Wołoszański B. - Ten okrutny wiek.pdf

(1303 KB) Pobierz
Świat
Książki
Projekt okładki Piotr Jezierski
Redaktor prowadzący Lidia Ratajczak
Opracowanie redakcyjne Grażyna Gołąb
Redakcja techniczna Elżbieta Bochacz
Korekta Maria Węsierska Donata Zielińska
Copyright © by Bogusław Wołoszański, Warszawa 1995
Świat
Książki Warszawa 2003
ISBN 83-7311-881-0 Nr 4032
Drogi Czytelniku!
Arcyksiążę Franciszek Ferdynand przyjechał 28 czerwca 1914 roku do
Sarajewa, gdyż gubernator generał Oskar Potiorek zagwarantował mu pełne
bezpieczeństwo. Nikt nie wiedział,
że
gubernator był człowiekiem
niespełna władz umysłowych. Arcyksiążę i jego małżonka zginęli w
zamachu, co stało się bezpośrednią przyczyną wybuchu I wojny
światowej.
Tak
śmierć
dwojga ludzi spowodowała
śmierć
dziesiątek milionów
żołnierzy
i cywilów, którzy padli na polu bitwy lub zmarli z głodu, chorób,
wycieńczenia. Taka jest historia XX wieku.
W tej książce znajdziesz, Drogi Czytelniku, opis sensacyjnych wydarzeń
rozgrywających się w gabinetach szefów rządów, kazamatach tajnej
policji, sztabach wojsk i na polach bitew. Będziesz mógł odpowiedzieć,
czy Lenin był agentem niemieckim. Dlaczego w 1939 roku Stalin
zlekceważył ostrzeżenia szpiega Richarda Sorgego, informującego o
terminie niemieckiej agresji? Co uratowało marszałka
Żukowa
w 1946 roku?
Dlaczego komisja Warrena okłamała
świat
w sprawie
śmierci
Johna
Kennedy’ego? Będziesz mógł poznać dwa najważniejsze dni z
życia
Nikity
Chruszczowa, walczącego o zachowanie władzy, przebieg wielkiej akcji
wojskowej i politycznej po nacjonalizacji Kanału Sueskiego w 1956 roku i
bezwzględną walkę o władzę na Kremlu po
śmierci
Leonida Breżniewa.
Książka ta, oparta na scenariuszach telewizyjnych programów „Sensacje XX
wieku”, zawiera 24 obrazy sensacyjnych wydarzeń, które zadecydowały o
historii dwudziestego stulecia.
Zamach w Sarajewie
- Zabijecie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda!
Gdy przywódca organizacji „Czarna ręka” wypowiedział te słowa do grupy
kilkunastoletnich chłopaków, zebranych w piwnicy czynszowego domu w
Sarajewie, na chwilę zapadła cisza. I nagle wszyscy zaczęli wrzeszczeć,
skakać, obejmować się. Czynili tyle hałasu,
że
dowódca, pułkownik
Dragutin Dimitrijević, musiał huknąć pięścią w stół, aby uciszyć
gromadkę gimnazjalistów. Od dawna wiedzieli,
że
przygotowują się do
ważnej akcji. Szkolono ich na terenie Serbii. Tam 26 maja 1914 r.
otrzymali pieniądze i broń: granaty ręczne i pistolety browning z
magazynów serbskiej armii. 3 czerwca przeszli przez granicę z Bośnią,
prowadzeni przez agentów serbskiego wywiadu. Domyślali się,
że
będą
musieli dokonać zamachu. Nie wiedzieli jednak, na kogo. Nie wiedzieli
również, jak bardzo ich czyn zmieni historię
świata...
Uczeń gimnazjum Gavrilo Princip, uczeń gimnazjum Trifko Grabeż i
czeladnik drukarski Nedeljko
Ćabrinović
mieli odegrać główną rolę.
Towarzyszyć im miało pięciu innych zamachowców. Plan, opracowany przez
szefa tajnej organizacji, pułkownika Dimitrijevicia, przewidywał,
że
staną wzdłuż ulicy, którą miał przejeżdżać arcyksiążę. Ten, który
znalazłby się najbliżej, w najbardziej dogodnej pozycji, miał rzucić
granat lub strzelić z pistoletu i zabić znienawidzonego następcę tronu
monarchii austro-węgierskiej.
Z chęcią dokonaliby zamachu na samego cesarza Franciszka Józefa, ale
stary monarcha z rzadka opuszczał wiedeński pałac i zamachowcy nie mogli
nawet marzyć o posłaniu go na tamten
świat.
Poza tym miał 84 lata i było
oczywiste,
że
lada moment może zastąpić go na tronie jego bratanek,
Franciszek Ferdynand. Powszechnie wiedziano,
że
po objęciu władzy
doprowadzi do głębokich zmian w monarchii, a to utrudniłoby zjednoczenie
południowych Słowian pod przewodem Serbii, o czym marzył Gavrilo Princip
i jego koledzy.
Oczywiście, ci młodzi ludzie byli tylko wykonawcami, narzędziem w rękach
serbskiego
wywiadu.
Entuzjazm
i
patriotyzm
kazały
im
zawiązać
organizację „Młoda Bośnia”, która szybko znalazła się pod kontrolą
wywiadu serbskiego. Było to w czasie, gdy oficerowie skupieni w
nielegalnym stowarzyszeniu „Czarna ręka” podjęli decyzję o zamachu na
arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, zaplanowali ten akt i wykorzystali
chłopaków z organizacji „Młoda Bośnia”.
Uznali,
że
najlepszą okazją będą wielkie manewry w Bośni. Było
oczywiste,
że
główny inspektor wojsk austro-węgierskich przybędzie na
manewry, a po ich zakończeniu złoży wizytę w Sarajewie - stolicy Bośni i
Hercegowiny. W tym czasie siły bezpieczeństwa w mieście będą osłabione
wskutek odesłania większości
żołnierzy
na poligon, gdzie mieli pozostać
jeszcze kilka dni po zakończeniu manewrów. Policjantów zaś nie było
wielu.
Te przewidywania i oceny sprawdziły się. Do ochrony arcyksięcia władze
miasta mogły oddać tylko kompanię (około stu
żołnierzy).
Było więc ich
zbyt mało, aby mogli po obydwu stronach ulic utworzyć szpalery
oddzielające tłum od arcyksięcia. Policjanci zaś mogli stanąć w
odległości 100 metrów jeden od drugiego. Tak niewystarczające
środki
ostrożności budziły zastrzeżenia i obawy wielu osób z bezpośredniego
otoczenia arcyksięcia. Tym bardziej
że
wiedziano, jaką niechęć, a nawet
nienawiść Bośniacy
żywią
do austriackiego następcy tronu. Arcyksiążę
zdawał się podzielać te obawy. Jednakże sprawę przesądził gubernator,
generał
Oskar
Potiorek.
Zapewnił
on,
że
bierze
całkowitą
odpowiedzialność za bezpieczeństwo arcyksięcia i jego
żony.
Skąd taka
odwaga i taka ocena? Odpowiedź jest szokująca. Generał Potiorek od wielu
lat cierpiał na chorobę weneryczną, która atakowała jego mózg. Decyzje,
jakie podejmował, nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. O tej
przypadłości
generała
nie
wiedział
nikt,
gdy
jego
rękojmia
bezpieczeństwa przesądzała o podtrzymaniu przez księcia planu przyjazdu
do Sarajewa.
A jednak władze austriackie wiedziały o przygotowaniach do zamachu i to
co najmniej z dwóch
źródeł.
Jeden z zamachowców został schwytany w czasie przekraczania granicy
między Serbią i Bośnią. Było to 3 czerwca, a więc ponad trzy tygodnie
przed zaplanowanym zamachem. Znaleziono przy nim broń, truciznę oraz
zapiski, które wyraźnie wskazywały,
że
jest członkiem nielegalnej
organizacji. Torturowany, przyznał się do wszystkiego. Powiedział,
że
należy do „Młodej Bośni”, opowiedział o przeszkoleniu, jakie członkowie
tej organizacji przeszli w Serbii. Z opisu treningu, uzbrojenia, sposobu
przerzutu przez granicę
łatwo
można było wyciągnąć wniosek,
że
przesłuchiwany
jest
jednym
z
kilku
zamachowców,
którzy
wkrótce
zaatakują. Co prawda, torturowany chłopak nie wiedział, kto ma być
celem, ale oficer
śledczy
z
łatwością
się tego domyślił. Musiał
powiadomić swoich przełożonych. Dlaczego więc arcyksiążę nie został
ostrzeżony? Jest to pytanie, na które dzisiaj nie ma odpowiedzi.
Co więcej: zamach przygotowywany był przez oficerów wywiadu serbskiego
bez zgody i wiedzy rządu serbskiego. Jednakże premier Nikola Pasić
dowiedział się o tej akcji. Nie bardzo wiadomo, co zrobił dalej, gdyż
istnieje kilka wersji. Według jednej zachował całą sprawę w tajemnicy,
gdyż
obawiał
się
zemsty
oficerów.
Według
innej
(najbardziej
prawdopodobnej) polecił Jovanowi Jovanowiciowi, ambasadorowi Serbii w
Wiedniu, aby dyskretnie przekazał sygnał alarmowy. Ambasador, zgodnie z
poleceniem, zrezygnował z drogi oficjalnej, lecz podczas rozmowy z
Leonem Bilińskim, wielkorządcą Bośni i Hercegowiny, wspomniał o
niebezpieczeństwie, na jakie może się narazić arcyksiążę przybywając do
Sarajewa. Tak zakamuflowane ostrzeżenie nie zrobiło na austriackim
urzędniku większego wrażenia, tym bardziej
że
dość często dochodziły go
informacje o planowanych zamachach, i zlekceważył słowa serbskiego
posła.
Rankiem 28 czerwca 1914 r. arcyksiążę i jego małżonka Zofia przybyli do
Sarajewa i wjechali na ulicę prowadzącą do ratusza. Trasy przejazdu
strzegło 120 policjantów. Stali bardzo oddaleni jeden od drugiego. Zbyt
daleko, aby mogli przeszkodzić lub powstrzymać zamachowca. Tylko
przypadek sprawił,
że
w jednym miejscu policjant stanął tak blisko
ukrytego w tłumie młodego człowieka z pistoletem,
że
ten nie odważył się
zaatakować.
Drugi z zamachowców nie zdołał przecisnąć się przez tłum. Trzeciego
zawiodły nerwy i nie wydobył pistoletu. Dopiero czwarty -
Ćabrinović
-
ruszył do akcji.
Samochód z arcyksięciem podjechał na odległość kilkunastu metrów i wtedy
Ćabrinović
rzucił bombę. Co stało się dalej? Dotychczas nie zostało to
całkowicie wyjaśnione.
Według jednej z wersji zamachowiec chybił i wybuch nastąpił w takiej
odległości,
że
tylko odłamek zranił oficera eskorty. Według innych
świadków
bomba upadła na maskę samochodu, lecz arcyksiążę zdołał zrzucić
ją i wówczas wybuch zranił oficera. Zamachowiec otoczony tłumem, widząc
biegnących w jego stronę policjantów, przegryzł kapsułkę z trucizną, ale
ta nie zadziałała. Skoczył więc do rzeki, ale o tej porze roku nie było
w niej zbyt dużo wody i szybko wyciągnięto go na brzeg i skuto
kajdankami.
Princip, słysząc wybuch uznał,
że
zamach udał się, i poszedł do
pobliskiej kawiarni, gdzie spiskowcy mieli spotkać się po akcji, aby
uczcić wielki sukces.
Tymczasem arcyksiążę, po oficjalnym powitaniu przez władze i po krótkim
pobycie w ratuszu, postanowił pojechać do szpitala, aby odwiedzić
rannego oficera. Jego kierowca zmylił drogę i wjechał w ulicę, przy
której znajdowała się kawiarnia, gdzie Princip oczekiwał swoich kolegów.
Widząc przez okno nadjeżdżający samochód, Princip wybiegł z kawiarni.
Podbiegł do toczącego się powoli po kocich
łbach
kabrioletu i strzelił
dwukrotnie. Pierwsza kula trafiła Franciszka Ferdynanda w szyję i
rozerwała tętnicę. Druga - raniła
śmiertelnie
Zofię, która osunęła się
na kolana męża. Arcyksiążę, usiłując ręką zatamować krew wypływającą z
rany, tulił
żonę
i krzyczał:
- Sofrel! Sofrel! Nie umieraj! Musisz
żyć
dla naszych dzieci!
Lekarz był na miejscu, ale nic nie mógł zrobić. Książęca para skonała po
kilku minutach.
Princip, który wyrzucił pistolet i odbiegł na kilkanaście kroków,
zobaczył,
że
ucieczka się nie powiedzie. Za nim biegli
żołnierze
z
eskorty arcyksięcia, a z przodu zagradzali drogę policjanci. Z boku
wysoki,
żelazny
parkan uniemożliwiał przedostanie się do parku, gdzie
mógłby się uratować. Jeden z policjantów schwycił Principa za rękę. Ten
wyszarpnął się i włożył do ust ampułkę z cyjankiem, którą trzymał
przygotowaną w dłoni. Przegryzł szkło. W tym czasie policjanci i
żołnierze
wykręcili mu ręce i popchnęli w stronę słupa ogrodzeniowego.
Princip nie stawiał oporu. Był przekonany,
że
lada moment umrze. Mijały
sekundy. Zamiast
śmierci
przyszły gwałtowne torsje. Zwietrzała trucizna
nie działała. Policjanci wepchnęli kulącego się w boleściach zamachowca
do karetki, która ruszyła w stronę miejskiego więzienia.
4 lipca 1914 r. odbył się pogrzeb arcyksięcia. Była to bardzo skromna
uroczystość. Następcy tronu i generalnemu inspektorowi armii nie
towarzyszyła w ostatniej drodze honorowa eskorta wojskowa. Zwłoki
spoczęły w kościele Artstetten, a nie w rodowej krypcie Habsburgów, w
kościele Kapucynów w Wiedniu.
Tak, stary cesarz Franciszek Józef pozostał do końca niechętny swojemu
bratankowi. Nawet po
śmierci
nie wybaczył mu,
że
przed laty nie
posłuchał monarszego zakazu i ożenił się ze zwykłą hrabianką Zofią
Chotek. Jednakże w tamtym czasie szeptano,
że
o przesadnej skromności
uroczystości pogrzebowych przesądziły zabiegi ochmistrza dworu, księcia
Alfreda Montenuovo, który brał na zmarłym odwet za krzywdy, jakie ten
wyrządził mu za
życia.
Wydawałoby się,
że
sprawa dobiegła końca. Zamachowcy byli w więzieniu.
Ofiary pogrzebano.
Tymczasem w stolicach państw europejskich zaczynała działać straszliwa
machina...
W Wiedniu 7 lipca 1914 r. zebrała się rada ministrów.
Śmierć
następcy
tronu ugodziła w autorytet monarchii i rząd austriacki postanowił
działać zdecydowanie. Problemem pozostawało tylko określenie granic
austriackiej interwencji. Minister spraw zagranicznych, hrabia Leopold
Berchtold opowiadał się za wypowiedzeniem wojny Serbii. Powoływał się
przy tym na stanowisko Niemców, którzy z góry poparli wszelkie działania
austriackie:
„Im bardziej Austria wykaże swe zdecydowanie, im energiczniej ją
poprzemy, tym bardziej Rosja zachowa spokój
- pisał sekretarz stanu w
niemieckim Urzędzie Spraw Zagranicznych, charakteryzując stanowisko
swojego rządu. -
Jeżeli konfliktu nie uda się zlokalizować i Rosja
zaatakuje Austrię, nastąpi casus foederis, a wówczas nie możemy opuścić
Austrii. (...) Nie chcę wojny prewencyjnej, ale jeżeli walka się
rozpocznie, nie wolno nam usunąć się”.
Władze Austrii, planując rozprawę z Serbią, co dawałoby szansę
ugruntowania swoich wpływów na Bałkanach, dostrzegały niebezpieczeństwo
konfrontacji z Rosją. Jednakże w Wiedniu wiedziano,
że
Rosjanie dążą do
utworzenia związku państw bałkańskich i skierowania go przeciwko
Austrii. Rozprawa z Serbią przekreśliłaby rosyjskie plany i bardzo
podbudowała autorytet monarchii wśród Słowian południowych. Uczestnicy
narady uznali,
że
działania dyplomatyczne będą bezużyteczne; liczyło się
tylko
rozwiązanie
militarne,
które
należało
poprzedzić
pewnymi
działaniami dyplomatycznymi, ale tylko po to, aby stworzyć ostateczny
pretekst do wojny.
Po południu 23 lipca 1914 r. poseł austriacki, baron Vladimir Giesl von
Gieslingen, złożył na ręce przedstawiciela rządu serbskiego notę
zawierającą dziesięć
żądań,
które zmierzały do zlikwidowania w Serbii
jakichkolwiek ognisk działań antyaustriackich.
Odpowiedź rządu serbskiego, będąca szczytem mistrzostwa dyplomacji,
wyrażała właściwie zgodę na
żądania,
ale baron Giesl uznał,
że
tak nie
jest i razem ze swoim personelem opuścił Belgrad. 28 lipca Austro-Węgry
wypowiedziały wojnę Serbii. I wtedy runęła lawina.
Car Rosji Mikołaj II nie miał ochoty bezczynnie patrzeć, jak na
Bałkanach wojska austriackie panoszą się i nikną rosyjskie wpływy. Wydał
rozkaz częściowej mobilizacji w czterech z trzynastu okręgów wojskowych.
To zaniepokoiło Niemców i niemiecki ambasador ostrzegł rosyjskiego
ministra spraw zagranicznych,
że
dalsze działania skłonią jego kraj do
ogłoszenia mobilizacji. Aby złagodzić wojowniczy charakter swojej
wypowiedzi, dodał,
że
nie jest to pogróżka, lecz przyjacielska opinia.
Car nie posłuchał jej i 30 lipca ogłosił powszechną mobilizację.
Niemcy odpowiedziały wysyłając ultimatum, w którym
żądały
odwołania
przygotowań wojennych.
Car nie mógł tego uczynić, gdyż upokorzyłby się w oczach
światowej
opinii publicznej i przed własnym narodem.
Niemcy, 1 sierpnia w godzinach popołudniowych, ogłosiły mobilizację i
wypowiedziały wojnę Rosji.
Natychmiast do dyplomatyczno-wojennej gry włączyła się Francja, związana
z
Rosją
przymierzem
obronnym
z
lat
1891-1893
(uzupełnianym
postanowieniami z lat 1899,1900,1911,1912) i rozpoczęła przygotowania do
wojny. Było to dziwne, gdyż umowy zobowiązywały rząd francuski do
działania tylko w przypadku niemieckiej agresji na Rosję, a nic takiego
nie zaszło. Co więcej, to Rosja pierwsza podjęła kroki wojenne przeciwko
Niemcom, ogłaszając mobilizację, a więc Francuzi mieli wszelkie
podstawy, aby uznać,
że
umowy z Rosją nie obowiązują. Dlaczego więc rząd
tego państwa, nigdy zbyt skory do dotrzymywania zobowiązań, tym razem
postąpił tak honorowo?
Rząd francuski słusznie przewidywał,
że
Niemcy, przystępując do wojny na
wschodzie Europy, uderzą również na zachód. Od 1904 r. Francuzi mieli
dość dokładne informacje na temat niemieckich planów wojennych. Podobno
dostarczył je wysoki oficer niemiecki ukrywający się pod pseudonimem
Zgłoś jeśli naruszono regulamin