Akunin Borys - Kryminał prowincjonalny 02 Pelagia i czarny mnich.txt

(628 KB) Pobierz
BORIS AKUNIN


PELAGIA I CZARNY MNICH

KRYMINAŁ PROWINCJONALNY
II
Przełożył: Wiktor Dłuski

Wydanie polskie: 200
Prolog

Pojawia się Wasilisk
...kilkoma długimi krokami podszedł do zakonnicy. Wyjrzał przez okno, zobaczył spienione konie, rozchełstanego czerńca i gronie zmarszczył krzaczaste brwi.
Pelagia zameldowała przewielebnemu półgłosem:
 Zawołał do mnie: Mateczko, nieszczęcie! On już tu jest! Gdzie władyka?
Przy słowie nieszczęcie Mitrofaniusz ze zrozumieniem pokiwał głowš, jakby dzi, tego bezmiernie długiego dnia, który w żaden sposób nie chciał się zakończyć, nie liczył na nic innego. Skinšł palcem na oberwanego, zakurzonego zwiastuna (samo jego zachowanie, a także wykrzyczane przezeń słowa wiadczyły jasno, że ów mnich, który przyleciał tu nie wiadomo skšd, jest włanie zwiastunem, i to z tych niedobrych): ano wejd tu na górę.
Krótko, ale głęboko, do ziemi prawie, pokłoniwszy się biskupowi, czerniec rzucił wodze i popędził do gmachu sšdu, roztršcajšc wychodzšcš po procesie publicznoć. Widok sługi Bożego z gołš głowš i czołem podrapanym do krwi był tak niezwykły, że ludzie oglšdali się, jedni z ciekawociš, inni z niepokojem. Burzliwe dyskusje na temat dopiero co zakończonego posiedzenia i zadziwiajšcego wyroku ustały. Wyglšdało na to, że szykuje się, a może nawet już nastšpiło, jakie nowe Wydarzenie.
Tak to już bywa w takich cichych zatoczkach jak nasz spokojny Zawołżsk: pięć albo dziesięć lat cisza, spokój, senne odrętwienie, aż tu nagle jeden po drugim takie huragany się zrywajš, że dzwonnice gnš się do ziemi.
Wysłannik nieszczęcia wbiegł po białych marmurowych schodach. Na górnym podecie, pod wagš, którš trzymała w ręku Temida z opaskš na oczach, zawahał się trochę, bo nie od razu się zorientował, dokšd ma skręcić, na prawo czy na lewo, ale szybko dojrzał w odległym końcu poczekalni grupkę stołecznych korespondentów i dwie obleczone w czerń postaci, dużš i małš: władykę Mitrofaniusza, a przy nim siostrzyczkę w okularach  tę, co przed chwilš stała w oknie.
Łomoczšc buciorami po podłodze, aż echo niosło, mnich rzucił się do archijereja i już z daleka zawył:
 Władyko, on już tu jest! Bliziusieńko! Za mnš nadcišga! Ogromny! Czarny!
Petersburscy i moskiewscy dziennikarze  wród których były też prawdziwe gwiazdy tego zawodu, przybyłe do Zawołżska z okazji głonego procesu  gapili się ze zdumieniem na cudacznego zakonnika.
 Kto nadcišga? Kto czarny?  zagrzmiał przewielebny.  Mów jasno. I kto ty? Skšd?
 Pokorny czerniec Antipa z Araratu.  Spłoszony przybysz pokłonił się skwapliwie i wycišgnšł rękę, żeby zerwać z głowy skufię, ale skufii nie było, gdzie jš zgubił.  Wasilisk nadchodzi, a niby kto?! On, Orędownik nasz! Z pustelni odszedł. Każ, władyko, w dzwony bić, ikony więte wystawić! Spełnia się proroctwo Janowe! Oto przychodzę rychło, a zapłata moja ze mnš jest, abym oddał każdemu wedle uczynków jego! Koooniec!  zawył mnich.  Wszystkiego koniec!
Na ludziach stołecznych wrażenia to nie zrobiło, nie przestraszyli się wiadomoci o końcu wiata, tylko nadstawili uszu i przysunęli się do mnicha, ale posługacz sšdowy, który już zaczšł machać w korytarzu miotłš, zamarł w miejscu od tego dziwnego krzyku, upucił swoje narzędzie i przeżegnał się.
A zwiastun Apokalipsy z rozpaczy i przerażenia już nie był zdolny do artykułowanej mowy  zatrzšsł się całym ciałem, a po zapylonej, zaroniętej twarzy pociekły mu łzy.
Jak zawsze w krytycznych chwilach przewielebny przejawił rzeczowoć i zdecydowanie. Zgodnie z pradawnš receptš, w myl której najlepszy rodek na histerię to dać porzšdnie w gębę, Mitrofaniusz potężnš swojš prawicš wlepił szlochajšcemu dwa soczyste policzki i mnich od razu przestał się trzšć i wyć. Zamrugał oczami, czknšł. Biskup, idšc za ciosem, chwycił gońca za kołnierz i powlókł do najbliższych drzwi, za którymi mieciło się archiwum sšdowe. Pelagia jęknęła żałonie na dwięk policzka i podreptała w lad za nimi.
Archiwista z okazji zamknięcia posiedzenia zamierzał włanie uraczyć się herbatkš, ale biskup tylko brwiš poruszył  urzędnika jakby wiatr zdmuchnšł i trzy duchowne osoby zostały w urzędowym pomieszczeniu same.
Władyka posadził pochlipujšcego Antipę na krzele, podsunšł mu pod nos szklankę z ledwie napoczętš herbatš  pij. Odczekał, póki mnich, stukajšc o szkło zębami, nie zwilży ciniętego gardła, i zapytał niecierpliwie:
 No, co tam się u was w Araracie stało? Opowiadaj.
Korespondenci tymczasem zebrali się pod zamkniętymi drzwiami. Postali jaki czas, na wszelkie sposoby powtarzajšc zagadkowe słowa Wasilisk i Ararat, a potem zaczęli się powoli rozchodzić, wcišż gubišc się w domysłach. Co zresztš zrozumiałe  byli to wszystko ludzie przyjezdni, w naszych zawołżańskich więtociach i legendach niezorientowani. Miejscowi od razu wiedzieliby, o czym mowa.
Ale że i wród naszych czytelników mogš się znaleć osoby postronne, które w guberni zawołżskiej nigdy nie bywały, a nawet, być może, o niej w ogóle nie słyszały, to zanim opiszemy rozmowę, do jakiej doszło w pomieszczeniu archiwum, poczynimy pewne objanienia, które mogš się wydać zbyt obszerne, lecz dla zrozumienia dalszej częci opowieci sš absolutnie konieczne.

* * *
Od czego by tu zaczšć?
Chyba od Araratu. Dokładniej  od Nowego Araratu, monasteru Nowoararackiego, bardzo sławnego więtego przybytku, położonego na najdalszej północy naszej rozległej, ale słabo zaludnionej guberni. Tam, wród wód Jeziora Modrego, dla swych rozmiarów podobniejszego do morza (lud tak je włanie nazywa: Modre Morze), na poroniętych lasem wyspach, z dawien dawna chronili się przed ziemskim zgiełkiem i ludzkš złociš więci starcy. Z czasem klasztor stopniowo popadał w zapuszczenie, tak że na całym archipelagu, w samotnych celkach i eremach, przebywała tylko maleńka garstka anachoretów, nigdy jednak do końca nie opustoszał, nawet w czasach smuty.
Była pewna szczególna przyczyna takiej żywotnoci, a przyczyna owa miała na imię Pustelnia Wasiliskowa, o niej jednak opowiemy trochę niżej, ponieważ pustelnia zawsze istniała jakby niezależnie od właciwego klasztoru. Ten za w dziewiętnastym stuleciu, w sprzyjajšcych warunkach naszego w spokoju i ładzie upływajšcego czasu, zaczšł jako wyjštkowo wspaniale rozkwitać  z poczštku dzięki modzie na północne wištynie, która upowszechniła się wród zamożnych pielgrzymów, a całkiem ostatnio  staraniem obecnego archimandryty Witalisa II, tak nazywanego, ponieważ w poprzednim stuleciu był już w klasztorze przeor tego samego imienia.
Ten niepospolity sługa Kocioła doprowadził Nowy Ararat do niebywałego dotšd rozkwitu. Mianowany zarzšdcš cichego wyspiarskiego monasteru, czcigodny ojciec doszedł do słusznego wniosku, że moda to wietrznica i póki nie obróci wzroku w stronę jakiego innego, nie mniej szacownego przybytku Bożego, warto wycišgnšć z napływu ofiar wszelkie możliwe pożytki.
Najpierw zastšpił więc dawny klasztorny zajazd, prastary i kiepsko utrzymany  nowym, otworzył doskonałš postnš jadłodajnię, zorganizował przejażdżki łodziami po cieninkach i zatoczkach, żeby przyjezdni zamożni ludzie nie spieszyli z wyjazdem z błogosławionych okolic, które urodš, czystym powietrzem i wszelakimi urokami przyrody nie ustępujš najlepszym fińskim uzdrowiskom. A potem, zręcznie wykorzystujšc uzyskanš nadwyżkę rodków, zaczšł powoli tworzyć z rozmaitych przedsiębiorstw złożone i wielce dochodowe gospodarstwo, ze zmechanizowanymi fermami, wytwórniš ikon, flotyllš rybackš, wędzarniami i jeszcze fabryczkš wyrobów żelaznych, produkujšcš najlepsze w Rosji zasuwki do okien. Zbudował także wodocišg, a nawet kolejkę szynowš od przystani rzecznej do składów. Niektórzy z dowiadczonych starców zaczęli szemrać, że życie w Nowym Araracie nie zapewnia już zbawienia, ale głosy te rozlegały się niemiało i na zewnštrz prawie wcale się nie przedostawały, zagłuszane ranym stukotem dynamicznego budownictwa. Na głównej wyspie, Kanaanie, przeor zbudował wiele nowych gmachów i wištyń, które imponowały wielkociš i wspaniałociš, chociaż zdaniem znawców architektury nie zawsze wyróżniały się nieposzlakowanš elegancjš.
Kilka lat temu nowoararacki cud gospodarczy badała specjalna komisja rzšdowa pod przewodem samego ministra handlu i przemysłu, przemšdrego hrabiego Litte. Wysoka komisja miała sprawdzić, czy nie dałoby się wykorzystać dowiadczeń tak pomylnego rozwoju ku pożytkowi całego cesarstwa.
Otóż okazało się, że nie. Po powrocie do stolicy hrabia zameldował Najjaniejszemu Panu, że ojciec Witalis jest wyznawcš wštpliwej teorii ekonomicznej, dopatrujšcej się prawdziwego bogactwa kraju nie w zasobach naturalnych, lecz w pracowitoci mieszkańców. Dobrze tak mówić archimandrycie, kiedy mieszkańców ma szczególnych: mnichów, wykonujšcych wszystkie prace jako swoje ćwiczenia zakonne, do tego jeszcze bez żadnego wynagrodzenia. Stoi taki pracownik przy maszynie do tłoczenia oleju czy przy tokarce i ani o rodzinie nie myli, ani o butelce, tylko jakby nigdy nic duszę swojš zbawia. Stšd i jakoć produkcji, i jej niewyobrażalna dla konkurentów tanioć.
Dla państwa rosyjskiego ten model ekonomiczny zdecydowanie się nie nadawał, ale w granicach powierzonego ojcu Witalisowi archipelagu przynosił zaiste wspaniałe owoce. Można powiedzieć, że klasztor ze wszystkimi swoimi osadami, fermami, służbami gospodarczymi przypominał nieduże państwo, może nie suwerenne, ale w każdym razie w pełni samorzšdne i podlegajšce wyłšcznie gubernialnemu archijerejowi, przewielebnemu Mitrofaniuszowi.
Liczba zakonników i nowicjuszy na wyspach doszła za ojca Witalisa do półtora tysišca, a ludnoć głównej osady, w której oprócz braci żyło także mnóstwo pracowników najemnych z rodzinami i domownikami, nie ustępowała liczebnociš powiatowemu miastu, zwłaszcza jeli doliczyć jeszcze pštników, których strumień, wbrew obawom przeora, nie tylko nie wysechł, al...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin