Burroughs Edgar Rice - Księżniczka Marsa.pdf

(561 KB) Pobierz
Edgar Rice Burroughs
Księżniczka Marsa
(A Princess of Mars)
Przełożył Darosław J. Toruń
1
Edgar Rice Burroughs (1875-1950) jest znany przede wszystkim starszemu pokoleniu
czytelników literatury przygodowej - i to raczej wcale nie jako autor powieści typu science
fiction. Swoją pisarską, ogólnoświatową karierę zrobił jako ojciec postaci, która przez
kilka dziesięcioleci nie schodziła z ekranów kin, z łamów komiksowych czasopism,
broszurowych wydań i wciąż wznawianych książek, we wszystkich chyba językach
świata. Ten bohater Burroughsa ujrzał światło dzienne jeszcze przed I wojną światową, w
1912 roku. „Tarzan wśród małp" (Tarzan of the Apes) był pierwszą z całej serii książek,
przedstawiających wciąż nowe i coraz bardziej fantastyczne przygody chłopca
wychowanego przez małpy, który przekształcił się we wspaniałego mężczyznę o wielu
cechach supermana. Mnożył przygody swego bohatera sam Burroughs, czynili to liczni
naśladowcy, w tym wielu autorów komiksów (co było powodem szeregu procesów o
prawa autorskie), brali Tarzana na warsztat wciąż nowi scenarzyści i reżyserzy filmowi.
Ta oszałamiająca, zwłaszcza hollywoodzka kariera Tarzana okryła jakby cieniem i
uczyniła, mniej widocznym innego bohatera Burroughsa - Cartera, przeżywającego
swoje przygody nie w afrykańskiej dżungli, lecz poza Ziemią.
Carter zrodził się w wyobraźni Burroughsa mniej więcej w tym samym czasie, co Tarzan,
a serie książek, których był bohaterem zapoczątkowała „Księżniczka Marsa” (A Princess
of Mars), którą przedstawiamy naszym Czytelnikom.
Oglądana z perspektywy współczesnej literatury SF, książka Burroughsa - jeśli ma
szansę zdobycia sympatii czytających - to przede wszystkim swoim urokiem trudnej do
podrobienia staroci. Jest dość typowym produktem bardzo już dawnej formuły literatury
fantastycznej, a zarazem stanowi odbicie ówczesnej wiedzy i poglądów na temat
najbliższych Ziemi sąsiadów w kosmosie.
Burroughs o tyle mieści się w konwencji pisarstwa SF, że stara się - do pewnych granic -
dochować wierności ówczesnej wiedzy o Marsie. Przyjmuje więc bardzo wówczas głośną
hipotezę Schiaparellego i Lowella na temat kanałów na Marsie. Uwzględnia znany już
fakt, że masa Marsa jest o wiele mniejsza niż Ziemi, a wiec mniejsze jest ciążenie.
(Utrudnia to bohaterowi w pierwszych chwilach poruszanie się, ale daje mu przewagę
siły nad Marsjanami). Bierze także pod uwagę dłuższy czas obiegu Marsa wokół Słońca
oraz nachylenie jego osi, powodujące zmiany pór roku. Nie ignoruje też przyjętych
wówczas przez naukę poglądów, że atmosfera na Marsie jest bardziej rozrzedzona w
porównaniu z ziemską i że planeta cierpi na niedostatek wody. Właśnie kanały, zgodnie z
ówczesnymi hipotezami miały służyć bardziej racjonalnemu rozprowadzaniu wody po
powierzchni wysychającej planety, stanowiąc równocześnie podstawę do przypuszczeń,
że musi tam istnieć nie tylko życie, lecz również cywilizacja, Konsekwencje z poglądów
Lowella wyciągnął w 1898 r. H. G. Wells, pisząc swoją „Wojnę światów", a jeszcze 40 lat
później Orson Welles potrafił śmiertelnie przestraszyć tysiące nowojorczyków opartym na
niej słuchowiskiem radiowym.
Współczesna bezpośrednia penetracja przestrzeni kosmicznej, chociaż jeszcze
ograniczona do obszarów naszego systemu słonecznego pozbawiła już pisarzy SF
możliwości fantazjowania na temat życia na Wenus czy na Marsie. Radzieckie sondy
ukazały nam przyduszoną ogromnym ciśnieniem, rozgrzaną do temperatury kilkuset
stopni, pusta powierzchnie Wenus. Amerykańskie Marinery przekazały obraz zupełnie
2
zamarzniętego Marsa, bez żadnych kanałów, niemal bez wody i atmosfery, bez śladów
życia, o powierzchni usianej tysiącami kraterów, przypominającej martwy krajobraz
Księżyca, a nie świat, na którym przeżywał swe przygody bohater Burroughsa.
Z tego punktu widzenia książka amerykańskiego autora należy już do historii - i to
niejako podwójnie: do minionego już okresu wiedzy o sąsiadującej z Ziemią planecie i do
historii literatury SF. Ale właśnie dlatego może chyba liczyć na względy czytelników, tych
zwłaszcza, którzy potrafią poddawać się urokowi rzeczy dawnych.
3
Do czytelników
Przedstawiając Państwu w formie książki dziwny rękopis kapitana Cartera
przypuszczam, że może być interesujące opatrzenie go kilkoma słowami wstępu,
dotyczącymi tego nadzwyczajnego człowieka. Moje pierwsze wspomnienia o nim
pochodzą z okresu tych kilku miesięcy, tuż przed wybuchem Wojny Domowej, które
kapitan Carter spędził w domu mego ojca w Wirginii. Mimo iż byłem wtedy zaledwie
pięcioletnim dzieckiem, dobrze pamiętam wysokiego, przystojnego, ciemnowłosego
mężczyznę., którego nazywałem wujem Jackiem.
Na jego twarzy zawsze gościł uśmiech, a w naszych dziecięcych zabawach uczestniczył
z tym sam zapałem i zaangażowaniem, jakie przejawiał, biorąc udział-w rozrywkach
dorosłych. Czasem całymi godzinami zabawiał moją starą babkę opowieściami ze swego
burzliwego życia, w czasie którego zjeździł i poznał niemal cały świat. Wszyscy go
kochaliśmy, a nasi niewolnicy nieomal całowali ślady jego stóp.
Był wspaniałym przykładem męskiej urody. Mierzył dobre dwa cale ponad sześć stóp
wzrostu, miał szerokie ramiona, wąskie biodra i wysportowaną sylwetkę człowieka,
którego żywiołem jest walka. Rysy twarzy miał regularne, ostro wyrzeźbione, włosy
ciemne, krótko obcięte i stalowoszare oczy, odbijające prawy i niezłomny charakter. Jego
nienaganne maniery i uprzedzająca grzeczność były z rodzaju tych, jakie spotyka się
wśród najlepszych arystokratycznych rodzin na Południu.
Jeździł konno, szczególnie gdy gonił za sforą ogarów, w sposób, który budził podziw i
uznanie nawet u nas, w kraju słynnym ze znakomitych jeźdźców. Słyszałem często, jak
ojciec ostrzegał go przed skutkami dzikiej brawury. On jednak śmiał się tylko i mówił, że
nie narodził się jeszcze koń, który mógłby go wysadzić z siodła.
Gdy wybuchła wojna, opuścił nas i nie widziałem go przez następnych piętnaście czy
szesnaście lat. Przyjechał po raz wtóry bez uprzedzenia i byłem bardzo zdziwiony, gdy
zauważyłem, że przez ten cały czas wcale się nie zestarzał ani też nie zmienił w żaden
widoczny sposób. Wśród ludzi był tym samym radosnym i szczęśliwym człowiekiem,
którego pamiętaliśmy z dawnych dni. Widziałem go jednak kilkakrotnie, gdy
przypuszczał, że jest sam; siedział wówczas godzinami, patrząc w przestrzeń, z twarzą
ściągniętą tęsknotą i cierpieniem. Noce spędzał ze wzrokiem utkwionym w niebo i
dopiero całe lata później, gdy przeczytałem jego rękopis, zrozumiałem powód tego
dziwnego zachowania.
Powiedział nam, że po zakończeniu wojny spędził pewien czas poszukując złota na
terenie Arizony. Nieograniczone sumy pieniędzy, którymi dysponował dowodziły, że te
poszukiwania zostały zakończone pełnym sukcesem. Jednak o szczegółach swego życia
mówił bardzo powściągliwie, a właściwie nie mówił o nich wcale. Został z nami prą wie
rok, a potem pojechał do Nowego Jorku, gdzie kupił niewielką posiadłość nad rzeką
Hudson. Odwiedzałem go tam raz do roku, przy okazji moich handlowych podróży - mój
ojciec i ja posiadaliśmy w owym czasie wiele sklepów, rozsianych po całej Wirginii.
Kapitan Carter byt właścicielem małej, lecz pięknej willi, malowniczo położonej na
urwistym brzegu rzeki. Podczas jednej z moich ostatnich wizyt, w zimie 1885 roku,
4
zauważyłem, że był bardzo zaabsorbowany pisaniem - tego właśnie, jak teraz
przypuszczam, manuskryptu.
Powiedział mi wówczas, że chce, jeżeli mu się. coś przytrafi, abym zaopiekował się jego
posiadłością. Wręczył mi klucz do skrytki w szafie pancernej stojącej w jego gabinecie, w
której miałem znaleźć testament i pewne osobiste instrukcje. Wymógł na mnie uroczystą
przysięgę, że wszystkie ściśle wypełnię.
Tego dnia, udając się na spoczynek, zauważyłem go z okna mego pokoju. Stał w
promieniach księżyca na zwróconym ku rzece urwisku, z rękami wyciągniętymi ku niebu,
jakby błagał o litość. Pomyślałem wówczas, że się modli i zdziwiłem się nieco, bowiem
nigdy nie uważałem go za człowieka religijnego. W kilka miesięcy po powrocie do domu,
chyba pierwszego marca 1886 roku, otrzymałem telegram, w którym prosił, abym
natychmiast do niego przyjechał. Byłem zawsze jego ulubieńcem wśród młodszej
generacji Carterów, więc niezwłocznie pospieszyłem.
Przybyłem na małą stacje, oddaloną o blisko milę od jego posiadłości, rankiem
czwartego marca 1886 roku. Czekał na mnie służący. Gdy mu poleciłem jechać do domu
kapitana, powiedział, że jeżeli jestem przyjacielem jego pana, ma dla mnie bardzo złe
wiadomości. Tego ranka, krótko po wschodzie słońca, stróż sąsiedniej posiadłości
znalazł kapitana Cartera martwego. Z jakiejś przyczyny ta wiadomość wcale mnie nie
zaskoczyła, pojechałem jednak najszybciej, jak to było możliwe, by zająć się pogrzebem i
sprawami, które mi zostawił.
W małym salonie zastałem szefa lokalnej policji, kilku mieszkańców miasta oraz stróża,
który opowiedział szczegóły, związane ze znalezieniem ciała. Gdy się na nie natknął było
jeszcze ciepłe. Leżało w śniegu, z rękami wyciągniętymi ku krawędzi urwiska, w pozycji
jak sobie uświadomiłem, identycznej z tą, w jakiej widywałem kapitana w owe noce, gdy
zdawał się błagać niebo o łaskę.
Ciało nie nosiło żadnych śladów przemocy i koroner, przy pomocy miejscowego lekarza,
szybko wydał orzeczenie o śmierci na skutek zawału serca. Gdy wreszcie zostałem sam,
otworzyłem kasę pancerną i opróżniłem szufladę, w której, jak mi mówił, znajdę
przeznaczone dla mnie instrukcje. Były one istotnie dość osobliwe, ale wypełniłem je do
ostatniego szczegółu, najuczciwiej jak potrafiłem.
Kapitan polecił mi przewieźć swoje ciało do Wirginii bez balsamowania i złożyć w
otwartej trumnie w grobowcu, który poprzednio wybudował. Jak się później przekonałem,
grobowiec posiadał bardzo dobrą wentylacje. W instrukcjach było zawarte żądanie, abym
osobiście dopilnował ścisłego wykonania wszystkich poleceń, zachowując tajemnice,
jeśli okaże się to konieczne. Majątkiem zadysponował w sposób następujący: przez 25
lat miałem otrzymywać wszystkie płynące z niego dochody, po czym przechodził na moją
wyłączną własność. Dalsze wskazówki dotyczyły rękopisu. Przez jedenaście lat miał
pozostać w takim stanie, w jakim go znalazłem, nie czytany i nie rozpieczętowany.
Publicznie ogłosić jego treść mogłem dopiero po upływie 21 lat od śmierci kapitana.
Dziwną rzeczą w grobowcu, w którym jego dało ciągle spoczywa jest to, iż masywne
drzwi zaopatrzone są w wielki, złocony zamek sprężynowy, który otwiera się tylko od
wewnątrz.
Szczerze oddany
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin