Wisława Szymborska - 1967 Sto pociech tomik.odt

(29 KB) Pobierz

 

 

 

 

Wisława Szymborska

 

"Sto pociech"

1967

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SPIS RZECZY:

1. Radość pisania
2. Pamięć nareszcie
3. Pejzaż
4. Album
5. Śmiech
6. Dworzec
7. Żywy
8. Urodzony
9. Spis ludności
10. Monolog dla Kasandry
11. Mozaika bizantyjska
12. Ścięcie
13. Pieta
14. Niewinność
15. Wietnam
16. Pisane w hotelu
17. Film - lata sześćdziesiąte
18. Relacja ze szpitala
19. Przylot
20. Tomasz Mann
21. Tarsjusz
22. Do serca w niedzielę
23. Akrobata
24. Fetysz płodności z paleolitu
25. Jaskinia
26. Ruch
27. Sto pociech

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Radość pisania

 

 

Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las?
Czy z napisanej wody pić,
która jej pyszczek odbije jak kalka?
Dlaczego łeb podnosi, czy coś słyszy?
Na pożyczonych z prawdy czterech nóżkach wsparta
spod moich palców uchem strzyże.
Cisza - ten wyraz też szeleści po papierze
i rozgarnia
spowodowane słowem las gałęzie.

Nad białą kartką czają się do skoku
litery, które mogą ułożyć się źle,
zdania osaczające,
przed którymi nie będzie ratunku.

Jest w kropli atramentu spory zapas
myśliwych z przymrużonym okiem,
gotowych zbiec po stromym piórze w dół,
otoczyć sarnę, złożyć się do strzału.

Zapominają, że tu nie jest życie.
Inne, czarno na białym, panują tu prawa.
Okamgnienie trwać będzie tak długo, jak zechcę,
pozwoli się podzielić na małe wieczności
pełne wstrzymanych w locie kul.
Na zawsze, jeśli każę, nic się tu nie stanie.
Bez mojej woli nawet liść nie spadnie
ani źdźbło się nie ugnie pod kropką kopytka.

Jest więc taki świat,
nad którym los sprawuję niezależny?
Czas, który wiążę łańcuchami znaków?
Istnienie na mój rozkaz nieustanne?

Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pamięć nareszcie

 

 

Pamięć nareszcie ma, czego szukała.

Znalazła mi się matka, ujrzał mi się ojciec.

Wyśniłam dla nich stół, dwa krzesła. Siedli.

Byli mi znowu swoi i znowu żyli.

Dwoma lampami twarzy o szarej godzinie

błyśli jak Rembrandtowi.

 

Teraz dopiero mogę opowiedzieć,

w  ilu snach się tułali, w ilu zbiegowiskach

spod kół ich wyciągałam,

w ilu agoniach przez ile mi lecieli rąk.

 

Odcięli– odrastali krzywo.

Niedorzeczność zmuszała ich do maskarady.

Cóż stąd, że to nie mogło ich poza mną boleć,

jeśli bolało ich we mnie.

 

Śniona gawiedź słyszała, jak wołam mamo

do czegoś, co skakało piszcząc na gałęzi.

I był śmiech, że mam ojca z kokardą na głowie.

Budziłam się ze wstydem.

 

No i nareszcie.

Pewnej zwykłej nocy,

z pospolitego piątku na sobotę,

tacy mi nagle przyszli, jakich chciałam.

Śnili się, ale jakby ze snów wyzwoleni,

posłuszni tylko sobie i niczemu już.

W głębi obrazu zgasły wszystkie możliwości,

przypadkom brakło koniecznego kształtu.

 

Tylko oni jaśnieli piękni, bo podobni.

Zdawali mi się długo, długo i szczęśliwie.

 

Zbudziłamsię. Otwarłam oczy.

Dotknęłam świata jak rzeźbionej ramy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pejzaż

 

 

W pejzażu starego mistrza
drzewa mają korzenie pod olejną farbą,
ścieżka na pewno prowadzi do celu,
sygnaturę z powagą zastępuje źdźbło,
jest wiarygodna piąta po południu,
maj delikatnie, ale stanowczo wstrzymany,
więc i ja przystanęłam - ależ tak, drogi mój,
to ja jestem ta niewiasta pod jesionem.

Przyjrzyj się, jak daleko odeszłam od ciebie,
jaki mam biały czepek i żółtą spódnicę,
jak mocno trzymam koszyk, żeby nie wypaść z obrazu,
jak paraduję sobie w cudzym losie
i odpoczywam od żywych tajemnic.

Choćbyś zawołał, nie usłyszę,
a choćbym usłyszała, nie odwrócę się,
a choćbym i zrobiła ten niemożliwy ruch,
twoja twarz wyda mi się obca.

Znam świat w promieniu sześciu mil.
Znam zioła i zaklęcia na wszystkie boleści.
Bóg jeszcze patrzy w czubek mojej głowy.
Modlę się jeszcze o nienagłą śmierć.

Wojna jest karą a pokój nagrodą
Zawstydzające sny pochodzą od szatana.
Mam oczywistą duszę jak śliwka ma pestkę.

Nie znam zabawy w serce.
Nie znam nagości ojca moich dzieci.
Nie podejrzewam Pieśni nad pieśniami
o pokrętny zawiły brudnopis.
To, co pragnę powiedzieć, jest w gotowych zdaniach.
Nie używam rozpaczy, bo to rzecz nie moja,
a tylko powierzona mi na przechowanie.

Choćbyś zabiegł mi drogę,
Choćbyś zajrzał w oczy,
minę Cię samym skrajem przepaści cieńszej niż włos.

Na prawo jest mój dom, który znam dookoła
razem z jego schodkami i wejściem do środka,
gdzie dzieją się historie nie namalowane:
kot skacze na ławę,
słońce pada na cynowy dzban,
za stołem siedzi kościsty mężczyzna
i reperuje zegar.

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

 

 

 

 

 

 

Album

 

Nikt w rodzinie nie umarł z miłości.
Co tam było to było, ale nic dla mitu.
Romeowie gruźlicy? Julie dyfrerytu?
Niektórzy wręcz dożyli zgrzybiałej starości.
Żadnej ofiary braku odpowiedzi
na list pokropiony łzami!
Zawsze w końcu zjawiali się sąsiedzi
z różami i binokularami.
Żadnego zaduszenia w stylowej szafie,
kiedy to raptem wraca mąż kochanki!
Nikomu te sznurówki, mantylki firanki, falbanki
nie przeszkodziły wejść na fotografię.
I nigdy w duszy piekielnego Boscha!
I nigdy z pistoletem do ogrodu!
(Konali z kulą w czaszce, ale z innego powodu
i na polowych noszach)
Nawet ta, z ekstatycznym kokiem
i oczami podkutymi jak po balu,
odpłynęła wielkim krwotokiem
nie do ciebie, danserze, i nie z żalu.
Może ktoś, dawniej, przed dagerotypem - 
ale z tych, co w albumie, nikt, o ile wiem.
Rozśmieszały się smutki, leciał dzień za dniem,
a oni, pocieszeni, znikali na grypę.

 

 


 

 

 

 

 

Śmiech

 

Dziewczynka, którą byłam -
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin