KRYSZTAŁOWY SZEŚCIAN WENUS
OPOWIADANIA AMERYKAŃSKIE
WSTĘP
Ubiegłych lat kilkadziesiąt i — chyba na pewno — najbliższych kilkadziesiąt lat stanowią epoką zupełnie wyjątkową w całej karierze człowieka na Ziemi — epoką zawrotnego rozwoju nauki, wielkich odkryć i wynalazków. Wywracają one na nice nasz los, pobudzając wyobraźnię do prób odgadnięcia przyszłości. ' Stąd niezwykle szybki rozwój fantastyki naukowej i wielka popularność tej literatury.
Przyczyny tego są proste — ciekawość ludzka jest niecierpliwa, nie czeka, aż fakty dostarczą odpowiedzi; luki nauki wypełnia więc człowiek wyobraźnią, wyczuciem czy intuicją, które jakże często wyprzedzają rzeczywistość.
Znakomity uczony angielski Bertrand Russell, krytyku- jąc współczesne metody naukowe, twierdzi, że więcej prawdy zawiera fikcja, fantastyka naukowa, uważana za wytwór fantazji ptzeznaczony dla rozrywki młodzieży, niż większość prac poważnych, które rzekomo podają fakty.
Wiek XIX był nastawiony przede wszystkim na dzień jutrzejszy. Ówczesna fantastyka naukowa malowała obrazy jutrzejszego świata i wynalazków jutra. Nasza epoka rozszerzyła krąg tematyczny. Obecnie naukowa fantastyka sięga w przyszłość i odtwarza przeszłość; podróżuje w czasie i przestrzeni; usiłuje szkicować wynalazki tak nie• pojęte dla nas, jak dla naszych pradziadów byłaby tele-
\\\ V W* >4 \
wizja czy energia jądrowa; zastanawia się nad nieznanymi formami życia; próbuje dociec., jakie możliwości kryje w sobie mózg ludzki.
Krótko mówiąc, domeną fantastyki naukowej jest sięganie w dziedziny nieznane — a przybywa ich coraz więcej. Nasi przodkowie, jeszcze przed paruset laty, budując wiatraki, młyny wodne i statki żaglowe, zwłaszcza zaś poruszane prądem wodnym wielkie machiny tkackie, byli pewni, że całkowicie wprzęgli żywioły w swoją służbę. Świał wydawał im się harmonijny i prosty, pozbawiony tajemnic. Dziś wiemy, że jesteśmy igraszką nie zgłębionych dotąd procesów zachodzących w wyższych warstwach atmosfery ziemskiej i że rozszczepiwszy atom wciąż jeszcze nie mamy nad nim pełnej władzy. Cóż dopiero jeżeli chodzi o dokładne poznanie budowy komórek mózgu ludzkiego! Niejednego więc badacza i, siłą rzeczy, niejednego autora fantastyki naukowej ogromnie kuszą rozważania, co będzie, jeśli człowiek — od tysiącleci wykorzystujący swój mózg zaledwie w drobnej części jego potencjału — nauczy się wyzyskiwać go lepiej.
Literatura fantastyczno-naukowa najbujniej rozwinęła się i osiągnęła najwyższy poziom w Związku Radzieckim i w Stanach Zjednoczonych. Przesadny kult techniki i maszyny doprowadził jednak w Ameryce w pewnym momencie do całkowicie niemal mechanistycznej interpretacji zjawisk i procesów zarówno psychologicznych, jak i socjologicznych, co z kolei przywiodło pisarzy amerykańskich do skrajnie pesymistycznych wniosków. W konsekwencji dalszy rozwój jednostki i społeczności ludzkiej ukazał się oczom Amerykanów jako najtrudniejsza do odgadnięcia niewiadoma. Szybko też stał się klasycznym tematem dla autorów, rozwiązywanym, przyznajmy, z niezwykłą czasem pomysłowością. Jest przy tym rzeczą zna
mienną i niewątpliwie korzystną, że pisarzy tych coraz bardziej zaczyna interesować raczej frapujący problem niż efektowna, często tylko efekciarska, inność sztafażu. Coraz rzadziej występują w ich książkach człekokształtne istoty inteligentne o cerze błękitnej, chitynowym naskórku i czułkach na głowie. Coraz więcej autorów analizuje problemy zdolności adaptacyjnej i odporności na czynniki kosmiczne — temperaturę, wilgotność, promieniowanie — rozmaitych form życia; problemy możliwości przenoszenia ich z jednych ciał niebieskich na inne jako zalążków i punktów wyjścia długich i żmudnych procesów ewolucji.
Nad wszystkim jednak górują sprawy psychologii i so- cjopsyćhologii człowieka. Te sprawy bowiem budzą dziś w Ameryce najwięcej obaw i wątpliwości. Archeologia, antropologia i paleoantropologia świadczą wymownie, że od dziesiątków, jeśli nie setek pokoleń człowiek żyje w warunkach dalekich od naturalnych. Wyznaczają je niezliczone zakazy i nakazy, ustanawiane przez społeczeństwo, a tak już dzisiaj zrośnięte i z psychiką, i z organizmem fizycznym człowieka, że trudno wprost rozróżnić, co w nas jest naturalne, a co wszczepione przez cywilizację. Nie wszystko zresztą, co od przyrody pochodzi, jest tym samym dobroczynne. Wpływ przyrody może być dla człowieka naw6t zabójczy, co zilustrować można jeśli nie warunkami ziemskimi — do tych bowiem jesteśmy przystosowani — to na przykładzie innych planet.
Lecz i cywilizacja, chociaż dziś już dla człowieka niezbędna, może stać się dla niego zabójcza, gdyby pozwolić na jej jednostronny, fałszywie i przesadnie specjalistyczny rozwój. A takich tendencji nie brak we współczesnych społeczeństwach kultury masowej, także i w Stanach Zjednoczonych. Lęk przed konsekwencjami nadmiernego i zbyt jednostronnego rozwoju cywilizacji znajduje więc
często wyraz w ostrej, zjadliwej satyrze na amerykańską rzeczywistość, czego próbki znajdziemy w twórczości takich pisarzy, jak O’Donnevan, Barr czy Bester.
Na pograniczu psychologii i biologii leżą tajemnicze, nie zbadane dotąd dziedziny, związane z genetyką i występowaniem u nielicznych zresztą bardzo jednostek cech i uzdolnień zupełnie wyjątkowego rodzaju. Chodzi mią- dzy innymi o zagadnienie tak zwanej mutacji, czyli osobliwych odchyleń w procesie dziedziczności, spowodowanych mało znanymi lub wręcz nie wyjaśnionymi dotąd czynnikami. Niektórzy badacze widzą w tym przesłanki dalszych przeobrażeń gatunku ludzkiego. Choć biolodzy klasyczni nie są skłonni podzielać tej hipotezy, jest ona niewątpliwie ciekawa i dla fantazjowania naukowego stanowi świetną odskocznią.
Wśród autorów niniejszego tomu spotka czytelnik niektórych znanych już sobie zapewne, jak Asimov czy Brown. Asimova, który jest astronomem z wykształcenia, znają polscy czytelnicy przede wszystkim z przekładu „Pozytronowego detektywa” i opowiadań zamieszczonych w kilku polskich wyborach. Brown wsławił się u nas świetnym „Miodowym miesiącem w piekle”. Pozostali autorzy, mało lub wcale u nas nie tłumaczeni, w Ameryce należą bez wyjątku do bardzo poczytnej czołówki. Wszyscy wprowadzają elementy nowe, często wprost zaskakujące.
Wybór niniejszy pomyślany jest jako przekrój najnowszej amerykańskiej nowelistyki fantastyczno-naukowej. Dlatego każdy autor reprezentowany jest jednym opowiadaniem. Ale za to możliwie najbardziej dla niego charakterystycznym.
JULIAN STAWIŃSKI
ISAAC ASIMOV
Nastanie nocy
Gdyby gwiazdy śmieciły p rzez jedną noc na tysiąc lat, jakie ludzie czciliby je i wielbili, jak zachoioyioaltby przez pokolenia pamięć o Grodzie Bożymi
Emerson
Aton 77, dyrektor uniwersytetu w Saro, zrobił wojowniczą minę i z furią spojrzał na młodego dziennikarza.
Teremon 762 potraktował tę furię po stoicku. W dawniejszych czasach, kiedy jego poczytna dziś kolumna codzienna była szalonym pomysłem początkującego reportera, specjalizował się w „nieosiągalnych” wywiadach- Kosztowało go to guzy, podbite oczy, połamane kości, w zamian jednak przyniosło znaczny zasób chłodu i pewności siebie.
Teraz opuścił rękę wyciągniętą i ostentacyjnie nie dostrzeganą. Czekał cierpliwie, aż minie najgorszy humor sędziwego dyrektora. Astronomowie to na ogół dziwacy, a jeżeli wziąć pod uwagę akcję, którą Aton prowadzi od: dwóch miesięcy, jest on największym chyba wśród nich dziwakiem.
Starzec odzyskał mowę i chociaż jego głos drżał od tłumionego gniewu, nie zapomniał o wysławianiu się starannym, nieco nawet pedantycznym, z czego słynął.
— Mój panie — rozpoczął. — Zdradza pan niecodzienną czelność przychodząc do mnie z tak bezwstydnymi propozycjami.
Barczysty telefotograf obserwatorium, młody astronom
\V\ v wA . 1 ■ t WT ij
Binej 25, oblizał suche wargi końcem języka i zaoponował nerwowo:
■— W gruncie rzeczy, panie profesorze...
Aton 77 spojrzał nań i zmarszczył brwi.
— Nie wtrącaj się, Binej — przerwał. — Rozumiem, że w dobrych intencjach sprowadziłeś do mnie tego człowieka, nie myślę jednakże tolerować niesubordynacji.
Teremon osądził, że przyszła na niego kolej.
- Panie profesorze, jeżeli pozwoli mi pan dokończyć to, co zacząłem mówić, mam wrażenie...
—■ Mój panie — przerwał znów Aton — nie wierzę, by cokolwiek, co pan powie obecnie, mogło się liczyć wobec tego, co pan pisał w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Prowadził pan szeroką kampanię prasową przeciw staraniom moim i moich kolegów, zmierzającym do tego, by przygotować jakoś świat w obliczu groźby, której nie zdoła uniknąć. Robił pan wszystko, aby osobistymi napaściami szkalować i ośmieszać personel obserwatorium. — Chwycił ze stołu numer „Kroniki Saro” i z nową pasją pogroził nim natrętowi. — Nawet pan, znany powszechnie z tupetu, winien się zawahać, nim pan tu przyszedł zaproponować, że będzie pan śledził z obserwatorium przebieg dzisiejszych wydarzeń, aby opisać je w swojej szmacie. Właśnie pan! Ze wszystkich dziennikarzy!
Aton rzucił gazetę na podłogę, odszedł w kierunku okna i splótł ręce za plecami.
— Żegnam pana — warknął przez ramię.
Posępnie zapatrzył się w widnokrąg, nad którym zachodziło najjaśniejsze z sześciu słońc planety — Gamma. Pobladło i zmętniało wśród obłoków. Aton wiedział, że nie zobaczy go już nigdy jako człowiek przy zdrowych zmysłach.
Odwrócił się na pięcie.
— Nie! Chodź no pan tutaj — niecierpliwie skinął na dziennikarza. — Będzie pan miał materiał do reportażu.
Teremon, który i tak nie zdradzał chęci odejścia, podszedł wolno do starego astronoma.
Aton wskazał ręką niebo.
— Z sześciu słońc pozostała jedynie Beta. Widzi pan?
Pytanie było zbyteczne. Beta stała niemal w zenicie.
Po zagaśnięciu jasnego światła Gammy jej rudawy blask spowijał krajobraz dziwną pomarańczową poświatą. Osiągnęła apogeum, była mała, mniejsza niż ją Teremon kiedykolwiek widział, lecz niepodzielnie władała niebem Lagazy.
Alfa, właściwe słońce, wokół którego obracała się planeta, oraz dwie pary jej odległych satelitów świeciły na .antypodach. Czerwona, karłowata Beta, bezpośrednia towarzyszka Alfy, była osamotniona — tragicznie osamotniona.
Aton zwrócił ku dziennikarzowi twarz ubarwioną czerwonym blaskiem.
— Za niespełna cztery godziny nastąpi kres znanej nam cywilizacji — powiedział. — Stanie się tak dlatego, że jak pan widzi, na firmamencie zostało tylko jedno słońce — Beta. Niech pan to opublikuje. Proszę! I tak nie będzie komu czytać.
— A jeżeli miną te cztery godziny i kolejne cztery, i nic nie nastąpi? — zapytał cicho Teremon.
— Niech się pan nie martwi. Wydarzeń będzie dosyć.
— Zgoda. A jeżeli mimo wszystko nic się nie stanie?
Binej 25 ponownie zabrał głos:
— Myślę, panie profesorze, że należałoby go wysłuchać.
— Może pan profesor podda wniosek pod głosowanie? — zaproponował dziennikarz.
Wśród pozostałych pięciu osób personelu, które do
—g—■■mu h mmam
tychczas zachowywały neutralność, nastąpiło pewne poruszenie.
— To zbyteczne — Aton wydobył z kieszeni zegarek. — Pański przyjaciel Binej jest uparty, więc daję panu pięć minut. Proszę mówić.
— Dobrze. Pan profesor pozwolił, aby został naocznym świadkiem oczekiwanych wydarzeń. Czy to zresztą nie wszystko jedno? Jeżeli sprawdzą się pańskie wróżby, nie wyrządzę szkody, bo reportażu nie napiszę. A jeżeli nie nie nastąpi, i tak się pan ośmieszy albo jeszcze gorzej. Lepiej chyba powierzyć kompromitację życzliwym rękom.
— Czy mówiąc o „życzliwych rękach” ma pan na myśli swoje? — rzucił cierpko astronom.
— Naturalnie! — Teremon usiadł i założył nogę na nogę. — Moje artykuły mogą być czasami przykre, ale wam, uczonym, dają pewną korzyść — krytyczne spojrzenie. Ostatecznie nasz wiek nie sprzyja kazaniom o bliskim końcu świata na Lagazie. Ludzie przestali wierzyć w Księgę Objawienia. To należy zrozumieć. Opinię drażni fakt, że naukowcy zmieniają front i w rezultacie przyznają słuszność kultystom...
— Nic podobnego, mój panie! — przerwał Aton. — Kult dostarczył nam przesłanek, ale wnioski są wolne od właściwego mu mistycyzmu. Fakty pozostają faktami, a tak zwana mitologia kultu opiera się po części na faktach. Poddaliśmy je badaniom, ogołocili z tajemniczości. Jestem pewien, że kultyści nienawidzą nas dzisiaj bardziej niż nawet pan.
— Ja nie czuję do was nienawiści. Próbuję tylko zwrócić uwagę pana profesora, że opinia publiczna jest zaniepokojona, podrażniona.
— Niech sobie będzie! — rzucił uczony i lekceważąco wydął wargi.
— A co przyniesie jutro? — podjął reporter.
'— Nie będzie jutra.
—■ A jeżeli będzie? Wtedy... Pomyślmy, co nastąpi. Niezadowolenie przybierze zapewne ostrzejsze formy. Widzi pan, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy daje się zauważyć głęboka depresja gospodarcza. W gruncie rzeczy inwestorzy nie wierzą w bliski koniec świata, wolą jednak trzymać w garści pieniądze do czasu, kiedy się wszystko wyjaśni. Szary człowiek nie wierzy również, ale jest zdania, że na wszelki wypadek warto odłożyć na później zakupy wiosenne. Zdaje pan sobie sprawę, do czego zmierzam? Kiedy minie cała histeria, biznesmeni rozpoczną polowanie na pańską skórę. Podniosą krzyk, że w interesie planety leży zwalczanie... bardzo przepraszam... szarlatanów,. którzy w każdej chwili mogą wywołać przesilenie gospodarcze, szermując demagogicznymi sloganami. Iskra trafi na proch, panie profesorze.
Aton spojrzał bystro na dziennikarza.
— Co pan sugeruje celem opanowania sytuacji?
— Co sugeruję? — uśmiechnął się Teremon. — Chciałbym wziąć na siebie sprawę opinii publicznej. Mógłbym pokierować nią tak, że pozostałaby tylko śmieszność. Będzie to przykre, bo wyjdziecie na gromadę idiotów. Jeżeli jednak ludzie zaczną z was żartować, rozgoryczenie i złość pójdą w niepamięć. W zamian moi wydawcy proszą tylko
o wyłączne prawa do reportażu.
Binej przytaknął szybkim ruchem głowy.
— Panie profesorze! — wybuchnął. — Teremon ma rację! Koledzy są podobnego zdania. Od dwóch miesięcy bierzemy pod uwagę wszystko prócz szansy, być może jednej na milion, że się do naszej teorii lub obliczeń
13
V\\ V V «is, \
zakradł jakiś błąd. Nie wolno zapominać o tej możliwości.
Zgrupowani wokół asystenci poparli Bineja głuchym pomrukiem. Aton skrzywił się jak ktoś, kto czuje w ustach przykrą gorycz i nie może się jej pozbyć.
— Niech pan zostanie — burknął — jeśli pan sobie tego życzy. Tylko proszę nie utrudniać nam pracy i mieć na względzie, że ja jestem odpowiedzialny za tę pracę i że wbrew poglądom, jakim pan dawał wyraz w swoich artykułach, wymagam lojalnego współdziałania i szacunku dla...
Profesor splótł ręce za plecami, głowę miał podniesioną, wyraz twarzy stanowczy. Mógłby rozprawiać w nieskończoność, gdyby nie przeszkodził mu inny głos.
— Halo, halo, halo! — zabrzmiał wysoki tenor, a beztroski uśmiech zmarszczył rumiane policzki nowo przybyłego. — Skąd ta atmosfera jak w rodzinnym grobie? Mam nadzieję, że nikt nie stracił równowagi ducha.
Aton zmieszał się, urwał nagle.
— A co ty tutaj robisz, Szirin? — fuknął. — Do licha! Myślałem, że siedzisz spokojnie w Kryjówce.
Nowo przybyły roześmiał się, opadł na krzesło całym ciężarem otyłej postaci.
— Niech diabli wezmą Kryjówkę! Okropnie nudna dziura! Wolę być u was, w newralgicznym punkcie. Nie sądzisz chyba, Aton, że jestem wyprany z ciekawości. Chcę zobaczyć te gwiazdy, o których kultyści plotą od wieków — zatarł ręce i podjął poważniejszym tonem. — Zimno na dworze. Wiatr taki, że pod nosem zamarza. Beta wcale nie grzeje.
Siwowłosy dyrektor zirytował się, zacisnął zęby.
— ...
A-n-i-t-a