Scott Bronwyn - Sekret kapitana.pdf

(1358 KB) Pobierz
Bronwyn Scott
Sekret kapitana
Tłu​ma​cze​nie
Krzysz​tof Pu​ław​ski
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ka​ra​iby, czer​wiec 1836 roku
– Broń​cie rumu! – wy​krzyk​nął Kitt She​rard i rzu​cił się w stro​nę nad​cią​ga​ją​cych in​-
tru​zów, zo​sta​wia​jąc za sobą na pla​ży cen​ne ba​rył​ki. – To za​sadz​ka! – W jed​nej dło​ni
trzy​mał pi​sto​let, a w dru​giej nóż i wo​łał do bie​gną​cej za nim za​ło​gi: – Broń​cie rumu!
Broń​cie rumu!
To​wa​rzy​szył mu pierw​szy ofi​cer, Will Pas​se​mo​re, go​tów wal​czyć z prze​ciw​ni​ka​mi
na​wet go​ły​mi rę​ka​mi. Kitt aż ki​piał ze zło​ści. To mia​ła być zwy​kła trans​ak​cja do​ko​-
na​na le​gal​nie w środ​ku dnia: rum w za​mian za na​rzę​dzia rol​ni​cze. Nikt nie po​dej​-
rze​wał zdra​dy. Jed​nak obec​nie nie było cza​su na roz​trzą​sa​nie tej kwe​stii.
Okrzy​ki od​bi​ły się echem o ścia​ny wą​wo​zu, z któ​re​go wy​pa​dli na​past​ni​cy. Kitt wy​-
ce​lo​wał w ra​mię pierw​sze​go z nich i wy​pa​lił, li​cząc na to, że wi​dok krwi od​stra​szy
ban​dy​tów. Nie lu​bił za​bi​jać, ale nie chciał stra​cić rumu, zwłasz​cza że zo​stał on wy​-
pro​du​ko​wa​ny przez jego przy​ja​cie​la, któ​ry po​trze​bo​wał pie​nię​dzy na po​trze​by ro​-
dzi​ny i plan​ta​cji.
Tra​fio​ny na​past​nik zła​pał się za ra​mię i upadł, ale inni się nie za​trzy​ma​li, dep​cząc
po nim i prąc do przo​du. Nie uda​ło ich się w ten spo​sób po​wstrzy​mać.
– Szy​kuj​cie się do wal​ki – rzu​cił przez ra​mię Kitt do po​dą​ża​ją​cej za nim za​ło​gi. –
Szyb​ko się nie pod​da​dzą.
– Po​ra​dzi​my so​bie, ka​pi​ta​nie – od​rzekł Pas​se​mo​re z peł​ną de​ter​mi​na​cji miną.
W tym mo​men​cie ban​dy​ci ich do​pa​dli. Lu​dzie Kit​ta sta​wi​li im czo​ło i roz​po​czę​ła
się wal​ka. Kitt od​rzu​cił pi​sto​let, by mu nie prze​szka​dzał, i ści​snął w dło​ni nóż, któ​-
rym dźgał prze​myśl​nie, chcąc zra​nić jak naj​więk​szą licz​bę prze​ciw​ni​ków. Po​czuł,
jak pot za​czy​na mu spły​wać z czo​ła. Ban​dy​ci ata​ko​wa​li upar​cie i wy​trwa​le, ale
w koń​cu za​czę​li ustę​po​wać. Za​pew​ne wi​dok ran​nych kom​pa​nów prze​ko​nał ich, że
nie war​to da​lej się na​ra​żać, nie​za​leż​nie od tego, ile im za​pła​co​no. Za​czę​li ucie​kać,
wlo​kąc za sobą ran​nych.
– Do​brze, chłop​cy! – Kitt za​grze​wał za​ło​gę do boju. – Mamy prze​wa​gę, jesz​cze
tro​chę!
Will biegł przed nim i wła​śnie strze​lił w stro​nę bie​gną​cych w stro​nę wą​wo​zu prze​-
ciw​ni​ków. Je​den z nich upadł i Pas​se​mo​re sko​czył na nie​go z wy​cią​gnię​tym no​żem.
– Nie! – za​wo​łał Kitt. – Musi żyć! Weź go do ło​dzi, każ opa​trzyć, a po​tem
o wszyst​ko wy​py​taj. Chcę wie​dzieć, kto za tym stoi.
– Tak jest – od​parł służ​bi​ście pierw​szy ofi​cer.
Kitt lek​ko się uśmiech​nął, po​nie​waż mło​dy pod​ko​mend​ny przy​po​mi​nał mu jego sa​-
me​go sprzed sze​ściu lat, kie​dy to przy​był na Bar​ba​dos.
– No, rusz się! – Will po​cią​gnął ran​ne​go za ra​mię i skie​ro​wał się do jed​nej z sza​-
lup, któ​ry​mi prze​trans​por​to​wa​li becz​ki na brzeg.
Ban​dy​ci roz​pro​szy​li się po oko​licz​nych wzgó​rzach, szu​ka​jąc schro​nie​nia, a Kitt
wy​dał za​ło​dze roz​ka​zy:
– Do​bra, za​bie​ra​my becz​ki. Tyl​ko żywo! Pa​mię​taj​cie, że mogą nas zno​wu za​ata​-
ko​wać.
W grun​cie rze​czy wąt​pił, by do tego do​szło, po​nie​waż na​past​ni​cy do​sta​li po​rząd​ną
na​ucz​kę. Tyle że trze​ba było dmu​chać na zim​ne. Przy​łą​czył się do za​ło​gi, aby po​-
móc przy za​ła​dun​ku be​czek, a jed​no​cze​śnie za​sta​na​wiał się nad tym, co się sta​ło.
W cią​gu ostat​nich czte​rech mie​się​cy wie​le osób zgła​sza​ło po​je​dyn​cze ban​dyc​kie na​-
pa​dy, któ​rych ce​lem był rum i cu​kier, prze​wo​żo​ny w nie​wiel​kich ło​dziach han​dlo​-
wych, pły​wa​ją​cych mię​dzy wy​spa​mi.
Z po​cząt​ku Kitt nie trak​to​wał za​gro​że​nia po​waż​nie. Stat​ki han​dlo​we były małe,
sła​bo wy​po​sa​żo​ne, a za​ło​gi nie​przy​go​to​wa​ne do ich obro​ny. Sta​no​wi​ły ła​twy cel
i wła​śnie dla​te​go ban​dy​ci je wy​bie​ra​li. Dzi​siaj naj​wy​raź​niej coś się w tej kwe​stii
zmie​ni​ło, bo na​le​żą​ca do nie​go „Qu​een of the Main” była spo​ra, a jej za​ło​ga zdol​na
do od​par​cia ata​ku.
Prze​cią​gnął dło​nią po wło​sach i ro​zej​rzał się po pla​ży. Za​ła​do​wa​no już wszyst​kie
becz​ki, a lu​dzie go​to​wi byli pły​nąć da​lej. Dał sy​gnał i wsko​czył na dziób naj​bliż​szej
sza​lu​py. Mie​li pe​cha, że ban​dy​ci za​ata​ko​wa​li wła​śnie dzi​siaj, kie​dy wiózł rum Rena
Dry​de​na, z któ​rym za​przy​jaź​nił się jesz​cze w cza​sach szkol​nych w ro​dzin​nej An​glii.
A jed​nak uda​ło się oca​lić al​ko​hol, co wca​le nie było ma​łym osią​gnię​ciem, zwłasz​-
cza w tej czę​ści świa​ta, gdzie rum i cu​kier sta​no​wi​ły po​wszech​nie uzna​wa​ną obie​-
go​wą wa​lu​tę. Z dru​giej stro​ny, Ren bar​dzo li​czył na tę trans​ak​cję, bo chciał ku​pić
ma​szy​ny i na​rzę​dzia po​trzeb​ne przy nad​cho​dzą​cych żni​wach trzci​ny cu​kro​wej.
Pierw​sza z sza​lup przy​bi​ła do bur​ty „Qu​een”. Kitt za​uwa​żył Wil​la, któ​ry wcią​gał
jeń​ca na po​kład, i z na​dzie​ją po​my​ślał o tym, że może uda się z nie​go wy​do​być in​for​-
ma​cje do​ty​czą​ce na​pa​du. Jed​nak gdy zna​lazł się na po​kła​dzie, oka​za​ło się, że ży​cie
ran​ne​go jest za​gro​żo​ne.
– Nie wiem, czy uda się go ura​to​wać, ka​pi​ta​nie – po​wie​dział Pas​se​mo​re. – Tra​fi​-
łem go w ple​cy tuż przy krę​go​słu​pie. O’Re​il​ly nic tu nie zdo​ła po​ra​dzić. Szyb​ko,
może jesz​cze coś po​wie.
Mło​de​go męż​czy​znę uło​żo​no tuż przy bur​cie, nie chcąc go da​lej cią​gnąć. Było wi​-
dać, że cier​pi i za​ra​zem boi się tego, co mia​ło na​stą​pić. Naj​wy​raź​niej zda​wał so​bie
spra​wę, że nie​dłu​go umrze.
Kitt ukląkł obok ran​ne​go.
– Nie​wie​le ci ży​cia zo​sta​ło – po​wie​dział i dał znać za​ło​dze, by się od​su​nę​ła. Po​ło​-
żył dłoń na ra​mie​niu ran​ne​go. – Czy mam coś ko​muś prze​ka​zać?
Umie​ra​ją​cy po​krę​cił gło​wą. Choć brud​ny i spo​co​ny, z bli​ska wy​da​wał się bar​dzo
mło​dy i de​li​kat​ny. A może oni wszy​scy tak wła​śnie wy​glą​da​ją przed śmier​cią czy
w ob​li​czu re​al​ne​go za​gro​że​nia? – po​my​ślał Kitt. Jego brat wy​glą​dał po​dob​nie, kie​dy
przy​szła straż, a to, co mia​ło na​stą​pić, zu​peł​nie od​mie​ni​ło rysy jego na​gle po​bla​dłej
twa​rzy.
– Jak chcesz – do​dał ła​god​nie Kitt. – A czy mogę za​py​tać, kto was tu przy​słał? Kto
wam pła​cił?
Chło​pak otwo​rzył usta, ale po​cząt​ko​wo z po​wo​du bólu nie był w sta​nie wy​do​być
gło​su. W jego oczach oprócz stra​chu po​ja​wił się nie​po​kój. Kitt za​stygł w ocze​ki​wa​-
niu.
– Cze​ka​ją tam… na was. Nie… nie wra​caj​cie – zdo​łał wy​szep​tać, a po​tem jego
rysy się wy​gła​dzi​ły. – Czy… czy wy​ba​czysz?
Py​ta​nie każ​de​go umie​ra​ją​ce​go, po​my​ślał Kitt, uca​ło​wał go w czo​ło i prze​że​gnał.
– Na​pra​wi​łeś to, co ze​psu​łeś – od​parł. – Spo​czy​waj w po​ko​ju.
Chło​pak zła​pał ostat​ni haust po​wie​trza i po chwi​li nie żył. Kitt wstał, za​ło​ga po​pa​-
trzy​ła na nie​go z po​wa​gą, a on klep​nął O’Re​il​ly’ego po ra​mie​niu.
– Wiesz, co ro​bić. Tyl​ko naj​pierw przej​rzyj jego kie​sze​nie. Może znaj​dziesz ja​kiś
do​ku​ment, a jak nie, to co​kol​wiek, co po​mo​że nam wy​ja​śnić, kim są ta​jem​ni​czy
„oni”.
Kie​dy w koń​cu wpły​nę​li do por​tu w Car​li​sle Bay i przy​bi​li do na​brze​ża, za​czę​ło się
ściem​niać. W Brid​ge​town było pu​sto. Skle​py i kra​my zo​sta​ły już za​mknię​te. Pod ko​-
niec dnia miesz​kań​cy wraz ze swy​mi ro​dzi​na​mi za​sia​da​li do wie​czor​ne​go po​sił​ku
i po​ma​łu szy​ko​wa​li się do noc​ne​go od​po​czyn​ku. Praw​do​po​dob​nie Ren Dry​den wraz
z żoną Emmą rów​nież wła​śnie spo​ży​wał ko​la​cję w domu w Su​gar​lan​dzie, po​sia​dło​-
ści, w któ​rej skład wcho​dzi​ła plan​ta​cja trzci​ny cu​kro​wej i de​sty​lar​nia. Kitt uśmiech​-
nął się na myśl o przy​ja​cie​lu i jego uko​cha​nej, któ​rzy nie​mal po po​ło​wie odzie​dzi​czy​-
li plan​ta​cję po ku​zy​nie Rena, Al​ber​cie Mer​ri​mo​rze, za​ko​cha​li się w so​bie i po​bra​li.
Obec​nie cie​szy​li się spo​ko​jem, ale wcze​śniej mu​sie​li sta​wić czo​ło oko​licz​nym plan​ta​-
to​rom, któ​rzy ostrzy​li so​bie zęby na Su​gar​land. Wśród nich prym wiódł Ar​thur Gri​-
dley, czło​wiek pod​stęp​ny, bez​względ​ny i groź​ny, zdol​ny do za​bój​stwa.
Ren Dry​den przy​był z An​glii. Pod​jął wy​zwa​nie nie tyl​ko po to, aby, pro​wa​dząc
plan​ta​cję, wspo​móc fi​nan​so​wo zu​bo​ża​łą ary​sto​kra​tycz​ną ro​dzi​nę, ale tak​że by uciec
od nudy i pust​ki eg​zy​sten​cji hra​bie​go. Pra​gnął no​we​go po​cząt​ku, przy​go​dy, mał​żeń​-
stwa za​war​te​go z mi​ło​ści, a nie dla pie​nię​dzy czy in​te​re​sów. Uda​ło mu się zre​ali​zo​-
wać te ma​rze​nia, choć nie bez ko​niecz​no​ści po​ko​na​nia prze​szkód i pod​ję​cia wal​ki.
Po​cząt​ko​wo Kitt miał po​dob​ne za​mia​ry, spo​dzie​wał się, że taki los sta​nie się jego
udzia​łem. Nie​ste​ty, spra​wy uło​ży​ły się ina​czej i mu​siał zre​zy​gno​wać ze swo​ich pla​-
nów. Od tego cza​su mi​nę​ło sześć lat, a on wciąż nie po​tra​fił się z tym po​go​dzić. Był
świa​do​my, że umie​ra​ją​cy chło​pak przy​po​mniał mu daw​ne zda​rze​nia. Nie myśl o tym,
na​ka​zał so​bie w du​chu, to już ni​cze​go nie zmie​ni, nie​po​trzeb​nie się za​drę​czasz.
Trze​ba się sku​pić i po​waż​nie za​sta​no​wić nad ta​jem​ni​czym za​gro​że​niem, o któ​rym
wspo​mniał chło​pak. To nie jest do​bra pora na łza​we wspo​min​ki oraz sen​ty​men​ty.
Zwy​kle Kitt lu​bił tę porę dnia. Zmierzch po​zwa​lał na uspo​ko​je​nie i wy​ci​sze​nie po
peł​nym za​jęć dniu, a przed cze​ka​ją​cy​mi go za​da​nia​mi wy​peł​nia​ny​mi nocą. Sta​rał się
być ak​tyw​ny, wy​naj​do​wał so​bie za​ję​cia, by móc się na nich sku​pić i nie kie​ro​wać my​-
śli w mniej bez​piecz​ne re​jo​ny. Jed​nak tego wie​czo​ru nie po​tra​fił się od​prę​żyć, prze​-
ciw​nie, ogar​nę​ły go złe prze​czu​cia. W nad​cią​ga​ją​cej ciem​no​ści nocy zda​wa​ły się
czy​hać nie​bez​pie​czeń​stwa.
Czy jed​nak nie prze​sa​dza i nie po​no​si go wy​obraź​nia? Po​wi​nien wie​rzyć sło​wom
umie​ra​ją​ce​go czy przed śmier​cią chło​pak wy​po​wie​dział ostat​nie kłam​stwo? Je​śli
tak, to z pew​no​ścią po​stą​pił spryt​nie, bo za​siał w umy​śle Kit​ta po​dej​rze​nie, któ​re​go
nie mógł zi​gno​ro​wać. Się​gnął za cho​le​wę i wy​jął z niej nóż. Je​śli atak na​stą​pi znie​-
nac​ka, to nie bę​dzie miał cza​su, by go wy​cią​gnąć, a trze​ba mieć broń w po​go​to​wiu.
Gdy ro​bi​ło się zbyt póź​no, żeby je​chać do domu albo kie​dy in​te​re​sy trzy​ma​ły go
Zgłoś jeśli naruszono regulamin