Kajetan Abgarowicz - Dobra nauczka.pdf

(318 KB) Pobierz
Dobra nauczka - całość
Abgar Sołtan
Jakubowski i Zadurowicz, Lwów, 1896
Pobrano z Wikiźródeł dnia 06.12.2016
DOBRA NAUCZK A
(N o w e l a).
I
 —
Dziń!… Dziń!… dziń!
 Przeciągle
i długo rozlegał się dźwięk szkolnej „sygnaturki“
zawieszonej w parterowym korytarzu stanisławowskiego
gimnazyum.
 Stary
Jan, tercyan, dobitnie i wyraźnie podawał swym
młodym przyjaciołom uczniom — radośną wiadomość, że na
dziś wszystkie lekcye ukończone. Jak pod wpływem ciepłego,
jasnego promienia słońca, ze wszystkich „oczek“ w pasiece
wylatuje mnóstwo pszczół — tak na głos przeciągły Janowego
dzwonka wysypał się z drzwi każdej klasy rój ucieszonych,
uśmiechniętych chłopaków.
 W
tłumie tym, cisnącym się do wyjścia i kłębiącym się niby
stado jagniąt, mieściło się w miniaturze całe społeczeństwo;
różnorodne charaktery, mające w przyszłości zająć godne
siebie stanowiska, były już tam gotowe, wyrobione, brakowało
im tylko tego ostatniego „dotknięcia mistrza“, które na
człowieka kładzie nie szkoła lecz świat i robi go —
skończonym.... Byli tam przyszli artyści, uczeni, posłowie,
żołnierze, zdrajcy, a nawet oszuści i inni zbrodniarze.... I cel
swego życia miał już każdy z nich wytknięty i do niego dążył,
wyglądając ze wszystkich stron sprzyjających okoliczności.
 W
największym ścisku, w samych drzwiach, górując pół
ciałem po nad kłąbkiem „szkrabów“ z pierwszej klasy i siłą
torując sobie drogę naprzód stanął Włodzio Dobiecki,
największy elegant z szóstej klasy i zwracając się do jednego
ze swych kolegów, który pozostał w tyle, zawołał:
 —
Adaś! Chodź, mam ci coś ważnego powiedzieć.
 Nawoływany
w ten sposób chłopak, szczupły, lecz dobrze
wyrośnięty blondynek o rumianej twarzyczce i błękitnych niby
kwiat niezapominajki oczach i śmiejących się różowych ustach
odparł wesoło:
 —
Nie mogę! Tak mi szkraby nogi poplątały, że jadę na nich
jak na osłach....
 —
Kopnij jednego, drugiego nogą, to ci się rozstąpią!
 Zawołał
porywczo Dobiecki i w jego ciemnem piwnem oku
błysnęły złote iskierki gniewu, a białe wysokie i piękne czoło
sfałdowało się podłużną zmarszczką gniewu.
 —
Co ci to szkrabstwo winno? — zawtlłał, śmiejąc się Adaś
kiedy zbliżając się do kolegi, niesiony prawie falą
wyciskających się przez wchodowe drzwi pierwszeklaśników.
 Nagle
obaj wylecieli jak z procy, każdy w inną stronę,
utykając na sypiących się jak jabłka z drzewa malców.
 —
A to ci łaźnia.... Całym się spocił....
 Przemówił
pierwszy Kierdej ocierając z pyłu kapelusz, który
mu z głowy zleciał, w chwili gdy wyciśnięto go z drzwi.
 Dobiecki
zanim odpowiedział to poprawił starannie modny,
granatowy paletot, który w ścisku podjechał mu do góry i tedy
dopiero — pewny, że ubranie jego leży bez zarzutu - zawołał:
 —
Drańcie ! Po co to do gimnazyum chodzi? Same szewskie
syny....
 Słowa
te nierozważnie głośno wypowiedziane mogły
doprowadzić do awantury, bo obywatele pierwszej klasy
zajadle bronili zazwyczaj swego honoru, to tez zaraz mały,
ryży, o stojących do góry, niby kolec jeża włosach Pach, syn
majstra szewskiego staną przed Włodziem w wyzywającej
postawie zawołał głośno:
 —
Syntaksista....
małpa czysta!
 Inni
gromadząc się koło niego powtarzali chórem:
 —
Małpa czysta! Małpa czysta!...
 Dobiecki
już się był zamierzył chcąc uderzyć pierwszego,
owego rudego, piegowatego chłopaka, gdy uczuł, że go nagle
Adaś z całej siły chwycił za rękę i przemocą odprowadził.
 Zanim
Włodzimierz zoryentował się, co się z nim stało, już
byli o kilkanaście kroków od zgrai malców, a ogólny krzyk i
gwar panujący na placu przed gimnazyum, zagłuszył zupełnie
tryumfalny wrzask piarwszo-klaśników:
 ....
Syntaksista,
małpo czysta!!
 —
Coś mi miał ważnego powiedzieć? — pytał Adaś kolegę i
wziąwszy go pod ramię, odprowadzał coraz dalej od
rozkrzyczanej kupy malców.
 —
Eh! ... Później ci powiem — wołał niecierpliwie
Dobiecki, starając się wyrwać z pod ręki kolegi — a tym
śmierdziuchom muszę skórę złoić.
 —
Daj spokój! Czy nam wypada na ulicy tłuc się z
parwistami?
 —
Może masz racyę — szepnął, odsapując ciężko Włodzio
— ale ja tego rudego dyabła złapię jeszcze kiedyś!... Nie ujdzie
mu na sucho!...
 Gdy
to mówił, minęli właśnie róg pojezuickiego kościoła i
znaleźli się przed samym odwachem, gdzie wyelegantowany i
żółtą szarfą przepasany oficer piechoty, z za krat przypatrywał
się pięknym stanisławowskim żydówkom, odbywającym
gromadną przechadzkę po chodniku, wiodącym z rynku do
„brukowanej“ ulicy.
 Włodzio
z zazdrością spojrzał na
złocisty kask oficera i fantastycznie zawiązaną szarfę, później
pożerająccm spojrzeniem obrzucił kilka najbliższych córek
Izraela i przybierając kpiącą minę, której nauczył się od
starszego dependenta w kancelaryi swego ojca — pana Millera,
zapytał kolegę:
 —
Cóż tam z twoim panieństwem?
 Zapytany
w ten sposób Adaś oblał się tak gwałtownym
rumieńcem, że można się było obawiać, że krew przebije mu
skórę na twarzy i tryśnie strumieniami na przechodniów.
Zakłopotanie jego było tak silne, że długo biedak musiał się
męczyć, zanim wyksztusił niewyraźną odpowiedź:
 —
Nie...ro...zu.... miem , o co się pytasz.
 —
Cha! cha! cha! — zaśmiał się zjadliwie Włodzio —
rozumiesz bratku, tylko gadać się wstydzisz.
 —
Servus!
Do widzenia! — zawołał nagle Adaś, wyciągając
do kolegi i przyjaciela dłoń na pożegnanie. — Spieszę do
domu, mam się na jutro z greki przygotować.
 —
Cha! cha! cha! Greką chcesz się wykręcić.... Czekaj,
pójdziemy przez Tyśmienicką, to później odprowadzę cię do
cioc: na Zabłotowską.
 Szli
kilkanaście kroków obok siebie milcząc. Wreszcie
Dobiecki znowu zaczął pytać:
 —
Cóż kochasz się znowu w jakiejś konwiktowej
synogarlicy? Powiedz mi otwarcie, przecież jesteśmy najlepsi
przyjaciele.
 Adaś
milczał zawzięcie, ale z twarzy jego poznać było
można, że słowa kolegi robiły mu wielką przykrość; w oczach
widocznym się stawał wyraz zniecierpliwienia, prawie gniewu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin