Mieczysław Bierzyński - Kancelista.pdf

(259 KB) Pobierz
Kancelista
Mieczysław Czerneda
Gebethner i Wolff, Warszawa, 1908
Pobrano z Wikiźródeł dnia 20.12.2016
BIBLIOTECZKA UNIWERSYTETÓW
LUDOWYCH 80
MIECZYSŁAW CZERNEDA
(M. BIERZYŃSKI)
KANCELISTA
OPOWIADANIE
WA R S Z AWA
NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA
KRAKÓW — G. GEBETHNER I SPÓŁKA
1908
KRAKÓW. — DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI.
 Józef
Bartnicki był kancelistą. Miał lat około czterdziestu,
wyglądał jednak na znacznie więcej; twarz, okolona rzadkim
zarostem, zawiędła i blada, przygasłe oko, siwiejące włosy,
cała wreszcie postawa przygarbiona i sucha dawały mu cechy
człowieka, który przeżył pięćdziesiątkę, a może i więcej.
Niezbyt jeszcze dawno był to mężczyzna pełen życia — dziś
sprawiał wrażenie drzewa, które schnie powoli; patrząc zaś w
jego zapadłe oblicze, mogłeś sądzić, że człowiek ten wczoraj
się podniósł po ciężkiej chorobie lub jutro się położy, by nie
wstać więcej — taki był blady, mizerny i sterany.
 —
Józiu, co się z tobą stało?... Tyś chorował?... — pytali
nieraz dawni towarzysze po paru latach niewidzenia.
 —
Czyż ja mam czas i środki na to? — brzmiała zazwyczaj
jego odpowiedź.
 Bartnicki
nie chorował. Zdaniem jego na takie »wybryki«
mogli sobie ci tylko pozwalać, dla których dzień jeden, dwa lub
więcej bezczynności nic nie znaczą, którzy mogą płacić
doktora i aptekę, ale nie »wyrobnicy«, żyjący z dnia na dzień,
do rzędu których siebie zaliczał. Gdyby tak jeszcze był sam na
świecie, gdyby tylko dla siebie pracował, kto wie, może
czasami byłby sobie pozwolił na wypoczynek; ale Bartnicki
miał rodzinę, dla której jedyną był podporą — i myśl o niej
wypędzała go z łóżka, każąc iść do pracy, choć ręce opadały,
choć w oczach się ćmiło, a nogi odmawiały posłuszeństwa.
 Kilka
lat takich wysiłków — i starość gotowa.
 Jeszcze
przed dziesięciu, ba! przed ośmiu laty Bartnicki był
całkiem innym: miał lat trzydzieści, byt zapewniony,
kochającą żonę i wiarę w przyszłość, której mu teraz pono
najwięcej brakowało. Niebrzydki, wesoły, ogólnie łubiany, żył
bez troski o jutro, gdy nagle wszystko runęło: Bartnicki spadł z
etatu...
[1]
.
 Grom
nie spadł nań niespodzianie, a jednak trudno
powiedzieć, co się w jego duszy działo. Od paru miesięcy pan
Józef przeczuwał utratę posady, — bo któż jej wówczas z
urzędników sądowych nie przeczuwał, — ale, jak to zwykle
bywa, do ostatniej chwili łudził się nadzieją, że go może ten
cios ominie. Jeszcze rano wychodził pełen otuchy, gdy
tymczasem w południe: »Biedna Frania, biedne dzieci moje!«
— szeptał ze łzami.
 W
pierwszej chwili chciał wszystko zataić przed żoną:
zdawało mu się, że to on winien nieszczęściu... Bo i po co był
asesorem
[2]
sądu poprawczego? Czemu nie miał dyplomu
uniwersyteckiego? Po co się żenił? był ojcem? czemu?...»
»Nie, to oszaleć można!« i, jak winowajca, pragnął
przynajmniej oddalić chwilę wyznania.
 —
Tak... dziś jej nie powiem — myślał, wracając do domu;
może do jutra jakoś się ułoży.
 Nie
tak to jednak łatwo ukryć nieszczęście przed okiem
kobiety: zaledwie wszedł do domu i żona nań spojrzała, już
wiedziała o wszystkiem.
 Zwolna
zbliżyła się do męża.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin