Callison Brian - Trapp 03 Tajna Wojna Trappa.pdf

(1192 KB) Pobierz
Reda k cja st y list y czn a
Lu cy n a Łu czy ń sk a
Kor ek t a
Ba r ba r a Cy w iń sk a
A n n a T en er ow icz
Ilu st r a cja n a ok ła dce
Rich a r d Clift on -Dey /v ia T h om a s Sch lü ck Gm bH
Sk ła d
W y da w n ict w o A m ber
Mon ik a E. Zja w iń sk a
Dr u k
W ojsk ow a Dr u k a r n ia w Łodzi Sp. z o.o.
T y t u ł or y g in a łu
T r a pp's Secr et W a r
Copy r ig h t © 2 0 0 8 by Br ia n Ca llison .
A ll r ig h t s r eser v ed.
For t h e Polish edit ion
Copy r ig h t © 2 0 0 8 by W y da w n ict w o A m ber Sp. z o.o.
ISBN 9 7 8 -8 3 -2 4 1 -3 3 5 9 -8
W a r sza w a 2 0 0 9 . W y da n ie I
W y da w n ict w o A MBER Sp. z o.o.
0 0 -0 6 0 W a r sza w a , u l. Kr ólew sk a 2 7
t el. 6 2 0 4 0 1 3 , 6 2 0 8 1 6 2
w w w .w y da w n ict w oa m ber .pl
Prolog
Czy kiedykolwiek dryfowałeś, samotny i bezsilny, na krawędzi
arktycznych lodów, mniej lub bardziej na północny wschód od Wyspy
Niedźwiedziej, w miejscu, skąd równie blisko do Ziemi Franciszka
Józefa jak do nagłej śmierci?
Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się coś takiego, że przy wyłączonym
silniku słuchałeś zdradziecko uspokajającego plusku fal o burty
przeciążonego okrętu, gdzie nikt nie śmiał upuścić klucza ani
brzęknąć talerzem, bo nawet najcichszy dźwięk mógł odbić się
grzmotem w hydrofonach wilczych stad U-Bootów, które krążyły pod
czarną powierzchnią lodowatej wody?
A może walczyłeś o przetrwanie w najgorszym możliwym czasie?
Nocą w połowie krótkiej jesieni, kiedy czyste i rozgwieżdżone niebo
staje się złowrogie, szarga nerwy, bo wystawia twój statek na cel,
widoczny z wielu mil przez peryskopy Zeissa łodzi podwodnych?
Kiedy ta łupina jest wyraźną czarną sylwetką w centrum celowników
za sprawą polarnego horyzontu, który nigdy nie ciemnieje?
Czy kiedykolwiek przeżyłeś coś takiego, czekając na uderzenie
torpedy, z gardłem tak suchym ze strachu, że nawet lodowate
powietrze wdychane z każdym umęczonym oddechem nie przynosiło
ulgi?
Mam nadzieję, że nie. Niemal na pewno nie, jeśli dziś, wiele lat po
tych wydarzeniach, możesz przespać całą noc i nie wracają w sennym
koszmarze tamte upiorne chwile. Ale nie wszystkim zostało to
oszczędzone. Kilku nawet przeżyło - obdarzeni największym
szczęściem, skądinąd zupełnie zwyczajni marynarze, którzy z
konwojami przemierzali lodowate wody arktycznego morza, płynęli z
Islandii na półwysep Kola i dalej, do Murmańska, w najciemniejszych
dniach II wojny światowej.
Gdy silnik przestawał pracować i zamierało serce, zyskiwało się
miano marudera. Porzuconego. W kategoriach morskich to
odpowiednik skazańca, stawiającego kolejne kroki na krótkiej drodze z
celi na szafot. Bóg jeden wie, że już sam udział w konwoju na
przeładowanym frachtowcu dostatecznie przeraża; choć przynajmniej
rodzi nadzieję, że jako jeden z trzydziestu czy czterdziestu innych
statków, eskortowanych, zachowuje złudną anonimowość. Nawet
krótka chwila, kiedy za sterburtą widać podskakującą na falach
korwetę, szary niszczyciel czy, o ile ma się szczęście, lotniskowiec,
wzbudza w człowieku ulotne poczucie bezpieczeństwa. Ale nie na
długo. Gdzieś w głębi duszy wzrasta niepokój, że taka ochrona jest nie
dość, że ograniczona, to jeszcze zawodna. Nieważne, ile optymizmu
uda się z siebie wykrzesać, w głowie wciąż pulsują myśli, że za
sekundę czeka cię straszliwa śmierć w płomieniach lub w wyniku
eksplozji: szansa ugotowania się żywcem w strumieniu wrzącej pary
lub utopienia pod grubą warstwą gęstego oleju wyciekającego z
rozerwanych zbiorników... ewentualnie wizja śmierci głodowej,
zanim szalupa, na której zdobycie miejsca graniczy z cudem, dotrze
do jakiegoś lądu.
Innymi słowy, marynarz jest wyczerpany fizycznie i psychicznie,
jeszcze zanim zostanie maruderem, ba, zanim pokona połowę drogi w
jedną stronę, nie wspominając o powrocie! Przede wszystkim oni
dokładnie wiedzieli, gdzie byliśmy w każdej minucie. Oni - samoloty
torpedowe z czarnymi krzyżami, wyjące bombowce, U-Booty, które
nurkowały i czaiły się pod wodą. Przez kilka dni z rzędu kurs, pozycja
i prędkość konwoju były regularnie przekazywane Luftwaffe.
Ociężałe, wampiryczne samoloty rozpoznawcze Blohm Voss 138 na
krok nie odstępowały formacji, wisiały nad horyzontem jak mroczne
widmo, gdy pięćdziesiąt kilometrów na północ od wyspy Jan Mayen
pierwszy z nich wyczuł słodkawy zapach krwi. A to tylko jeden ze
sfory spragnionych krwi nietoperzy nieustannie patrolujących morze,
od kiedy rozłożone w geometrycznym szyku statki wypełzły poza
wody chronione przez lotnictwo z baz na Islandii.
Groziło niebezpieczeństwo, że jeszcze zanim konwój dotrze do
krawędzi lodów szelfowych, stanie się obiektem nieprzerwanego
ataku. Ci, którzy zaokrętowali się jako załoga pokładowa - maci,
marynarze czy bosmani - oczami karmili strach. Pełnili wartę i
musieli przyglądać się, jak giną koledzy marynarze, kiedy statek
numer trzy w kolumnie czwartej, tuż obok, eksplodował potężnym
błyskiem, hukiem i słupem czarnego dymu, a po chwili okazywało się,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin