sobie sprawę, jakim
pośmiewiskiem stałby się, gdyby ta kobieta kolejny raz wystrychnęła go na dudka.
Dlaczego milczała?
Jerzy wyprostował się niepewnie i wyprężył tors.
- O co chodzi, pani? Czyżbyś zwabiła mnie tu jedynie, by drażnić się ze mną, zabawić
się mym kosztem?
Zrobił krok w jej stronę, lecz zachwiał się i pulchną ręką złapał za rzeźbione oparcie
stojącego obok krzesła. Poczuł ból w kostce. Nie wytrzymywała jego ciężaru. Wiedział
jednak, co robić - potrafił balansować na jednej nodze lepiej niż większość młodzieniaszków.
Wszyscy tak twierdzili.
Świece w pozłacanych kinkietach zapłonęły złotym światłem, a potem przygasły. Nie
pamiętał, żeby siadał, ale kiedy otworzył oczy, spoczywał rozparty w fotelu, z podbródkiem
zatopionym głęboko w fałdach fularu. Czuł spływającą z kącika ust strużkę śliny. Wierzchem
dłoni wytarł usta i podniósł głowę.
A ona leżała jak przedtem, jedna noga zwisała z obitej żółtym aksamitem sofy, a
połyskująca szmaragdowozielona suknia była rozsznurowana i odsłaniała kusząco nagie
ramiona. Zastanowiły go jej szeroko otwarte, dziwnie niewidzące oczy.
Ginewra Anglessey. Cóż to była za piękność! Delikatnie uformowane krągłości jej na
wpół odkrytych piersi były białe niczym alabaster, kruczoczarne włosy lśniły w blasku świec.
Jerzy zsunął się z fotela, przyklęknął i ujął jej zimną dłoń.
- Pani? - spytał drżącym głosem.
Zaniepokoił się nieco. Nienawidził scen, a jeśli ona dostała jakiegoś ataku, toby
dopiero był skandal. Wsunął ręce pod jej obnażone ramiona, uniósł ją i delikatnie potrząsnął.
- Czyżbyś pani, och, mój Boże, czyżbyś zaniemogła? Sama myśl przyprawiła go o
ciarki. Był przecież taki podatny na infekcje...
- Mam wezwać doktora Heberdena?
Chciał jak najprędzej się od niej odsunąć, ale leżała przechylona na bok w tak
niewygodnej pozycji, że trudno mu było ją ułożyć.
- Pozwól proszę, że ułożę cię wygodnie, a sam zawołam...
Urwał i gwałtownym ruchem obrócił głowę w stronę dwuskrzydłowych drzwi, które
ktoś właśnie otworzył na oścież.
- A może tu się książę ukrywa... - usłyszał rozbawiony kobiecy głos.
Przyłapany z piękną, młodą żoną markiza Anglessey, nieprzytomną w jego
niezdarnych ramionach, Jerzy zesztywniał. Świadomy swej odrażająco groteskowej pozy,
nerwowo oblizał suche wargi.
- Zemdlała, zdaje się.
Lady Jersey stała z ręką zaciśniętą na klamce. Jej przykryte różem policzki stopniowo
traciły kolor, a oczy robiły się coraz większe.
- Na Boga! - wydyszała.
W drzwiach zaroiło się od piszczących kobiet i spoglądających spode łba mężczyzn.
Dostrzegł swojego kuzyna Jarvisa i pochmurnego syna lorda St. Cyra - wicehrabiego
Dewlinu. Wszystkie oczy zwrócone były w jego stronę. Chwilę trwało, zanim Jerzy
zorientował się, że nie patrzą wcale na niego, lecz na wysadzaną klejnotami rękojeść sztyletu
sterczącego z nagich pleców markizy Anglessey.
Książę wrzasnął cienkim, wręcz kobiecym głosem, a płomień świecy zamigotał i
zgasł.
2
N
ad Steyne powiała orzeźwiająca bryza, przynosząc ze sobą słoną woń morza.
Sebastian Alistair St. Cyr, wicehrabia Dewlinu, przystanął na kamiennym bruku przed
Pawilonem Królewskim i wciągnął głęboko w płuca świeże powietrze.
Wkoło w ciemnych uliczkach rozbrzmiewały pełne przerażenia okrzyki i dudniły
końskie kopyta. Obwieszone biżuterią damy i dżentelmeni w wieczorowych strojach wylewali
się w noc. Kilkoro gości rzuciło Sebastianowi pełne przestrachu, podejrzliwe spojrzenia.
Wszyscy omijali go szerokim łukiem.
- Głupcy! - usłyszał za sobą ostry, gniewny głos. - Co też im chodzi po głowach?
Myślą, że to ty zabiłeś tę kobietę?
Wicehrabia odwrócił się gwałtownie, by spojrzeć na ciężką, zatroskaną twarz swojego
ojca, Alistaira St. Cyr, piątego hrabiego Hendonu. Uśmiechnął się cierpko.
- Takie wytłumaczenie zapewne odpowiada im bardziej niż to, że ich regent właśnie
do swej wątpliwej sławy raczył dodać morderstwo, i to pięknej kobiety.
- Książę nie byłby do tego zdolny i dobrze o tym wiesz - warknął ojciec.
- No cóż, ktoś jednak ją zabił. Ja wiem jedno: nie ja.
- Przejdźmy się - powiedział hrabia Alistair, odprawiając swój powóz. - Potrzebuję
oddechu.
Ruszyli razem w stronę hotelu na Marinę Paradę. Obaj milczeli, a ich kroki
pobrzmiewały w ciemności nieznacznym echem. Znajome zapachy obmywanych przez morze
skał i mokrego piasku wisiały ciężko w ciepłym nocnym powietrzu, a skąpane w
księżycowym blasku ulice przywodziły wspólne wspomnienia, których ani ojciec, ani syn nie
chcieli przywoływać. Obydwaj od lat unikali Brighton, jak tylko mogli. Jednakże Alistair St.
Cyr, jako minister skarbu, a także ze względu na wizytę zdetronizowanego króla Francji,
zmuszony był się tu pojawić. Sam Sebastian przyjechał tylko z okazji jego sześćdziesiątych
szóstych urodzin. Drugie żyjące dziecko hrabiego - Amanda - nie przyjechała z powodów, o
których nie rozprawiali.
- Ta kobieta... - zaczął Alistair, lecz urwał i poruszył gwałtownie szczęką jak zawsze,
gdy się zamyślał lub był czymś zmartwiony. W słabym świetle pobliskiej latarni jego twarz
wyglądała blado, a blask księżyca rzucał na jego gęste włosy srebrną poświatę. Odchrząknął i
zaczął ponownie: - Zdumiewająco przypominała Ginewrę Anglessey.
- Bo to była markiza Anglessey - odparł Sebastian.
- Wielkie nieba! - Hrabia przetarł zatroskaną twarz otwartą dłonią. - To może oznaczać
koniec rodu Anglesseyów.
Przez chwilę jego syn milczał. W ich świecie dość często zdarzały się małżeństwa
pięknych młodych kobiet z utytułowanymi starszymi bogaczami. Jednakże nawet w tych
sferach różnica czterdziestu pięciu lat, jakie dzieliły markiza i jego młodą żonę, była rażąca.
- Muszę przyznać - odezwał się Sebastian, ważąc słowa przez wzgląd na długoletnią
przyjaźń między rodami St. Cyrów i Anglesseyów - że nie zaliczyłbym jej w poczet flam
Księciunia.
Oczy hrabiego Hendonu zapłonęły.
- Nawet tak nie myśl! Nie była swawolnicą. Nie Ginewra.
- Co więc, u diabła, robiła w jego gabinecie? Alistair odetchnął ciężko.
- Nie wiem, ale to nie wróży nic dobrego ani dla Anglesseya, ani dla księcia... no i dla
ciebie - dodał. - Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebujesz, to żeby twoje nazwisko połączono
ze śmiercią kolejnej zamordowanej kobiety.
Sebastian zmarszczył brwi, a jego wzrok padł na królewski herb zdobiący karetę
stojąc u wejścia do ich hotelu.
- Wierz mi, że nie mam zamiaru za to odpowiadać. Starszy St. Cyr spojrzał na niego
zdumiony.
- Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?
Wicehrabia bez słowa wskazał podbródkiem służącego w liberii, który stał koło
zaniepokojonych koni zaprzężonych do karety.
- O co chodzi? - spytał Alistair.
Służący postąpił w ich stronę i skłonił się. Jego liberia nie pozostawiała żadnych
wątpliwości - zarówno on, jak i powóz należały do księcia.
- Jego lordowska mość wicehrabia Dewlinu? Lord Jar vis chciałby zamienić z
milordem kilka słów. W swoich komnatach, w pawilonie.
Oficjalnie lord Jarvis był jedynie dalekim kuzynem króla, możnym arystokratą. Słynął
jednak ze sprytu i absolutnej wręcz wiedzy sukcesywnie nabywanej dzięki pokaźnemu
zastępowi szpiegów. Wszyscy wiedzieli, że to on był mózgiem rodziny królewskiej,
makiawelicznym intrygantem oddanym zarówno Anglii, jak i monarchii.
- O tej porze? - zaprotestował Sebastian.
- Lord Jarvis twierdzi, panie, że to nie może czekać. Biorąc pod uwagę swe
wcześniejsze relacje z tą szarą eminencją dworu, Sebastian chciał w pierwszym odruchu
odesłać służącego z powrotem do swojego pana z szorstką odmową. Potem przypomniał sobie
Ginewrę Anglessey - bladą, leżącą bez życia w oświetlonej blaskiem świec komnacie księcia,
i zawahał się.
- Przekaż swojemu panu, że lord wicehrabia przyjmie go rano - odparował Alistair St.
Cyr. Szczęka chodziła mu ze zdenerwowania.
Sebastian pokręcił głową.
- Nie. O świcie wracam do Londynu. - Czujny, lecz zaintrygowany wskoczył do
powozu, zanim jeszcze opuszczono schodki. - Nie czekaj na mnie - zwrócił się do ojca.
Służący zamknął drzwiczki, a wicehrabia usadowił się wygodnie na obitym pluszem
siedzisku.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin