Kajetan Abgarowicz - Klub nietoperzy - Tom.pdf

(776 KB) Pobierz
Klub nietoperzy - Tom
I/Całość
Abgar Sołtan
Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta, Lwów, 1892
Pobrano z Wikiźródeł dnia 06.12.2016
A B G A R - S O Ł TA N
KLUB
NIETOPERZY
POWIEŚĆ
Tom I.
WE LWOWIE
NAKŁADEM KSIĘGARNI GUBRYNOWICZA I SCHMIDTA.
1892.
I.
 Przez
szparę w storach wkradł się do pokoju wązki pasek
światła słonecznego. Dłużej już, niż godzinę wędrował on z
drzwi na szafę — z szafy na szaragi, zawieszone bronią i
jeździeckimi przyborami — z szaragów przeniósł się na dywan
— wreszcie spoczął na zamkniętych oczach uśpionego
młodzieńca. Pod wpływem tego jaskrawego światła twarz pana
Władysława Kierbicza skrzywiła się niemiłosiernie; ręka
mimowolnie wykonywała ruch taki, jakim odpędza się muchy;
a przez zamknięte usta przecisnęło się pół słowa
cudzoziemskiej klątwy, które brzmiało... coś w rodzaju —
sacrrr’.
 Promyk
słońca nie przestraszył się tego, padał uparcie w to
samo miejsce i... obudził wreszcie leniucha.
 Pan
Władysław przestał spać, otworzył oczy, ziewnął
przeciągle i klaskając w dłonie równocześnie donośnym
głosem zawołał:
 —
Żorż! Żorż!... Gdzie cię djabli znowu ponieśli!... Żorż!
 Za
chwilę drzwi się trzaskiem otworzyły i do pokoju wpadł
młody, szesnastoletni może chłopak, w zgrabny strzelecki
kostium odziany. Wszedłszy, stanął na chwilę, jakby
namyślając się: co ma zrobić? Był zdyszany i mocno
zarumieniony.
 —
Żorż, hultaju! — wołał świeżo obudzony pan. — Wiele
razy, trutniu, nakazuję ci, żebyś rano czekał w jadalnym
pokoju, aż się obudzę i zawołam... A ty zawsze latasz Bóg wie
za czem... Powiedz: gdzie cię mara nosiła?
 Chłopak
stał zmięszany, z nogi na nogę przestępując, jakby
dla dodania sobie kontenansu.
 —
No!... Gdzieś był? Mów!
 —
Proszę wielmożnego pana — wyksztusił wreszcie,
szukając czegoś po kieszeniach — proszę pana... nożyk.
 —
Co? co to znaczy, nożyk?
 —
Ta nic! proszę pana, kupiłem nożyk za dwa złote. Tak
było: Mikołaj posłał mnie rano do Abramka rozmieniać rubla.
Idę, a koło bramy stoi p o d w o d a z Rajpola, ten chłop co z
Fiksem przyjechał...
 —
Z Fiksem! — zawołał nagle panicz, siadając na łóżku. —
Z Fiksem! Czemuż mi ośle nie mówisz, że był Fiks?
 —
Ta on jeszcze jest. My jemu powiedzieli, że wielmożny
pan spi, a on powiedział, że to nic nie szkodzi, bo on poczeka
aż pan wstanie... Siedzi sobie w kredensie; Mikołaj dał mu
herbaty; nabrał sobie cukru, jak jaki pan... aż trzy kawałki i
popija... Pytał się Mikołaja: co u nas słychać, wiele kóp
pszenicy nażęli?
 Gdy
to mówił chłopak, na wyrazistej i ruchliwej twarzy pana
Władysława odbijały się na przemiany — to niepokój — to
gniew — to znudzenie. Nagle przerwał Jurkową relację gestem
nakazującym mu zbliżenie się do łóżka.
 —
Słuchaj! Idź do kredensu i powiedz Fiksowi, te nie może
się dziś ze mną widzieć, bo... bo... jestem bardzo chory, mam
gorączkę; jak wyzdrowieję, to mu dam znać kiedy ma
przyjechać... Tylko nie śmiej się ośle.
 —
Nie! nie! — i chłopak jak strzała wybiegł z pokoju. W tej
samej chwili rozległ się z przed ganku brzęk dzwonka; młody
człowiek skrzywił się niemiłosiernie; i szepnął przez zęby. —
Masz wszystko na raz! Pewno s t a n o w y o podatki.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin